Po czym poznać jesień? Nie tylko po ogołoconych z liści drzewach. W kilkudziesięciu miastach Polski zimowy sezon oznacza gorące bezpłatne posiłki. Co tydzień szykują je i rozdają aktywiści Food Not Bombs. W Gdańsku czy Wrocławiu robią to już od 20 lat.
Pochmurna listopadowa niedziela. Szalejące od kilku dni wichrzysko wreszcie się uspokoiło, ale zimne, wilgotne powietrze wślizguje się pod kurtki i płaszcze. Na Głównym Mieście w Gdańsku dzwony okolicznych kościołów właśnie ogłaszają południe. Wokół fontanny Neptuna grupki turystów robią sobie selfie, Długim Targiem spacerują mieszczanie. Z bocznej uliczki wyłania się grupka młodych ludzi. Dwóch gości taszczy wielki, 90-litrowy gar, inny niesie składany turystyczny stolik i spory termos. Dziewczyna w bordowej czapce pobrzękuje kartonami pełnymi słoików. Rozstawiają się tuż przy Neptunie, na ogrodzeniu fontanny wieszają baner. „Jedzenie zamiast bomb” – głoszą czerwone litery. „Bezpłatne gorące posiłki bezmięsne. Co niedziela o 12:00” – informują w kilku językach.
Szybko zbiera się tłumek chętnych. Młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety. Łukasz, aktywista Food Not Bombs uwija się z chochlą. Nalewa gęsty, parujący krupnik do miseczek i słojów – zupa na wynos cieszy się wielkim wzięciem. Michał serwuje kromki chleba, zaprasza na kubeczek herbaty. Jest nawet muzyka. Przenośny głośnik bucha gorącymi rytmami w stylu Manu Chao. – A będzie ciasto? – dopytuje kobieta w szarej kurtce.
Okazuje się, że tak. Dziś jest drożdżowe z owocami. Schodzi błyskawicznie.
Zaczął się dwudziesty sezon gdańskiego Food Not Bombs. Jak co roku potrwa przez całą zimę, aż do kwietnia.
Do latającej kuchni zabierz własną obieraczkę
Dziewczyna z bordowej czapce to Gosia. Tak jak Łukasz i Michał jest z Gdańska, ale od dawna pomieszkuje za granicą. Dwa tygodnie temu przyleciała ze Szkocji. – Prowadzę nomadyczny tryb życia – uśmiecha się.
Na wydawce pod Neptunem jest po raz pierwszy. Zwykle dołączała do krojenia warzyw i gotowania zupy. Latająca kuchnia (gotowanie odbywa się rotacyjnie, kolejno u poszczególnych foodnotbombowców) działa w sobotnie wieczory. Każdy może dołączyć, wystarczy śledzić lokalny profil FNB. Na gotowanie dobrze jest wziąć własny sprzęt: obieraczkę, nóż, deskę do krojenia.
– Wczoraj było nas 7-8 osób. Uwinęliśmy się w trzy godziny – opowiada Gosia. – W Szkocji pracowałam w kuchni, mam niezłe doświadczenie.
I dodaje: – Generalnie jestem introwertyczną osobą, niełatwo nawiązuję kontakty. Ale przychodząc na gotowanie nigdy nie czułam się obco. Od razu włącza się poczucie przynależności.
Fajnie, że to działanie międzypokoleniowe.
Podczas, gdy Łukasz nalewa kolejną miskę krupniku, pytam Gosię dlaczego się tym zajmuje.
– Tak jak ci mówiłam: prowadzę nomadyczny tryb życia. A jak się żyje w ten sposób, doświadcza się tyle dobra od ludzi, i to kompletnie obcych… Chce się oddać go choć trochę – odpowiada dziewczyna. – Uwielbiam jeździć stopem, nieraz kierowca zaoferował mi obiad. I w Polsce, i za granicą. To naprawdę nie jest rzadkie. Chyba po prostu siebie nie doceniamy. – Przez jakiś czas bawiłam się w takie rozdawki w Berlinie – mówi dalej. – Tam środowisko aktywistów jest duże i bardzo dobrze zorganizowane. Jak ktoś chce pomóc, zawsze znajdzie coś dla siebie. Władze nie przeszkadzają, bo w gruncie rzeczy uzupełniamy ten system. Nie ma wątpliwości, że takie inicjatywy, jak Food Not Bombs są potrzebne.
