Ekonomia społeczna to nie tylko działalność przedsiębiorców, ale i zmiana społeczna [wywiad]
– Siła ekonomii społecznej opiera się na działaczach lokalnych, którzy tworzą przestrzeń do usług. A ich weryfikacja jest najłatwiejsza, ponieważ to są moi sąsiedzi, przyjaciele. I robią to, bo to lubią. To nazywamy zrównoważonym rozwojem lokalnym, czyli z jednej strony dbałość o środowisko, a z drugiej – o tożsamość kulturową społeczności lokalnych – mówi Cezary Miżejewski z Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych.
Magda Dobranowska-Wittels, ngo.pl: – Ostatnio w portalu głębiej zajmowaliśmy się ekonomią społeczną w 2007, 2008 roku, kiedy „szukaliśmy” polskiego modelu ekonomii społecznej. Jak ten model wygląda po tych 17 latach? Czy go mamy?
Cezary Miżejewski, Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych: – Oczywiście, że mamy pewien model. Pytanie, czy nasze różne wyobrażenia o tym, jak on powinien wyglądać się ziściły. To jest inna sprawa. W czasie tych wszystkich lat wytworzyliśmy sobie zespół instytucji, podmiotów, działań. Trochę to inaczej widzieliśmy na początku, szerzej. Kuba Wygnański chciał na przykład, by wątek komunitaryzmu był bardziej obecny. Ja też tak uważałem, choć wydawało mi się, że nie dojrzeliśmy wówczas do tego.
Jednak wyszliśmy bardzo mocno od spraw związanych z zatrudnieniem. To dlatego, że startowaliśmy z całym tym pomysłem w warunkach wysokiego bezrobocia, kryzysu, ubóstwa. To profilowało nam ekonomię społeczną.
Z jednej strony był to moment, w którym mogliśmy w ogóle wyjść z tym pomysłem do świata zewnętrznego, bo politycy wyrażali jakieś zainteresowanie, ale z drugiej strony – to było na tyle obciążające, że do tej pory trudno jest wyjść z tego schematu.
Przez lata próbowaliśmy się przebić z szerszym myśleniem, żeby iść w stronę usług społecznych. To bardzo powoli szło, bo przypomnę, że do roku 2019 nie mieliśmy legalnej definicji usług społecznych w Polsce. Znalazła się dopiero w ustawie o realizowaniu usług społecznych przez centra usług społecznych. Poza tym temat zaczął budzić większe zainteresowanie z uwagi na procesy demograficzne i społeczne. Nagle się okazało, że usługi też są ważne.
Ale objęcie ekonomią społeczną także rozwoju lokalnego, czy zielonych miejsc pracy – to powiem szczerze, że była i nadal jest strasznie trudna sprawa. Jako OZRSS i Stowarzyszenie na Rzecz Spółdzielni Socjalnych podejmowaliśmy kilka prób szerszego włączenia podmiotów ekonomii społecznej w nurt gospodarki obiegu zamkniętego, gospodarkę odpadami. Słyszeliśmy tylko, m.in. w ówczesnym Ministerstwie Gospodarki, że to nie nasza sprawa. Zresztą na poziomie funduszy europejskich, gdzie usiłowaliśmy się wpisać z ekonomią społeczną w jakieś inne obszary poza zatrudnieniem i usługami, też nam mówią „O, tu macie swoje miejsce i tam siedźcie. Nie wychodźcie dalej”.
Przy rozwoju lokalnym, gdy dotyczyło to bezrobocia, to jeszcze samorządowcy wyrażali zainteresowanie. Był taki moment, że spółdzielnie socjalne zakładane przez samorządy były modne, ale jak kwestia bezrobocia trochę zniknęła z głównego nurtu, to uległo zahamowaniu.
M.D-W.: – Samorządy są tak podatne na mody?
– To już prof. Jerzy Hausner kiedyś zauważył, że samorządy stały się organizacjami biznesowymi, które mniej się zajmują – nazwijmy to górnolotnie – dobrem wspólnym, czyli realizacją usług użyteczności publicznej na rzecz społeczności lokalnej, a bardziej sprawdzaniem, na ile coś się opłaca albo się nie opłaca. Dlatego strasznie trudno wejść z innymi inicjatywami niż tylko te zatrudnieniowe.
Mam wrażenie, że przez lata trochę zabuksowaliśmy w miejscu. Żeby nie było, że zwalam na rząd PiS-u, za poprzedniego rządu też tak było. Za czasów koalicji PO i PSL próbowaliśmy się przebijać z inicjatywami, a dzięki temu, że nie była to jednorodna koalicja, zdarzały się sukcesy. Z tamtych czasów mamy klauzule społeczne. Ale ustawa to jedno, a kultura organizacyjna to zupełnie inna sprawa.
Przyzwyczailiśmy się też, że jak ekonomia społeczna to fundusze europejskie. Niech oni się tym zajmują, w systemie krajowym to nie jest aż tak ważne i potrzebne.
R.K.: – Czy teraz jest moment, by coś zmienić?
– Wierzę, że tak. Każda zmiana powoduje, że można jakieś okienko otworzyć i coś rozpocząć. A kwestie usług społecznych są dużo bardziej widoczne niż kiedyś.
