POD LUPĄ: Praca wzbogaca? O pracy w NGO. Julia Kubisa: W Polsce istnieje łatwość omijania przepisów prawa pracy [Wywiad]
– Czy możliwe jest więc wyartykułowanie przez III sektor podobnego jak ten pielęgniarek postulatu – o byciu profesjonalistami? – rozmawiamy z dr. hab. Julią Kubisą.
Marta Gumkowska, Estera Flieger: „Najwyższą produktywność pracy mają gospodarki o najlepiej uregulowanych stosunkach pracy: Francja, Niemcy, Austria” – pisze Edwin Bendyk. Tymczasem „według Państwowej Inspekcji Pracy co drugi polski pracodawca nie przestrzega praw pracowniczych – zarówno w stosunku do Polaków, jak i cudzoziemców” („Z urzędu. Nieurzędowy raport ze skarg, rozmów, spotkań z Rzecznikiem Praw Obywatelskich VII Kadencji 2015-2020 Adamem Bodnarem”).
Dr hab. Julia Kubisa: – Niemcy i Austria, o których pisał Edwin Bendyk, są krajami gospodarek koordynowanych, a to oznacza, że duże znaczenie ma w nich dialog społeczny i silne organizacje pracownicze, czyli związki zawodowe. Regulacje stoją na wysokim poziomie. I jednocześnie są przestrzegane.
Owszem, istnieją tam peryferyjne segmenty rynku pracy, ale osiągnięto wyższy poziom konsensusu społecznego w sprawie tego, jak powinna wyglądać bezpieczna, dobra praca. Powszechnie przyjęło się, że prawa pracownicze powinny być przedmiotem zainteresowania, troski.
Bo to za mało, że prawo jest spisane. Ono musi po prostu działać. W rzeczywistości w Polsce istnieje pewna łatwość w omijaniu przepisów. I przywołane dane Państwowej Inspekcji Pracy są właśnie o tym.
Duże wrażenie robi na mnie również jej raport o niepłaceniu pracownikom. Nie jest to informacja, która budzi powszechne oburzenie społeczne. Przechodzi się nad tym zjawiskiem do porządku dziennego, a niemalże się je normalizuje (jak wiele innych rozwiązań niekorzystnych dla pracowników), tłumacząc takich pracodawców tym, że przecież nie mieli z czego. Grzywny dla pracodawców są bardzo nieduże. Nie interpretuje się tego jako kradzieży. Pracownik oferuje swój czas, energię, umiejętności, zaangażowanie i nie dostaje nic w zamian, więc jak inaczej to nazwać? Wyobraźmy sobie pracownika wchodzącego do przedsiębiorstwa i przejmującego maszyny o wartości jego półrocznego, niewypłaconego wynagrodzenia – w takim przypadku nikt nie miałby żadnych wątpliwości co do tego, żeby wskazać go jako złodzieja. I ten przykład dużo mówi o typie gospodarki kapitalistycznej, którą mamy w Polsce. Jak i bardzo zróżnicowanym podejściu do prawa, w zależności od tego, od kogo oczekujemy jego przestrzegania.
To, z czego znany jest polski rynek pracy, to także skala zatrudnienia na umowy na czas określony i cywilno-prawne. Dziś wygląda to nieco inaczej niż dziesięć lat temu, bo zostały do pewnego stopnia oskładkowane, ale wciąż na rynek pracy wchodzą osoby, które nie mają tego, co nazywane jest „job security” i „employment security”, a więc trudno im cokolwiek przewidzieć – ani tego, czy mają pewność pozostania w miejscu pracy i zbudowania życiowej stabilizacji, ani tego, czy w momencie niespodziewanej utraty pracy znajdą kolejną.
O ile w przypadku niskiego poziomu bezrobocia można uznawać, że „przecież jeśli nie ta praca, to inna”, to chodzi też o to, by miejsca pracy były dobrej jakości i dawały możliwość i rozwoju, i utrzymania się na godnym poziomie, i robienia planów na przyszłość.
