Długi czas pracy (i poszarpane wakacje) po prostu nam się nie opłacają.
Polski Instytut Ekonomiczny opublikował opracowanie, z którego wynika, że Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych europejskich narodów… na urlopach. Tak, to nie jest pomyłka: urlopy, które powinny być czasem odpoczynku, ładowania baterii, służą często również odpisywaniu na maile i dopinaniu zaczętych projektów.
W kwietniu i maju 2020 roku (a więc w czasie pierwszych intensywnych lockdownów) codziennie lub w co drugi dzień wolny pracowało około 23 proc. Polaków.
Wyprzedzali nas jedynie Portugalczycy i Chorwaci. Najmniej obciążeni pracą w czasie wolnym byli – nie spodziewam się wśród Czytelników i Czytelniczek zdziwienia – Szwedzi. „Tylko” 10 proc. spośród nich pracowało codziennie lub co drugi teoretycznie wolny dzień.
Prawo do odłączenia się
Jak zaznaczają eksperci z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, pandemia w oczywisty sposób zawyżyła te wskaźniki (w lutym i marcu 2021 widać już było spadek tej tendencji), jednak trend wzrostu czasu pracy w czasie wolnym jest widoczny od wielu lat i zaczął się jeszcze przed wirusem. Covid po prostu bardzo przyspieszył tę przemianę.
Z czym jest związany? Oczywiście z wdzieraniem się do coraz większej liczby zawodów form komunikacji elektronicznej: messengera, maila i wirtualnych spotkań.
Sprawę dostrzegła zresztą w 2020 roku Unia Europejska, która chce wprowadzić regulacje, a ich zadaniem będzie pilnowanie prawa pracowników do „odłączenia się” (w unijnym dokumencie, na który powołuje się PIE, właśnie w ten sposób jest to nazwane: right to disconnect, czyli „prawo do odłączenia się”).
Wnioskodawcy potrzebę regulacji motywują nienadążaniem dzisiejszych regulacji za rozwojem technologii.
Nowe prawo miałoby zapewnić „minimalny poziom ochrony pracowników w nowym świecie cyfrowej pracy” oraz „równowagę między życiem zawodowym i prywatnym i należne okresy odpoczynku”.
Ciężką pracą ludzie się wzbogacą?
To zresztą nie jest jedyna przestrzeń, jeśli chodzi o „nadmierną pracę” Polaków. Należymy również do jednych z najbardziej zapracowanych narodów Europy w ogóle. Według danych Eurostatu w 2019 roku w tzw. pracy głównej (czyli tej, która stanowiła główne źródło utrzymania) przeciętny Polak spędził 40,3 godzin tygodniowo. Mężczyźni zawodowo pracowali nieco więcej niż kobiety. Średnia dla całej Unii to 37,0 godzin. Wśród krajów wspólnoty bardziej zapracowani od nas byli jedynie Bułgarzy, którzy przepracowali 40,5 godziny i Grecy (41,7 godzin). Podkreślam: to uśredniony czas pracy w pracy głównej. A przecież wielu z nas łapie jeszcze dodatkowe zlecenia, aby łatać swój domowy budżet.
Kto pracował natomiast najmniej? Tu zdecydowanymi faworytami są Holendrzy, którzy na pracę główną poświęcali jedynie 30,4 godziny tygodniowo. Nieco więcej pracy mieli Duńczycy (33,3 godziny tygodniowo) i Niemcy (34,8 godzin).
Przytaczam dane z roku 2019, ponieważ rok następy był rokiem covidowych lockdownów, które znacznie pozmieniały krajobraz, jeśli chodzi o czas pracy.
Zerknijmy jeszcze do danych OECD. Wśród 37 uznawanych za wysoko rozwinięte państw członków organizacji w 2019 roku (odwołuję się znów do roku przedcovidowego) znaleźliśmy się na wysokim 10. miejscu, przepracowując rocznie średnio 1781 godzin. Więcej niż my pracowali między innymi Grecy (tak, kojarzeni z kryzysem Grecy!), Kostarykańczycy, Kolumbijczycy czy Meksykanie.
Jaki obraz wyłania się z przytoczonych wyżej danych?
Intuicja narzuca się sama: bardziej zapracowane są społeczeństwa biedniejsze. To zresztą burzy jeden z nagminnie i bezmyślnie powtarzanych neoliberalnych mitów, że zamożność bierze się z pracy.
