Maciej Duszczyk: Mierzymy się z kryzysem humanitarnym. Nie pogłębiajmy go, bo zamieni się w katastrofę [wywiad]
– Nastąpiła gigantyczna mobilizacja, udało się wykonać świetną pracę – zaliczyliśmy pierwszą kartkówkę z przedmiotu „pomaganie”, ale na pozytywną ocenę końcową musimy jeszcze zapracować. I teraz trzeba zacząć to robić systemowo. A na razie tak się nie dzieje. Co więcej, proponowane rozwiązania pokazują właśnie nieprzygotowanie na drugi etap – mówi prof. Maciej Duszczyk.
Do Polski codziennie przybywa kilkadziesiąt tysięcy osób z Ukrainy, szukając schronienia przed wojną. O tym, jak do tej pory wygląda pomoc i co powinno zacząć robić nasze państwo rozmawiamy z profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, Maciejem Duszczykiem.
Jędrzej Dudkiewicz: Do Polski przyjechało już ponad milion osób z Ukrainy. Ludzie rzucili się do pomocy, ale jest coraz trudniej. Jak Pan ocenia te kilkanaście dni?
Maciej Duszczyk: Na pewno widać bardzo duże wzmożenie i odruch serca w społeczeństwie. Mnóstwo ludzi pomaga, ogromny ciężar wzięły na siebie organizacje pozarządowe. Samorządy w zasadzie też robią tyle, ile mogą. Coraz wyraźniej jednak widać, że brakuje koordynacji po stronie rządu i wojewodów; zwłaszcza ci ostatni zupełnie nie odnajdują się w sytuacji, chociaż są pozytywne przykłady. To z kolei wynika z tego, że system został stworzony w taki sposób, iż jeśli nie dostają poleceń z góry, to nie wiedzą, co robić, miotają się. Trzeba to jak najszybciej „ogarnąć”, bo przy liczbie osób, które przybywają do Polski za chwilę grozić nam będzie wielka destabilizacja.
Dało się coś wcześniej zrobić lepiej, przygotować na to wszystko, by teraz o wiele więcej rzeczy działało sprawnie?
– Nie można tego powiedzieć.
Póki co Polska wykonała genialną robotę i nie można stwierdzić, że się nie przygotowała, bo na coś takiego po prostu nie da się przygotować.
Nastąpiła gigantyczna mobilizacja, udało się wykonać świetną pracę – zaliczyliśmy pierwszą kartkówkę z przedmiotu „pomaganie”, ale na pozytywną ocenę końcową musimy jeszcze zapracować. I teraz trzeba zacząć to robić systemowo. A na razie tak się nie dzieje. Co więcej, proponowane rozwiązania pokazują właśnie nieprzygotowanie na drugi etap.
To wynika z tego, że nie mamy sensownej, przemyślanej polityki migracyjnej?
– Tak i nie. Na pewno nie mamy polityki integracyjnej – to duży brak. Jeśli chodzi o politykę migracyjną, to ona jest, ale nie w jednym dokumencie, tylko mocno rozproszona. Mowa chociażby o ustawie o cudzoziemcach, promocji zatrudnienia i rynku pracy, pomocy społecznej i wielu innych. W związku z kryzysem na granicy z Białorusią, jako eksperci, specjaliści od migracji, apelowaliśmy w liście do rządu, by usiąść i porozmawiać. Chcieliśmy przekazać całą naszą wiedzę, bo państwo przez lata w nas inwestowało, by nas wykształcić, dać kompetencje i teraz mogliśmy się w ten sposób odwdzięczyć. Nie musimy przecież porozumiewać się z rządem poprzez media, tylko spotkać się. Opowiemy o wszystkim, a co wezmą, to ich sprawa, ale przynajmniej będą mieć świadomość. Nikt nas jednak nie zaprosił. A szkoda, bo różne rzeczy dało się przewidzieć, na przykład można było przygotować model podejmowania decyzji w sytuacjach kryzysowych. Byłyby mechanizmy, odbyłby się ćwiczenia, bo to jedyny sposób, by to, co na papierze – o ile w ogóle zostało zapisane – nie było martwe. Obecnie mamy sytuację, że ludzie, samorządy, czy Urząd ds. Cudzoziemców wykonują doskonałą pracę, ale brakuje wzięcia odpowiedzialności, koordynacji po stronie rządu. Na szczęście do tej pory nie zdążył on niczego popsuć, ale obecnie jest ryzyko, że tak się stanie.
