– Z biegiem czasu narastało we mnie przekonanie, żeby działać bardziej bezpośrednio i omijać projekty, które efektu nie przynoszą. Praca w organizacji pozarządowej pozwala skupić się na tych działaniach, które są bardziej efektywne – mówi Wojciech Wilk, prezes fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Pomagać bezpośrednio
Wojciech Wilk uczestniczył w międzynarodowych działaniach w odpowiedzi na 19 kryzysów humanitarnych – od masowych ruchów ludności na Bałkanach po kryzys uchodźców syryjskich na Bliskim Wschodzie. Zanim w 2006 r. założył Polskie Centrum Pomocy Humanitarnej, przez wiele lat pracował w ONZ.
– Trafiłem tam zaraz po studiach na UW. Studiowałem stosunki międzynarodowe. W latach 90. jedyną drogą wejścia młodego człowieka z Polski do tej organizacji był program wolontariuszy ONZ – mówi Wojciech Wilk.
Przez 10 lat pomocą humanitarną zajmował się pośrednio – tworzył strategie pomocy międzynarodowej, warte setki milionów dolarów, dla takich krajów, jak Południowy Sudan, Jemen, Syria, Irak, i koordynował ich wdrażanie. – To są bardzo ważne i potrzebne działania, z drugiej strony nigdy nie spotykałem osobiście beneficjentów tej pomocy – dodaje.
W pewnym momencie trafił do Kosowa, do Biura Wysokiego Komisarza ds. uchodźców, gdzie zajmował się serbskimi uchodźcami. – To było moje pierwsze doświadczenie z pomocą humanitarną sensu stricte. Poczułem, jak wspaniale jest pomagać ludziom bezpośrednio. Wiedziałem, że to właśnie chcę robić, więc opuściłem struktury ONZ, wróciłem do Polski, aby tu realizować się w pomocy humanitarnej w takiej organizacji jak PCPM – opowiada Wojciech Wilk.
Jak podkreśla, ta zmiana nie nastąpiła nagle, to był proces. Przyglądając się z bliska ogromnym projektom pomocowym, które ONZ realizuje w wielu krajach, dostrzegł, że jedne mają ogromny sens i są potrzebne, ale część z nich nie jest potrzebna, bo np. nie jest dostosowana do lokalnych realiów. – Z biegiem czasu narastało we mnie przekonanie, żeby działać bardziej bezpośrednio i omijać projekty, które efektu nie przynoszą – mówi Wojciech Wilk. – Praca w takiej organizacji, jak Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, przy wykorzystaniu środków z MSZ czy ONZ i z innych źródeł, pozwala na skupienie się na tych działaniach, które są bardziej efektywne.
Pieniądze dla syryjskich uchodźców
PCPM skupia się na pomocy humanitarnej i rozwojowej poza granicami Polski. Organizacja realizowała projekty pomocowe w Libanie, Autonomii Palestyńskiej, Tadżykistanie, Gruzji, Sudanie Południowym, Etiopii, Kenii, Zambii, Bośni i Hercegowinie oraz na Ukrainie. Obecnie działa w ośmiu krajach. Największy i sztandarowy projekt PCPM to pomoc dla syryjskich uchodźców w Libanie, realizowany od 2012 r.
– W kraju, który ma 4 mln mieszkańców, jest 1,2 mln uchodźców z Syrii. To tak jakby do Polski przyjechało 12 mln obywateli innego kraju. Żadne państwo by tego nie wytrzymało –mówi Wojciech Wilk. Jak tłumaczy, Libańczykom jest ciężko, bo są gminy, gdzie uchodźców jest więcej niż rdzennej ludności. Libańczycy nie mają już środków, żeby utrzymać i siebie, i uchodźców.
Najbardziej efektywnym systemem pomocy w tym przypadku okazało się wsparcie finansowe, nawet w niewielkiej ilości. Dzięki niemu uchodźcy syryjscy mogą choćby w części opłacić czynsz za tzw. mieszkanie, którym często jest piwnica, kurnik, garaż, cokolwiek, co nadaje się do mieszkania. Ten projekt pozwolił im stanąć na nogi i zapewnił dach nad głową. Pomógł jakoś przetrwać kolejny dzień, w oczekiwaniu aż wojna się skończy, choć, jak podkreśla Wojciech Wilk, na szybki jej koniec nie ma co liczyć.