Błażej Lenkowski z „Liberte!”, zachwalając „śmieciówki”, pisał w „Gazecie Wyborczej”, że to sami pracownicy „często wolą lepsze podatkowo i bardziej elastyczne dla nich formy współpracy, szczególnie w niektórych branżach kreatywnych czy sektorach pracy dorywczej”.
– To, co dla publicysty „Liberte!” jest wolnością wyboru, ja nazwę odpowiedzialnością, która nie powinna spoczywać wyłącznie na jednostkach. Gospodarki, o których rozmawiałyśmy na początku, nie opierają się na tym, że decyzje podejmowane są na poziomie indywidualnym – stoi za nimi państwo, które jest strażnikiem ustanawianych przez siebie na rynku pracy regulacji.
To, co jest dobre dla bardzo wąskiej grupy specjalistów, którzy sami dyktują warunki w sektorze, nie będzie już dobre dla rzeszy pracowników, którzy nie mają takiej siły przebicia i muszą zgadzać się na niestabilne zatrudnienie.
Nie sposób mówiąc o jednych nie wspomnieć o drugich. Nie mówiąc już oczywiście o długofalowych kosztach społecznych, z jakimi wiąże się np. wprowadzanie elastycznych form zatrudnienia w sektorze ochrony zdrowia.
III sektor jako pracodawca
W publikacji „ZaTRUDnienie – probelmy personelu organizacji pozarządowych z perspektywy pracowniczej” Stowarzyszenie Klon/Jawor zwraca uwagę na problemy pracowników i pracownic III sektora: to m.in. nadużywanie umów śmieciowych. Według danych GUS-u, co czwarta osoba, dla której praca w stowarzyszeniu lub fundacji jest głównym źródłem utrzymania, współpracuje na podstawie umów cywilnoprawnych. Jakie są tego konsekwencje?
– To bardzo ważna i potrzebna publikacja. Podobnie jak „ABC projektariatu” Kuby Szredera, który jako jeden z pierwszych uchylił zasłonę i pokazał kulisy – wcześniej postrzeganej wyłącznie pozytywnie, jako wykonywanej dla idei – pracy w NGO-sach z perspektywy zatrudnionych w nich osób.
Czytając raport Stowarzyszenia Klon/Jawor, zobaczyłam, że III sektor zbiera w sobie złe cechy prywatnego i publicznego: niestabilność zatrudnienia cechującą ten pierwszy i niskie zarobki właściwe dla tego drugiego, choć bez rekompensaty w postaci pewności utrzymania pracy. Na dodatek towarzyszy temu opowieść o powołaniu, misji – podobnie jak pracy w ochronie zdrowia i edukacji. Taka narracja przykrywa problemy. Zachodzi więc pytanie o ambiwalencję pomiędzy tym, czym osoby zatrudnione w organizacjach społecznych się zajmują, a warunkami w jakich to robią.
Dla połowy osób zatrudnionych w organizacjach – wynika to z publikacji – podstawowym problemem jest wynagrodzenie. Inne wskazywane trudności, to brak możliwości awansu i nadmiar obowiązków. Czyli nie dość, że pracownicy III sektora są słabo wynagradzani, to jeszcze pracują za dwóch lub nawet trzech, a w płaskich strukturach nie mają szansy awans, który rozumiemy szeroko – zarówno w pionie, jak i poziomie, a więc jako rozwój np. poprzez wykonywanie nowych, innych niż do tej pory zadań, możliwości rozwoju.
A przecież rozmawiamy o organizacjach, dla których praca jest świadomym wyborem, rezygnuje się dla niej z wielu rzeczy. Jest obietnicą większego wpływu na rzeczywistość – zamiast tego pracownicy niemalże stają się zakładnikami.
Jednocześnie większość zatrudnionych w III sektorze to kobiety.
