Czy czeka nas największy kryzys humanitarny w Europie od II wojny światowej? [wywiad]
– Bez cudu politycznego wojna między Ukrainą a Rosją spowoduje największy kryzys humanitarny w Europie od II wojny światowej. Musimy być przygotowani na to, że pomoc będzie Ukraińcom potrzebna – w najlepszym wypadku – przez najbliższe miesiące, a może nawet lata – podkreśla dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Lena Gontarek: – Walki na terenie Ukrainy z wojskami rosyjskimi trwają od niemal tygodnia, dziesiątki, a nawet setki tysięcy uchodźców przedostają się przez granice. Czy możemy już mówić o kryzysie humanitarnym?
Dr Wojciech Wilk: – Zdecydowanie tak. O kryzysie humanitarnym mówimy wtedy, gdy sytuacja osób objętych kryzysem – np. konfliktem zbrojnym – bez pomocy z zewnątrz będzie się pogarszać, a im samym potencjalnie będzie grozić śmierć. I z tym bezwzględnie mamy do czynienia. Ogromna bitwa toczy się o Kijów, działania zbrojne mają miejsce także na innych obszarach północnej, południowej i wschodniej Ukrainy. Miasta są bombardowane tzw. amunicją obszarową, skierowaną również przeciwko celom cywilnym.
W Charków wycelowano nie tylko rakiety balistyczne, ale też kasetowe – one rozrywają się na wysokości 50 metrów nad ziemią i zarzucają duży obszar małymi bombami, które wybuchają w chwili zetknięcia się z celem. W mieście rozrzucane są miny. W poniedziałek w Charkowie jedna z seniorek nadepnęła na taką w centrum miasta i straciła nogę. Wojska rosyjskie są niezwykle brutalne wobec ludności, która przecież w wielu przypadkach mówi po rosyjsku. Możemy więc mówić nie tylko o kryzysie humanitarnym, ale i zbrodniach wojennych.
Czy ten konflikt w kontekście ataków na cywilów różni się w jakiś sposób od tych, przy których pracował pan w przeszłości?
– Szokujące jest dla mnie, jak szybko spadła maska operacji wymierzonej przeciwko celom wojskowym i politycznym. W krótkim czasie zaczęło dochodzić do zmasowanych, bezpardonowych ataków na cele cywilne.
Dla przykładu – w poniedziałek bombardowane były elektrownie w Charkowie, część miasta straciła prąd. We wtorek dostałem zdjęcia budynków, w których PCPM miało w Charkowie biuro – są całkowicie zniszczone.
Ale taką taktykę wojska rosyjskie mają od lat. Na początku 2020 r. pracowałem dla ONZ na pograniczu Turcji i północnej Syrii, gdzie zajmowałem się koordynacją pomocy humanitarnej m.in. dla bombardowanych ośrodków zdrowia i szpitali oraz negocjowaniem zawieszenia broni z Rosjanami.
Wtedy na własne oczy widziałem, na czym ta rosyjska metoda działania polega – najpierw bombarduje się szpitale, szkoły, elektrownie, wodociągi i inne usługi dla ludności, wszystko po to, żeby wzniecić wśród cywilów panikę, zmusić ich do ucieczki, a następnie szturmem zająć miasto.
Jakie relacje pan słyszy, kiedy rozmawia pan z ukraińskimi pracownikami Fundacji PCPM?
– Słyszę, że wzmożone walki toczą się nie tylko w okolicy Charkowa, Kijowa i w pobliżu północnej granicy Ukrainy, ale też w okolicach Doniecka i wzdłuż linii frontów w Donbasie. To nie przebija się do naszych mediów, a tymczasem kilka tamtejszych miast m.in. Ługańsk, stolica obwodu, zostały w wyniku działań wojsk całkowicie zniszczone. To są ruiny, z których mieszkańcy ze względu na ciągle toczące się tam walki nie są w stanie wyjechać. Lista takich miast wciąż się wydłuża.
