Kaszel, grant i self-care. Dlaczego w organizacjach nie ma miejsca na chorowanie? [felieton]
W trzecim sektorze grypa to nie powód, by odwołać spotkanie – co najwyżej pretekst, by kaszleć w rękaw. Pracownicy i pracowniczki. Rzadko dajemy sobie prawo do chorowania, bo czujemy, że świat się bez nas nie zakręci. Tylko że czasem świat to za dużo na jedną, rozgrzaną od gorączki głowę. O tym, dlaczego warto czasem zostać w łóżku, nawet jeśli granty nie śpią.
Katar, kaszel i deadline – czyli o dzielnych wojownikach trzeciego sektora
Nie chorujemy. No dobrze – chorujemy, ale nie mamy na to czasu.
W NGO, kiedy łapie nas przeziębienie, to zazwyczaj łapie nas między tabelą budżetową a warsztatami ze społecznością. I jakoś się z nim dogadujemy. Kichamy pokątnie, zaparzamy trzecią herbatę z imbirem albo musujący medykament i siadamy do pisania kolejnego sprawozdania. Zatkany nos? To tylko przeszkoda w wyraźnym mówieniu podczas webinarium. Gorączka? Zdarza się. Ale kto inny ogarnie wizytę studyjną?
Historia Agaty (imię prawie zmienione)
Agata, koordynatorka projektów edukacyjnych z Pomorza, zna swoje objawy grypy tak dobrze, jak zna harmonogram konkursów z FIO. W zeszłym roku, w środku anginy, prowadziła spotkanie konsultacyjne z lokalnymi liderkami. Kamera była włączona tylko na pół minuty – „coś mi internet przerywa”, powiedziała, a w rzeczywistości właśnie przykładała zimny okład do czoła.
Po spotkaniu zemdlała z wyczerpania. Ale za to zdążyła wysłać prezentację.
Miałam 38,5 i dreszcze, ale warsztaty były już ogłoszone, sala wynajęta, a dzieci czekały. Więc poszłam. Potem trzy dni leżałam, ale z poczuciem spełnienia. Chorego, ale spełnienia.
– Kasia, edukatorka ze stowarzyszenia w Małopolsce.
Skąd się bierze ten heroizm?
Z poczucia odpowiedzialności. Z wewnętrznego przymusu. Z tej wiecznej myśli: „jak nie ja, to kto?”. Często działamy w rytmie od grantu do grantu, od projektu do projektu. Zespół (cały lub ten strategiczny) jest kilkuosobowy, a każda osoba ma ręce pełne spraw „na już”. Choroba nie wpisuje się w Excela. Nie ma rubryki „zatrzymać się i poleżeć”.
Z kultury organizacyjnej. Kolega przetrwał spotkanie z partnerami z samorządu przy zapaleniu płuc. Jedna koleżanka prowadziła spotkanie online ze złamaną nogą w gipsie opartą wysoko na biurku. Druga uporczywy kaszel dusiła w szalik. Moje przeziębienie to przy tym drobiazg. Peer pressure działa.
Do tego dochodzi misja. Ta rzecz, która trzyma nas w sektorze. Jak się rozchorować, gdy jutro trzeba prowadzić warsztaty o zdrowiu psychicznym? Albo organizować piknik integracyjny dla rodzin uchodźczych?
No i potem mamy to, co mamy
Ludzi zarażających siebie nawzajem na spotkaniach w duchu „byle zdążyć”. Terminy domknięte na antybiotyku. Zakaźne entuzjazmy i rozsiane po biurze wirusy. No i wypalenie. Powolne, podstępne, jak ta grypa, którą próbujemy „przechodzić”, aż zostaje z nami na dłużej niż planowaliśmy.
Pamiętam moment, kiedy w trakcie ewaluacji projektu zaczęłam płakać, bo ktoś poprosił o fakturę. To nie były łzy nad budżetem. To był moment, kiedy zrozumiałam, że jestem chora. Nie tylko fizycznie.
– Magda, trenerka z zachodniopomorskiego
Więc może…
… dajmy sobie prawo do bycia chorym. Zwyczajnie. Bez poczucia winy. Bez SMS-a „mogę być na Zoomie, ale bez kamery, bo mam 38,7”. Może ta nieobecność nie zawali świata. Może projekt się nie posypie. A nawet jeśli coś się opóźni – trudno. Wolimy żywego/ą działacza/kę miesiąc później niż bohatera/kę tygodnia na kroplówce.
Jeszcze nikt na łożu śmierci nie żałował: „Szkoda, że nie spędziłem/łam w pracy więcej czasu”.
Trzeci sektor jest silny – ale nie niezniszczalny. I nie musi taki być. Bo troska o świat zaczyna się od troski o siebie. Serio. Nawet jeśli deadline cię śledzi jak cień, a granty czyhają zza winkla – czasem najlepiej zrobić dla sprawy… nic.
Po prostu zostać w łóżku. I odłożyć zmianę świata do jutra.