– Są przerażone tym, co przeżyły i tym, co je czeka. A jednak lepiej od mężczyzn znoszą uchodźstwo, bo jest wiele rzeczy, którymi mogą się zająć. Tylko trzeba dać im taką możliwość – mówi Khedi Alieva z Fundacji Kobiety Wędrowne. Polska liczy się z możliwością powiększenia liczby uchodźców z Ukrainy do dwóch milionów osób. Większość z nich to kobiety i dzieci.
– Kobiety znoszą uchodźstwo lepiej od mężczyzn i szybciej się integrują. Bo tu, na miejscu, jest dla nich więcej zajęć: mogą zajmować się domem: sprzątać, gotować, opiekować się dziećmi. Czyli zarabiać. Bo pomoc od osób indywidualnych to zaspokojenie kropli w morzu potrzeb, jeśli mówimy o kilkuset tysiącach uchodźców – uważa Khedi Alieva z Fundacji Kobiety Wędrowne, która zajmuje się pomocą, wsparciem oraz poprawą warunków życia kobiet migrujących i ich rodzin.
– Ludzie, szukający ochrony międzynarodowej w Polsce są wycieńczeni fizycznie i psychicznie. Na ogół nie mają też środków, dzięki którym mogliby zapewnić sobie i bliskim godziwą egzystencję przez parę tygodni. Na początku oczywiście potrzebne jest miejsce do mieszkania, ale po paru dniach ich myśli i wysiłki skupiają się przede wszystkim na poszukiwaniu pracy. Ważna jest też edukacja oraz znajomość polskiego prawa, żeby odnaleźć się w nowej rzeczywistości – podkreśla współzałożycielka Fundacji Kobiety Wędrowne.
Pomoc trzeba scentralizować i zorganizować
Khedi Alieva wie, co mówi, ponieważ sama przeżyła uchodźczą gehennę. Przyjechała do Polski z trójką dzieci w 2012 roku. Jej mąż został zabity przez rosyjskich żołnierzy w Czeczenii. Swoje doświadczenie i wiedzę o tym, jak najskuteczniej pomagać uchodźcom, przekuła w działania na rzecz polskiej społeczności uchodźców i imigrantów. Została członkinią Rady Imigrantów i Imigrantek w Gdańsku i założyła Fundację Kobiety Wędrowne, która pomaga uchodźczyniom znaleźć w Polsce pracę. W 2020 roku Fundacja otrzymała nagrodą Europejskiego Forum Obywatelskiego za akcję szycia maseczek i kombinezonów ochronnych dla szpitali, policji i seniorów.
Khadi Alieva prowadzi też Kuchnię Konfliktu, bistro-sklep przy ul. Wilczej 60 w Warszawie, założoną przez Jarmiłę Rybicką, socjolożkę i aktywistkę społeczną. Kuchnia Konfliktu to nie tylko miejsce, gdzie można coś zjeść, ale też przestrzeń, w której uchodźczynie mogą liczyć na wsparcie i wymianę informacji.
Khedi Alieva. Równość wywalczona chochlą i igłą [reportaż] >
– Mamy teraz taką sytuację, że polskie rodziny przygarniają ukraińskie. Często większe grupy, nawet po dziesięć osób. I pięknie, tylko że ktoś musi opłacić koszty mieszkania, jedzenia, czy środków higienicznych dla tych ludzi. Po prostu utrzymywać ich. Polskie rodziny, które przygarniają takie grupy, nie są aż tak zamożne, żeby utrzymywać dziesięć dodatkowych osób przez dłuższy czas. Przy takiej masie ludzi trzeba tę pomoc scentralizować i zorganizować tak, żeby uchodźcy mogli pracować i dostawać za swoją pracę godziwe wynagrodzenie. Tylko wtedy będą mogli się utrzymać – przekonuje Khedi Alieva.
Fundacja Kobiety Wędrowne rozważa, jak realnie może pomóc uchodźczyniom zza wschodniej granicy.
– Jeśli zatrudnimy kilka Ukrainek do lepienia pierogów, to mogłyby u nas zarobić 150 złotych dziennie. Jeden, dwa dni w tygodniu. To nie są wielkie pieniądze, ale lepsze to niż być bez grosza.
Trudno się porozumieć i znaleźć mieszkanie
W Polsce marznie właściwie przez cały rok, z wyjątkiem sierpnia. W jej ojczyźnie jest ciepło. Hanadi Mohamad i jej mąż to syryjscy dziennikarze. Gdy w 2011 roku w ich kraju wybuchła wojna, zaczęli być prześladowani za kontakty z zagranicznymi mediami. Mąż Hanadi trafił na pół roku do więzienia, w którym był torturowany.
