W DPS niedziela, czy święta prawie nic nie zmieniają, taka sama monotonia, jak w dni powszednie. Jedyną nadzieją było oczekiwanie na odwiedziny bliskich, a w pandemii i to się urwało.
Do Domu Pomocy Społecznej trafiłem po dwóch latach oczekiwania 1 lipca 2020 roku, akurat w schyłkowym momencie pierwszej fali Covid-19. Wcześniejsze trzy lata spędziłem w Pensjonacie św. Łazarza Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej w warszawskim Ursusie. Owe trzy lata był to dla mnie wspaniały czas. Nigdy bym nie pomyślał, że ja, człowiek w kryzysie bezdomności, który uprzednio przez ponad rok dosłownie mieszkał na ulicy, mogę w tak krótkim czasie, tak wiele osiągnąć.
Rozpoczęcie pracy nad doktoratem na Uniwersytecie Warszawskim, współpraca z międzynarodowymi organizacjami jak Europejska Sieć Przeciwdziałania Ubóstwu, ATD-Czwarty Świat, z Żywą Biblioteką, czy w projekcie Otwartej Kuchni Miejskiej. Trzykrotny udział w konferencjach w Brukseli, raz w Oslo, liczne wystąpienia na konferencjach naukowych w Polsce, publikacje naukowe, oraz wiele wypowiedzi w mediach. Równocześnie zaangażowanie się w projekt Teatru Bezdomnych, aktywne warsztaty aktorskie i gra w kilku teatrach, a nawet w Akademii Teatralnej. A wszystko to dzięki inspiracji, życzliwemu podejściu i aktywnej zachęcie ze strony pracowniczek KMPS – zarówno pani Dyrektor, jak i pań socjalnych. Do dziś w myślach nazywam Pensjonat – "Domem Wschodzącego Słońca".
Chudy jak rosół w DPS
W nowym domu zdziwiło mnie, iż miałem zostać poddany dwutygodniowej kwarantannie, mimo wykonanego kilka dni wcześniej testu na Covid19, oraz powszechnej w mediach retoryki najwyższych władz, że wirus jest w odwrocie i seniorzy nie mają się czego obawiać, mogą śmiało i tłumnie uczestniczyć w wyborach. Zamknięcie w pokoju, samotność przerywana trzy razy dziennie dostarczaniem posiłków przez ubrane jak kosmitki opiekunki i dwa razy dziennie mierzeniem temperatury. Posiłki smaczne, nie powiem, dostosowane kalorycznie do leżąco-siedzącego trybu życia, ale wreszcie dowiedziałem się, skąd wzięło się powiedzenie „Chudy jak rosół w DPS”.
Czas mi płynął szybko, tym bardziej że mam dwa laptopy, dostęp do internetu, tablet do czytania książek i telefon do kontaktów ze znajomymi.
Zaniepokoiły mnie odwiedziny pani socjalnej, która w pierwszych pytaniach wywiadu ze mną spytała, kto zajmie się moim pogrzebem.
Czasem obserwowałem przez okno nielicznych współmieszkańców spacerujących po otaczającym dom niewielkim parku. Rzuciło mi się w oczy, że większość ma smutne miny, sprawia wrażenie zrezygnowanych, na nic już nie czekających, wycofanych i zamkniętych w sobie. Myślałem, że ja, doświadczony wcześniej w miejscach zbiorowego zamieszkania, jak schroniska czy noclegownie, nie odczuwam tak stresu związanego z pobytem w instytucji totalnej, jak ludzie, którzy trafili tu wprost z własnych domów, od rodzin, znajomych od lat mebli, pamiątek.
Musieli dostosować swój tryb życia do ścisłego regulaminu, godzin posiłków, snu, czy nawet kąpieli, a to z pewnością nie jest łatwe, i bardzo stresujące.
Po kwarantannie trafiłem do dwuosobowego pokoju, a moim współmieszkańcem okazał się znajomy sprzed lat, więc szybko się zgraliśmy. Dowiedziałem się, że nie ma możliwości wychodzenia na miasto, jedynie w bardzo ważnej sprawie medycznej lub prawnej i to z opiekunem. Odwiedzin również nie ma, nawet kontakty przez ogrodzenie są zabronione. Jak długo tak będzie, jakimi przepisami jest unormowane, nikt nie wie, dosłownie więzienie bez winy i terminu wyroku. Niektórzy mieszkańcy nawet przejęli sformułowania ze slangu więziennego, nazywając pokoje „karcerami” , a park „spacerniakiem”. Szukając w internecie zorientowałem się, że wszystkie DPS w Polsce są w trybie izolacji sanitarnej i wynika to z rekomendacji Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, więc w zasadzie jest bardzo słabo umocowane prawnie.