Praca z pewnością odgrywa ważną rolę w pewnym momencie historycznym. Ale widać to na poziomie państw, a nie jednostek. Jeżeli przyglądamy się właśnie im, to nie tyle długość pracy się liczy, ile pewne uzbrojenie gospodarki w kapitał, innowacje, regulacje, siłę związków zawodowych.
Kultura pracy po polsku
Te ostatnie zresztą mają również pewien potencjał wymuszania innowacji. W jaki sposób związki zawodowe miałyby być innowacyjne? Poprzez pilnowanie interesów pracowników oraz wymuszanie na pracodawcach poprawy warunków pracy. A by tego dokonać, przedsiębiorstwa muszą reorganizować zarządzanie i wprowadzać innowacje.
Polskie „przepracowanie” jest też wynikiem swoistej kultury pracy w Polsce.
Przez pierwsze dwie dekady transformacji pracodawcy nadużywali swojej władzy nad pracownikami, często po prostu ich wyzyskując. A mieli po temu świetne okoliczności: niskie pensje, brak realnych zabezpieczeń społecznych w postaci zasiłków dla bezrobotnych (te były i ciągle są na żenująco niskim poziomie).
Do tego dochodził brak oszczędności większości gospodarstw domowych, a więc i brak poduszki ratunkowej w przypadku zwolnienia.
Takie warunki; warunki umiarkowanie biednego kraju rozwijającego się (jakim Polska była przez większość potransformacyjnego okresu) sprzyjały wyciskaniu pracowników niczym cytryn. To przekładało się na folwarczne stosunki w samych firmach, gdzie szefowie często nadużywali władzy (a i podwładni, którzy awansując wchodzili w ich buty często przejmowali ich sposoby zarządzania). Folwarczny model zarządzania, w nieco jednak złagodzonej formie, pozostał w wielu firmach do dzisiaj. Z uwagi jednak na lepsze płace i wyższe oszczędności pracodawcy nie mają już takiej przewagi nad pracownikami jak było to jeszcze 10 czy 15 lat temu.
Poza etycznym aspektem tego zjawiska jest jeszcze zwykły ekonomiczny pragmatyzm: praca w długich godzinach wpływa negatywnie na intelektualną wydajność pracowników.
A precyzując – po prostu ją pogarsza. Tak wynika z artykułu naukowego cytowanego przez wyżej wspomniany Polski Instytut Ekonomiczny.
Jego autorzy przebadali ponad 2200 brytyjskich pracowników administracji publicznej. Zauważyli, że w porównaniu z osobami pracującymi maksymalnie 40 godzin tygodniowo, ci, którzy pracowali ponad 55 godzin wykazywali się niższymi wynikami w testach kognitywnych. Zjawisko było widoczne również po tym, kiedy naukowcy „odsiali” inne zmienne, takie jak: wiek, płeć, stan cywilny, wykształcenie, zawód, dochody, czy nawet zaburzenia snu. Po prostu, statystycznie, jeśli się przepracowujemy, to jesteśmy głupsi. A więc i pracujemy gorzej.
Możemy dodać do tego bardzo niepokojące dane, którymi w maju podzieliła się Światowa Organizacja Zdrowia.
Według danych WHO tylko w 2016 roku z powodu przepracowania zmarło na świecie około 750 tysięcy ludzi.
400 tys. z nich zmarło w wyniku udarów mózgu, a pozostałe 350 tys. to śmierci spowodowane problemami sercowo-naczyniowymi.
Nie wszystkie z tych zgonów nastąpiły w pracy. Spora część z nich to tak zwane „śmierci nadliczbowe”, czyli zgony w wyniku przepracowania odłożone w czasie.
Dla osób w wieku powyżej 45 lat pracujących powyżej 55 godzin w tygodniu w porównaniu z tymi, które pracowały 35-40 godzin ryzyko udaru zwiększało się o 35 proc. natomiast ryzyko śmierci w wyniku problemów z sercem wzrastało o 17 proc.
Jak widać, krótsza praca (w tym oszczędzanie się na wakacjach) to nie tylko po prostu lepiej spędzony czas. To również lepsza koncentracja, a co za tym idzie, wyższa wydajność i mniej kłopotów ze zdrowiem. Koniec końców za kłopoty zdrowotne przepracowanych pracowników płacimy wszyscy, łożąc na system ochrony zdrowia. Długi czas pracy (i poszarpane wakacje) po prostu nam się nie opłacają.
Kamil Fejfer – publicysta piszący o pracy, nierównościach społecznych i gospodarce, autor książek: "Zawód. Opowieści o pracy w Polsce" oraz "O kobiecie pracującej". Obecnie pracuje nad książką na temat przejawów zmiany klimatu w Polsce.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.