Gdy w 2005 roku rzuciliśmy hasło, żeby pojawiły się ubezpieczenia pielęgnacyjne, to dostaliśmy straszne wciry: że wymyślamy kolejny podatek, że to w ogóle niepotrzebne. Minęły lata i teraz wszyscy mówią, że kwestia usług społecznych ważną jest.
Teraz przychodzi moment, w którym musimy zdecydować, kto będzie realizatorem tego typu usług. Wiem, że sektor publiczny jest tutaj dominujący, jest to dla mnie oczywiste. Ale rynek sam nie rozstrzygnie, kto jest głównym partnerem sektora publicznego. To jest wybór polityczny.
M.D.-W.: – Co to znaczy?
– Możemy to oczywiście zostawić, aby samo się ułożyło. Rynek będzie objęty przez najbardziej efektywnych. Ale to nieprawda. Z jednej strony mamy małe firmy, które robią różne wątpliwej jakości rzeczy, co sprawiło, że w usługach opiekuńczych doszło do kompletnej degrengolady. Z drugiej strony – mamy olbrzymie firmy komercyjne m.in. holenderskie, niemieckie, które wiedzą, że usługi społeczne to jest olbrzymi biznes, ponieważ te pieniądze muszą się pojawić na rynku, tak czy inaczej.
W wielu krajach wymyślono, że najpierw trzeba sobie ustalić pewną kolejność rzeczy: gdzie i co budujemy. Czy budujemy coś, co ma wymiar non-profit, czy mówimy „Co mnie to obchodzi? Niech wygra najlepszy”. Z tym mamy do czynienia w Polsce od połowy lat 90. Do czego nas doprowadziło takie podejście, że najtańsze jest najlepsze?
Anglicy, którzy poszli w dużej mierze w komercję, czyli pozwolili tu działać firmom prywatnym i społecznym, jednocześnie zrobili bardzo silny nadzór państwowy. Niemcy poszli bardzo mocno w sektor społeczny, który jest głównym partnerem publicznego. Ale też próbowali wejść w komercję: były głosy, że może ten sektor jest za drogi, uwolnijmy rynek. Gdy uwolnili rynek, to nagle ceny poszybowały w górę. Tak więc, w wielu krajach to jest kwestia pewnej decyzji politycznej. Kto jest pierwszym, głównym partnerem władzy publicznej?
Moim zdaniem jesteśmy właśnie w momencie, kiedy to się będzie decydować. Pojawiły się głosy – które bardzo mnie cieszą – o pierwszeństwie sektora społecznego przed sektorem prywatnym. Ten obraz nabrał kolorów i widać wyraźnie, że jest energia, która może pociągnąć wiele inicjatyw.
Oczywiście, słyszę utyskiwania, że nie ma podmiotów, nie ma chętnych i tak dalej. Dla mnie to jest dylemat z rodzaju: „co było pierwsze: jajko czy kura”. Nie ma podmiotów, bo nikt nic nie zlecał. Był taki moment, kiedy nagle wszyscy szkolili opiekunki dla starszych osób, a później się okazało, że nie ma za bardzo pieniędzy, żeby je zatrudnić, albo te pieniądze są skandalicznie niskie. Teraz ten obszar zaczyna się coraz bardziej rozkręcać i to z powodów, powiedziałbym, naturalnych. Demografia jest dziedziną najsłabiej znaną politykom, a ona po prostu warunkuje, że za chwilę musimy coś zrobić, musimy to finansować.
I wracamy do pytania: kto będzie to robił? Firma z Białegostoku, która przyjmie zlecenie w Cieszynie? Czy może lokalne stowarzyszenie, które nie zarabia, żeby wyjeżdżać na Kanary, tylko zostawia ten zysk w swojej firmie i wśród swoich pracowników. A robi to, ponieważ jest to dla nich ważne, ponieważ jest osadzona w społeczności lokalnej, bo tutaj chodzą ich dzieci do szkoły, tu kupują w sklepach itd.
Na tym opiera się właśnie siła ekonomii społecznej: na działaczach lokalnych, którzy tworzą przestrzeń do usług. A ich weryfikacja jest najłatwiejsza, ponieważ to są moi sąsiedzi, przyjaciele. I robią to, bo to lubią. To jest ta przestrzeń, którą nazywamy zrównoważonym rozwojem lokalnym, czyli z jednej strony dbałość o środowisko, a z drugiej – o tożsamość kulturową społeczności lokalnych.
R.K.: – Co jest potrzebne, aby to zadziałało?
– Na pewno nie wystarczy gromada pasjonatów. Kłóciłem się o to z Piotrem Frączakiem, który uważał, że ludzie powinni się sami zorganizować, a dalej to już pójdzie. Gdy była opresja carska, to rzeczywiście tak to działało, ponieważ ludzie robili coś przeciw. Ale nowoczesne państwo tak nie funkcjonuje. Powinno powiedzieć raczej: tu macie przestrzeń do działania, a my wam to albo ułatwimy, albo utrudnimy.
