Michał Janczura: Nikt nie powinien żyć w instytucji [wywiad]
– Oczywiście obecnie jest lepiej niż w czasach tzw. biduli, gdy w jednym budynku było po sto czy dwieście dzieci. Jednak dalej placówki nie są miejscem, w którym powinny wychowywać się dzieci – mówi Michał Janczura, reporter Tok FM i twórca serialu dokumentalnego „Piecza”, który opowiada o systemie pieczy zastępczej.
Mateusz Różański, Integracja i portal Niepelnosprawni.pl: – Czy w 2021 roku powinny jeszcze w ogóle powstawać całodobowe domy dziecka?
Michał Janczura: – Zacznijmy od tego, że zgodnie z obowiązującą nomenklaturą nie ma czegoś takiego, jak domy dziecka. Już dawno odeszliśmy od tej nazwy. Jednak de facto placówki, które kiedyś nosiły te nazwę dalej funkcjonują według dawnych zasad. Czyli są to placówki całodobowe, które nazywają się dziś placówkami opiekuńczo-wychowawczo różnego typu. Odpowiadając wprost na pańskie pytanie: moim zdaniem nie powinny powstawać nowe placówki tego typu. Powinno się robić wszystko, by nie musiały one powstawać.
Jednak powstają
– Media donoszą o kolejnych inwestycjach, o tym, że gdzieś tego typu placówka jest odnawiana.
Jakiś czas temu jedno ze śląskich miast pochwaliło się, że we współpracy z organizacją pozarządową powstaje u nich placówka całodobowa i to dla małych dzieci! Co jest kompletnym wypaczeniem.
Wiemy też z różnych statystyk i opracowań, że takie placówki cały czas powstają. Choć nikt specjalnie nie zagłębia się, jak to dokładnie wygląda. Przypomnę, że przyjęta w 2011 roku ustawa wprowadziła dziesięcioletni okres przejściowy na przystosowanie placówek do nowego standardu. Zakłada on m.in., że może w nich mieszkać maksymalnie czternaścioro dzieci. Doprowadziło to do tego, że wiele z „nowych” placówek to tak naprawdę efekty przekształcenia wcześniej istniejących. Na papierze likwiduje się jakiegoś molocha, a na jego miejsce powstają cztery czy pięć mniejszych placówek. Jest to oczywiście fikcja robiona pod kątem wymagań ustawowych. Nadaje się tym placówkom kilka różnych adresów, robi się kilka wejść. Natomiast budynek jest ten sam, mieszkańcy i wychowawcy też. Najwyżej gdzieś pododawane są jakieś ścianki działowe. Jednocześnie powstają też nowe placówki całodobowe, ale trudno jest policzyć, ile.
Niedawno władze Warszawy chwaliły się planami Centrum Aktywności Międzypokoleniowej, gdzie również znaleźć ma się placówka dla dzieci.
– Nie znam szczegółów tej inwestycji i nie chcę się w niej zagłębiać. Widziałem dość burzliwą dyskusję na jej temat. Z mojej perspektywy jest to zaprzeczenie tego, co nazywamy deinstytucjonalizacją. A od lat właśnie w tym kierunku, przynajmniej w sferze deklaracji zmierza polska polityka społeczna. Dlatego, jako państwo, odchodzimy przynajmniej deklaratywnie od wielkich, całodobowych instytucji na rzecz usług świadczonych w społecznościach lokalnych. A jak przychodzi co do czego, to tworzymy… całodobowe placówki. Oczywiście padają argumenty mówiące, że w takiej placówce będą łączyć się różne pokolenia, ludzie nie będą samotni etc. Ja przyznam, że nie wiem, czy tak to będzie wyglądało.
Wiem jedno, jak to powiedziała mi dr Anna Krawczak z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem przy Uniwersytecie Warszawskim – nikt nie powinien żyć w instytucji. Te słowa padały regularnie w serialu „Piecza”, której jestem autorem.
Wszelkie badania dotyczące tego tematu to potwierdzają. Czy jest możliwe zupełne odejście od instytucji? Tego nie wiem. Wiem jednak, że obecnie trudno mówić o realnej deinstytucjonalizacji. Przykładem tego jest powstająca w Warszawie placówka.
Dlaczego w takim razie „nikt nie powinien żyć w instytucji”?
– Mogę się tu odwołać do tego, co na ten temat mówią eksperci. Choćby ci, którzy wypowiadali się w serialu „Piecza”. Ja mogę za to zadać pytanie – na przykład samemu sobie, czy ja bym chciał kiedykolwiek być skierowany do instytucji. Łatwo sobie siebie postawić w takiej sytuacji, choć może niekoniecznie zdajemy sobie sprawę z tego, jak wygląda takie życie. Jeśli mówimy o dzieciach, to można sobie wyobrazić, choć jest to o wiele trudniejsze, że w takim miejscu znajdują się nasze dzieci. Już takie eksperymenty myślowe mnie przekonują, że ten system wsparcia powinien wyglądać inaczej.