Ale to, co mnie osobiście najbardziej uderza, to brak nadziei, który jest w Ukraińcach. Manifestuje się to w bardzo prozaiczny sposób – ludzie uciekają ze swoimi zwierzętami domowymi. Docierają z nimi zarówno do naszego ośrodka na zachodnim brzegu Dniepru, gdzie mogą odpocząć przed dalszą tułaczką ku bezpieczeństwu, jak i na granicę.
Widziałem ponad 20 kryzysów humanitarnych i wiem, że ucieczka ze zwierzętami oznacza jedno – że do domu już się nie wróci.
Jakie konsekwencje będzie niosła za sobą inwazja Rosji na Ukrainę?
– Ludzie będą szukać bezpieczeństwa w zachodniej części Ukrainy i krajach UE, szczególnie w Polsce. Nawet jeśli działania zbrojne na razie dotykają tylko części terytorium kraju, to tych, którzy uciekli ze swoich domów, już liczymy w milionach, a nie wiemy, jak długo wojna potrwa i gdzie front się zatrzyma. Polską granicę do wtorku (od red. 1 marca 2022) przekroczyło 410 tys. uchodźców, codziennie ta liczba zwiększa się o kolejnych kilkadziesiąt tysięcy. Do zachodniej Ukrainy dociera wielokrotnie więcej uciekinierów, wielu z nich docelowo też będzie się chciało przedostać do Polski.
Jeśli więc nie wydarzy się jakiś cud polityczny, to ta wojna wywoła największy kryzys humanitarny, jaki Europa widziała od II wojny światowej.
Jak w takim razie pomagać?
– Z punktu widzenia pracownika humanitarnego, Polacy, świadomie lub nie, robią najlepsze, co mogą zrobić w takiej sytuacji – oferują ukraińskim uchodźcom dom.
Uciekinierzy nie powinni mieszkać w szkołach, budynkach użyteczności publicznej czy nawet pensjonatach i hotelach, najlepszym rozwiązaniem jest właśnie zakwaterowanie ich u rodzin ze społeczności przyjmującej, które mogą o nich zadbać. To zapewnia im poczucie bezpieczeństwa i włączenia do lokalnej społeczności. A przynajmniej na pewno mają kogoś, do kogo mogą się zwrócić o pomoc, jeśli nie mogą się z tą społecznością porozumieć.
Oby tylko ta chęć pomocy i goszczenia ich trwała jak najdłużej. Musimy być przygotowani na to, że pomoc będzie potrzebna Ukraińcom – w najlepszym wypadku – przez najbliższe miesiące, a może nawet lata.
Jesteśmy przygotowani na przyjęcie tak dużej liczby uchodźców?
– Chyba nikt tak naprawdę nie wierzył, że ta wojna wybuchnie, dlatego kompleksowy system tak naprawdę trzeba stworzyć od podstaw. Pamiętajmy, że wkrótce uchodźcy ukraińscy będą potrzebowali posłać dzieci do szkoły, skorzystać z opieki zdrowotnej, zintegrować się z sąsiadami. To oczywiście łatwiejsze ze względów językowych i kulturowych niż w przypadku np. uchodźców z Afryki, ale i tak będzie wyzwaniem.
W Polsce napływu tak dużej liczby uciekinierów nie było od II wojny światowej. Ale tych ludzi wojna wywołania przez Władimira Putina pozbawiła domów, dobytków, dotychczasowego życia – jeśli więc możemy, przyjmijmy ich pod swój dach i do naszej społeczności. Nic lepszego nie możemy zrobić.
Obawia się Pan, że ten zapał szybko zamieni się w niechęć? Już pojawiły się w mediach społecznościowych głosy krytykujących przyjmowanie uchodźców w takiej skali, ponieważ – jak wskazują – przez granicę tak naprawdę wcale mają nie przechodzić ukraińskie kobiety i dzieci, ale imigranci z krajów Afryki.
