Czy Waszym zdaniem ubóstwo to wybór drogi życiowej? Cwaniactwo, wygodnictwo, lenistwo? [felieton Porowskiej]
Wspieram ludzi doświadczających bezdomności na tyle długo, aby móc powiedzieć, że poznałam ścieżki, które doprowadzają do utraty bezpiecznego i stabilnego miejsca zamieszkania. Bywa, że nigdy takiego miejsca ktoś nie miał. Nauczyłam się, że nie ma bezdomności z wyboru. Ludzie wybierają miejsce, w którym chcą przeżyć kryzys mieszkaniowy. To, że ktoś nie chce skorzystać z pomocy placówkowej nie świadczy o tym, że chce pozostać w bezdomności. To, że ktoś pije w sposób ryzykowny alkohol i uniemożliwia mu to zmianę życia, nie znaczy, że wybiera życie na ławce w parku, to znaczy, że jest chory na chorobę alkoholową.
Jeśli spojrzymy w ten sposób na ludzi, zauważymy, jak wiele nas łączy, jak niewiele dzieli. Mało osób to czytających ma okazję poznać historie człowieka nocującego na klatce schodowej. Nie ma zbyt wielu możliwości porozmawiania na całe mnóstwo tematów i pewnie nigdy nie dowie się, że ciepły i mądry człowiek śpi u nich w parku. Nie ma szans spieszący się przechodzień na zorientowanie się, jak wiele barier trzeba pokonać, aby zrobić mały krok do przodu, aby wyjść z kryzysu, jakim jest bezdomność.
Poznaję ludzi w trakcie rozmów o pogodzie, muzyce, zwierzętach, rodzinie, pracy, pasji. W drodze do kina, teatru, filharmonii, w trakcie wspólnego wypadu na kajaki czy wyjazdu do Rzymu. To w trakcie rozmów zaczynających się od „ale dziś piękna pogoda”, nawiązujemy nieudawaną relację. Nie wchodzimy w żadne role, jesteśmy ludźmi na tej samej planecie, w tym samym położeniu geograficznym i czujemy te same promienie słońca.
Jeden z tych dialogów został w mojej głowie: „Wie pani, zimno nie jest takie straszne, wtedy ludzie nie wyganiają z klatki schodowej, dadzą gorącej herbaty, latem jest gorzej, chce się pić, do łaźni trzeba jechać przez całe miasto, a ludzie głośno komentują smród gnijących nóg”.
A gdyby konstruować wsparcie tak, abyśmy sami chcieli z niego skorzystać? Zagwarantować ciepłą wodę w łaźni i czysty ręcznik, czystą pościel i ubranie dostosowane do pogody, pracę, która nie tylko zajmuje czas, ale i daje godne zarobki. Taką pomoc, jak najsmaczniejszy obiad, podany w atrakcyjny sposób. Tak, że oczami najpierw się go zjada i delektuje się każdym kęsem. Obiad podany przez osobę okazującą szacunek, zadowoloną, że się chciało spróbować przygotowanego dania.
Przez lata pomagania utarło się, że na pomoc ludzie muszą sobie zasłużyć. Wiele takich osób rezygnuje z tego wyścigu. Poddają się i nie startują w nim, bo uznają, że i tak nie dotrą do mety. Zwyczajnie nie wierzą w siebie.
Niechęć do skorzystania z pomocy odczytywana jest jako brak współpracy, więc pozwala im się na śmierć w parku. A gdyby tak trwać przy nich, towarzyszyć, pytać o drobne potrzeby, pokazać, że są dla nas ważni? Co by się stało, gdybyśmy usiedli obok na ławce i porozmawiali o pogodzie, zapytali o imię, podali swoje? To trudniejsze niż wrzucenie pięciu złotych do kubeczka, bo musimy obcemu dla nas człowiekowi poświęcić swój czas i zaufać nieznajomemu.
Czy ja spotkałam nieuczciwe osoby korzystające z pomocy, czy mnie ktoś oszukał, wykorzystał bezinteresowną pomoc? Oczywiście, mnóstwo razy. Zrobiły to dokładnie te same osoby, które chwilę później doceniły wyciągniętą dłoń, a ten incydent wspólnie uznaliśmy za świetną anegdotę. Kolekcjonuję je. To tylko świadectwo, że trzeba poświęcić czas człowiekowi, aby mógł zaufać.
Pan Kazimierz
Kiedyś, odwiedzając zimą jeden z pustostanów w warszawskiej dzielnicy Włochy, spotkałam Pana Kazimierza. Stojąc przed futryną osłoniętą kocem, starałam się zapukać w coś, co wyda dźwięk, aby usłyszeć zaproszenie do wejścia. Nikt się nie odzywał. Myślałyśmy z koleżanką, że może przez noc coś się stało mieszkańcom pustostanu, więc weszłyśmy bez wyraźnego zaproszenia. Dostałam kilka jaśnistych i reprymendę, że bezceremonialnie wchodzę do czyjegoś domu. Przeprosiłam, zaproponowałam zupę, z którą przyjechałyśmy. Na drugi dzień ponownie zjawiłyśmy się w tym samym miejscu. Już z korytarza krzyczałam „dzień dobry”, aby koś mnie usłyszał. Wyszedł Pan Kazimierz, zapytał „ czego?”. Zapytałyśmy, czy smakowała wczorajsza zupa. Odpowiedział: „A, to wy. Wiecznie gówniarzeria się tu kręci i potrafią coś zwinąć, wy wyglądacie jak te małolaty”.
Roześmialiśmy się wspólnie, podzieliłam się informacją o moim wieku i podziękowałam za komplement. Zaczęła się rozmowa o tym , co moglibyśmy oprócz posiłku zaofiarować. Minęło jeszcze sporo czasu, kilka miesięcy, zanim ten dumny i pracowity człowiek zamieszkał w schronisku Misji. Okazało się, że jest brukarzem i prowadzi własną firmę, przez chory kręgosłup często był hospitalizowany i nie mógł poświęcać tak jak wcześniej całych dni na pracę. Nie było go stać na opłacanie nawet skromnego pokoju. Do schroniska bał się pójść, słyszał, że nie będzie mógł zabrać ze sobą narzędzi i maszyn koniecznych do pracy. To był cały jego majątek, na który pracował latami. Liczył, że odzyska zdrowie i wróci do pracy, na której się doskonale zna. Zanim nam zaufał i powiedział o swoich kłopotach finansowych, rodzinnych, zdrowotnych, mogliśmy udzielać tylko wsparcia doraźnego. Teraz mieszka w mieszkaniu treningowym prowadzonym przez Misję. Podratowane zdrowie pozwoliło na znalezienie innej pracy, a to z kolei na złożenie wniosku o przydział lokalu z zasobów gminy.
Czy ja zachowałabym się inaczej w sytuacji, gdy ktoś wszedł na teren, który uznaje za bezpieczny ? Pewnie broniłabym miejsca, w którym śpię i trzymam cały majątek.
Pan Stanisław
Pan Stanisław mieszkał w rozwalającej się altance działkowej, wiele lat, wspólnie z kobietą i jej psem. Z pomocy streetworkera korzystał tylko zimą. W cieplejszym okresie ciężko było go spotkać na działkach, bo całe dnie pracował, zbierał złom i puszki, które sprzedawał w pobliskim skupie. To sympatyczny człowiek, który lubił zawsze z nami rozmawiać. Zgorzkniał po śmierci partnerki, która zmarła, bo, jak twierdził, nie otrzymała należytej pomocy od lekarzy szpitala.
Pewnego dnia przyszedł do placówki wykąpać się. Przewrócił się przed budynkiem, jak się później okazało w wyniku ataku padaczki. Rozbił głowę i złamał kość udową. Wezwaliśmy karetkę pogotowia. Stanowczo odmawiał hospitalizacji, chciał uciekać z karetki, stał się opryskliwy i agresywny w stosunku do ratowników. Mimo że nie mógł stanąć na nogi, żądał wypuszczenia z karetki. Zaalarmowani przez ratowników, weszliśmy do samochodu zapytać go, o co chodzi, dlaczego nie chce jechać do szpitala. Nic nie mogliśmy zrozumieć, bo z bólu i po ataku mówił niewyraźnie. Przypomnieliśmy sobie o psie. Zapytaliśmy wprost, czy chodzi o to, że nie ma się kto zaopiekować zwierzakiem. W oczach pojawiły się łzy, powiedział, że przecież ten mały waleczny pies jego zmarłej partnerki nikogo nie ma, nikogo do siebie nie dopuści. Obiecałyśmy, że jeśli da nam klucze do altanki, to zaopiekujemy się nim. Po długich negocjacjach, solidnych obietnicach z naszej strony dał nam klucze. Pojechał do szpitala.
