Deinstytucjonalizacja bez wsparcia społeczności lokalnej nie jest w ogóle możliwa. Dlatego ważne jest, by włączyć w ten proces wspólnoty sąsiedzkie, różne małe kręgi pomocowe i wolontariuszy. Znaczną rolę mają też do odegrania animatorzy społeczni.
W Polsce pokutuje przekonanie, że to państwo powinno opiekować się osobami niesamodzielnymi, że przerzucanie tego na barki społeczności lokalnej jest niewłaściwe. Tymczasem doświadczenie innych krajów, np. skandynawskich pokazuje, że zaangażowanie się najbliższych środowisk to warunek kluczowy.
W naszym kraju jesteśmy jeszcze na etapie uczenia się myślenia „obywatelskiego”, w kategoriach wspólnoty – małej i dużej, co wynika m.in. z wieloletnich, historycznych opóźnień. Dlatego warto prowadzić w tym obszarze pracę edukacyjną i animacyjną, inspirować i podpowiadać jak można się skutecznie samoorganizować.
Jakie korzyści mogą wyniknąć z większego zaangażowania lokalnych społeczności w proces deinstytucjonalizacji?
– Zdecydowanie szybciej zareaguje ona na ważną potrzebę, zidentyfikuje problem. Wie też, gdzie można zwrócić się w pierwszej kolejności po rozwiązanie, jakie są środki, dzięki którym można zaradzić trudnej sytuacji na miejscu, wykorzystując dostępne zasoby
– Ewa Jasińska z Ośrodka Wpierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku jest przekonana, że środowiska lokalne mogą stanowić istotne wsparcie dla realizacji usług wynikających z deinstytucjonalizacji.
Kto lokalnie może wesprzeć deinstytucjonalizację?
W Polsce dobrym przykładem mogą być tworzone Centra Aktywności Lokalnej czy Centra Usług Społecznych. W wielu miejscach przekształciły się one z samorządowych Ośrodków Pomocy Społecznej. Ich zadaniem jest integracja usług społecznych, zapewnienie lepszej informacji i dostępu do różnych form wsparcia.
– Mam nadzieję, że CUS-y odegrają znaczną rolę w budowaniu baz usług społecznych. Mają dobre rozeznanie w lokalnych organizacjach i zasobach, a przez to efektywniej mogą włączać różne podmioty w pracę na rzecz potrzebujących, zapewniając im najważniejsze usługi w miejscu zamieszkania – dodaje Jasińska.
Poza CUS-ami kluczowymi zasobami są kluby osiedlowe, domy sąsiedzkie, centra seniorów, których cała przestrzeń oddana jest wyłącznie na aktywność mieszkańców, a ich główny cel to wspieranie działań lokalnych i integracja sąsiedzka.
Uruchomienie lokalnego potencjału ośrodków sąsiedzkich (osiedlowych) jest rzeczą nie do przecenienia. Początek temu w Europie dały funkcjonujące np. w Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Holandii centra w ubogich dzielnicach miast. Tworzone były z intencją wyrównywania szans społecznych. Pierwsze Domy Sąsiedzkie w naszym kraju powstały w Gdańsku, teraz są już w całej Polsce.
Na lokalnym podwórku
Nadal jednak głównym graczem na polu lokalnej deinstytyucjonalziacji są organizacje pozarządowe.
– Na swoim podwórku mogę jednym tchem wymienić te, które już udzielają się, świadcząc usługi społeczne – mówi animatorka z OWOP.
„Stowarzyszenie My dla innych” zna chyba większość osób z niepełnosprawnością z Białegostoku. Swoimi działaniami sprawia, że czują się one równoprawnymi obywatelami miasta: funkcjonują w swojej społeczności, zarabiają, mają znajomych i możliwość rozwijania zainteresowań. Z kolei stowarzyszenie „Ku dobrej nadziei” opiekuje się ludźmi ze środowisk zagrożonych wykluczeniem społecznym – bezdomnymi, ubogimi, długotrwale bezrobotnymi, uzależnionymi, a także ich bliskimi. Prowadzi placówki pomocy doraźnej, niesie wsparcie duchowe, psychologiczne i materialne. Często jest pierwszym adresem, pod który kierują się potrzebujący.