– Osoby, które uciekają przed wojną, powinny dostać schronienie bez względu na narodowość. Oczywiście nie jest tak, że przez polską granicę przedostają się tylko kobiety i dzieci. Granicę przekraczają również osoby z innych krajów, które przebywały w Ukrainie – m.in. studenci. A proszę mi wierzyć, było ich bardzo wielu. Tak było np. w Charkowie, gdzie poziom uczelni był dobry, a studia kosztowały wielokrotnie mniej niż w innych krajach Europy.
Nie jest jednak tak, że oni wszyscy chcą zostać w Polsce. Jestem w kontakcie m.in. z polską ambasadą w Bejrucie, która organizuje powrót libańskich studentów, którzy przedostali się z Ukrainy do Polski, do ich domów w Libanie. Ci ludzie wrócą więc w większości do swoich krajów.
Ci, którzy uciekli przed wojną do Polski, to jedna grupa. Wielu ludzi wciąż jest tam, w Ukrainie, pod ostrzałami rosyjskich wojsk. Na pomocy im skupia się Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Co robicie?
– Stawiamy sobie obecnie cztery główne cele. Po pierwsze – ewakuacja ludności cywilnej z miast objętych działaniami wojennymi, ze szczególnym uwzględnieniem Charkowa, który jest wielkości Warszawy. Organizujemy autobusy, które przewożą ludzi w bezpieczniejsze miejsca, a docelowo nawet i do Polski. Na ten cel wydajemy znaczne kwoty pieniężne, pochodzące również ze zorganizowanej przez nas zbiórki.
Po drugie, wysyłamy jak najdalej do wschodniej Ukrainy pomoc humanitarną. Jeszcze kilka dni temu magazyny były pełne potrzebnych rzeczy. Teraz zaczyna brakować podstawowych produktów: jedzenia, środków higieny, leków, środków opatrunkowych. Wysyłamy konwoje z ich dostawami, ale to też nie jest proste. Główna droga przez Kijów jest zamknięta ze względu na prowadzone walki, trzeba więc jechać bocznymi drogami. Tam są punkty kontrolne, które generują korki. Brakuje też benzyny. W związku z tym przejazd z Charkowa do polskiej granicy zajmuje nawet do czterech dni. Mamy więc przed sobą wiele wyzwań.
Co z pomocą medyczną?
– To trzeci obszar naszych działań. Pracujemy razem z kilkoma organizacjami medycznymi nad wysłaniem do Ukrainy m.in. szpitali polowych, w którym można by leczyć zarówno osoby ranne w wyniku działań zbrojnych, bez względu na narodowość, jak i cywilów.
I w końcu wspieramy setki tysięcy osób, które uciekają przed walkami, ale nie chcą opuszczać Ukrainy. Umożliwiamy im zakwaterowanie, udostępniamy miejsca, w których mogliby zostać na dłużej.
Będąc w Polsce też możemy pomagać rzeczowo mieszkańcom Ukrainy, dzięki zorganizowanym zbiórkom i wysyłkom. Ale nie wszystko idzie po naszej myśli – widzieliśmy zdjęcia ubrań pozostawionych przy granicy na deszczu i mrozie, z których nikt już nie skorzysta. Kiedy pomagałam pakować paczki dla Ukraińców w moim mieście, wśród przekazanych darów znajdowaliśmy m.in. suknie wieczorowe, ozdobne apaszki, ale też gofrownicę czy ładowarki od starego typu aparatów. Jak pomagać, żeby to było mądre i efektywne?
– Pomoc materialna zawsze powinna zostać zweryfikowana, dlatego lepiej jest się skontaktować bezpośrednio z organizacjami, które jej udzielają, dowiedzieć, jakie są potrzeby i możliwości i odpowiedzieć na nie bezpośrednio.
Zbiórki dla uchodźców czy mieszkańców terenów objętych wojną to nie okazja, żeby pozbyć się z domu tego, co dla nas nie ma już żadnej wartości.