Później jeszcze było kilka przygód. Nie chciał poddać się operacji. W szpitalu otrzymywał silne leki przeciwbólowe, przez które tracił świadomość, uparcie odmawiał podpisania zgody na operację biodra. Odwiedzaliśmy go kilka razy w szpitalu, chcąc trafić na moment jego świadomości i jednocześnie obecności lekarza, aby przekonać go do poddania się koniecznej operacji. Bał się, że umrze w trakcie operacji, nie ufał pracownikom szpitala. Miał w pamięci złe wspomnienia z hospitalizacji partnerki. Pamiętam zniechęcenie lekarzy, ale i naszą narastającą frustrację i tę ulgę, gdy w końcu podpisał zgodę, a po przebytej operacji i rehabilitacji, jego wyjście do schroniska z usługami opiekuńczymi. Nie chciał tam zostać, jak tylko zaczął się poruszać o własnych siłach, zwiał na swoją działkę. Mieszkał tam wcześniej ponad dziesięć lat, żadne inne miejsce nie kojarzyło mu się z domem. Widujemy się nadal, zmienił działki i altankę, czasem zimą nocuje w schronisku. Pies zamieszkał z jego kolegą.
Tak po ludzku czasem mam chwile załamania i niewiary, że uda się zmienić jego los, z drugiej jednak strony wiem, że to jest jego wybór, to on decyduje, jak chce żyć. Robię więc swoje, nie ustając w zapewnieniu, że w razie potrzeby jesteśmy pod stałym numerem telefonu i adresem.
Takich historii mogę przytoczyć wiele. Co mnie łączy z ich bohaterami ? Wiele. Jestem uparta, duma i pewna swego, jak oni. Uparcie stawiam na swoim. Coraz trudniej mi zaufać tym, od których zależy los osób doświadczających bezdomności, decydentom samorządowym i rządowym. Zawiedli mnie wiele razy, chociaż wydawało mi się, że zrozumieli, w czym problem, miałam poczucie, że udało mi się wytłumaczyć, że obecny kształt polityki społecznej, mieszkaniowej raczej utrudnia wyjście z bezdomności niż ułatwia.
Panowie Kazimierz i Stanisław zastąpili mi definicje i książki od polityki społecznej, pokazali mi, że codziennie muszę znajdować w sobie nowe pokłady miłości i pracować nad profesjonalizmem.
Szukam w sobie siły, aby przy nich trwać. Znaleźć czas, aby usiąść i porozmawiać, nie chcąc nic na siłę zmieniać. Znaleźć więcej czasu na słuchanie niż mówienie. Nauczyłam się, że mamy inne potrzeby, marzenia i cele, inne doświadczenia. Jednak jesteśmy takimi samymi ludźmi, którzy potrzebują wysłuchania i odrobiny zrozumienia, kawałka przestrzeni, aby razem żyć.
Adriana Porowska. Pracując z osobami doświadczającymi bezdomności, nabrała przekonania, iż nie ma bezdomności z wyboru, pracuje na rzecz obalenia negatywnego stereotypu osób wykluczonych mieszkaniowo. Kierownik i koordynator merytoryczny w schronisku dla osób w kryzysie bezdomności, mieszkaniach treningowych, streetworkingu. Pracownik socjalny, Prezes Zarządu Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, członek Rady Społecznej Rzecznika Praw Obywatelskich, Współprzewodnicząca Komisji Ekspertów ds. Przeciwdziałania Bezdomności przy Rzeczniku Praw Obywatelskich, Ekspert Strategie2050, think tanku współpracującego z Polska2050.
Możesz pomóc wspierać działania Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, przekazując na ich cel dowolną kwotę. Darowiznę można wpłacić elektronicznie, za pośrednictwem systemu Dotpay lub tradycyjnie na numer konta: 86 1090 1056 0000 0001 3425 0474; 47 ODDZ. SANTANDER BANK POLSKA S.A. Każdy podatnik (osoba fizyczna) może także przekazać 1% swojego podatku dochodowego, gdyż posiadamy status Organizacji Pożytku Publicznego. W zeznaniu podatkowym w odpowiedniej rubryce należy wpisać nr KRS 0000394803.
Źródło: informacja własna ngo.pl