Zamiast kultu harówki – szacunek dla pracowników [felieton Markiewki]
Polska to kraj, w którym uwzniośla się harówkę. Niestety. Internetowe licytowanie się na liczbę przepracowanych godzin przeplata się z obsesyjnym wyszukiwaniem kolejnych grup społecznych, które rzekomo nie pracują dostatecznie ciężko (w zależności od sytuacji politycznej mogą to być nauczycielki, pielęgniarki bądź mieszkańcy wsi).
Mówiąc o licytacji, nie mam na myśli ludzi zmuszonych pracować ponad czterdzieści godzin w tygodniu, bo to dla nich jedyny sposób zachowania stanowiska albo zarobienia godnych pieniędzy. Chodzi mi raczej o osoby, które przechwalają się długością swojego dnia pracy i stawiają się w pozycji wzorów do naśladowania. W trakcie jednej z dyskusji zdarzyło mi się nawet spotkać kogoś, kto przekonywał, że jako przedsiębiorca pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Najwyraźniej do swojego czasu pracy zaliczał zarówno sen, jak i udział w sprzeczkach internetowych. To skrajny przykład, ale pokazuje, jak daleko zabrnęliśmy w absurdalnym uświęcaniu harówy.
To może być trudna prawda, ale należy ją wypowiedzieć na głos: przechwalanie się długimi godzinami pracy, to nic innego, jak promowanie niezdrowego trybu życia.
Kiedy ludzie słyszą to stwierdzenie, wietrzą socjalistyczną propagandę. W rzeczywistości to tylko wniosek z licznych badań, które przeprowadzono na ten temat w ostatnich latach.
W 2019 roku na łamach amerykańskiego czasopisma naukowego „Stroke” ukazały się wyniki metaanalizy, w której uwzględniono informacje dotyczące ponad stu czterdziestu tysięcy francuskich pracowników i pracownic. Wnioski? Praca ponad dziesięć godzin dziennie przez co najmniej pięćdziesiąt dni w roku wiąże się ze znaczącym wzrostem ryzyka udaru.
Cztery lata wcześniej do podobnych wniosków doszli badacze, którzy opublikowali swoje wyniki w „The Lancet”, jednym z najstarszych czasopism medycznych na świecie. Uwzględnili oni rezultaty dwudziestu pięciu badań przeprowadzonych w Europie, USA i Australii. W sumie dane dotyczyły ponad sześciuset tysięcy osób. Analiza statystyczna ujawniła, że praca powyżej pięćdziesięciu pięciu godzin tygodniowo prowadzi do wzrostu ryzyka chorób niedokrwienia serca i udarów (w porównaniu do ludzi pracujących od trzydziestu pięciu do czterdziestu godzin w tygodniu).
Jeszcze większą liczbę danych wzięli pod uwagę badacze, którzy analizowali zdrowotne skutki pracy w „International Journal of Environmental Research and Public Health”. Na podstawie czterdziestu sześciu artykułów udało się im zgromadzić dane o ponad ośmiuset tysiącach osób z trzynastu krajów. Raz jeszcze okazało się, że zbyt długi czas pracy źle działa na zdrowie – w tym wypadku stwierdzono przede wszystkim negatywny wpływ na długość snu, co zwiększa ryzyko nadciśnienia i chorób serca.
Nie jest to tylko indywidualny problem poszczególnych osób. Jeśli zarówno sposób organizacji pracy, jak i wzorce kulturowe stwarzają presję na przepracowywanie więcej niż ośmiu godzin dziennie, to duża część ludzi będzie tak robiła.
W konsekwencji rośnie liczba osób z kłopotami zdrowotnymi. To zaś prowadzi do zwiększenia obciążeń dla służby zdrowia. Dlatego na końcu tego łańcuszka zależności okazuje się, że za kult harówki płacimy wszyscy – jako społeczeństwo.
No ale przynajmniej nasza gospodarka rozwija się szybciej dzięki dłuższym godzinom pracy, czyż nie? To wcale nie jest takie pewne. Inne badania pokazują, że – cóż za niespodzianka – wraz z przepracowaniem zmniejsza się wydajność tego, co robimy. Między innymi stąd biorą się na pozór zaskakujące wyniki różnych eksperymentów, gdy firma zmniejsza długość dnia pracy, ale taki ruch nie tylko nie obniża produktywności, ale wręcz ją zwiększa. Po prostu wypoczętym osobom pracuje się lepiej. Nie bez znaczenia jest tu oczywiście rodzaj wykonywanej pracy, ale nawet te szczątkowe dane powinny nas skłonić do zadania pytania:
czy kult harówki, który przecież nie uwzględnia specyfiki różnych zawodów, ma jakieś pozytywne efekty poza budowaniem własnego ego. I czy przystaje do nowoczesnego kraju?
Każdy system polityczny wytwarza swoje mity. Wraz z nastaniem kapitalizmu rozpowszechnił się w Polsce lęk przed homo sovieticusem – roszczeniowcem, który nie chciał zakasać rękawów i pracować na dobrobyt swój oraz całego kraju. Kult harówki jest prawdopodobnie konsekwencją tych strachów – ludzie tak bardzo chcą się zaprezentować jako zaprzeczenie homo sovieticusa, że gotowi są twierdzić, iż pracują dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dlatego nigdy dość powtarzania, że za mitem o roszczeniowości nie stały żadne poważne badania socjologiczne czy ekonomiczne. Do dziś brak danych, jakoby Polacy mieli jakiś problem z pracowitością na tle innych krajów europejskich.
Nie jesteśmy już nowicjuszami w kapitalistycznym świecie. III RP ma ponad trzydzieści lat. Może więc pora dorosnąć i porzucić mity dzieciństwa, w których głównym straszakiem był homo sovieticus?
Dziś potrzeba nam nie kultury harówki, lecz szacunku dla pracowników. Nie jedynie czysto symbolicznego, ale przekładającego się na konkrety. Wyższe płace – szczególnie dla tak potrzebnych, a niedocenianych zawodów jak nauczyciele czy pielęgniarki – większa ochrona prawna, silniejsze związki zawodowe. Tak budowano dobrobyt w najbogatszych krajach europejskich i jeśli chcemy podążać ich drogą, musimy zacząć korzystać z ich doświadczeń.
Tomasz S. Markiewka – filozof, wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pisuje dla OKO.press, dwutygodnika.com, „Krytyki Politycznej” i „Nowego Obywatela”. Autor książek „Gniew” (2020) i „Język neoliberalizmu” (2017).
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Źródło: informacja własna ngo.pl