W czasie pandemii majątek amerykańskich miliarderów wzrósł o prawie 700 mld dolarów, osiągając wartość ponad 3,5 biliona dolarów! To więcej niż zasoby 54 państw afrykańskich.
Powiedzenie, że koronawirus nie uderzył we wszystkich w ten sam sposób, jest stwierdzeniem bardziej niż banalnym. I nie chodzi mi jedynie o zróżnicowanie tego, w jaki sposób pandemia bezpośrednio zagraża życiu poszczególnych grup. Również na polu ekonomii wirus nie tyle zakonserwował nierówności, ile je pogłębił. Nie zawsze jednak od razu jasne wydają się powody takiego stanu rzeczy.
23 proc. całej europejskiej siły roboczej silnie zagrożonych koronawirusem
Zacznijmy więc od rzeczy najbanalniejszej: wirus najsprawniej rozprzestrzenia się, kiedy ludzie pozostają w niewielkiej fizycznej odległości od siebie. Ten znany nam wszystkim fakt jest kluczem do zrozumienia ogromnej części procesów pogłębiania się rozwarstwienia. Na rynku pracy przesłanka ta od razu nakieruje naszą uwagę na tych pracowników, którzy będą najbardziej podatni na zarażenie (i zarażanie innych). Chodzi oczywiście o prace związane z bliskim kontaktem z drugim człowiekiem: klientem, pacjentem, podopiecznym lub innym pracownikiem.
Konstantinos Pouliakas, badacz z University of Aberdeen, dokonał analizy zawodów, które są najbardziej podatne na ryzyko zarażenia koronawirusem. Naukowiec analizował kontekst 27 państw Unii Europejskiej. Jego zdaniem – według konserwatywnych założeń – we wspólnocie około 45 milionów pracowników (23 proc. całej europejskiej siły roboczej) jest wystawionych na silne ryzyko działania koronawirusa. A kolejne około 22 proc. pracowników na średnie ryzyko. Większość z miejsc pracy, które są w jakiś sposób zagrożone przez pandemię, to prace w niższych sektorach rynku, gdzie pracują osoby gorzej wykształcone.
Naukowiec przypisał kilka „stopni” ryzyka poszczególnym profesjom. Pracownicy o najwyższym „koronaryzyku” to między innymi: pracownicy pomocy społecznej, sprzedawcy, pracownicy ochrony zdrowia, pomoce kuchenne.
Pracownicy o najniższym ryzyku z kolei to profesjonaliści biurowi, inżynierowie, pracownicy sektora technologii, naukowcy.
Jak widać na pierwszy rzut oka, zajęcia obarczone większym „koronaryzykiem” są również zawodami niżej płatnymi. To oczywiście nie oznacza, że każda praca narażająca na kontakt z wirusem jest nisko płatna. Przypomnijmy, że jednymi z najbardziej zagrożonych pracowników, przynajmniej do momentu opracowania i wdrożenia szczepionki, były lekarki i lekarze. A ich dochody raczej do najniższych nie należą. W początkach pandemii mówiło się również, że do najbardziej zagrożonych zakażeniem osób należeli dentyści.
Koronakryzys pogłębia nierówności
Jednak bezpośrednie zakażenie, to tylko jedna z przestrzeni, na których przejawia się ryzyko związane z pandemią. Innym, choć bezpośrednio z tego wynikającym, są lockdowny. Nie jest to ryzyko zdrowotne, ale ryzyko ekonomiczne. Państwa, chcąc unikać rozprzestrzeniania się wirusa, nałożyły restrykcje na te sektory gospodarki, których z jednej strony funkcjonowanie bezpośrednio związane jest z gromadzeniem dużych grup ludzi (podwyższone ryzyko rozprzestrzeniania się patogenu!), z drugiej natomiast, których wyłączenie nie spowoduje totalnego paraliżu społeczeństw.
Właśnie dlatego rządy decydowały o tym, żeby w pierwszej kolejności zamykać restauracje, bary, hotele i kluby fitness. Te według artykułu z najbardziej prestiżowego pisma naukowego na świecie, Nature, należą do największych „rozsadników” pandemii. Nie decydowały się jednak na zamknięcie sklepów spożywczych czy hal montażowych. Te ostatnie kategorie podmiotów są bowiem niezbędne do podtrzymania społeczno-gospodarczej infrastruktury. Nie można zamknąć sklepów, w których kupujemy jedzenie.
Władze zazwyczaj dochodziły również do wniosku, że nie warto zamykać wielu fabryk, ponieważ zdawały sobie sprawę z tego, że i tak będziemy mieli do czynienia z ogromnym kryzysem ekonomicznym oraz kryzysem zadłużenia. Tworzenie kolejnych szoków po stronie podaży przez mrożenie produkcji byłoby z kolei zwiększaniem ryzyka gospodarczego na i tak niepewną przyszłość.
Tymczasem w sektorach dotkniętych lockdownem częściej niż w innych miejscach gospodarki zatrudnione były osoby o specyficznym profilu demograficznym: częściej osoby nisko wykształcone, częściej migranci, częściej osoby młode, wśród których i tak bezrobocie – strukturalnie – jest najwyższe.
Ian Goldin i Robert Muggah w artykule opublikowanym na stronie World Economic Forum przedstawiają grafikę, która jasno uzmysławia, w jaki sposób koronakryzys pogłębił nierówności ekonomiczne w Stanach Zjednoczonych.
Otóż w najbiedniejszym decylu (czyli wśród najmniej zarabiających 10 proc. Amerykanów) odsetek pracujących w branżach dotkniętych lockdownem wynosił niemal 35 proc. Tymczasem wśród 10 proc. najlepiej zarabiających odsetek zatrudnionych w zamkniętych przez rząd sektorach wynosił zaledwie około 5 proc.