Jak Pan w takim razie ocenia ostatnie propozycje, chociażby te o nadawaniu numeru PESEL, różnych świadczeniach, etc.?
– Jestem po lekturze ustawy i ona jest w dużym stopniu koszmarem administracyjnym.
Zawiera wiele bardzo dobrych pomysłów, ale zostały zaproponowane nieżyciowe i niewykonalne procedury osiągania celów, jakim ma ona służyć.
Wyobraźmy sobie na przykład, że 500-600 tysięcy osób z Ukrainy stanie w kolejkach do urzędów gmin – w Warszawie jest ich osiemnaście – by uzyskać numer PESEL, który pozwoli na jak najszybsze ustabilizowanie swojej sytuacji. Wnioski są takie same, jak dla Polek i Polaków – jest to bardzo skomplikowane, wymaga chociażby odcisku palca czy posiadania zdjęcia w odpowiednim formacie. Taka procedura trwa piętnaście, albo i dwadzieścia minut. Do tego trzeba mieć odpowiednią liczbę tłumaczek i tłumaczy, którzy porozmawiają, rozwieją wątpliwości, odpowiedzą na pytania. To, jak zostało to zaplanowane sprawi, że czeka nas gigantyczny armagedon administracyjny. Jest to droga do kompletnego zapchania się państwa i obawiam się, że znów pojawi się narracja o dobrym carze i złych bojarach. To znaczy rząd powie, że wszystko przygotował, a samorządy nie mogą sobie z tym poradzić i to ich wina.
Dałoby się coś z tym zrobić?
– Cały czas da się uniknąć wielu problemów. Trzeba potraktować tę sytuację jako ekstraordynaryjną. W pandemii różne mechanizmy i rozwiązania były wprowadzane bardzo szybko i obecnie też należy tak robić. To oznacza upraszczanie tego, co się da. Rozumiem, że banki są prywatnymi przedsiębiorstwami, ale nie rozumiem, dlaczego nie można ich skłonić, by zaczęły otwierać tymczasowe konta. Dzięki temu można by skanować biometryczne paszporty, wysyłać to do urzędów, które natychmiastowo nadadzą tymczasowy numer PESEL, który będzie trzeba potwierdzić na przykład w ciągu pół roku, ale już teraz będzie się dało normalnie funkcjonować. Coś takiego można zrobić przy użyciu każdego smartfona. I to nie jest problem, bo przecież mamy zaufanie do tych ludzi, wpuszczamy ich z takimi paszportami w ramach ruchu bezwizowego. Proponowane obecnie w ustawie procedury powinny być stosowane tylko do osób, które nie mają biometrycznych paszportów. Tak, jak pan wspomniał, w ustawie zapisano też dostęp do różnych świadczeń. Ale znów, wyobraźmy sobie, że każda osoba będzie musiała stanąć w kolejce, by się o nie ubiegać. To wszystko wciąż w dużym stopniu jest robione papierowo, a powinno być elektronicznie. Ludzie pracujący w administracji tego nie wytrzymają, urzędy będą dla wielu osób, w tym Polek i Polaków, niedostępne, pojawi się sprzeciw.
Czyli jest groźba, że emocje niedługo się zmienią – opadnie zapał do pomocy, a zwiększą się złość i pretensje wobec osób z Ukrainy?
– Niestety tak. Jeśli Polki i Polacy przez długi czas nie będą mogli nic załatwić w urzędach, bo obsługiwane będą głównie osoby z Ukrainy, to będzie to budzić różnego rodzaju resentymenty.
Taki sprzeciw jest normalny, nie będę mieć pretensji do nikogo, kto będzie mówić, że coś zostało źle zorganizowane. Ale właśnie – sami to na siebie ściągamy, bo zapisujemy sobie w systemie groźbę tego typu konfliktów, których dałoby się uniknąć.