– Po jego zwolnieniu zdecydowaliśmy się wyjechać z Syrii. Ja, mój mąż i nasz dwuletni syn pojechaliśmy najpierw do Libanu. Stamtąd na trzy miesiące do Turcji, a potem do Egiptu. Ponieważ współpracowaliśmy z polskimi mediami, relacjonując dla nich wydarzenia w Syrii, ostatecznie zdecydowaliśmy się na Polskę. W lutym 2013 roku zamieszkaliśmy tutaj.
Ponieważ w Syrii stracili niemal wszystko, gdy tylko dotarli do Polski, mąż Hanadi musiał wrócić do pracy, a to wiązało się z kolejnymi wyjazdami zagranicznymi. Żona i dziecko zostali więc sami i sami musieli sobie poradzić z trudami początków życia w obcym kraju. Hanadi nie znała wtedy ani polskiego, ani angielskiego. Dlatego też najtrudniejszym na początku doświadczeniem dla niej były problemy z porozumiewaniem się.
– Zaraz po przyjeździe zaczęłam się uczyć polskiego, ale to bardzo trudny język i obcokrajowcom niełatwo jest mówić poprawnie. To wszystko komplikuje, zwłaszcza w wyjątkowych sytuacjach, gdy trzeba na przykład porozmawiać z lekarzem albo wypełnić dokumenty. To powszechny problem wielu uchodźców i imigrantów –mówi Hanadi.
Niełatwe było też znalezienie lokum dla trójki Syryjczyków.
– Polacy niechętnie wynajmowali mieszkania obcokrajowcom. Rozumiałam to, ale nasze poszukiwania stałego miejsca do życia trwały naprawdę długo.
Hanadi Mohamad zna wiele uchodźczyń i każda z nich to inna, często dramatyczna historia. To, co je wszystkie łączy, to początkowe zagubienie, brak znajomości języka i związane z tym trudności w znalezieniu pracy.
– Właśnie ze względu na te problemy, założyłam arabskojęzyczną grupę na Facebooku, która skupia około czterystu kobiet, uchodźczyń, żyjących w Polsce. To przestrzeń, w której mogą się regularnie spotykać i rozmawiać o swoich problemach. Wszystkie pomagamy sobie nawzajem.
Syn Hanadi, jako jedyny z całej rodziny, mówi płynnie po polsku: chodzi do publicznej szkoły podstawowej i ma doskonałe relacje z rówieśnikami.
Hanadi boi się wojny na Ukrainie.
– Kiedy się to wszystko zaczęło bardzo płakałam, bo pamiętam wojnę w Syrii: strzały, strach i ucieczkę… Tak bardzo nienawidzę wojny. Kiedy widzę zdjęcia uchodźców z Ukrainy, wracają do mnie wspomnienia. Bardzo boję się o syna i myślę, że znów będę musiała go zabrać w bezpieczne miejsce. Tylko gdzie teraz? Gdzie zacznę swoje życie od nowa? Czy znajdę w sobie tyle energii? Nie wiem. A Syryjczycy, którzy dostali azyl na Ukrainie znów uciekają przed kolejną wojną.
Pandemiczne badania sytuacji migrantek z Ukrainy
Fundacja Nasz Wybór, stworzona i prowadzona przez migrantów z Ukrainy, opublikowała w 2021 raport, dotyczący sytuacji ukraińskich migrantek w Polsce w czasie epidemii covid-19. Chociaż badania dotyczą sytuacji migrantek, a nie uciekinierek z objętego wojną państwa, część wniosków może być aktualna także obecnie.
Z przeprowadzonych badań wynika, że sytuacja pandemiczna pogłębiła stare problemy migrantek z Ukrainy. Jednocześnie – według raportu – pandemia ukazała w innym świetle pracę ukraińskich kobiet w Polsce. „Nowe zagrożenia oraz charakter obowiązków imigrantek, szczególnie tych pracujących w sektorze opieki, pokazały wartość ich pracy dla społeczeństwa (…). W Polsce praca ukraińskich kobiet, zwłaszcza opiekuńcza, jest niedocenianym elementem walki z koronawirusem" – czytamy w raporcie („Sytuacja ukraińskich migrantek w Polsce w czasie Covid-19”, Fundacja „Nasz Wybór” we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla).
Sektory usług, handlu i kultury to branże, w których najczęściej do tej pory zatrudniano imigrantki z Ukrainy, a jednocześnie w tych branżach często obowiązują nieformalne sposoby zatrudnienia. Zamknięcie tych sektorów z powodu pandemii doprowadziło do powszechnego pozbawienia pracownic stałych dochodów. Jeśli zaś chodzi o samozatrudnienie Ukrainek – owszem, jest to możliwe, natomiast „wymóg dostarczenia obszernej dokumentacji sprawia, że założenie spółki z o.o. jest bardzo problematyczne i wymusza na kobietach podejmowanie pracy w szarej strefie” – wynika z raportu Fundacji Nasz Wybór.
Tekst ukończono 6 marca 2022 r.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23