Jeżeli zastanawiacie się Państwo, kto mógł się łapać na górny decyl i jednocześnie pracować w dotkniętych lockdownem branżach, to mogli być to managerowie restauracji, hoteli, szefowie kuchni, najlepsi fryzjerzy.
Bez pomocy
Kryzys przełożył się również na problemy z dostępem do usług trzeciego sektora, którego podmioty udzielały wsparcia osobom zagrożonym wykluczeniem społecznym: osobom biedniejszym, starszym, chorym, czy w kryzysach psychicznych. Według raportu (i tu już kontekst ściśle polski) „Rok w pandemii. Raport z badań organizacji pozarządowych” 68 proc. organizacji pozarządowych oceniało sytuację odbiorców swoich działań jako gorszą niż przed pandemią. Niemalże tyle samo, bo 65 proc. podmiotów obawiało się utraty ciągłości usług świadczonych odbiorcom.
Systemy wsparcia, które były siatką bezpieczeństwa dla osób wykluczonych zaczęły więc się nadwyrężać. Przez to część osób, które w normalnej sytuacji pomoc by otrzymała, została przez pandemię owej pomocy pozbawiona. Nawet jeżeli część z nich nie zbiedniała materialnie, to ograniczony został im dostęp do usług, który polepszał ich dobrostan.
Same organizacje pozarządowe raportowały problemy z płynnością swoich działań. Było to związane między innymi z niepewnością wynikającą z finansowania trzeciego sektora. Wiele z projektów finansowanych albo ze środków samorządowych, albo z pieniędzy prywatnych musiało zostać wstrzymanych ponieważ władze publiczne i biznes mroziły pieniądze, które mogły być przydatne w innych miejscach. W 2020 roku 57 proc. organizacji miało niższe przychody niż w roku poprzednim.
Również ten proces miał swoją wewnętrzną „nierównościową” dynamikę. Redukcja przychodów dotknęła w największym stopniu organizacje z małych i średnich miast, te raczej biedniejsze niż bogatsze i te działające w jakimś stopniu w dotkniętych lockdownem sektorach: w obrębie kultury, sportu, sztuki, rekreacji i edukacji.
Miliarderzy nie narzekają
Z drugiej strony – w przypadku biznesu - mieliśmy do czynienia z trendem przenoszenia części prac na home office. Jak już wyżej zostało wspomniane, prace, które można wykonywać zdalnie to jednocześnie prace, które są lepiej płatne. A złośliwi mogą dodać, że również mniej użyteczne społecznie.
Wraz z przenoszeniem się części naszego życia społecznego (i części z nas również zawodowego) do sieci powstało z kolei ssanie na ekspertów od szeroko pojętego IT. I w tym przypadku pandemia mogła podbić płace i tak wysoko opłacanych programistów oraz wdrożeniowców.
Najbardziej jednak skrajnym przejawem pandemicznej renty był gwałtowny wzrost wyceny majątków najzamożniejszych. Zwłaszcza tych, którzy prowadzili biznesy właśnie w sektorze technologicznym. Jak piszą wspomniani już Goldin i Muggah, w Stanach Zjednoczonych między kwietniem i czerwcem 2020 roku, w czasie, kiedy 44 miliony osób straciło prace, pięciu najbogatszych miliarderów wzbogaciło się o ponad 100 miliardów dolarów! W czasie pandemii majątek amerykańskich miliarderów wzrósł o prawie 700 mld dolarów, osiągając wartość ponad 3,5 biliona dolarów! To więcej niż zasoby 54 państw afrykańskich.
Z jeszcze innej strony, koronakryzys spowodował, że na świecie przybędzie osób skrajnie ubogich. Szacunki mówią o 100-150 milionach ludzi.
Goldin i Muggah stwierdzają wprost: pandemia może być największym w naszym życiu ekonomicznym krokiem wstecz dla krajów rozwijających się. Cofnie postęp w takich dziedzinach jak: redukcja ubóstwa, promocja edukacji, poprawa jakości zdrowia i szeroko rozumiany dobrostan dla setek milionów, a być może miliardów ludzi.
Koronakryzys zadziałał więc na wielu polach: zaczął się od kryzysu zdrowia publicznego, żeby później – nomen omen – zarażać kolejne ogniwa łańcucha społeczno-ekonomicznego. I choć jest z jednej strony jest to kryzys nietypowy, bo przyszedł niejako z zewnątrz systemu ekonomicznego, to z drugiej działa w sposób podobny jak wszystkie inne kryzysy przed nim: odbija się najsilniej na tych, którzy i tak są w kiepskiej sytuacji. Podczas każdego pogorszenia się koniunktury, każdej zawieruchy to właśnie biedniejsi dostają najszybciej i najmocniej.
Wydaje się jednak, że chmury powoli się rozrzedzają. O ile w najbliższych miesiącach nie będziemy mieli do czynienia z kolejną mutacją wirusa, to możemy z nadzieją patrzeć w przyszłość. Jednak po każdym huraganie pozostają zgliszcza do uprzątnięcia. Miejmy nadzieję, że rządzący zrozumieją, jak istotne jest to, żeby pomóc tym, którzy podczas burzy stracili najwięcej.
Kamil Fejfer – publicysta piszący o pracy, nierównościach społecznych i gospodarce, autor książek: "Zawód. Opowieści o pracy w Polsce" oraz "O kobiecie pracującej". Obecnie pracuje nad książką na temat przejawów zmiany klimatu w Polsce.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.