Jest też szereg badań naukowych, które pokazują, że dzieci wychowywane w instytucjach po prostu gorzej się rozwijają. Również polscy eksperci wskazują, że wśród osób wychowywanych w instytucjach jest procentowo więcej osób doświadczających problemów w dorosłym życiu.
Warto uświadomić sobie, jak wygląda życie w takiej placówce. Opowiadali mi o tym bohaterowie serialu „Piecza”, którzy wyszli z domów dziecka. Jeśli spojrzymy na tak zwane rodzinne domy dziecka, czyli de facto rodziny zastępcze, to w nich zawsze jest osoba, która przy dziecku spędza 24 godziny na dobę. Która je razem z nimi śniadanie i obiad, usypia. A gdy dziecko budzi się w nocy, to wie, że można ją zawołać i ona przyjdzie. Dzieci w klasycznych placówkach tego nie mają i stąd ich problemy związane choćby z rozwojem emocjonalnym.
Czym w takim razie zastąpić całodobowe instytucje?
– Rodziny zastępcze i rodziny adopcyjne. Członkowie Koalicji na rzecz pieczy zastępczej są też za tym, by przyjęto u nas kategorię rodziny zastępczej długoterminowej. One de facto już w Polsce istnieją, ale de iure nie. U nas obowiązuje przepis mówiący, że jest 18 miesięcy na uregulowanie sytuacji prawnej dziecka od momentu, gdy z jakichś powodów opuści ono swój dom rodzinny. Prawda jest taka, że przez 18 miesięcy prawie nigdy nie udaje się tego osiągnąć. I średnio ten czas regulowania sytuacji prawnej dziecka sięga czterech lat. Oznacza to, że w praktyce te rodziny zastępcze stają się rodzinami długoterminowymi. Ale jakoś decydenci nie przyjmują tego do wiadomości. Oczywiście pojawia się pytanie, skąd wziąć te rodziny zastępcze.
No właśnie
– Jeśli popatrzymy i porównamy pewne standardy. Zacznijmy od czegoś innego. Od finansów, które powinny być ostatnią rzeczą braną pod uwagę, ale bez wątpienia są istotne choćby dla samorządów. Placówki są o wiele droższe niż piecza rodzinna. Prosty przykład. Placówka w Bielsku-Białej. Obecnie podzielona na kilka mniejszych – w myśl przepisów, o których mówiłem na początku. W takiej placówce miesięczny koszt utrzymania dziecka wynosił w 2020 roku 13 tysięcy złotych! Tymczasem niezawodowa rodzina zastępcza na każde dziecko otrzymuje tysiąc złotych. Do tego oczywiście 500 plus na każde dziecko. Zawodowa rodzina zastępcza dostaje wynagrodzenie wynoszące czasami nawet poniżej 2 tysięcy złotych. Obecnie konsultowany jest projekt nowelizacji ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, który zakłada zagwarantowanie rodzinom zawodowym wynagrodzenia w wysokości minimalnej krajowej. W uzasadnieniu tego projektu napisane jest, że oznacza to zwiększenie poborów takich rodzin o 35 procent!
Powstaje pytanie, czy rzeczywiście chcemy wspierać rodziny zastępcze, skoro płacimy im tak niewielkie wynagrodzenia? Czy oczekujemy za tak niewiele, że zapewnią one tym dzieciom adekwatne warunki? Musimy po prostu zapewnić większe wsparcie dla takich rodzin.
Przecież osoby zajmujące się dziećmi jako zawodowe rodziny zastępcze muszą rezygnować z pracy zawodowej. Spójrzmy na sytuację rodziny – tu przykład z województwa świętokrzyskiego, która opiekuje się jedenaściorgiem dzieci i zarówno mąż, jak i żona są rodzicami zastępczymi i otrzymują ok. 17 tysięcy złotych na całą tę wielką rodzinę, utrzymanie mieszkania, rachunki etc. Porównajmy to ze wspomnianym przeze mnie domem dziecka, gdzie na jedno dziecko wydaje się 13 tys. złotych.
Przyznam, że to rażąca dysproporcja.
– W placówce jest zatrudniony cały zespół ludzi. Ktoś sprząta, ktoś gotuje. I tu dotykamy kolejnej ważnej kwestii. Bardzo często dzieciaki w placówkach całodobowych funkcjonują, jakby mieszkały w hotelu. Same nie robią sobie nawet kanapek na śniadanie. Nie mówiąc już o gotowaniu zupy czy obieraniu ziemniaków. Funkcjonują trochę jak na kolonii i nie zdobywają pewnych potrzebnych w życiu kompetencji.