Jak w takim razie trzeba by to wszystko zorganizować, co jest potrzebne w pierwszej kolejności, a co w dłuższej perspektywie?
– Mamy pewną piramidę potrzeb i trzeba zacząć od dołu. Po pierwsze, ludzie muszą mieć numer PESEL, by być widziani przez system, to absolutnie kluczowe. Konieczne jest więc usprawnienie i ułatwienie w tym zakresie. Bardzo ważną kwestią jest edukacja. W ustawie jest element dotyczący szkół i są tam nawet całkiem sensowne rozwiązania. Ale nie rozumiem, czemu nie zapisano automatycznego uznawania kwalifikacji dla nauczycielek, pedagożek. Są tam przepisy dotyczące na przykład pieczy zastępczej, ale nie znalazłem regulacji dotyczących bezpośrednio szkół. Powinno być tak, jak w przypadku innych zawodów – jak chociażby lekarz – że na podstawie potwierdzenia o wykonywaniu zawodu nauczyciela w Ukrainie (wystarczyłoby na przykład pokazanie przelewu wynagrodzenia ze szkoły) i posiadanych kompetencji, natychmiast jest się kierowanym do polskiej placówki edukacyjnej. Większość dzieci, które trafi do systemu edukacji nie ma nawet minimalnej znajomości języka polskiego. Musi być więc odpowiednia liczba osób z Ukrainy, które będą funkcjonować w szkołach, dorośli o wiele łatwiej porozumieją się między sobą, niż dzieci z nauczycielkami i nauczycielami, którzy nie znają ukraińskiego. No i jest oczywiście kwestia tego, że trzeba mieć miejsce do mieszkania.
Tyle, że od lat mamy wiele problemów na rynku mieszkaniowym i wiele osób nie jest w stanie zapewnić sobie odpowiedniego lokalu. Co w związku z tym? Może czas przyjrzeć się pustostanom?
– Wszystkie problemy będą dodatkowo pogłębione. Jeżeli chodzi o pustostany, to mogłoby to być rozwiązanie, ale to nie będzie proste. Trzeba by przecież zrobić inwentaryzację, by w ogóle wiedzieć, czym dysponujemy. A potem, mając takie informacje, wojewodowie od razu powinni robić przetargi dla firm budowalnych. Niech one zostawią na miesiąc rozpoczęte budowy i rzucą się do remontów pustostanów, by przystosować je do warunków, w których da się mieszkać. Tak właśnie wygląda zarządzenie kryzysowe, że trzeba działać szybko, elastycznie i konieczna jest wielka mobilizacja wszystkich podmiotów. Innym pomysłem mogą być akademiki. Może trzeba przejść znów na zdalne nauczanie, żeby w budynkach uniwersyteckich mogły zamieszkać osoby z Ukrainy?
Obecnie mamy do czynienia z wielkim heroizmem Polek i Polaków, którzy masowo przyjmują pod swój dach ukraińskie rodziny. Ale to się kiedyś kończy, nie da się w ten sposób długo funkcjonować i już teraz trzeba być przygotowanym na to, co dalej. Na ludzi, którzy będą wychodzić z domów, do których zostali przyjęci – to wymaga o wiele większej pomocy instytucjonalnej, niż czysto wolontarystycznej.
Coś jeszcze?
– Oczywiście praca. Pamiętajmy, że przyjeżdżają do nas głównie kobiety z dziećmi i jeśli nie znajdą one opieki w żłobkach, przedszkolach, szkołach, to ich mamom będzie bardzo trudno wrócić na rynek pracy. Ale tu znowu jest wiele problemów. Pracodawcy mają obowiązek w ciągu siedmiu dni zawiadomić o tym, że kogoś zatrudnili. Może to zniechęcać do zatrudniania osób z Ukrainy, więc to też chyba powinno zostać uproszczone. Większość biurokracji – oczywiście elektronicznie – mógłby wziąć na siebie ZUS, by nie dokładać przedsiębiorcom dodatkowych obowiązków. Jest problem z nostryfikacją dyplomów, do tego potrzeba wielu dokumentów, mamy długą ścieżkę załatwiania takiej procedury. Takich rzeczy jest mnóstwo, trzeba je koniecznie przemyśleć, bo póki co zaproponowana przez rząd ustawa jest administracyjnym koszmarem.