Pierwsze wyjście. Po roku
Jednak ta sytuacja początkowo nie bardzo mi przeszkadzała. Zacząłem szeroko zakrojoną działalność online – konferencje i spotkania na Zoomie, Messengerze, Google Meets itp. Prowadziłem seminaria dla studentów, prezentację na konferencji, spotkania z młodzieżą, czy wolontariuszami organizacji pozarządowych. W ramach Teatru Bezdomnych zrealizowaliśmy online nagranie słuchowiska na podstawie spektaklu „Straż, straż” Terrego Prachetta, a nawet, za zgodą pani dyrektor DPS-u nagranie mojej roli w kostiumie dokonane przez bramę. Pisałem też fragmenty pracy doktorskiej, zacząłem pracę nad zamówioną powieścią autobiograficzną. Sporadycznie też wypowiadałem się w mediach. W ciepłe dni przesiadywałem z laptopem i kawą w ogrodowej altance, miałem tam spokój i lepszy zasięg internetu.
Kilkakrotnie spacerowałem po korytarzach domu, ale postanowiłem z tego zrezygnować, gdy zorientowałem się, iż większość mieszkańców stanowią osoby w podeszłym wieku i bardzo schorowane. Przesiadują całymi dniami na wózkach lub leżą w łóżkach. Widok smutnych twarzy, wyraźnego zagubienia, niezrozumienia sytuacji, dlaczego bliscy już ich nie odwiedzają wpływał na mnie bardzo deprymująco i depresyjnie. Jedyna rozrywka większości pensjonariuszy DPS to telewizja, zajęcia z terapeutami, czasem ktoś czyta, czy słucha radia. Kilka razy uczestniczyłem wraz z 4-5 osobami w spotkaniach muzealnych online w pokoju terapii zajęciowej.
W DPS niedziela czy święta prawie nic nie zmieniają, taka sama monotonia, jak w dni powszednie. Jedyną nadzieją było oczekiwanie na odwiedziny bliskich, a w pandemii i to się urwało. Brutalnie mówiąc, zostało jedynie oczekiwanie na śmierć.
Wreszcie pod koniec stycznia pojawiło się światełko nadziei. Wszyscy mieszkańcy zostali zaszczepieni, a po trzech tygodniach drugi raz. Pracownicy też zaszczepili się, ale na zewnątrz. Mniej więcej w trzecim tygodniu po szczepieniu zacząłem się dopytywać, kiedy wreszcie będzie można wyjść, czy zaprosić znajomych. Nikt z personelu i administracji nie potrafił mi odpowiedzieć. Uważałem, że sytuacja wymyka się logice, w jakim celu mieszkańców DPS-ów zaszczepiono w pierwszej kolejności, skoro nadal doświadczają izolacji, poczucia wykluczenia, porzucenia przez rodziny i braku celu dalszego życia. Wreszcie zdenerwowany, postanowiłem opisać moje przemyślenia na Facebooku, no i się zaczęło. Wywiady przez telefon dla Radio Szczecin, Radio Dla Ciebie, Tok Fm, „Newsweeka” i w końcu duży artykuł na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”.
Trzy dni po publikacji pani dyrektor na zebraniu mieszkańców ogłosiła, że można wychodzić, trzeba jednak wcześniej zgłaszać termin i cel.
Odwiedziny są również dozwolone z zachowaniem zasad sanitarnych. Czwarta władza zadziałała, jednak nie powszechnie, bo jak wiem, wiele DPS-ów nadal pozostaje w izolacji.
Pierwsze po roku moje wyjście na miasto poświęciłem na spotkanie z wolontariuszami ATD-Czwarty Świat, a następnie zwróciłem długo przetrzymane książki w bibliotece Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej, pani kierowniczka nie krzyczała, znała moją sytuację. Drugie wyjście to warsztaty aktorskie Teatru Bezdomnych, nareszcie na żywo choć w dystansie i w maseczkach. Za trzecim razem odwiedziłem mój Dom Wschodzącego Słońca, czyli Pensjonat św. Łazarza. Wspaniała atmosfera, inspirująca jak zwykle rozmowa z panią Dyrektor, opowieści dawno nie widzianych kolegów i znajomych. Czułem się tak dobrze, że nie chciało mi się wychodzić. Wreszcie żegnając się, powiedziałem: „Będę Was odwiedzał jak najczęściej, ale niestety muszę już wracać do mojego smutnego „Domu Zachodzącego Słońca”.
Paweł Ilecki – antropolog kultury, badacz zjawiska bezdomności, doktorant UW, rzecznik prasowy EAPN-Polska (European Anti Poverty Network ), aktor Teatru Bezdomnych.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.