A jeśli mamy wątpliwości, co przekazać, najlepiej po prostu wesprzeć finansowo organizacje pomocowe. To pozwala nam elastycznie dostosowywać działania do potrzeb. Dla przykładu – w Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej nie potrzebujemy w tym momencie ubrań dla osób z Ukrainy, potrzebujemy za to pieniędzy na wynajęcie autobusów lub pociągów, żeby ich ewakuować z najbardziej zagrożonych terenów. Wiemy też dobrze, zakup jakich leków jest konieczny i jaka żywność będzie przydatna. Na to wydamy datki, które zostaną nam wpłacone.
Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej działa na Ukrainie od 2014 r., bo wtedy też tak naprawdę rozpoczęła się wojna między Rosją a Ukrainą. To było osiem lat temu i przez ten czas ciągle toczyły się w Donbasie mniej lub bardziej nasilone działania zbrojne. Czy byliśmy w stanie przewidzieć, że dojdzie do eskalacji tego konfliktu i jakoś się na niego, również pod względem humanitarnym, przygotować?
– Owszem. I my poniekąd, jako Fundacja PCPM, to zrobiliśmy, kiedy sytuacja zaczęła się zaogniać. Już od grudnia 2021 r. opracowywaliśmy scenariusze działań, które nasz zespół w Ukrainie mógł podjąć w przypadku wojny. Wybraliśmy miejsce na ośrodek tymczasowy dla uchodźców na zachodnim brzegu Dniepru, przygotowaliśmy pierwsze samochody i mikrobusy do ewakuacji ludności cywilnej, zakupiliśmy zestawy pomocowe, zebraliśmy sztab ludzi do pracy. Zainwestowaliśmy w to znaczące środki finansowe. Wtedy szef naszego biura w Charkowie zwracał uwagę, że wydajemy pieniądze na coś, co może w ogóle nie być potrzebne. „Będę najszczęśliwszą osobą na świecie, jeśli będziesz miał rację” – stwierdziłem. Niestety, to ja miałem rację.
Ale dzięki temu, że byliśmy przygotowani, mogliśmy od razu, wraz z inwazją wojsk na Ukrainę, zacząć efektywnie pomagać. Jesteśmy na razie jedyną polską organizacją, która działa tak daleko we wschodniej Ukrainie. I będzie działać dalej, bo Ukraińcy będą potrzebowali pomocy jeszcze długo po tym, jak wojna się skończy.
Jako Polsce Centrum Pomocy Międzynarodowej myślicie już o tym, jakie kolejne kroki wdrażać, jak udzielać pomocy w przyszłości?
– W przypadku zakończenia działań zbrojnych, priorytetem będzie dla nas dotarcie z pomocą humanitarną wszędzie tam, gdzie na terenie Ukrainy są uciekinierzy. Będziemy im zapewniać dach nad głową, pomagać prowadzić remonty i dostosowywać budynki przeznaczone na ich mieszkania, zapewnimy zatrudnienie, pomoc żywnościową, finansową, jeśli będzie trzeba. Po wojnie Ukraińcy będą musieli zbudować swoje życie na nowo i odbudować kraj, który zaledwie po tygodniu walk jest już bardzo zniszczony. A wielu z nich będzie chciało być częścią tej odbudowy.
Dr Wojciech Wilk (ur. 15.02.1977 r.) jest ekspertem ONZ w zakresie zarządzania kryzysowego. W 2015 r. zaangażowany był w koordynację pomocy humanitarnej po trzęsieniu ziemi w Nepalu. W latach 2001-2012 pracował w Biurze ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej Sekretariatu ONZ (UN-OCHA), UNHCR i IOM w 16 kryzysach humanitarnych, m.in. w Iraku, Syrii i Południowym Sudanie. Jest specjalistą ONZ ds. planowania strategicznego pomocy humanitarnej. Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), którą kieruje, niesie pomoc humanitarną i rozwojową w krajach Europy, Azji, Afryki i Ameryki Południowej.
Więcej informacji o dr. Wojciechu Wilku - https://pcpm.org.pl/polskie-centrum-pomocy-miedzynarodowej/wojciech-wilk
Źródło: Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej