„Ktoś słyszał o jakimkolwiek zajęciu, które pozwoli mi odebrać córkę z przedszkola?” [Felieton Kamińskiej-Bużałek]
Skutkiem pandemii i lockdownu, którego boję się nie mniej niż wirusów, może być odesłanie dużej części kobiet z pracy do domu.
Zaglądam wieczorem na Facebooka i widzę na lokalnej grupie dla rodziców, gdzie w praktyce dyskutują głównie matki, pytanie: „Jak wyglądał wasz powrót do pracy po przerwie związanej z zamknięciem szkół i przedszkoli? Wracam jutro i się boję”. Szybko pojawiają się odpowiedzi. Pierwsza z nich: „Dostałam wypowiedzenie”. Rusza lawina. „Ja też”, „I ja, niestety”, „Od maja nie pracuję i nic nie mogę znaleźć, może ktoś słyszał o jakimkolwiek zajęciu, które pozwoli mi odebrać córkę z przedszkola? Wszędzie szukają tylko do pracy na dwie-trzy zmiany, nie dam rady”.
Rząd przyznaje, że do końca roku liczba bezrobotnych może sięgnąć prawie półtora miliona Polek i Polaków. Tylko w kwietniu z rejestru ubezpieczonych w ZUS-ie wykreślono ponad 165 tysięcy osób. Zostały zwolnione bądź w lepszym, o ironio, wypadku przeszły na taką formę śmieciówki, która nie daje nawet prawa do nieodpłatnej wizyty u lekarza. Swoją drogą – czy pandemia to nie jest dobry moment, by zacząć poważnie rozmawiać o powszechnym dostępie do opieki zdrowotnej? Dziś jest on ograniczony biurokratycznymi wymogami – w systemie musi nas zarejestrować pracodawca.
O równym dostępie do ochrony zdrowia mówi tymczasem konstytucja. Ona wciąż obowiązuje, podobno.
Ekonomiczne tsunami uderza głównie w kobiety
Patrzę na dane dotyczące bezrobocia. Zastanawiam się, jaki odsetek zwolnionych z pracy w związku z pandemią stanowią kobiety. Intuicja podpowiada, że większość. Prognozy ekspertów i ekspertek ją potwierdzają. O ile zdrowotne skutki pandemii koronawirusa dotykają w większym stopniu mężczyzn, którzy ciężej przechodzą chorobę i ponoszą wyższe ryzyko śmierci, to ekonomiczne tsunami uderza głównie w kobiety. To one przede wszystkim pracują w branżach dotkniętych kryzysem – sprzedaży detalicznej, gastronomii, hotelarstwie, kulturze.
Istnieją także sfeminizowane zawody, którym nie grożą masowe zwolnienia, jednak słaba to pociecha, ponieważ chodzi o pierwszą linię walki z epidemią: o pracownice DPS-ów czy pielęgniarki. Niezbędne nam wszystkim, pracujące ciężko, a mimo to słabo opłacane. Banał, powiedzą może czytelnicy i czytelniczki, powtarzany od lat – a jednak nic się nie zmienia.
I wreszcie te, które mogą uważać się za uprzywilejowane. Pracownice biur, urzędów (niektórych) czy uczelni, wykonujące swoje zadania zdalnie. To również moja perspektywa – osoby, która znaczną część pracy może wykonać w domu. Wystarczy komputer, internet, parę książek. Jednak, jak donoszą badacze przyglądający się podziałowi obowiązków w polskich domach, największym luksusem okazuje się partner, który potrafi… obsłużyć pralkę, ugotować obiad, a przede wszystkim zająć się dzieckiem.
Potrafi – ponieważ na przykład umiejętność zaopiekowania się kilkulatkiem wbrew powszechnym przekonaniom jest kompetencją, nie cechą charakteru, z którą rodzą się kobiety.
Kiedy państwo dezerteruje
Jestem pewna, że gdyby politycy mieli pracować w towarzystwie małych dzieci, w niedużym mieszkaniu, przy stole kuchennym, bez niani, przedszkola, szkoły, a po godzinach zamieniać się w szkolnego nauczyciela od wszystkiego, może zauważyliby wreszcie rzecz niby oczywistą – jak ważna i potrzebna jest praca opiekuńcza oraz dobrze zorganizowana edukacja. Tymczasem edukacja to jeden z tych sektorów, który wskutek epidemii oberwie najbardziej. Gdy gminy szukają wymuszonych m.in. przez koronawirusa oszczędności, niektóre rubryki w budżecie dziwnie szybko rzucają się w oczy. Ot, choćby dodatki dla nauczycielek czy wyrównujące szanse dodatkowe zajęcie opłacane ze wspólnych pieniędzy.
Można też zwiększyć liczebność klas i z kamienną twarzą twierdzić, że to polepszy wyniki nauczania, jak przekonywał pewien urzędnik. Dorzucić, że przecież jest 500+, wszystko można załatwić prywatnie, w czym problem?
Skutkiem pandemii i lockdownu, którego boję się nie mniej niż wirusów, może być odesłanie dużej części kobiet z pracy do domu. Ktoś powie, że praca zawodowa niekoniecznie jest synonimem emancypacji, więc nie ma sensu załamywać rąk. To mogłaby być prawda, gdyby brak pracy był wyborem. Kiedy jednak jest konsekwencją dezercji państwa np. z zapewnienia miejsc w przedszkolu lub żłobku czy wspierania grup szczególnie narażonych na utratę zatrudnienia, to robi się naprawdę niewesoło.
Ewa Kamińska-Bużałek – animatorka kultury, pomysłodawczyni projektów społeczno-kulturalnych, związana od lat z organizacjami pozarządowymi. Prezeska Fundacji Łódzki Szlak Kobiet. Oprowadza po Łodzi śladami kobiet.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.