To, co się wydarzyło z przepisami o działalności pożytku publicznego czy o spółdzielniach socjalnych, do których co rok, co dwa lata dodawano jakieś kolejne zapisy, to są jakieś kroplówki. A chodzi o stworzenie możliwości. Na przykład prosty zapis, że do 130 tysięcy złotych mogę kupować w sposób jaki chcę, nie muszę stosować prawa zamówień publicznych. To spowodowało kompletny zamęt i wymyślanie super procedur. Urzędnicy się boją. Jak „mogę”? Jak „chcę”? Co to znaczy? Tak nie można, trzeba stworzyć jakieś procedury, które są jeszcze gorsze niż zamówienia publiczne. Czy mogę wybrać spośród jakiegoś kręgu podmiotów, czy mogę mieć jakąś preferencję? Jak to? Przecież to niezgodne z regułami rynku.
Okazuje się, że w wielu krajach takie rzeczy się pojawiły i działają. Dzięki dobrej koalicji różnych posłów przebiliśmy się w Sejmie z zapisem, że poniżej 130 tysięcy złotych mogę robić zakupy adresowane wyłącznie do spółdzielni socjalnych. To zostało przeniesione do ustawy o ekonomii społecznej. Pamiętam, jak mi przedstawiono analizy, ekspertyzy, że naruszyliśmy fundamenty Unii Europejskiej. I co? Działa. Są takie rzeczy, które u nas powodują paraliż myślenia.
Zawsze mamy wyobrażenie, że jak stworzymy bardziej elastyczne przepisy, to wygra kuzyn burmistrza czy wójta. Kuzyn burmistrza i tak wygra, ponieważ na złą wolę nie ma przepisu. Złodziej zawsze znajdzie ścieżkę, natomiast uczciwi ludzie, którzy chcą w to wejść, wypadają.
Dlatego też siedzimy nad zmianami w ustawie o działalności pożytku publicznego. Ale to jest tylko jedna strona medalu. Druga to przepisy dla kooperacji z przedsiębiorcami oraz o zrównaniu praw spółdzielców z prawami dla spółek W tych przepisach spółdzielnia prawie nie istnieje, w ogóle nie istniała.
Wszystkie pomysły gospodarcze, które mówią „ułatwiamy życie przedsiębiorcom” – nie dotyczą spółdzielni. A też jesteśmy przedsiębiorcami. O nas się zapomina. Dlaczego spółka jest wyższą formą życia od spółdzielni, czy od stowarzyszenia?
Rafał Kowalski, ngo.pl: – Przypominam sobie, że jak była robiona ustawa o ekonomii społecznej i w definicjach pojawiła się lokalność, to był taki zarzut, że nie będzie wiadomo, jak ją stosować. Co to właściwie oznacza? Wiem, że nie wszystko da się zdefiniować i nawet nie wszystko jest sens zdefiniować, ale jak byś opisał tę lokalność? Jak ją uchwycić?
– To są dwie rzeczy. Jedna to zapis ustawy o ekonomii społecznej. Mnie interesuje zapis o wspólnocie samorządowej, a nie o wymiarze działania lokalnego. Ważne jest to, że wspólnota nie jest pojęciem umownym, tylko to jest pojęcie konstytucyjne, które mówi, że wszyscy mieszkańcy zamieszkujący dane terytorium tworzą wspólnotę czy to na poziomie gminnym, powiatowym czy wojewódzkim.
Druga – i znacznie poważniejsza sprawa – to umiejscowienie ekonomii społecznej. Byłem ostatnio na 35-leciu Barki i przypomniałem sobie dyskusje z Tomkiem Sadowskim, który swego czasu się burzył na podział na pierwszy, drugi i trzeci sektor. Mówił, że wszyscy jesteśmy mieszkańcami tej wspólnoty samorządowej. Jesteśmy różnie poukładani, ale nie dzielmy się, tylko działajmy razem.
Jak te działania wspólnotowe można zarysować? Weźmy na przykład to nasze słynne partnerstwo publiczno-społeczne. Teoretycznie muszę zrobić przetarg, bo to sektor prywatny. Muszę zrobić zlecenie, bo to społeczne. A partnerstwo to co? Gdzie się to mieści w tej przestrzeni? Niektórzy wybierają partnera w konkursie. A męża, żonę też wybierasz w konkursie? Komuś ufasz i spełniasz jakieś warunki. To nie jest wybór zero-jedynkowy, że ktoś dostaje 5 punktów, a ktoś nie dostanie. Działanie wspólnotowe opiera się na zaufaniu.
W pewnym momencie, paradoksalnie, wydawało mi się, że PiS będzie w tę stronę szedł, ale to był inny rodzaj wspólnoty. Nie mamy myślenia wspólnotowego. W edukacji na przykład tego zupełnie nie ma. Swego czasu kreowaliśmy pomysły na zajęcia w szkołach o tym, czym jest wspólnota, pokazując instytucje, podmioty, że wszyscy jesteśmy tutaj razem, że to jest dla nich ważne. Że nie musimy stosować wyścigu jednostek, ale budować działania – w tym naukę – w sposób kooperatywny. Że mieszkamy w jakieś społeczności z różnymi podmiotami i instytucjami, które należy i warto poznać.
We Włoszech zauważyłem, że lokalne spółdzielnie prowadzą punkty selektywnego zbierania odpadów komunalnych. Jak to robicie, pytałem. Mamy takie kryterium w przetargach publicznych, które preferuje lokalne firmy albo zatrudnienie pracowników z danej społeczności A u nas Ci powiedzą, że naruszasz zasady konkurencyjności. A tam: tak, pomagamy naszym ludziom, naszym organizacjom, naszym pracownikom, budujemy wspólnotę. Budujesz wokół tego pewną tożsamość. Ileś takich mechanizmów można zbudować.
