Michał Guć: Deinstytucjonalizacja jest nie tylko rozwiązaniem lepszym, ale też tańszym [wywiad]
O tym, czemu deinstytucjonalizacja przynosi efekty i w jaki sposób rozwiązuje się problemy mieszkalnictwa i bezdomności w Gdyni, rozmawiamy z Michałem Guciem, wiceprezydentem miasta ds. Innowacji.
Jędrzej Dudkiewicz: – Jest Pan wiceprezydentem Gdyni ds. Innowacji. Jakie zatem innowacje w kwestii mieszkalnictwa, czy przeciwdziałania bezdomności udało się wprowadzić w ostatnich latach?
Michał Guć: – Kiedy zaczynaliśmy ponad dwadzieścia lat temu, Gdynia była pionierem zarządzania problemem bezdomności. W tym zakresie wiele się wydarzyło. Z ostatnich lat dobrym przykładem jest program Utrecht, zainspirowany doświadczeniami tego holenderskiego miasta, które zaadoptowaliśmy na polskie potrzeby. Bazuje on na metodzie housing first i polega na tym, że odeszliśmy od tak zwanej drabinki. Chodzi w niej o to, że gdy osoba w kryzysie bezdomności przebywa na ulicy, to najpierw kieruje się ją do noclegowni, potem do schroniska, itd.
My idziemy, inną, krótszą ścieżką. Odbywa się praca socjalna, mająca na celu uregulowanie ich sytuacji, czy to zdrowotnej, czy dochodowej. Czasem jest to kwestia leczenia uzależnień, czasem uzyskania świadczeń emerytalnych lub rentowych. Kiedy uda się już to zrobić, to pytamy, czy aby na pewno marzeniem takiej osoby jest to, by spędzić życie w schronisku? Zamiast tego może znaleźć pokój dla siebie albo mieszkanie z kilkoma innymi osobami do wynajęcia, a my pomożemy finansowo. Jaki jest efekt?
Z ostatniego raportu wynika, że na 240 osób, które weszło do programu tylko dwadzieścia pięć wróciło do placówki, bo nie udźwignęło odpowiedzialności, natomiast osiemdziesiąt całkowicie zniknęło z systemu pomocy społecznej. Wsparcie miasta z czasem wygasło, a oni stanęli na nogi i zaczęli sobie samodzielnie dawać radę.
W związku z tym w ostatnich latach zlikwidowaliśmy dom samotnej matki, schronisko dla kobiet w którym było siedemdziesiąt miejsc i schronisko dla mężczyzn w kryzysie bezdomności, gdzie w szczytowych momentach przebywało nawet 140 osób. W tym kontekście kojarzy mi się zorganizowana przez „Gazetę Wyborczą” konferencja „Pracownia miast”, w trakcie której prezydent jednej z metropolii opowiadał o tym, jakie jego miasto jest przyjazne osobom w kryzysie bezdomności, bo wybudowano nowe schronisko. Moim zdaniem przyjazność polega na tym, by takie instytucje zamykać. Nie chodzi o to, by tworzyć warunki do mieszkania w placówce, tylko o pomoc w wyjściu z bezdomności. I gdyńskie doświadczenia pokazują, że to jest możliwe.
Coś jeszcze?
– Doświadczenia programu Utrecht wykorzystaliśmy do kolejnej dużej akcji dotyczącej substandardowego osiedla na Wzgórzu Orlicz-Dreszera, popularnie zwanego „Pekinem”. To miejsce powstało na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku. Gdynia dopiero powstawała, więc władze tolerowały fakt, iż przyjeżdżający z całej Polski ludzie, nie mając gdzie mieszkać, budowali sobie schronienia z desek, tektury i papy. Wszystko to miało zniknąć do 1940 roku, ale przetrwało okupację, PRL i prawie trzydzieści lat III RP. Nie było tam kanalizacji, po dróżkach wijących się między „domami” płynęły ścieki, prąd i woda były doprowadzone nielegalnie.
