Wszyscy moi przyjaciele mają mieszkanie i co z tego wynika [Felieton Dudkiewicza]
Patrzę na swoich przyjaciół i to aż kłuje w oczy. Te kilka osób, które nazywam słowem „przyjaciel” czy „przyjaciółka”, a nie tylko „dobrym znajomym”, to grupa niezwykle jednorodna niemal wyłącznie pod jednym względem. Majątkowym.
Dziś Międzynarodowy Dzień Przyjaźni. Piękne słowo, co wiele w sobie mieści, również spraw najważniejszych i najbardziej budujących: akceptacji – często bezwarunkowej, miłości, zrozumienia, wspólnych doświadczeń i przeżyć. Sam mało nim szafuję, można wręcz powiedzieć, że je reglamentuję, zwłaszcza od czasu, gdy trochę lepiej rozumiem, co dla mnie znaczy. Nie nazywam nim zbyt wielu osób.
Nie czas i miejsce, by publicznie o nich (czy tych relacjach) szczegółowo opowiadać. Ale są takie rzeczy, które uderzają.
Przyjaciele tacy jak ja. Pod jednym względem
Dawno, dawno temu pewien znany reporter powiedział mi w wywiadzie: „Patrzę na swoich przyjaciół, znajomych i myślę sobie, że coś tu jest nie tak: nie jesteśmy wypadkową społeczeństwa. Uprawiamy najróżniejsze profesje, różne rzeczy nas interesują, ale jedno, w czym wszyscy jesteśmy do siebie podobni, to status majątkowy. (…) Dlaczego nie mam przyjaciół wśród oligarchów ani wśród bardzo biednych ludzi?”.
Patrzę na swoich przyjaciół i widzę, że mam tak samo jak on. To aż kłuje w oczy. Te kilka osób, które nazywam słowem „przyjaciel” czy „przyjaciółka”, a nie tylko „dobrym znajomym”, to grupa niezwykle jednorodna właśnie (i niemal wyłącznie) pod względem usytuowania na drabinie społecznej. Wszystkie mają wyższe wykształcenie (kilkoro robi doktoraty). Owszem różne – od socjologii i filozofii, przez kierunki artystyczne po politechnikę – ale wyższe. Wszystkie pracują intelektualnie. Jedni w korporacjach, inni w instytucjach kultury, kolejni w szkole, inni na budowie, ale nie jako robotnicy. Nikt nie pracuje fizycznie (zdarzało się im w wakacje jeździć malować domy w Norwegii, ale była to praca sezonowa). Najbardziej znaczącym wyznacznikiem naszego przywileju i klasowej bańki jest jednak mieszkanie. Wszyscy, co do jednego (sic!), najbliżsi mi przyjaciele i przyjaciółki mieszkają albo we własnych mieszkaniach, albo w „najgorszym” razie w mieszkaniach będących własnością rodziny (ale nie z rodzicami). Żadne (sic!) z nich nie wynajmuje mieszkania na rynku komercyjnym. Żadne (sic!) nie ma kredytu na kilkadziesiąt lat.
Tak, mam znajomych, którzy mają inaczej. Mam ich wielu. Wielu wynajmuje mieszkania. Są tacy, którzy dorabiają w wielu miejscach, żeby jakoś dawać radę, nie są pewni, ile zarobią i jak to będzie. Mam znajomych pracujących fizycznie. Niektórzy z nich rzucili studia lub ich nie zaczęli. Mam nawet znajomych, którzy mają za sobą doświadczenie bezdomności lub w nim trwają.
Ale mimo wszystko ta najbliższa mi bańka jest uderzająco jednorodna pod tym jednym względem. Poza tym różni moich przyjaciół wszystko: upodobania kulinarne, muzyczne, filmowe, zainteresowania, charakter, temperament, poczucie humoru, sposoby podróżowania i spędzania wolnego czasu, stan zdrowia, doświadczenia życiowe, sytuacja rodzinna, plany na przyszłość.