Dawno temu pracowałem w zespole do spraw polityki regionalnej państwa przy Urzędzie Rady Ministrów. Tam były tuzy. Między innymi profesor Grzegorz Gorzelak, który mówił, że musimy budować Polskę poprzez wsparcie silnych centrów rozwoju. To dało podstawy do całego myślenia o polityce regionalnej, które się utrzymało przez wiele lat. Budujemy silne centra rozwoju. Tylko w pewnym momencie się okazało, że „przypływ nie podnosi wszystkich łodzi”, ale następuje zapaść kolejnych miejscowości. Cokolwiek by nie mówić o gierkowskich pomysłach, to mieliśmy 49 ośrodków rozwoju. Reforma samorządowa, zaczęta przez Leszka Millera, skończona przez Jerzego Buzka, spowodowała upadek byłych miast wojewódzkich. Widziałem chociażby Radom, który z miasta kwitnącego, rozwojowego, gdzie ludzie widzieli swoje miejsce do kariery, stało się pustynią. Takich miast mamy dziesiątki. Konin. Teraz wybudowali tam super dworzec, ale to jest miasto, które w zastraszającym tempie się wyludnia. Za czasów poprzedniego rządu pojawiła się Krajowa Strategia Rozwoju Regionalnego, pokazująca że musimy zacząć wyrównywać dysproporcje, zacząć szukać przestrzeni, bo jaką ofertę mamy dla tych ludzi? Wyjedźcie wszyscy do Warszawy, Wrocławia, Gdańska? Czy też: budujcie swoją tożsamość w tych swoich społecznościach lokalnych, mimo że dzisiaj nie jest łatwo? Stworzymy dla was warunki rozwojowe. Tam się nawet pojawiła propozycja programu operacyjnego dla gmin zdegradowanych społecznie i miast tracących swoje funkcje społeczno-gospodarcze. No i gdzieś się rozmył. Był silny opór województw, które mówiły: my wiemy lepiej, sami zapewnimy. Oczywiście kończy się na tym, że i tak wszystko idzie w duże miasta. Finał jest taki, że młodzi nie widzą tam dla siebie przyszłości.
Mieliśmy w Rzeszowie spotkanie z nauczycielami szkół ponadpodstawowych o podstawach przedsiębiorczości. Rozmawialiśmy o ekonomii społecznej. Była też młodzież. Zapytałem te młode osoby, jakie są ich pomysły na życie. Wyjazd. Po pierwsze, zagranicę, po drugie – do metropolii. I nie był to Rzeszów ani Lublin. Widzieli się raczej w większych miastach. Rzeszów był w trzeciej kolejności. Ale najmniej z nich powiedziało, że szukają swojej szansy na życie w tej miejscowości.
Odbudujmy te wspólnoty lokalne, bo uciekają z nich ludzie, którzy są bardziej prężni, młodsi. Nikt temu nie przeciwdziała. To jedna strona tego medalu, a druga to takie ustawienie samorządów, że są od zarabiania, a nie dostarczania funkcji użyteczności publicznej.
Dzieje się tutaj coś niedobrego. To jest pewnie związane ze zmianami kulturowymi. Pamiętacie, że jak człowiek mieszkał w bloku, to znał wszystkich mieszkańców. Przychodziło się pożyczyć szklankę cukru, albo przychodziło się do kogoś bez pytania w gości. To jest olbrzymia zmiana kulturowa. Dziś nie znamy prawie nikogo. Mogę powiedzieć, że jestem wychowankiem idei Centrum Aktywności Lokalnej, jako metody. Uważam, że było to świetne, teraz mam wrażenie stanęło w miejscu. To był model, w którym szukamy przestrzeni, gdzie na przykład ojcowie grają razem z dziećmi w turnieju na osiedlu, na którym nikt się wcześniej nie spotykał. Moim zdaniem to jest potencjał, niezależnie od tego, jak myślimy. Ja myślę o ekonomii społecznej szerzej niż tylko w tym wydaniu czysto ekonomiczno-gospodarczym. Myślę o pewnej aktywności, przedsiębiorczości, gdy ludzie coś chcą razem robić. O programie społecznym rozwoju lokalnego.
R.K.: – Mam taką refleksję, że lokalny transport publiczny może też jest jeden z obszarów, w który powinna próbować wejść ekonomia społeczna.
– Próbowaliśmy, ale był opór. Pokazywano nam europejskie przepisy dotyczące pomocy publicznej. Transport ma swoje reguły. A poza tym jest jeszcze kwestia inwestycyjna. Żeby zrobić transport, musisz mieć sporo inwestycyjnych pieniędzy. Teraz się pojawiły w Krajowym Planie Odbudowy. Ludzie mogą sobie busa kupić na przykład.
Wykluczenie transportowe, komunikacyjne to przestrzeń, która aż się prosi o takie wspólnotowe rozwiązania.