Kilka lat temu pojawili się właściciele, którzy zaczęli podejmować działania mające na celu wyrzucenie stamtąd ludzi i przeznaczenie terenu pod inwestycję. Rada Miasta uchwaliła więc program osłonowy, który pozwalał na niestosowanie w działaniach pomocowych kryterium dochodowego w stosunku do osób, które tam mieszkały. Mieliśmy je zidentyfikowane z imienia i nazwiska i jeśli ktoś uznawał, że nie chce się dłużej borykać z właścicielem, tylko zacząć funkcjonować normalnie, to dostawał ofertę analogiczną do tej dla osób w kryzysie bezdomności. W przypadku wyprowadzki, dostawało się gwarantowane wsparcie finansowe na dwa lata, by stanąć na nogi. Czyli jeśli rodzina płaciła za dzierżawę terenu 700 zł i znalazła mieszkanie na wynajem za 1300 zł, to z budżetu miasta dostawała miesięcznie 600 zł. Nie dość, że warunki bytowe się znacznie poprawiały, to do tego nie pogarszała się sytuacja materialna.
Z każdą taką rodziną w kontakcie był cały czas pracownik socjalny, by w razie czego pomagać. Są wśród tych, którzy opuścili ten teren seniorzy, utrzymujący się z emerytury, którzy nie mają możliwości, polepszenia sytuacji dochodowej. Tych będziemy wspierać dożywotnio. Ale są i tacy, których potencjał udaje się wykorzystać. Chociażby rodzina, w której mama spędzała czas z młodszym dzieckiem. Ono poszło jednak do przedszkola, więc ona mogła z kolei iść do pracy. Sytuacja finansowa się poprawiła, zatem można było redukować wsparcie miasta. W ogromnej większości ludzie się usamodzielnili, niektórzy – osiem rodzin – mieli uprawnienia do mieszkań komunalnych i je dostali. To były osoby potencjalnie zagrożone bezdomnością, tym bardziej, że właściciele stosowali coraz więcej metod typowych dla czyścicieli kamienic. Było to zgłaszane na policję i do prokuratury, ale nie poprawiało to sytuacji. Stąd pomoc miasta, dzięki czemu z terenu, na którym mieszkało 250 osób wszyscy się wyprowadzili i obecnie prowadzą normalne, szczęśliwe życie.
Czyli znów chodziło o to, by nie trafili do wielkich placówek – Gdynia od dawna mocno stawia na deinstytucjonalizację. W czym jest ona lepsza od opieki instytucjonalnej?
– Nie nazwałbym instytucji złem koniecznym, bo są sytuacje, w których są potrzebne. Bywa tak, że zbiegają się ze sobą wątki finansowy i merytoryczny. To znaczy, jeśli mamy osobę, która wymaga bardzo intensywnej opieki, trzeba do niej przyjść trzy razy dziennie, posprzątać, podać leki, przewinąć, etc., to lepiej i bezpieczniej dla niej jest ją zabezpieczyć w placówce, na przykład Domu Pomocy Społecznej. To kosztuje tyle samo, co pozostanie takiej osoby w mieszkaniu z usługami opiekuńczymi. Generalnie jednak staramy się unikać kierowania do placówek wszędzie tam, gdzie jest to możliwe.
Przykładowo pobyt osoby w kryzysie bezdomności w schronisku kosztuje od 1200 do 1500 zł, w programie Utrecht kwota ta wynosi średnio 500 zł. Tak samo jest z pieczą zastępczą – pobyt w rodzinnym domu dziecka czy rodzinie zastępczej jest wielokrotnie tańszy niż w placówce instytucjonalnej. I
Innymi słowy rozwiązania nieinstytucjonalne są nie tylko lepsze dla danej osoby, ale też tańsze. Obecnie w Gdyni jest jeden DPS, do tego chociażby w Gdańsku jest prowadzony przez organizację pozarządową dom, w którym mamy zakontraktowane miejsca. Wprowadziliśmy jednak zasadę, że w każdym nowym budynku komunalnym musi powstać jedno mieszkanie chronione dla osób niesamodzielnych, z całą niezbędną infrastrukturą, w którym jest 6-7 miejsc. Ono musi mieć całodobowe zabezpieczenie w postaci pracownika – opiekuna, ale jednak będzie to mieszkanie, a nie instytucja. Długofalowo, gdy w tym systemie powstanie dziesięć budynków, to da to około siedemdziesięciu miejsc, co jest porównywalne z pojemnością DPS, a jest rozwiązaniem o wiele lepszym.