– Trzeci sektor odpowiada na pewne potrzeby społeczne. Spójrzmy więc na strukturę zatrudnienia w tych segmentach rynku pracy, które są nakierowane na innych (edukacja, zdrowie, opieka). Zobaczymy wówczas, że one również są sfeminizowane. I dostrzeżemy wiele innych podobieństw: praca, na której opiera się społeczeństwo okazuje się być jednocześnie nisko wyceniana. A nawet w niektórych przypadkach nie jest traktowana jako praca. Uruchamia się też tu dyskurs o powołaniu, którego realizacja jest tak nagradzająca, że właściwie wynagrodzenie pieniężne nie jest już tak istotne. Przez co zamazuje się fakt, że jest to przede wszystkim praca, nieważne czy z powołania czy nie, i powinna być godnie wynagradzana.
Brałam udział w projekcie, którego celem było zbadanie polityk przeciwdziałania biedzie, przyglądaliśmy się sytuacji m.in. w Radomiu. Działa w tym obszarze wiele organizacji pozarządowych współpracujących z administracją publiczną. Administracja wręcz przekazywała im swoje swoje zadania, argumentując to tym, że to osoby z NGOsów są najlepszymi ekspertami od rozwiązywania problemu biedy.
Odpowiedzialność z państwa spływa do NGO-sów. I z jednej strony mamy administrację – niedofinansowaną, ale gwarantującą stabilność zatrudnienia, a z drugiej – wyjaśnijmy to na przykładzie – trzy kobiety działające w swoim małym NGO, wydające ciepłe posiłki potrzebującym, które pracują w skrajnie peryferyjnych warunkach, od projektu do projektu, uzależnione nie tyle od urzędników w Radomiu, ale finansowania ze szczebla centralnego. Osoby „obsługujące” biedę pracują w bardzo złych warunkach, a jednocześnie są chwalone za bycie ekspertami.
Możemy moim zdaniem mówić o pewnej formie wyzysku, który polega na tym, że bardzo dużo mówi się o szlachetnych pobudkach osób zaangażowanych w pracę polegającą na niesieniu pomocy innym, a jednocześnie maskuje ich niedofinansowanie, akceptuje to, że raz te trzy kobiety są wynagradzane, a w kolejnym miesiącu już nie.
W naszych obserwacjach powtarzał się wzorzec osoby, która ma silną potrzebę działania oraz przekonanej, że III sektor da im niezależność i bezpośredni wpływ na rzeczywistość. Są to głównie kobiety, które angażują bardzo dużo swoich prywatnych zasobów i uznają to za normalne. Zamazuje się granica między tym, co jest a nie ich pracą. A wynika to też z tego, jak wygląda socjalizacja kobiet (kształtuje się umiejętności opieki, wspierania, akcentuje dawanie z siebie jako coś zupełnie naturalnego).
W tym kontekście przyjrzyjmy się protestom pielęgniarek: walczą o to, żeby uznano je za profesjonalistki – pokazują, że to nie „typowa kobieca opiekuńczość” ale zdobyte odpowiednie wykształcenie i doświadczenie zawodowe. Nie dobroduszność, a ogromna wiedza. Zastanawiam się, czy podobnie mogłoby być w III sektorze. Przychodzą do niego ludzie z różnym wykształceniem i doświadczeniem, wykonują zadania wymagające sprawności administracyjnej (to np. obsługa grantów) i komunikacyjnej – bo muszą porozumieć się z beneficjentem, zdiagnozować jego potrzeby, a następnie przełożyć na działania. Dużo jest w tym pracy emocjonalnej, intelektualnej, ale i fizycznej. Czy możliwe jest więc wyartykułowanie podobnego jak ten pielęgniarek postulatu – o byciu profesjonalistami?