Na przykładzie Byczyny, w której przemieszkuję, widzę te wszystkie prywatne firmy, które jeżdżą tam, gdzie im się opłaca. A są kierunki, które się mniej opłacają. I wielka debata: czy autobusy szkolne mogą zabierać innych ludzi. W pewnym momencie wprowadzono przepis, że nie wolno zabierać. Ale znam osoby, które jednak tak jeżdżą, ponieważ jest to jedyny autobus, którym można się zabrać. Oczywiście jest to tajemnica poliszynela, bo chodzi o bezpieczeństwo dzieci. Ale oczywiste jest też, że kierowca nie weźmie nikogo pijanego, obcego, tylko swoich miejscowych.
Jest potrzeba, tylko ona nie będzie się bilansowała ekonomicznie. Trzeba zapłacić za paliwo, za kierowcę, eksploatację. Rozumiem, że koszty biletu Ci tego nie pokryją, więc musisz znaleźć inne rozwiązanie. W wytycznych do EFS-u udało nam się na przykład wprowadzić w kontekście wykluczenia komunikacyjnego także takie obszary, dla których nie trzeba podejmować inwestycji, tylko wystarczy stworzyć specjalne rozwiązania: albo sfinansujesz transport, albo do nich pojedziesz. Mieliśmy też okazję przygotowywać wspólnie z federacją FoSa i Stocznią rekomendacje w tym zakresie porządkujące nasze myślenie. Sądzę, że kwestia ta musi być kontynuowana.
M.D-W.: – Zaczynamy projekt SamoES o samoorganizacji przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedzi na wyzwania społeczne. Głównym odbiorcą działań podejmowanych w projekcie mają być przedsiębiorstwa społeczne, ale przypuszczam, że różnica między tym, co to jest przedsiębiorstwo społeczne, a co to jest podmiot ekonomii społecznej, nie jest dla wszystkich jasna…
– Regulacyjnie to jest proste.
Najpierw mamy grupę podmiotów ekonomii społecznej. W największym skrócie to jest cały sektor obywatelski, pozarządowy i część sektora spółdzielczego, który ma charakter pracowniczy. W sektorze obywatelskim mieszczą się także podmioty kościelne i spółki non-profit, czyli to co mamy zapisane w artykule 3 ust. 3 ustawy o działalności pożytku publicznego. Wszyscy działają sobie w różnych formułach . Niektóre z tych podmiotów mogą uzyskać status przedsiębiorstwa społecznego. To jest tak samo jak status organizacji pożytku publicznego: muszę spełnić określone wymogi.
Pierwszy jest związany z tym, co robią. Klon/Jawor kiedyś zrobił badania o różnych typach organizacji,: wzajemnościowych, strażniczych i takich, które są rodzajem przedsiębiorstw, czyli produkują jakieś dobra lub usługi na rzecz ludzi ze społeczności lokalnej. Są w istocie przedsiębiorstwem.
Teraz, sprawdzamy czy taki podmiot zatrudnia pracowników. Jest określona liczba: trzy osoby w wymiarze po pół etatu, czyli łącznie półtora etatu. Nie jest to wiele, ale ten wymóg jest świadomie tak ustawiony, aby pokazać, że chodzi o przedsiębiorstwo, że coś produkuje w sposób ciągły i stały, nie jest to okazjonalne przedsięwzięcie.
Kolejny wymóg: przedsiębiorstwo społeczne nie prywatyzuje zysku, nie ma dywidendy czyli nie bierzemy zysku do kieszeni. Ale dyskutujemy o możliwości przeznaczenia zysku. Dzisiaj jest na reintegrację na przykład, ale może jeszcze warto by dać możliwość przekazania na działania związane z pożytkiem publicznym czy społecznością lokalną.
I trzeci wymóg: przedsiębiorstwo ma przynajmniej jakąś formę demokratycznego zarządzania. Oczywiście jest to zależne od formy prawnej, niektóre będą miały jakąś radę, a w niektórych trzeba będzie to stworzyć. Jeżeli mówimy o spółdzielni socjalnej w klasycznym rozumieniu, to każdy pracownik jest jednocześnie członkiem tej spółdzielni. Podobne mechanizmy przenieśliśmy do innych typów organizacji. Zawsze kładliśmy na to największy nacisk, ponieważ to stanowi o różnicy między przedsiębiorstwem i przedsiębiorstwem społecznym: udział pracowników w tym przedsięwzięciu. To nie jest tylko firma, do której przychodzę i wychodzę, ale jest to miejsce, w którym jestem współwłaścicielem, a przynajmniej współuczestnikiem w zarządzaniu.
R.K.: – Jaka jest skala przedsiębiorstw społecznych w Polsce?
– Obecnie około tysiąca. To jest jeszcze o wiele za mało.
M.D-W.: – Porównałeś status przedsiębiorstwa społecznego do statusu organizacji pożytku publicznego. OPP, oprócz tego, że muszą spełnić określone warunki, mają też pewne korzyści z tego statusu. Czy w przypadku przedsiębiorstw społecznych też możemy mówić o korzyściach?
– To jest podstawowe pytanie, które dotyczy przedmiotu nowelizacji ustawy o ekonomii społecznej. Jaką mam właściwie korzyść z posiadania statusu przedsiębiorstwa społecznego?