Patrzy na kolejnych odbiorców zupy. Jeden z konsumentów, młody chłopak w puchówce przybija piątkę z Michałem. Widać, że na zupę pod Neptuna przychodzi nie pierwszy raz. – Każdy z nas może się znaleźć w takiej sytuacji – mówi Gosia. – Wystarczy popatrzeć na to się dzieje: galopująca inflacja, tysiące firm, które upadły w czasie pandemii… Trudno przewidzieć jak to się dalej potoczy. Dlatego dobrze wiedzieć, że są gdzieś ludzie, którzy za darmo gotują dla innych.
Ale też nie robimy z siebie pozytywistycznych siłaczek – też coś z tego coś mamy.
Co?
– Fajnie spędzony wspólny czas. Poczucie, że jesteśmy potrzebni. Pomaganie nie boli.
Make soup not war
Food Not Bombs powstało w 1980 r. w Stanach Zjednoczonych z inicjatywy ośmiu osób. Oczywiście nikomu wtedy nawet się nie śniło, że ruch osiągnie światowy zasięg. Początkowo bowiem chodziło o protest przeciw budowie elektrowni jądrowej w Seabrook w stanie New Hampshire. Po aresztowaniu jednego z aktywistów, grupa przyjaciół zaczęła dla niego organizować pomoc prawną. By zebrać potrzebne fundusze, sprzedawali książki i domowe ciasta. Szybko powstał pomysł, by ciepłe posiłki rozdawać, i w ten sposób zmieniać społeczeństwo. Zwracać uwagę na problem biedy, głodu, wykluczenia, szerzyć pacyfizm. Akcja rozrosła się, FNB pojawiło się w Seattle, Waszyngtonie, Nowym Jorku. Pod koniec lat 80. inicjatywa dotarła do Kanady, Australii i Europy.
Wegetariańskie Jedzenie Zamiast Bomb rozdawane jest też w Polsce. W całym kraju działa ok. 30 sekcji, m.in. w Bydgoszczy, Warszawie, Krakowie, Wrocławiu (tu najdłużej, bo już od 1997 r.) czy Bielsku-Białej. Oprócz darmowego posiłku równie ważny jest społeczny przekaz: antywojenny, równościowy, antynacjonalistyczny. Michał (z wykształcenia historyk) z gdańskiego FNB działa w „foodach” od początku. Antysystemową aktywność zaczynał w Federacji Anarchistycznej. Pod konsulatem rosyjskim brał udział w protestach przeciwko wojnie w Czeczenii, potem były akcje przeciwko wojnie w Iraku. W 2001 r., kiedy Polska weszła w skład koalicji zaangażowanej w Afganistanie, razem z grupą aktywistów demonstrował przeciw tej wojnie. Sprzeciw sprzeciwem – warto jednak robić też coś bardziej konkretnego. Wzorem zachodnich pacyfistów trójmiejski kolektyw postanowił więc rozdawać jedzenie. Do gotowania zupy dołączyli starsi koledzy: anarchiści z Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego) i WiP-owcy (ruch Wolność i Pokój), którzy w latach 80. nie zgadzali się na służbę wojskową.
Przekrój zawodowy „foodowców” był i jest spory: artyści, pedagog, pracownik socjalny, nauczyciel, ludzie wolnych zawodów. Wiekowo sytuacja wygląda podobnie – od nastolatków po dojrzałych ludzi z dorosłymi już dziećmi. Przy siekaniu cebuli i mieszaniu pomidorówki spotykają się więc nieraz całe rodziny.
W miarę upływu lat pojawiały się kolejne problemy, na które zwracał uwagę gdański (i nie tylko) FNB: podwyżki czynszów mieszkań komunalnych, bieda, rosnące rozwarstwienie społeczne. Dziś polskie „foodowe” sekcje wspierają Strajk Kobiet, uchodźców, protestują przeciwko rosnącemu nacjonalizmowi, działaniom rządu na wschodniej granicy. Wrocławski FNB na swym profilu informuje: „Osoby z Wrocławia związane z ruchem anarchistycznym dołączyły do grupy No Borders Team – ogólnopolskiej inicjatywy pomagającej na terenie przy granicy Polsko-Białoruskiej. Zajmujemy się pomocą osobom próbującym znaleźć schronienie w Europie – szykujemy pakiety podstawowe z najpotrzebniejszymi rzeczami dla osób zgubionych w lesie, organizujemy zbiórki rzeczy we Wrocławiu i wozimy na granicę, planujemy działania edukacyjne o tematyce anty-granicznej.”