Mieszkania chronione to kolejny ważny element systemu pomocy społecznej w Gdyni.
– W tej chwili w mieszkaniach chronionych i wspieranych mamy około 120 miejsc. W większości są to lokale miejskie, ale współpracujemy też z dwiema NGO, które prowadzą takie miejsca i wspieramy je finansowo. W kwestiach mieszkalnictwa chronionego panuje jednak wiele nieporozumień. Spotkałem się z podejściem – także na wysokich szczeblach – że gdy osoba z niepełnosprawnością intelektualną jest w mieszkaniu, to słyszę: świetnie, jest to tańsze, niż jakby trafiła do DPS. Ale to nie jest takie proste. Taka osoba ma zwykle rodzinę i często nawet, jak jest dorosła, to mieszkałaby z rodzicami jeszcze przez wiele lat i dopiero na starość trafiła do DPS. Zamieszkanie w mieszkaniu chronionym nie jest więc bezwzględną koniecznością. My jednak te mieszkania traktujemy przede wszystkim jako danie tym ludziom podmiotowości. Bo osoby z niepełnosprawnością intelektualną są często traktowane przez rodziców, jak dzieci, bez względu na wiek. Są od nich uzależniane, żyją pod szklanym kloszem. Ich niepełnosprawność jest niekiedy pogłębiana przez decyzje podejmowane w dobrej wierze przez opiekunów.
Są oczywiście rodzice, którzy postępują bardzo mądrze, ale niestety jest też liczne grono, które nie ma wyobraźni i uważa, że ich życiową misją jest zaopiekować się dzieckiem w 100%. Pamiętam taki drastyczny przypadek – w ciągu kilku miesięcy oboje rodziców umarło i zostawili 24-letnią córkę, która miała niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym, ale nie ruszała się w ogóle z łóżka, ważyła 170 kilogramów. Nic już się nie dało zrobić, można ją było tylko przenieść do DPS. Rodzice skazali ją na życie w warunkach, w których nikt tak naprawdę nie chce mieszkać.
Mieszkalnictwo chronione stanowi prewencję przez takimi sytuacjami i daje tym ludziom podmiotowość. My chcemy dać każdej osobie szansę, by zamieszkała sama, miała swój pokój, funkcjonowała samodzielnie, chociaż pod pewną opieką.
To szalenie ważne, bo wpływa na jej dobrostan i zwykle zabezpiecza ją przed trafieniem do placówki całodobowej. W Gdyni działa zespół ds. mieszkalnictwa chronionego, który „szyje” wsparcie na miarę potrzeb.
Jakie wyzwania wiążą się deinstytucjonalizacją, o czym trzeba pamiętać i dlaczego to podejście wciąż nie jest powszechne w naszym kraju?
– Moim zdaniem zarówno wyzwaniem, jak i odpowiedzią na pytanie, czemu nie jest to powszechne podejście jest po prostu brak wiary, że jest to możliwe. Rozmawiam często na poziomie powiatowym o wątku pieczy zastępczej i słyszę od starostów: tak, to fajne, też byśmy chcieli, ale nie ma jak, u nas się nie da.
W Gdyni się dało, bo ileś lat temu postawiliśmy sobie bardzo konkretny cel i potem szukaliśmy narzędzi, by go osiągnąć. Mieliśmy duży dom dziecka, na 150 dzieci. Oczywistą decyzją było to, że trzeba go zlikwidować i stworzyć rodzinną pieczę zastępczą.