Na pewno mamy korzyść w postaci możliwych dotacji na stworzenie miejsca pracy, chociaż umówmy się, że prywatne firmy też mają takie możliwości. Ale mamy tę dotację w EFS-ie wyodrębnioną. Są to środki na stworzenie miejsca pracy i wsparcie pierwszych dwunastu miesiącach funkcjonowania. To jest korzyść obecnie najważniejsza. Jest jeszcze możliwość refundacji składek na ZUS przez 24 miesiące dla osób zagrożonych wykluczeniem. Są jeszcze ulgi z PFRON-u na zakup jakiś rzeczy, które są niestosowalne na razie. I w zasadzie z takich uprawnień większych to jest wszystko.
Później mamy te związane z zamówieniami publicznymi, klauzule społeczne. Istnieje też zapis, że wolne od podatku dochodowego są dochody przedsiębiorstwa społecznego wydatkowane na reintegrację zawodową i społeczną.
Jednak z zapisami o reintegracji mamy pewien problem. Musimy je przebudować, ponieważ bardzo nieszczęśliwie pieniądze na miejsce pracy zostały powiązane z obowiązkiem wdrożenia indywidualnych planów reintegracji. Czyli jako dostaniesz środki na stworzenie miejsca pracy to musisz wdrożyć i realizować indywidulany plan reintegracji I to narobiło bałaganu, i zostało skomplikowane do stopnia niesłychanego. To jest fatalne rozwiązanie. Chcemy odwrócić sytuację. Jeśli ktoś z katalogu osób zagrożonych wykluczeniem społecznym potrzebuje dodatkowego wsparcia, to robiimy mu indywidualny plan reintegracji i wtedy dostaję pieniądze, czy rodzaj wsparcia na to, że właśnie podjąłem się takiego działania. Ludzie są różni. Pomijam tych wychodzących z CIS-ów, KIS-ów, WTZ-ów, są też osoby ze środków szkolno-wychowawczych, z MOW-ów, MOS-ów, z OHP-u. Wyprofilujmy też przedsiębiorstwo społeczne jako rodzaj miejsca, w którym można nabywać doświadczenie zawodowe, zrobić staż reintegracyjny.
Wracając do korzyści: pojawiły się jeszcze pożyczki, ale to są rozwiązania pozaustawowe. Trochę to wynikło z tego, że banki miały nas głęboko gdzieś i musieliśmy budować alternatywny system finansów zwrotnych. Bez krwioobiegu zwrotnych pieniędzy żaden przedsiębiorca nie zadziała. Tak już jest.
Nasze najpoważniejsze przedsięwzięcie, jakie widzielibyśmy w ustawie, to jest porządne umocowanie instrumentów prawno-finansowych w polskiej przestrzeni prawnej, ponieważ to wszystko jest oparte o środki z EFS-u. Przez lata walczyliśmy o to, żeby zakotwiczyć instrumenty finansowe o budżet, Fundusz Pracy i PFRON, ale nie byliśmy tam traktowani jako ukochane dziecko. A Europejski Fundusz Społeczny może być uzupełnieniem, a nie głównym źródłem finansowania.
Chcemy doprowadzić do tego, żeby urzędy pracy musiały współpracować z ośrodkami wsparcia ekonomii społecznej (OWES), które mają wspierać przedsiębiorczość społeczną. Nie chodzi o dobrą wolę ludzi, którzy się dogadują. Urzędy, jeśli nie dostaną jasnego zalecenia, że mają obowiązek, to nigdy nie znajdą środków na takie wsparcie. Mamy dobrą sytuację, ponieważ OWES-y są już umocowane prawnie w ustawie.
Chcielibyśmy udrożnić ścieżkę związaną z relacją z samorządem terytorialnym.
Chodzi nam też cały czas po głowie kwestia ESG, czyli tego „nowego CSR-u” . Jeśli chodzi o środowisko naturalne, to przedsiębiorstwa komercyjne mają to dobrze opanowane, np. liczenie śladu węglowego. I raportują się z tego. Muszą się raportować także te, które zatrudniają powyżej 500 pracowników, że wykonują rzeczy związane ze sprawami socjalnymi, ale to jest jeszcze mało oprzyrządowane i nie do końca działa. Zastanawiamy się, jak powalczyć o tę stronę i jak znaleźć wspólny język i pokazać, że kooperacja firmy z przedsiębiorstwami społecznymi to może być właśnie realizacja ESG. Skoro musicie to robić, to – jako przedsiębiorstwa społeczne – mamy dla was ofertę.
W projekcie, który się właśnie zaczyna dążymy do tego, żeby ludzie, którzy są sami producentami tych dóbr i usług, są tymi przedsiębiorcami społecznymi wyłonili swoją reprezentację i, żeby byli słyszalni. Czy oni się przebiją? Najpierw muszą się sami zewrzeć i zorganizować po to, żeby stworzyć sieć samopomocy. To jest ważne, żeby wiedzieć, że masz na kogo liczyć.
R.K.: – Tak, jak powiedziałeś celem projektu jest stworzenie federacji, reprezentacji. Jak będziemy dochodzili do tego celu i wspierać, żeby go osiągnąć?
– To jest kilka elementów. Mamy zaplanowane spotkania formacyjne. Grupa około 100 osób spotyka się i sobie rozmawia. My to trochę moderujemy, ale najważniejsza jest ich rozmowa. Pierwsza faza polega na tym, że wyłaniamy trzy podgrupy, które pracują nad poszczególnymi segmentami, czyli w tym momencie występują w roli eksperckiej. Łącznie mamy wyłonić 20 takich przedsiębiorców, którzy będą stanowić trzon tego całego przedsięwzięcia.