Bielski podaje, że Food Not Bombs Ostrava organizuje marsz w obronie praw kobiet w Polsce, i zaprasza na to w imieniu organizatorów. W kolejnym poście promuje festiwal muzyczny „Nacjonalizm? Nie, dziękuję.”
Punkowcy z chochlą
Jedną z zasad światowego FNB jest pozyskiwanie produktów na zupę/gulasz/ciasto jak najniższym kosztem, np. poprzez zbiórki.
W Gdańsku od lat akcję wspierają zaprzyjaźnieni kupcy z Zielonego Rynku (oferują warzywa i owoce), piekarze, jak również znajomi – ktoś przekaże olej i kaszę, ktoś inny parę kilo ziemniaków. Podczas niedzielnej wydawki do puszki dorzucają się przechodnie i sympatycy.
W Bielsku-Białej, gdzie FNB działa od 2011 r. dominuje skipowanie, czyli wypady do śmietników przy supermarketach w poszukiwaniu żywności nadającej się do jedzenia. – Dużo jest warzyw: marchewki, pietruchy, bakłażanów, pomidorów – większość idzie do zupy, ale starcza też dla moich świnek morskich – mówi Włodek (z wykształcenia inżynier jakości), współzałożyciel bielskiego FNB. – Ale najwięcej jest bananów. Regularnie pieczemy z nich chlebki.
Początki inicjatywy? – Było nas z dziesięć osób. Środowisko hardcorpunkowo-antyfaszystowskie. Na którymś z koncertów stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zacząć działać. Dlaczego w to wszedłem? Dużo czytałem o sekcjach w innych miastach, spodobało mi się, że można pomagać – mówi Włodek. – Nie jem mięsa, ekipa też była wegańsko-wegetariańska. Wtedy tego typu jedzenie nie było jeszcze tak powszechne w sklepach, jak dziś. Spotykaliśmy się więc na wspólnym gotowaniu – taka forma spędzania czasu, do tego rozmowy, organizowanie demonstracji.
Z dość hermetycznej grupy powstała inicjatywa bardziej otwarta na nowe osoby: związane ze sceną alternatywną, ekologią, freeganizmem. Nie jesteśmy akcją charytatywną – na rozdawce rozwieszamy baner z info, że działamy przeciwko zbrojeniom i marnowaniu jedzenia. Zdarza się, że akcję wesprze szkoła – któraś z nauczycielek opowie w klasie o FNB i uczniowie robią zrzutkę żywności.
Bielskie „foody” rozdają też odzież, śpiwory (w ekipie jest streetworkerka znająca lokalne skłoty), środki higieny, a także antycovidowe maseczki.
Odbiorcy? – Ostatnio oprócz stałych klientów pojawiają się osoby młode, 20-letnie dziewczyny – mówi Włodek. – Cóż, lekko nie jest. Sytuacja w Polsce do tego zmusza.
W Gdańsku natomiast w kolejce po krupnik ustawia się coraz więcej imigrantów, głównie zza wschodniej granicy. – Ale i do gotowania dołącza sporo nowych ludzi, w tym młodzieży – nie kryje satysfakcji Michał. – Mamy duże wsparcie w sieci. Jak ktoś nie może wpaść na pichcenie, to chociaż słoiki przynosi. To ważne, bo rozdawaliśmy jedzenie też w czasie największych pandemicznych obostrzeń.
Łukasz: – Niedzielne wydawki to już tradycja gdańskiego środowska anarchistycznego. A przy tym punkt zbiorczy – młodzi ludzie mają gdzie się zgłosić, gdy chcą działać.
Nie wszystkim się to podoba. W 2019 r. w Wałbrzychu wolontariuszy rozdających jedzenie zaatakowali lokalni kibole – rzucali kamieniami i butelkami. W tym samym roku trzech narodowców napadło na aktywistów FNB w Warszawie. – U nas na początku działalności też miał miejsce podobny incydent. Drobne zdarzenie z udziałem tutejszych nazioli – mówi Włodek z Bielska-Białej. – Ale jesteśmy mocno zorganizowaną ekipą, więcej się to nie powtórzyło.
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.