Czy można by jeszcze dodatkowo wykorzystać kompetencje organizacji pozarządowych?
– One i tak wykonują już gigantyczną robotę. Myślę, że są gotowe do różnych rzeczy, tylko potrzebują wsparcia. Wojewodowie mogą im zlecić – w ramach Funduszu Solidarnościowego – różne rzeczy i jest to na pewno dobre rozwiązanie. Pytanie tylko, czy organizacje mają zaufanie do rządu, że wszystko zostanie przeprowadzone transparentnie i pomoc oraz środki trafią do odpowiednich NGO, które naprawdę znają się na tym, co robią i wiedzą, co jest potrzebne. Na podstawie rozmów z różnymi osobami z sektora pozarządowego wiem, że w ostatnich latach wykopano wielki rów nieufności i nie wiem, czy uda się go szybko zakopać. Jestem w tej kwestii dość sceptyczny.
Na pewno jednak uważam, że ktoś w rządzie powinien sobie powiedzieć – organizacje to mój jedyny potencjał do zarządzania tym wszystkim, nawet jeśli im nie ufam, to muszę skorzystać z ich doświadczenia, bo inaczej nie poradzimy sobie z problemem.
Organizacje mogłyby też pomóc w tym, by sensowniej zorganizować pomoc w wielu miejscach. Chociażby na dworcach, gdzie dochodzi do bardzo różnych sytuacji i napięć. Dopiero co udało się chyba porozumieć i na Dworcu Centralnym i Zachodnim wystartowały lepiej skoordynowane działania.
– W końcu, bo na Dworcu Centralnym wciąż nie ma gdzie spać, nie ma transportu. Udało się załatwić bezpłatny dostęp do toalet dla osób z Ukrainy i to w tym momencie jest największy organizacyjny sukces ostatnich dni. Ludzie jednak czekają często na pociąg, który będzie za dwa dni, bo nie ma już biletów na wcześniejsze i trzeba coś zrobić, by zapewnić im jak najlepsze warunki. Podobnie jest w przypadku innych rzeczy. W tym momencie pomoc jest często potrzebna na zamówienie. Warto by to jednak lepiej koordynować, bo bywa, że jednych rzeczy mamy nadwyżkę, a innych całkowicie brakuje. Przeszliśmy już przez czas pierwszego chaosu, trzeba zająć się tym w sposób systemowy.
Wciąż jednak nie widzę po stronie rządu kogoś, kto wziąłby odpowiedzialność, nie widzę tak teraz potrzebnego przywództwa.
Jest ono konieczne, bo obecnie znajdujemy się w kryzysie humanitarnym. Nim da się zarządzać, ale jeśli się to nie wydarzy i pogłębimy problemy, to czeka nas humanitarna katastrofa. Zróbmy wszystko, by jej uniknąć.
Dr hab. Maciej Duszczyk, prof. ucz. – Prorektor ds. Naukowych Uniwersytetu Warszawskiego (2016-2020), Pracownik naukowy na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych oraz w Ośrodku Badań nad Migracjami UW. W latach 2014-2016 i 2020-2022 członek Komitetu Polityki Naukowej (przewodniczący październik 2015-marzec 2016 oraz czerwiec-grudzień 2020). W latach 2003-2007 – Zastępca Dyrektora Departamentu Analiz Społecznych i Ekonomicznych Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. W latach 2008-2011 członek zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska. W latach 2012-2014 kierujący pracami merytorycznymi zespołu ds. wypracowania polskiej polityki migracyjnej w Kancelarii Prezydenta RP. W latach 2014-2015 profesor wizytujący na uniwersytetach Marcina Lutra w Halle-Wittenberg oraz Friedricha Schillera w Jenie.
Źródło: informacja własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.