Pielęgniarkom bardzo zależy na tym, żeby wykonywać swoją pracę dobrze. Ale mówią głośno o tym, że nie da się tego zrobić przy tak niskim poziomie finansowania. Na niskich zarobkach pielęgniarki cierpi pacjent. I ta grupa zawodowa osiągnęła to, że świetnie ten trójkąt zależności — pacjent, warunki pracy, dobrostan pielęgniarek — pokazuje.
Zbudowały swoją profesjonalną tożsamość, a w III sektorze tego jeszcze nie ma. Nie ma wspólnoty pracowniczej, rozpoznania czy inaczej policzenia się.
Związki zawodowe
Poziom uzwiązkowienia jest w Polsce bardzo niski, bo wynosi 12 proc. Dla porównania: w Danii czy Finlandii aż 60. Dlaczego? I czy związki zawodowe to rozwiązanie na problemy III sektora?
– Oczywiście, że tak. Ale to po prostu bardzo trudne, bo barierą są uwarunkowania prawne (związek zawodowy może zaistnieć, jeśli będzie należeć do niego co najmniej 10 pracowników, choć pewnym rozwiązaniem może być komisja międzyzakładowa jak np. Inicjatywa Pracownicza). Potrzebna jest też odwaga i chęć działania. Inną kwestią pozostaje, czy związki zawodowe wychodzą z ofertą do pracowników i pracownic III sektora.
W Polsce dobrze znana historia ruchu związkowego jest zarazem dość specyficzna – pierwsza „Solidarność” rozwinęła się jako ruch społeczno-polityczny, a nie tylko organizacja pracownicza zajmująca się warunkami pracy i płacy. I elementem tej historii było przekonanie, że w gospodarce kapitalistycznej związki zawodowe nie będą już potrzebne – przecież „wolny rynek sam wyreguluje”, a związki były potrzebne do walki z komunizmem. A wynikało to z głębokiej fascynacji wolnym rynkiem, wręcz jego idealizacji i jednocześnie pewnej odporności na wiedzę płynąca z Europy, gdzie model społeczny – podkreślmy: w gospodarkach kapitalistycznych – opiera się na partycypacji pracowniczej i istotnej roli związków zawodowych.
Liderzy „Solidarności” byli jednak zafascynowani „związkofobami” jakimi byli Margaret Thatcher i Ronald Regan i to ukształtowało wyobrażenia o tym, jak powinny wyglądać gospodarka i stosunki pracy.
Ale warto też odnotować, że po dużym spadku uzwiązkowienia w latach 90., nastąpiło jego zatrzymanie. Związki przeszły okres uwikłania politycznego, zaczęły aktywniej działać. Robiliśmy badanie wśród młodych o ich podejściu do związków zawodowych. Przeprowadzaliśmy wywiady z ludźmi, którzy zorganizowali się w firmie telekomunikacyjnej. Pozbawieni byli sentymentów historycznych, kierował nimi pragmatyzm: chcieli pracować w tym miejscu, ale nie podobały im się warunki pracy. Łatwo było skontaktować im się z przedstawicielem „Solidarności”, zobaczyli jakie są warunki i skorzystali z tej drogi, a innymi słowy z jego oferty. Tak, jakby wybierali telefon komórkowy lub inną usługę. I myślę, że przydałoby się to w III sektorze.
To ciekawe zjawisko, że świat organizacji społecznych i związkowych jednak na siebie się nie nakładają.
Bo związki zawodowe powstają, żeby bronić pracowników, a organizacje pozarządowe po to, żeby rozwiązywać problemy społeczne, a kwestie pracownicze znikają z ich horyzontu. Może obie strony nie rozpoznają siebie w tym znaczeniu, że nie dostrzegają, że mają wspólne interesy.
Dr hab. Julia Kubisa - adiunktka na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się socjologią pracy, w tym upłciowionym podziałem pracy oraz jakością miejsc pracy.
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych i przyglądamy mu się z różnych stron. We wrześniu tematem tym jest praca.
Poznaj wcześniejsze odsłony cyklu "POD LUPĄ":
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.