Poza kiepskimi wynagrodzeniami, to właśnie w mikrofirmach dochodzi często do łamania praw pracowniczych, ponieważ kultura organizacyjna w wielu z tych miejsc pozostawia sporo do życzenia.
W głównym nurcie debaty zwykło się mówić o mikrofirmach głównie w superlatywach. Tymczasem mają one sporo wad, które w tym dyskursie są spychane na dalszy plan, albo w ogóle pomijane. Wiele z tych wad dało o sobie szczególnie znak w czasie pandemii.
Małe zakłady, mało praw pracowniczych
Mikrofirmy to podmioty zatrudniające do 9 osób. Pracuje w nich około 25 proc. spośród ponad 16 mln wszystkich pracowników w Polsce. W 2018 roku (za ten rok mamy najświeższe dane GUSu) średnia pensja w tych przedsiębiorstwach wynosiła 3081 zł brutto, czyli około 2200 zł na rękę. W tym samym czasie średnia krajowa, czyli – precyzując – obliczane przez Główny Urząd Statystyczny tak zwane przeciętne miesięczne wynagrodzenie wyniosło 4585 zł brutto, 3260 na rękę, czyli o 48 proc. więcej!
Skąd takie różnice? Choć wśród najmniejszych przedsiębiorstw znajdują się firmy z branży IT, kancelarie prawne, czy firmy doradcze to – znów według Głównego Urzędu Statystycznego – większość z nich jest drobnicą z sektorów takich jak handel (osiedlowe sklepy, warzywniaki, małe wiejskie sklepiki), budownictwo (niewielkie ekipy budowlane), przemysł (małe zakłady produkujące na niewielką skalę), czy gastronomia. Małe zakłady pracy funkcjonują raczej w ramach „chłopskorozumowych” modeli biznesowych, nie mają środków, na to, żeby wdrażać biznesowe innowacje, działają w małej skali, często opierają się również na pracy rodziny.
To wszystko powoduje, że nie mogą one konkurować z gigantami w danej branży, gigantami za którymi stoją wewnętrzne piony optymalizacji pracy, innowacyjne rozwiązania, przybitki w hurtowniach związane ze skalą działalności. Najmniejsze firmy przegrywają również na polu reklamy, możliwości dystrybucji i tak dalej. Wszystko to skutkuje tym, że w mikrofirmach się kiepsko zarabia.
Wiemy również, że poza kiepskimi wynagrodzeniami, to właśnie tam dochodzi często do łamania praw pracowniczych, ponieważ kultura organizacyjna w wielu z tych miejsc pozostawia sporo do życzenia.
Przed pandemią źle, a teraz jeszcze gorzej
Wiele z tych cech powoduje jednocześnie, że są to przedsiębiorstwa najmniej odporne na ekonomiczne szoki. Często balansujące na granicy opłacalności, ślizgające się po cienkiej warstwie zysku i nieposiadające zgromadzonych odpowiednich zasobów na czarną godzinę mikrofirmy – a przez to również pracujące w nich osoby – najszybciej odczuwają skutki jakichkolwiek zawirowań ekonomicznych.
Nie inaczej było w przypadku kryzysu związanego z pandemią.
Główny Urząd Statystyczny w raporcie odnoszącym się do wpływu pandemii koronawirusa na rynek pracy zauważa, że ponad 70 proc. wszystkich zlikwidowanych przez korononakryzys miejsc pracy, to właśnie miejsca pracy w mikrofirmach. Przypomnijmy – przy zatrudnieniu w tym sektorze na poziomie 25% wszystkich pracowników!
Dodajmy do tego obrazu jeszcze kilka rzeczy. Znacznie więcej miejsc było likwidowany w sektorze prywatnym, a nie publicznym (w tym pierwszym jest znacznie więcej podmiotów zatrudniających do 9 pracowników). W najmniejszych firmach bardzo trudno o przechodzenie na pracę zdalną. Dlaczego? Ponieważ bardzo duża część spośród tych firm zajmuje się produkcją (którą trudno wykonywać z domu) oraz wymaga bezpośredniej interakcji z klientem. Inną sprawą jest to, że z uwagi na niski potencjał innowacyjności mikrofirm niewiele z nich wie w jaki sposób wdrożyć home office.
Jest jeszcze jedna istotna sprawa. Wiele firm dotkniętych lockdownami w sposób bezpośredni: zwłaszcza gastronomia, hotelarstwo (w tych dwóch branżach według innego opracowania GUS aż 97 proc. ankietowanych podmiotów wskazywało na poważne lub zagrażające stabilności firmy negatywne skutki pandemii), branża związana z organizacją eventów, koncertów i rozrywki, czy choćby branża fryzjerska, to właśnie mikrofirmy.
Kondycja najmniejszych firm nawet bez pandemii nie jest najlepsza. To oczywiście przekłada się na sytuację pracowników, którzy należą do grona najniżej opłacanych zatrudnionych. I to o tych ostatnich warto pamiętać, bo choć dyskurs medialny został zdominowany przez właścicieli biznesów, których trwanie wisi na włosku (co jest oczywiście związane z osobistymi dramatami), to właśnie najniżej opłacani pracownicy z najbardziej niestabilnych sektorów odczuwają kryzysy najsilniej.
Kamil Fejfer – publicysta piszący o pracy, nierównościach społecznych i gospodarce, autor książek: "Zawód. Opowieści o pracy w Polsce" oraz "O kobiecie pracującej". Obecnie pracuje nad książką na temat przejawów zmiany klimatu w Polsce
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.