Deficyty usług publicznych – niskie pensje pracowników ochrony zdrowia, brak przemyślanego i konsekwentnie od lat wdrażanego programu budowy tanich mieszkań, kiepskie wynagrodzenia w oświacie – teraz się na nas zemszczą.
Straż Graniczna informuje na Twitterze, że od 24 lutego, kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, do 22 marca polską granicę przekroczyło blisko 2,2 miliona uchodźców. Jednocześnie z Polski do Ukrainy wróciło około 300 tysięcy ludzi – byli to przede wszystkim mężczyźni, którzy pojechali walczyć.
Większość uchodźców to dzieci, które mogą stanowić połowę tej grupy i kobiety (mężczyźni w wieku poborowym nie mogą obecnie wyjechać z Ukrainy). Dla części z tych osób Polska jest krajem tranzytowym – stąd ruszą dalej na Zachód. Można przyjąć, że nasz kraj jest docelowym miejscem pobytu dla około półtora miliona uchodźców. To około 4 proc. liczby mieszkańców naszego kraju.
A przecież wojna się jeszcze nie skończyła. Co to oznacza? Ryzyko kolejnego przeciążenia systemów usług publicznych. Kolejnego, bo wcześniej problem wystąpił podczas pandemii koronawirusa.
Państwo polskie będzie musiało więc stawić czoła wszystkim tym wyzwaniom, przed którymi przez dekady transformacji uciekało.
Nie da się zbudować mieszkań w kilka miesięcy
Eksperci podkreślają, że stress-test czeka przede wszystkim trzy obszary: mieszkalnictwo, ochronę zdrowia i system usług opiekuńczych.
Zacznijmy od tego pierwszego. Według Eurostatu ponad 30 proc. Polaków mieszka w przeludnionych mieszkaniach. Już teraz znajdujemy się pod tym względem na piątym miejscu od końca w Unii Europejskiej. Wraz z milionem dodatkowych mieszkańców sytuacja staje się jeszcze trudniejsza.
Tysiące Polek i Polaków przyjmują Ukraińców pod swój dach. Jednak takie rozwiązanie nie może być wieczne. Zarówno osoby, które przyjęły uchodźców, jak i oni sami w ciągu kilku tygodni takim stanem rzeczy po prostu się zmęczą. Potrzebne są zatem inne rozwiązania.
Problemem polega na tym, że nie da się zbudować mieszkań w kilka miesięcy.
Jakimś wyjściem mogłyby być na przykład pustostany. OECD wskazuje, że w polskich miastach stanowią one nieco ponad 10 proc. całego zasobu mieszkaniowego. Ale część z nich to mieszkania prywatne, trudno więc wyobrazić sobie ich przejęcie. Ponadto pustostany, które stanowią własność samorządów nierzadko są w bardzo złym stanie i nadają się wyłącznie do kapitalnego remontu. A na to potrzeba zarówno pieniędzy, jak i czasu.
Jak zresztą zauważają eksperci, nie ma centralnego systemu, który zbierałby dane na temat pustostanów.
Taki system niezwykle przydałby się w obecnej, kryzysowej sytuacji. Zwłaszcza w perspektywie coraz głośniej omawianej wewnątrzkrajowej relokacji uchodźców.
Gorzej jest tylko w Bułgarii i Grecji
A co ze służbą zdrowia? Według Eurostatu liczba pielęgniarek na 100 tysięcy mieszkańców w naszym kraju wynosi 510. W Unii gorzej jest tylko w Bułgarii i Grecji. W Finlandii, Niemczech, Luksemburgu, Francji, Słowenii i Danii jest ponad 1000 pielęgniarek na 100 tys. mieszkańców – dwa razy więcej niż w Polsce.
Lekarze? Według portalu CiekaweLiczby.pl liczba lekarzy na 1000 mieszkańców w Polsce wynosi 2,4 (dane za 2020 rok). Średnia dla Unii Europejskiej to 3,8.
Jednym ze skutków tego niedoboru jest fakt, że zarówno pielęgniarki jak i lekarze pracują na kilku etatach. Co jest jego przyczyną? Niskie pensje.