Po pierwsze, musi powstać strategia tej nowej organizacji i pomysł na nią. Forma prawna to jedno, ale zanim to się zdecyduje, to trzeba powiedzieć, co ta organizacja miałaby robić. Czy to bardziej ma być coś takiego jak OFOP, czy jak organizacja gospodarcza? To są rzeczy do przegadania i też do posłuchania ludzi. Najpierw trzeba ich spotkać i zobaczyć, co oni chcą, czego potrzebują. Po drugie, ma powstać Fundusz Samopomocowy, tworzony ze środków EFS i składek, który powinien stać się stabilnym fundamentem nowej organizacji. Ale też nie wolno zapominać o budowania wspólnej tożsamości. Jesteśmy przedsiębiorstwami społecznymi, coś nas łączy, nie przyszliśmy tu przypadkowo, dlatego, że dostaliśmy dotację. Dlaczego jesteśmy przedsiębiorcami społecznymi i co z tego wynika?
Przez dwa lata mamy zaplanowane takie cztery spotkania formacyjne, w czasie których będziemy eksperymentować na żywym ciele. Musimy zarzucić sieć, tematy, dowiedzieć się, co ludzie o tym sądzą. Rozmowa, rozmowa, jeszcze raz rozmowa, innej możliwości nie ma. Musimy oczywiście przygotować swoje różne propozycje. A w międzyczasie grupy robocze, które pracują nad swoimi częściami.
Ważnym uzupełnieniem tego będzie badanie, które zrobi Stowarzyszenie Klon/Jawor. To pierwsze badanie, bo w ciągu projektu ma być ich kilka, jest o tyle ważne, że ma być opisem zastanej rzeczywistości ale też potrzeb przedsiębiorców społecznych. Na wiosnę mielibyśmy pierwsze dane. Co to jest ta przedsiębiorczość społeczna? Co wy o tym sądzicie? Gdzie macie problemy? Jaka jest wasza sytuacja? Czy się rozwijacie, zwijacie? Gdzie to powinno zmierzać? Czy powinniśmy się zrzeszać? Jeżeli tak, to w jakim kierunku? Co moglibyśmy razem robić? Czy możemy na przykład kogoś wesprzeć w sprawie zamówień publicznych, nawiązywaniu kontaktów gospodarczych, czy chodzi tylko o to, żeby mieć jakąś reprezentację dla administracji? Może jedno i drugie?
Myślimy także, aby wykorzystać różne doświadczenia realizowanego jakiś czas temu funduszu franczyzowego i dać sobie i uczestnikom szansę na zbudowanie czegoś trwałego. Chodzi o to, aby ta przyszła reprezentacja była w stanie sama się utrzymać poprzez fundusz, którego głównymi udziałowcami staną się przedsiębiorcy. Co nie znaczy, że nie szukamy dodatkowych, innych środków czy źródeł.
No i promocja. Ale nie chodzi o to, że przedsiębiorstwa będą miały jakiś wspólny znak. To ma czemuś służyć. Znaczyć. I żeby klienci też wiedzieli, co to znaczy. W ramach którejś z dyrektyw europejskich pojawił się swego czasu pomysł, żeby w ogóle w Europie był jeden znak ekonomii społecznej. Mnie się to strasznie spodobało. Brakuje takich znaków, że przyjeżdża do nas Francuz czy Hiszpan i mówi „O, znam to, do tego mam zaufanie.
R.K.: – Animowanie federacji czy reprezentacji wydaje mi się bardzo ciekawym procesem. Co jest w nim z Twojej perspektywy najważniejsze? Co najbardziej napędza ludzi w takim procesie?
– Jeżeli chodzi o ekonomiczne sprawy, to jest jednak kwestia interesu. Co ja z tego mam? Co mi da przynależenie do danej struktury?
W spółdzielniach socjalnych mieliśmy w pewnym momencie, kilka lat temu, bunt na pokładzie. Ludzie mówili mi, że przez ostatnie lata wydzierali pazurami swoją pozycję, przekonywali, a teraz to już jest źle i mamy mówić o sobie jako o przedsiębiorstwach społecznych? Przy czym to była i tak łatwiejsza sytuacja, bo formuła spółdzielni socjalnych jest może specyficzna, ale jednorodna. Od początku budowaliśmy swoją własną tożsamość.
Tutaj będzie bardzo różnorodnie. Ale jest pomysł, aby animować branżowe spotkania, ponieważ to jest niesamowite spoiwo. Robiliśmy to w OZRSS dla ludzi, którzy prowadzą żłobki i przedszkola. Niby pokrewne, ale niekoniecznie tożsame, ale dla osób, które zajmują się dziećmi. Okazał się, że wszyscy oni mają relacje z samorządem: dotacje, rozliczenia. I przez to: wiele wspólnego.
Moja niespełniona nadzieja to turystyka społeczna. Uważam, że na tyle jesteśmy już w tym dojrzali, że możemy zbudować niezłą sieć.