Pojawili się chętni, bo oprócz szerokiego wsparcia merytorycznego, opieki psychologicznej, proponowaliśmy im również mieszkania. Nagle okazało się jednak, że w zasobie gminy nie mamy dużych, ponad stumetrowych lokali, a jeśli już, to często trzeba było wykonywać kosztowne remonty i adaptacje Po zrobieniu jednego takiego remontu, który wtedy – kilkanaście lat temu – kosztował 170 tys. złotych, przyszło mi do głowy, że można zacząć lokale na RDD wynajmować. Okazało się, że kwota, którą wydaliśmy na przystosowanie mieszkania na potrzeby rodzinnego domu dziecka – w kamienicy, więc miejscu mało komfortowym i dla rodziny i dla sąsiadów – wystarczy na opłacenie pięcioletniego wynajmu domu. Zaczęliśmy więc to robić i dzięki temu wszystko ruszyło do przodu. W ciągu kilku lat pojawiło się kilkanaście rodzinnych domów dziecka i dziś już nikt nie pamięta, że w Gdyni był „bidul". W rodzinnej pieczy zastępczej i placówkach typu rodzinnego jest obecnie ponad 80% dzieci, chcemy by było ich jeszcze więcej. Mamy jeszcze małe placówki socjalizacyjne, ale stopniowo je wygaszamy. Trzeba więc postawić sobie cel, a potem wymyślić odpowiednie narzędzia. Tym bardziej teraz, gdy sytuacja finansowa wielu samorządów jest bardzo trudna.
Można dostać pieniądze z ministerstwa na wiele działań, w tym mieszkalnictwo chronione, za chwilę powinny być środki z nowej perspektywy unijnej, w której bardzo silny nacisk kładzie się właśnie na deinstytucjonalizację.
Będzie więc strumień pieniędzy, by takie rzeczy robić, więc mamy doskonały czas na wprowadzanie lepszych i długofalowo tańszych rozwiązań. Także w samorządach, które do tej pory tego nie próbowały. Dzięki temu początkowe wydatki – inwestycje w zmianę zasad będzie można pokryć ze środków zewnętrznych. Próg wejścia do nowego systemu będzie zatem o wiele łatwiej pokonać.
Z czego jest Pan najbardziej zadowolony na przestrzeni tych ponad dwudziestu lat w Gdyni?
– Myślę, że spektakularną sprawą jest bezdomność. To nie jest tylko kwestia osób mieszkających w Gdyni, które zaczęły mieć problemy, ale też ludzi, którzy tu przyjeżdżają. I mimo że mamy całkiem spory zewnętrzny dopływ osób w kryzysie bezdomności, radzimy sobie z tym. W ciągu ostatnich 10-15 lat liczba osób w kryzysie bezdomności spadła o połowę. Gdyby była ona stała, oznaczałoby to, że 600-700 osób żyje w permanentnym kryzysie, nie mając podstawowego dobra, jakim jest dach nad głową. Udaje nam się to ograniczać. Miarą sukcesu jest to, że zlikwidowaliśmy duże schroniska, mamy już tylko jedno średniej wielkości i drugie małe, dedykowane rodzinom. Staramy się jednak robić wszystko, by jak najwięcej osób wracało do normalnego funkcjonowania. Nie mniej ważne są sukcesy na polu pieczy zastępczej – żadne gdyńskie dziecko z niepełnosprawnością nie przebywa w placówce, liczba dzieci w systemie maleje, zaś udział tych w pieczy rodzinnej jest z roku na rok większy. Wyzwaniem, które dotyczy całej Polski, ale przede wszystkim dużych miast, jest też kwestia polityki senioralnej. Tutaj także właściwe proporcje pomiędzy aktywizacją a opieką sprawiają, że gdyńscy seniorzy mogą się czuć bezpiecznie i komfortowo.
Niedawno trwały konsultacje „Strategii rozwoju usług społecznych, polityki publicznej na lata 2021-2035”, potocznie zwanej strategią deinstytucjonalizacji. Jak Pan ocenia ten dokument: daje szanse na rzeczywiste zmiany na lepsze?