Po pierwsze, przez lata odstraszały młode kobiety od wyboru zawodu pielęgniarki. A po drugie, te które znajdowały już w tym zawodzie wolały wyjechać na zachód, gdzie dostawały kilka razy więcej pieniędzy za pracę w mniejszym, bardziej komfortowym wymiarze godzin.
Jeżeli w kraju nagle pojawia się około milion dodatkowych mieszkańców ze swoimi problemami zdrowotnymi, trudno nie spodziewać się, że kolejki się wydłużą.
Potrzebne są usługi opiekuńcze. Już
Warto przy tym zauważyć, że wśród przybyłych kobiet są również lekarki oraz pielęgniarki. Poza kwestią uznania ich dyplomów, jest jednak jeszcze jedna ważna sprawa: opieka nad dziećmi. Żeby zaktywizować zawodowo uchodźczynie, potrzebne są więc usługi opiekuńcze, takie jak żłobki i przedszkola. A w przypadku starszych dzieci prawdopodobnie stworzenie również ukraińskich klas, w których kontynuowałyby naukę zgodnie z ukraińskim programem nauczania. Bo trudno mi sobie wyobrazić, że nastolatkowie, posługujący się ojczystym językiem, czyli rosyjskim lub ukraińskim, po latach nauki o ukraińskiej kulturze nagle będą pisać klasówki o polskich bohaterach narodowych i wypracowania o literaturze Młodej Polski.
Prawdą jest, że od mniej więcej dekady dostępność żłobków i przedszkoli w Polsce zwiększyła się i to znacząco. Ale obecnie mamy do czynienia wręcz z eksplozją popytu na tego typu usługi. I potrzebne są one nam w perspektywie najdalej kilku miesięcy. To kluczowa sprawa, jeżeli chcemy, aby migrantki znalazły się na rynku pracy.
Jest to nie tylko istotne z ekonomicznego punktu widzenia, ale również dla ich dobrostanu psychicznego – praca daje poczucie zakorzenienia, godności, stabilizacji finansowej i niezależności.
Państwo polskie będzie musiało stawić czoła wszystkim wyzwaniom, przed którymi do tej pory uciekało
Wszystkie opisane wyżej deficyty usług publicznych – niskie pensje pracowników ochrony zdrowia, brak przemyślanego i konsekwentnie od lat wdrażanego programu budowy tanich mieszkań, kiepskie wynagrodzenia w oświacie – teraz się na nas zemszczą. Zemści się nas tanie państwo.
Nie łudźmy się, że ten kryzys rozwiąże się sam. Nawet bowiem, jeśli wojna skończyłaby się dzisiaj, to Ukraina jeszcze przez lata będzie mierzyła się z potężnym gospodarczym i infrastrukturalnym kryzysem. Rosyjscy zbrodniarze nie tylko zabijają cywili. Niszczą także ukraińską infrastrukturę – szpitale, szkoły, drogi i węzły energetyczne. Ich odbudowa zajmie długi czas. Zanim – czego naszemu sąsiadowi z całego serca życzę – Ukraina rozkwitnie gospodarczo, będzie mierzyć się z gigantycznym spadkiem PKB, a więc również ze spadkiem pensji i poziomu życia. Setki tysięcy osób, które przyjechały do Polski, siłą rzeczy nie będą chciały wracać do zniszczonego i nękanego na skutek wojny biedą kraju.
Państwo polskie będzie więc musiało stawić czoła wszystkim tym wyzwaniom, przed którymi przez dekady transformacji uciekało. Tylko że teraz – jak w przypadku pandemii – znów uderzą one ze wzmożoną siłą. Istnieją pomysły w jaki sposób można sobie z takimi wyzwaniami radzić.
Zawsze w takich sytuacjach problemem jest jednak wola polityczna. A raczej jej brak.
To w jaki sposób władza radziła sobie z epidemią, z powodów politycznych pozwalając na dziesiątki tysięcy nadliczbowych zgonów jest fatalnym prognostykiem na przyszłość.
Kamil Fejfer – publicysta piszący o pracy, nierównościach społecznych i gospodarce, autor książek: "Zawód. Opowieści o pracy w Polsce" oraz "O kobiecie pracującej". Obecnie pracuje nad książką na temat przejawów zmiany klimatu w Polsce.
Źródło: informacja własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.