Klasowe bańki niszczą wspólnotę
Łatwo wyjaśnić, z czego to wynika. Łatwo opowiedzieć, jak to się stało. Kapitały ekonomiczne, społeczne i kulturowe niezwykle często kumulowane są w tych samych rodzinach, osobach i środowiskach. Mechanizmy ich reprodukcji są dobrze znane i opisane. Pielęgnowanie relacji wymaga tego, by móc to robić, a temu sprzyja posiadanie czasu wolnego (najlepiej w podobnych godzinach, a o to trudniej w pracy zmianowej), możliwość spędzania czasu w podobny sposób (a to bywa zależne od możliwości finansowych), niebycia skrajnie przepracowanym (na co bardzo wpływa posiadanie własnego mieszkania). Łatwiej o wzajemne zrozumienie, gdy mamy podobne doświadczenia. Patrzę na przyjaciół moich rodziców i widzę te same zjawiska. Patrzę wokół siebie i dostrzegam (jasne, zawsze z wyjątkami, jasne, że w różnym natężeniu) podobne bańki.
Ważniejsze od tego, z czego to wynika, jest to, co z tego wynika. Od tego, jak to się stało, istotniejsze jest, co się z tym stanie.
Bo długofalowo bańki klasowe i ekonomiczne są groźniejsze dla demokracji niż te światopoglądowe i polityczne. Te ostatnie potrafią zatruć przestrzeń publiczną w sposób nagły i bardzo wyrazisty. Te pierwsze niszczą same podstawy współistnienia obywateli i obywatelek jako równych w godności i prawach.
Gdy odłożę na bok emocje polityczne i światopoglądowe, muszę przyznać, że ostatecznie więcej mnie łączy z kimś, kto głosuje na zupełnie inną partię niż ja, ale mieszka w tym samym mieście i wykonuje podobny zawód, niż z kimś, kto głosuje jak ja, ale kogo nawet nie spotkam na ulicy, a tym bardziej w pracy czy na tych samych wydarzeniach, bo jego sytuacja ekonomiczna jest całkowicie inna. Większa szansa, że przyjdzie mi zawodowo współpracować z dziennikarzem czy naukowczynią o zupełnie innych poglądach niż z robotnikiem fizycznym. I tak dalej.
Potrzeba więcej sprawiedliwości
Tak, bańki poglądowe i polityczne nakładają się również na bańki ekonomiczne (widać to zawsze w socjodemograficznych danych nałożonych na preferencje wyborcze). Ale powstawanie tych pierwszych (także w mediach społecznościowych) w dużej mierze jest efektem istnienia tych drugich w całkiem realnym życiu. Nie odwrotnie.
Co zatem z tego wynika? Że walka klas to rzeczywistość i odbywa się nie tylko w przestrzeni strajków, relacji władzy i opresji, ale także w sposób wielokroć bardziej subtelny. Oraz że nie ma innego długofalowo skutecznego sposobu na większą otwartość społeczeństwa, większą jego aktywność (również w organizacjach społecznych) czy wyższe zaufanie społeczne, niż większa równość ekonomiczna i sprawiedliwość społeczna.
Można próbować wyzwalać się z oków naszych baniek, to się czasem udaje, ale nie przyniesie realnej zmiany społecznej tak długo, jak długo nie zmieni się to, że ludzie bogaci i ubożsi nie spotykają się na równych prawach już niemal nigdzie: ani na podwórku, ani na wspólnych imprezach, ani na korytarzu szkolnym, ani w poczekalni przychodni.
Nie ma innej drogi niż większa redystrybucja oraz silniejsze i lepsze usługi publiczne: przede wszystkim mieszkalnictwo, edukacja i ochrona zdrowia.
A wtedy, być może, za parę dekad również nasze przyjaźnie okażą się bardziej egalitarne i bardziej różnorodne. Z zyskiem dla wszystkich.
Ignacy Dudkiewicz – redaktor naczelny Magazynu „Kontakt”, stały współpracownik portalu NGO.pl, działacz społeczny.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.