– Martwi mnie fakt, że dokument przygotowany przez ekspertów z III sektora został drastycznie zmieniony przez ministerialnych urzędników. Trzeba jednak powiedzieć, że żaden dokument nie daje szans zmiany na lepsze. Dają je konkretne narzędzia. Pytanie więc, nie tylko o ostateczny kształt strategii, ale czy w ślad za nią pojawią się sensowne rozwiązania. Jedna rzecz to wątek informacyjno-edukacyjny, czyli pokazywanie samorządowcom, że to właściwy kierunek, bo przyczynia się do poprawy dobrostanu lokalnej społeczności i jest tańsze. Druga rzecz to narzędzia prawne, finansowe, które pomogą ten proces zainicjować. Pozytywnie odbieram program dofinansowania do zakupu mieszkań chronionych. Dzięki niemu kupiliśmy dziesięć lokali, do tego – mając wsparcie finansowe – mogliśmy nieco powybrzydzać i znaleźć komfortowe mieszkania, które są w pełni dostępne dla osób z niepełnosprawnościami. Nie mam za to dobrego zdania o centrach opiekuńczo-mieszkalnych, które są instytucjami totalnymi. W Gdyni dbamy o to, by nawet, kiedy ktoś jest w mieszkaniu chronionym, to podejmował jakąś aktywność, na przykład brał udział w warsztatach terapii zajęciowej. Tymczasem COM-y w dotychczasowej formule to zamykanie ludzi w czterech ścianach. Mają tam mieszkać, spędzać czas, mają tam zapewnioną całkowitą opiekę. Są zapewnienia Ministerstwa, że to będzie zmieniane, czekamy więc na konkrety. Oby nie był to DPS bis, tylko inaczej nazwany, różniący się szczegółami. To jest odwrotność deinstytucjonalizacji.
A dlaczego to wszystko powinno interesować człowieka, który w danym momencie nie ma podobnych problemów?
– Bo to, że nie mamy problemów należy traktować, jak sytuację przejściową. Każdy i każda z nas może mieć wypadek i stać się osobą niesamodzielną, zależną. Wszyscy – tego nam życzę – się zestarzejemy, ale może to oznaczać, że będziemy wymagać intensywniejszej opieki. Może też trafić się, że w rodzinie urodzi się dziecko z niepełnosprawnością. Racjonalne podejście pokazuje, że nie możemy patrzeć na to, że dziś jestem młody i zdrowy, to nic mnie nie obchodzi. Nasza siła tkwi w tym, na ile – jako społeczności lokalne – jesteśmy gotowi, by wzajemnie się wspierać. Zarówno na poziomie pomocy sąsiedzkiej, jak i systemowej, by jeśli ktoś wymaga pomocy, to żeby można było mu ją zapewnić. Powinniśmy przyglądać się nie tylko temu, czy są równe chodniki, odśnieżone ulice, nowe place zabaw, ale też mieć świadomość, że są i inne problemy, które może nas nie dotkną, ale nie znaczy to, że zaspokajanie takich potrzeb nie jest ważne.
Można to nazwać społeczną, wspólnotową polisą ubezpieczeniową.
Michał Guć – aktywność społeczną rozpoczynał w latach osiemdziesiątych w niezależnym ruchu harcerskim i podziemnej "Solidarności". Współtworzył Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej. Kolejne doświadczenia w działalności obywatelskiej zdobywał reaktywując gdyńską YMCA, której był dyrektorem programowym, później prezesem. Był też członkiem Zarządu Aliansu Europejskiego YMCA. Trener organizacji pozarządowych. Współzałożyciel Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i członek jej zarządu. W 1997 roku, jako inicjator pierwszego w Polsce Programu Współpracy z organizacjami pozarządowymi, został pełnomocnikiem Prezydenta ds. organizacji pozarządowych. Od 1999 roku członek Zarządu Miasta, wiceprezydent Gdyni. W mieście odpowiada za pozyskiwanie funduszy europejskich, współpracę z sektorem pozarządowym, konsultacje społeczne, aktywizację i wsparcie seniorów, pomoc społeczną, programy rewitalizacji i organizacji społeczności lokalnej, administrację architektoniczno-budowlaną, ochronę środowiska i klimatu, gospodarkę odpadami, innowacje społeczne. Inicjowane i koordynowane przez niego przedsięwzięcia w zakresie polityki społecznej były nagradzane przez Ministra Pracy i Polityki Społecznej, Senat RP oraz Prezydenta RP. Przez dwie kadencje pracował w Radzie Działalności Pożytku Publicznego przy Ministrze Pracy i Polityki Społecznej, w latach 2017-2020 był wiceprzewodniczącym VIII kadencji Rady Polityki Społecznej przy Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.