– Nasze działania z jednej strony wspierają uchodźców syryjskich, ale z drugiej także społeczność Libańczyków. Oni mają interes w tym, żeby gościć uchodźców, są więc lepiej do nich nastawieni, lepiej ich traktują – mówi. Jak tłumaczy, w ten sposób łatwiej jest realizować pomoc w sferze tzw. „protection”, co po polsku określa się jako ochronę prawną. ONZ wydaje na nią setki milionów dolarów, z mizernym skutkiem, bo zamiast wpływać bezpośrednio na zwykłych obywateli, stara się, by prawo to było respektowane przez władze. – My realizujemy to na poziomie ekonomiczno-finansowych powiązań między uchodźcami a społecznością lokalną, co przynosi świetne efekty – mówi Wojciech Wilk.
Światło dla Afryki
Projekty realizowane przez PCPM dotyczą niesienia pomocy we wszystkich trzech stadiach kryzysu: tuż po katastrofie, w stadium stabilizacji, a potem także na etapie rozwoju, kiedy danej społeczności trzeba pomóc w odbudowie kraju. W tym ostatnim obszarze PCPM działa głównie w Afryce.
– Wspieramy szkoły na terenach, które za 20 lat będą pustynią, bo prowadzi się tam rabunkowy wypas bydła – mówi Wojciech Wilk. Fundacja wspiera te szkoły pod kątem wyposażenia, książek oraz oświetlenia, co jest niezwykle ważne. W afrykańskich wsiach, gdzie nie ma prądu, po zmroku szkoła jest jedynym miejscem, do którego dzieci mogą przyjść, spędzić czas i mniej lub bardziej się uczyć.
– Nasza pomoc pozwala im zdobyć lepsze wykształcenie, a w przyszłości daje możliwość podjęcia pracy w miastach lub w innych regionach, gdzie nie grozi pustynnienie – mówi Wojciech Wilk.
Wsparcie dla Ukrainy
Najważniejszym celem dla Wojciecha Wilka jest obecnie pomoc humanitarna na Ukrainie: – Martwi mnie to, że pula środków dostępnych na ten cel jest ograniczona. Na Ukrainie jest teraz ok. 1,2 mln uchodźców z Donbasu. Ich sytuacja jest naprawdę dramatyczna.
Największe wrażenie robią na nim osoby starsze, które pamiętają jeszcze II wojnę światową, czasy wielkiego głodu. Jak mówią, ich domy zostały dwa razy zniszczone, raz w latach 40. i drugi raz teraz.
– Ukraińcy to ludzie nam bliscy, i kulturowo, i językowo, i pod względem doświadczenia historycznego – mówi Wilk. – Jako Polacy nie powinniśmy zapominać o nich, tym bardziej, że sami otrzymaliśmy ogromną pomoc od Zachodu – dodaje. – Pamiętajmy, że Polska była odbiorcą jednego z największych programów pomocy humanitarnej w historii świata, były to sławne paczki dla Solidarności w latach 80. A skoro jesteśmy Zachodem dla Ukrainy, teraz my powinniśmy pomóc naszym sąsiadom. Martwi mnie, że nie ma w polskim społeczeństwie dużego entuzjazmu, żeby to robić. Na przykład na pomoc humanitarną dla Nepalu zebraliśmy o wiele więcej niż na pomoc dla Ukrainy – zaznacza.
Powołanie i zawód
Sam siebie nie określiłby się jako aktywistę czy społecznika, ale jako eksperta ds. pomocy humanitarnej i rozwojowej. Jak mówi, by nieść pomoc humanitarną, trzeba posiadać szerokie umiejętności: interpersonalne, międzykulturowe, językowe. W przypadku tak dużej organizacji jak PCPM wymaga to też bardzo dobrej organizacji pracy, zarówno całego zespołu, jak i swojej. Niesienie pomocy poza granicami kraju wiąże się także z odpowiedzialnością. – Często jesteśmy jedynymi Polakami w rejonach, do których docieramy. Zależy więc nam na tym, by budować dobry wizerunek Polski za granicą – mówi Wojciech Wilk.
Na pewno trzeba też być odpornym na niepowodzenia i na to, że nie zawsze są środki, by realizować zamierzone działania. – Z jednej strony to powołanie, ale też zawód. Przede wszystkim zaś ogromna odpowiedzialność za osoby, którym pomagamy – mówi Wojciech Wilk.
– Najważniejsza zasada brzmi „do no harm”, czyli aby pomocą – humanitarną lub rozwojową – nie zrobić większej szkody niż pożytku, gdyż do takiej pomocy ludzie się bardzo łatwo przyzwyczajają. Od samego początku trzeba myśleć o tzw. exit strategy – doprowadzeniu ich do sytuacji, w której beneficjenci pomocy sami będą musieli zadbać o swój los – podkreśla.