To solidarność pracownicza budowała nasz dobrobyt [felieton Markiewki]
Budynki, w których mieszkamy i pracujemy; ulice, po których się poruszamy; maszyny, których używamy – słowem, podstawy współczesnej cywilizacji – zostały wzniesione rękami ludzi pracy. Niby banał, ale łatwo go zapomnieć, kiedy streszcza się dzieje ostatnich kilkuset lat kapitalizmu, sprowadzając je do zalet wolnego rynku i genialnych przedsiębiorców. Można by pomyśleć, że pracownice i pracownicy byli tylko marginalnym dodatkiem w całym tym procesie rozwoju.
Jeszcze łatwiej pominąć ich rolę, gdy mowa o budowaniu ideowych podstaw dzisiejszego dobrobytu: płatnych urlopów, ośmiogodzinnego dnia pracy, płacy minimalnej. W tym przypadku również postęp sprowadza się często do stwierdzeń w rodzaju: wolny rynek, kapitalizm i przedsiębiorcy dali nam bogactwo, a bogactwo dało nam możliwość wypoczynku i lżejsze warunki pracy.
Nie chodzi o to, że nic się w tej historii nie zgadza. Nawet Karol Marks przyznawał, że kapitalizm to najproduktywniejszy system w historii, który tworzy cuda przewyższające piramidy egipskie czy cokolwiek innego wzniesionego przez wcześniejsze społeczeństwa. Rzecz w tym, że ta produktywność nie przekłada się sama z siebie na polepszenie warunków klas pracowniczych.
Dlatego ludzie pracy z pierwszej połowy XX wieku byliby zdumieni, słuchając opowieści o postępie jako prostej konsekwencji kapitalizmu. Ich doświadczenia wskazywały na to, że dobrobyt nie przychodzi sam z siebie, trzeba go sobie wydrzeć.
Najłatwiej to zrobić w grupie. Pojedynczy pracownik niewiele może, wspólnie z innymi staje się siłą, z którą trzeba się liczyć.
Dobrym przykładem jest jeden z najsłynniejszych protestów pracowniczych w historii – strajk okupacyjny w zakładach General Motors w mieście Flint na przełomie 1936/37 roku. Strajkowanie w USA, podobnie zresztą jak innych miejscach świata, było wtedy wyjątkowo ryzykowną sprawą. Na pracowników często nasyłano policję i Gwardię Narodową. Zdarzały się ofiary śmiertelne, zranienia były zaś normą. Pracownicy z Flint ryzykowali tym bardziej, że zamiast strajku na zewnątrz zdecydowali się zająć jedną z fabryk General Motors. Właściciele firmy chcieli ich wyrzucić siłą, przy użyciu policji. Żony pracowników zapowiadały, że utworzą wokół mężów kordon. Pracownicy mieli też wsparcie związku zawodowego United Automobile Workers, który nagłaśniał protest, i przychylność ówczesnego prezydenta Franklina D. Roosevelta.
Wygrali. Nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Liczba członków United Automobile Workers wzrosła w ciągu roku z 30 tys. do 500 tys. osób. Silne związki zawodowe były w stanie wywalczyć wyższe płace i poszerzyć prawa pracownicze. Powoli rozpoczynały się czasy zwane złotym wiekiem amerykańskiego kapitalizmu, które trwały mniej więcej do lat osiemdziesiątych, kiedy to politycy tacy jak Ronald Reagan i, w Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher wydali wojnę związkom zawodowym i światu pracy, a na popularności zaczął zyskiwać neoliberalizm. „Dzisiejsze pokolenie widzi tylko skutki neoliberalizmu, łatwo więc przeoczyć, że ten cel – zniszczenie siły przetargowej świata pracy – było istotą całego projektu” – pisał po latach brytyjski dziennikarz Paul Mason.
Wraz ze spadkiem siły związków zawodowych drastycznie zwiększała się przepaść między zarobkami ludzi zarządzających korporacjami a zwykłymi pracownikami, co raczej nie jest przypadkową zbieżnością.
Nie ma żadnego obiektywnego kryterium, jak należy dzielić zyski firmy, to zawsze jest przynajmniej do pewnego stopnia kwestia siły przetargowej. Zatomizowani pracownicy stali się słabsi i mieli mniej do powiedzenia.
Być może ten trend zaczął się właśnie odwracać, a ludzie pracy na nowo odkrywają korzyści płynące ze współpracy. Kilka tygodni temu, po zaciętych bojach, powstał wreszcie pierwszy amerykański związek zawodowy w Amazonie. Mnożą się też podobne organizacje w oddziałach Starbucksa. W Polsce pracownicy Solaris wywalczyli dzięki strajkowi podwyżki. Jeśli rzeczywiście jest to coś więcej niż tylko pojedyncze przypadki, mamy do czynienia z prawdziwie dobrą zmianą.
Solidarność pracownicza to podstawa społeczeństwa, w którym owoce wypracowanego dobrobytu są dla wszystkich, a nie tylko dla garstki.
Tomasz S. Markiewka – filozof, wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pisuje dla OKO.press, dwutygodnika.com, „Krytyki Politycznej” i „Nowego Obywatela”. Autor książek „Gniew” (2020) i „Język neoliberalizmu” (2017).
Źródło: informacja własna ngo.pl