Liczy się cały wpływ, nie sama dobroczynność [Felieton Dudkiewicza]
Jeśli firma obdarowuje szkoły sprzętem komputerowym, do produkcji którego zostały użyte minerały wydobyte przez dzieci niewolniczo pracujące w kongijskich kopalniach, to jest nade wszystko firmą wspierającą dziecięce niewolnictwo, a nie edukację.
Europejski Dzień Fundacji i Darczyńców prowokuje do zapytania o nasze rozumienie dobroczynności – zarówno tej, którą uprawiają osoby prywatne, jak i tej praktykowanej przez biznes. Im dłużej się jej przyglądam – a czas jakiś już to robię – tym mocniej chciałbym zaprotestować przeciwko bezkrytycznemu uznawaniu jej za coś jednoznacznie pozytywnego. Pisałem już kiedyś – dzieląc się refleksjami o korona-dobroczynności – że tak, dobroczynność jest dobra, ale nie wystarczy, bo nie zastąpi państwa, nie zdoła załatać każdej luki w jego działaniu, nie będzie w stanie zapewnić podobnej dostępności do dóbr, co porządnie robione polityki publiczne. Dobroczynność nie wystarczy jednak jeszcze w innym sensie – indywidualnym, ludzkim, dotyczącym oceny tego, co to znaczy „zachować się w porządku”.
Dlatego zdecydowanie wolę mówić nie o dobroczynności, ale o odpowiedzialności.
Co kto daje, co zabiera?
Wiem, co zaraz usłyszę: że przecież właśnie o odpowiedzialności się mówi, gdy promuje się CSR (społeczną ODPOWIEDZIALNOŚĆ biznesu). Ostatecznie jednak co innego o odpowiedzialności mówić, a co innego realnie ją mierzyć oraz praktykować. Wiele razy – również na łamach NGO.pl – wspominano, że ocena odpowiedzialności firm nie może obejmować wyłącznie filantropii korporacyjnej: przekazywania często niewielkich w skali dochodów firmy sum, zbiórek wśród pracowników, akcji promocyjnych, których efekt fundraisingowy jest wielokrotnie mniejszy niż zysk wizerunkowy.
Najgłośniej w tym kontekście zrobiło się ostatnio o akcji #DzieńSzpilek organizowanej przez pewien skrajnie luksusowy butik z butami. W skrócie: za każde zdjęcie szpilek (ale – zgodnie z regulaminem – tylko dłuższych niż 5 centymetrów!) opublikowane w mediach społecznościowych butik ów (w którym jedna para kosztuje kilka tysięcy złotych) przekazywał… 2 złote fundacji zajmującej się leczeniem nowotworów u dzieci. Efekt? Około 30 tysięcy złotych. Niby zawsze coś. W kontekście cen butów w tym sklepie oraz zasięgów, jakie zdobył dzięki zaangażowaniu wielu osób, w tym mających bardzo wielu obserwujących, to jednak niewiele.
Nie oszukujmy się: to nie dzieci chore na raka zyskały w tej akcji najwięcej.
Bardziej kluczowe od rozliczania kogoś z tego, ile dał, wydaje mi się jednak to, by nie tylko zauważać, co ktoś daje, ale też co zabiera.
Tylko wtedy można realnie ocenić czyjś wpływ na otoczenie: innych ludzi, wspólnotę czy środowisko. Tylko wtedy możemy uczciwie stwierdzić: ten ktoś robi więcej dobrego niż złego. Dotyczy to zarówno firm, jak i osób prywatnych.
Psuj czy dobroczyńca?
Jeśli ktoś wrzuca co roku datek na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i jednocześnie zatrudnia pracowników na czarno, by nie płacić za nich składek, to zarówno dla systemu ochrony zdrowia, jak i dla wspólnoty, jest bardziej psujem niż dobroczyńcą. Jest oszustem, nie filantropem.
Jeśli jakaś firma odzieżowa przekazuje niewielkie środki dla osób pracujących z ludźmi w kryzysie bezdomności, a jednocześnie korzysta z wyzyskowej pracy w krajach Globalnego Południa, to wciąż – choćby dostawała nagrody i ordery – jest wyzyskiwaczem łamiącym prawa człowieka (bo prawa pracownicze to prawa człowieka), a nie odpowiedzialną firmą.
Jeśli dana firma wysyła swoją załogę, by w Dzień Ziemi zbierała śmieci w lesie, a jednocześnie wylewa toksyczne ścieki do gleby, a do atmosfery emituje trujące pyły, to nie chroni środowiska, tylko je degraduje.
Jeśli właściciel fermy futerkowej przekaże koce do okolicznego schroniska dla psów i kotów, wciąż trudno będzie go nazwać obrońcą i przyjacielem zwierząt, prawda?
Jeśli firma obdarowuje szkoły wyprodukowanym przez siebie sprzętem komputerowym, do zrobienia którego zostały użyte minerały wydobyte przez dzieci niewolniczo pracujące w kongijskich kopalniach, to jest nade wszystko firmą wspierającą dziecięce niewolnictwo, a nie edukację.
A jeśli te firmy – co częste – dobre działania ogłaszają światu, a złe przed nim wszelkimi sposobami skrywają, to dodatkowo należy je nazwać obłudnymi. Pamiętajmy zaś, że firmy to nie abstrakcyjne byty. Ktoś takie firmy posiada. Ktoś nimi zarządza. Ktoś na nich się wzbogaca.
Doceniać! Ale bez naiwności
Rzecz nie w tym, by szkalować biznes za nic. Rzecz w tym, by nie zatracić się w naiwności. I w tym, by – jeśli chwalimy odpowiedzialność biznesu – to robić to z głową, chwaląc odpowiedzialność prawdziwą, a nie skrajnie niekiedy cząstkową. By to zrobić, trzeba zaś mierzyć całościowy wpływ danej firmy na otoczenie. W takiej perspektywie działalność dobroczynna czy filantropijna jest tylko jednym z elementów podlegających ocenie. Liczy się także przestrzeganie praw pracowniczych, współpraca z lokalną społecznością, łańcuchy dostaw, oddziaływanie na środowisko, przestrzeganie prawa, uczciwe płacenie podatków i tak dalej. Paczka pluszaków dla domu dziecka to za mało, by przypiąć sobie order prawdy, dobra i piękna.
Ponadczasowa i uniwersalna mądrość nowotestamentowej opowieści o wdowim groszu, przypomina nam, że mając niewiele, można dać proporcjonalnie więcej niż ci, którzy dają z tego, co im zbywa. Rewersem tego przesłania jest to, że dając niewiele, można przynosić światu lepszy „bilans” niż ktoś, kto daje więcej od nas, ale jeszcze więcej temu światu i ludziom wokół siebie zabiera czy szkodzi.
W ten Europejski Dzień Fundacji i Darczyńców namawiam: dzielmy się i doceniajmy innych, którzy się dzielą! Ale patrzmy na to szerzej i, gdy trzeba, patrzmy pod podszewkę.
Ignacy Dudkiewicz – filozof i bioetyk, redaktor naczelny Magazynu „Kontakt”, stały współpracownik portalu NGO.pl, działacz społeczny i nauczyciel.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.