Oczywiście obecnie jest lepiej niż w czasach tzw. biduli, gdy w jednym budynku było po sto czy dwieście dzieci. Jednak dalej placówki nie są miejscem, w którym powinny wychowywać się dzieci.
Dlatego powinno się wspierać rodzicielstwo zastępcze. Sam znam kilkadziesiąt rodzin, które chętnie przyjęłyby do siebie dzieci, ale dzieją się dziwne rzeczy związane choćby z procedurami biurokratycznymi czy działaniem lokalnych władz, które im to uniemożliwiają. Często jest też tak, że w mniejszych miejscowościach taka placówka jest ważnym pracodawcą. I trudno sobie wyobrazić, że kilkadziesiąt osób traci pracę. Więc trzeba im zapewnić finansowanie. Jak to robić? Wysyłać do placówki dzieci. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, które opisywałem też w serialu „Piecza”, gdy osoba odpowiedzialna za pozyskiwanie rodzin zastępczych jest też szefem placówki.
Kuriozalne
– To prowadzi do tego, że gdyby taki pracownik wykonywał właściwie jedno powierzone mu zadanie i pozyskiwał rodziny zastępcze, to de facto sam likwidował swoje miejsce pracy.
Spotkałem się niejednokrotnie z argumentem, że i tak część dzieci wraca z rodzin zastępczych do placówek.
– Nie znam dokładnych wyliczeń na ten temat. O te trzeba by zapytać wspomnianą już dr Annę Krawczak i Joannę Luberadzką-Grucę.
Ja zadam takie pytanie – o czym świadczą te powroty? Czy oznacza to, że rodziny zastępcze sobie nie radzą? Ja bym to pytanie odwrócił i zapytał o to, kto zrekrutował te rodziny i wysłał do nich dzieci.
Ponadto jak wyglądała sama procedura przekazania rodzinie dziecka, czy ktoś je badał, pochylił się nad jego stanem i nad tym, z jakimi obciążeniami rodzina musi się mierzyć. No i też, jakie są przyczyny powrotu do placówki. To przecież nie jest tak, że ktoś przychodzi i ogłasza, że chce być rodzicem zastępczym i przyznawane jest mu dziecko. Trzeba przejść kurs i trzeba mieć odpowiednie predyspozycje i przynajmniej w teorii powinny być one ocenione przez kompetentne osoby.
Jak pana zdaniem powinna wyglądać strategia deinstytucjonalizacji?
– Nie chcę się wypowiadać na temat kwestii prawnych czy tego, jakie konkretne działania powinny zostać podjęte – bo nie jestem specjalistą. Mogę za to powiedzieć, czego nie powinno się robić. Na pewno nie potrzebujemy nagłych, rewolucyjnych zmian. Nie powinno być tak, że jedną ustawą wywracamy system do góry nogami. Bo to i tak skończyłoby się tym, że trzeba byłoby wyszukiwać jakieś małe luki w prawie, żeby system w ogóle mógł funkcjonować.
Podam panu przykład. W 2011 roku weszły w życie przepisy, które mówiły iż dzieci do dziesiątego roku życia nie mogą przebywać w placówkach instytucjonalnych. Było to dopuszczone jedynie w sytuacjach wyjątkowych. I jak się okazało takich „sytuacji wyjątkowych” mieliśmy kilka tysięcy. Tak samo w projekcie, o którym rozmawialiśmy wcześniej, jest zapis mówiący, że nie będzie można tworzyć nowych placówek. Będzie to możliwe, jeśli wojewoda po uzyskaniu opinii Rzecznika Praw Dziecka wyrazi na to zgodę. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że takich zgód będzie nawet kilkadziesiąt rocznie. Finalnie nic się nie zmieni.
Inna sprawa, że strategia deinstytucjonalizacji, nad którą pracowali eksperci z różnych środowisk po tym, jak trafiła do Ministerstwa, zniknęła i została zastąpiona przez inną, przygotowaną przez zupełnie inny zespół. Tymczasem ten proces powinien być planowany przez możliwie szerokie grono ekspertów, którzy przede wszystkim wiedzą, co jest potrzebne dla dobrostanu dzieci.
Powinno się to odbywać ponad podziałami politycznymi i ideologicznymi i bez przyjmowania jakichkolwiek motywowanych ideologicznie założeń. Jak choćby takich, że zawsze najlepsza dla dziecka będzie rodzina biologiczna, nawet taka, gdzie dziecko doświadcza przemocy i nie ma warunków do normalnego rozwoju.
Michał Janczura – studiował politologię na UMCS i prawo na KUL. Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Od kilkunastu lat związany z radiem TOK FM. Specjalizuje się w tematach społecznych. Autor reportaży radiowych. Nominowany do nagrody Grand Press oraz Mediatorów. Autor radiowego serialu dokumentalnego „Piecza”, opowiadającego o systemie pieczy zastępczej w Polsce.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.