Próbowaliśmy podobne spotkania animować dla usług opiekuńczych, ale nie do końca to wyszło. Nie wystarczy ściągnąć ciekawego człowieka na spotkanie, trzeba znaleźć jeszcze pomysły na kooperację.
Jednak, mimo że nie wszystko wyszło, to te spotkania fajnie zadziałały, gdybyśmy mieli możliwość pociągnięcia tego dalej. Myślę, że na forum tej nowej organizacji przedsiębiorcy też mogą tworzyć rodzaj swoich wewnętrznych sieci. Nie wszyscy ze wszystkimi, ale mogą się raz na czas w jakiejś wspólnej radzie spotykać, a oprócz tego budować klasyczne więzi. Tutaj można korzystać ze wsparcia OWES-ów, ale też tak, żeby nie wchodzić im w drogę .
R.K.: – Projekt jest realizowany przez partnerstwo. Gdy spotykaliśmy się z Wami, to widać było, że się od dawna znacie, macie dobre relacje, że to są fajni ludzie. Opowiedz może o tym, jak się dobieraliście?
– Szukaliśmy zestawu organizacji z takimi kompetencjami i zasobami, których nam brakowało, by zrealizować to przedsięwzięcie. Ale też takich, których znaliśmy i wiedzieliśmy, że są odpowiedzialni i doświadczeni. Stowarzyszenie na rzecz Spółdzielni Socjalnych nasunęło nam się jako pierwsze , bo razem robiliśmy i robimy różne rzeczy, projektowo i nie projektowo. Nie, że mamy idealną współpracę, bo nie raz się spieraliśmy, ale dużo nas łączy. znamy się i cenimy
Szukaliśmy też organizacji, która mogłaby prowadzić badania przedsiębiorstw społecznych. Nie jest problemem zatrudnić firmę badawczą, ale chodziło nam o to, by znaleźć kogoś, kto będzie myślał o tych badaniach nie tylko w kategorii projektu, na zasadzie są pieniądze są badania. I przyszło nam do głowy Stowarzyszenie Klon/Jawor, które przecież od 20 lat bada organizacje pozarządowe. Czemu więc nie mogłoby badać przedsiębiorstw społecznych? Dodatkowo Stowarzyszenie prowadzi portal ngo.pl, które ma wielką grupę stałych czytelników i czytelniczek, nie tylko wśród organizacji pozarządowych. Zamiast budować super specjalne portale oderwane od szerszego kontekstu, postawiliśmy na to co znane i sprawdzone. w sektorze społecznym.
Z Fundacją „Być Razem” spotykamy się na tym szlaku co jakiś czas. Lubię Mariusza Andrukiewicza i jego niekonwencjonalny sposób myślenia. Z Laurą stworzyli uznane przedsiębiorstwo społeczne i markę WellDone®Dobre Rzeczy. Mają doświadczenia biznesowe. Także duże osiągniecia związane z projektowaniem i wzornictwem.
No i mamy taki zestaw partnerów. Relacje mamy dobre, ale wiemy, że spory czy nawet kryzysy między partnerami się zdarzają. Myślę, że wtedy warto po prostu rozmawiać.
R.K.: – Projektem i tym, co się w nim dzieje interesuje się Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej , chociaż nie jest partnerem projektu. Jak można wykorzystać to zainteresowanie?
– Ministerstwo finansuje ten projekt z funduszy europejskich, ale też ma nad nim nadzór merytoryczny. Nadzór ten obecnie ma wymiar partnerskiej współpracy, dialogu. Staramy się być cały czas w kontakcie, również roboczym. Dlatego osoby z Ministerstwa zapraszamy na nasze spotkania, konsultujemy z nimi kluczowe kwestie merytoryczne. Ważne, żeby słuchali o wyzwaniach i problemach sektora. Bo prawda jest taka, że to Ministerstwo ma wpływ na rozwiązania prawne, które mogą przedsiębiorstwom społecznym pomóc lub przeszkodzić. W tym sensie dobrze ich mieć po swojej stronie.
– Czy zmiany w ekonomii społecznej i stworzenie reprezentacji przedsiębiorców społecznych muszą ze sobą iść wspólnym torem?
– Uważam, że musi tu panować pełna synergia działań legislacyjnych, organizacyjnych i finansowych, które mogą zbudować nową jakość i dać faktyczne nowe otwarcie ekonomii społecznej. Wszyscy mamy dość marazmu i stagnacji w działaniach. I wszyscy szukamy nowych rozwiązań, które uczynią przedsiębiorczość społeczną nie tylko istotnym elementem sektora społeczna, ale też widocznym elementem polskiego krajobrazu gospodarczego.
Ekonomia społeczna to nie tylko działalność przedsiębiorców, ale i zmiana społeczna. Zmiana, która wymaga nowego zaangażowania. Jestem przekonany, że to jest nie tylko możliwe, ale również konieczne dla nas wszystkich.
Cezary Miżejewski – polityk społeczny z wykształcenia, socjalista z ducha i spółdzielca socjalny z racji swojej pasji. Kieruje Ogólnopolskim Związkiem Rewizyjnym Spółdzielni Socjalnych.
Projekt "SAMO-ES – Samoorganizacja jako odpowiedź na wyzwania społeczne" jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach programu Fundusze Europejskie dla Rozwoju Społecznego 2021-2027.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.