Znany jest też ruch wsparcia dzieci z autyzmem. Stowarzyszenie „Mali Wojownicy” prowadzi szkołę i przedszkole dla grup dzieci ze szczególnymi potrzebami (np. niepełnosprawnością neurologiczną. Warto też wymienić kluby wolontariusza czy koła wolontariuszy. Są one bardzo istotnym uzupełnieniem usług społecznych, na które trudno pozyskać fundusze z zewnątrz, czy też ze środków samorządowych.
– Nie zawsze jednak starania III sektora są doceniane i właściwie oceniane. Myślę, że dużo więcej zadań z zakresu pomocy społecznej można by zlecać organizacjom – komentuje Jasińska. – Grzechem by było ich wiedzy i doświadczenia nie wykorzystać, planując deinstytucjonalizację usług społecznych, np. w Białymstoku.
Duża nadzieja w sieci
Coraz większe znaczenie w tworzeniu lokalnego podłoża do rozwoju deinstytucjonalizacji jest szybko rozwijająca się sieć kontaktów internetowych. To często najefektywniejsze i najszybsze źródło informacji. Ludzie tworzą osiedlowe profile, zbierają się w zamknięte grupy, które mierzą się z określonym problemem, np. dotyczącym pomocy psychologicznej dla nastolatków, uzależnień, bezrobocia itd. W sieci doradzają sobie, polecają ekspertów, zamieszczają ogłoszenia, często pełnią swoistą kontrolę społeczną. Poza tym dzielą się ciekawymi zdarzeniami z okolicy, jej historią, motywują do aktywności.
– Internet szybciej zareaguje na ważną potrzebę, zidentyfikuje problem. Może stanowić istotne wsparcie dla działań w realu, w tym organizacji usług wynikających z deinstytucjonalizacji – uważa Ewa Jasińska.
Animacja lokalna, czyli co?
W tworzeniu lokalnych kręgów sąsiedzkich znakomicie sprawdzają się animatorzy. Animator społeczny to nie pani prowadząca imprezy dla dzieci – jak to się wielu niezorientowanym w temacie wydaje – ale ktoś kto umie zachęcić innych do podejmowania wartościowych aktywności. Animację wytłumaczyć można najprościej jako inspirowanie różnych grup do podjęcia działań, zajęcia się określonym problemem czy obszarem, co przynosi korzyść im samym i społeczności, w której żyją. Wydaje się to kluczowe do tego, by bardziej zaangażować lokalne podmioty w realizację usług społecznych, a tym samym do wsparcia deinstytucjonalizacji.
– W przypadku deinstytucjonalizacji rola animatora może polegać na włączaniu instytucji, organizacji społecznych, Kół Gospodyń Wielskich i innych grup, także nieformalnych, w tworzenie oferty usług społecznych. Chodzi o wskazanie im, że w ten sposób buduje się przyjazne, wspierające się otocznie, w którym i oni poczują się dobrze, znajdą swoje miejsce – mówi Anna Borek-Sędziak, animatorka OWOP.
Wyzwania dla animatorów i animatorek
Wyzwaniem współczesności jest na przykład poradzenie sobie z poczuciem samotności, która dotyka coraz więcej osób. Tak wynika także z projektu „Skalowanie innowacji społecznej. Opieka domowa na terenach wiejskich”, realizowanego m.in. przez OWOP na terenie całej Polski przez ostatnie dwa lata.
Większość osób objętych wparciem w ramach tego zadania skarżyła się na samotność. Jednak to negatywne uczucie nie jest tyko problemem starszych, schorowanych ludzi na wsi. Mimo że opleceni jesteśmy siecią, a informacja nigdy jeszcze nie przekazywana była tak szybko, to bardzo wielu ludzi potrzebuje realnych kontaktów z innymi, rozmów, wspólnej pracy, zabawy, opieki.
Na samotność skarżą się więc i seniorzy, i matki wychowujące dzieci, i młodzież, której relacje często ograniczają się do internetowych komunikatorów. Receptą na to może być właśnie tworzenie małych sąsiedzkich centrów, gdzie będą mogli spędzić wolny czas.
– Prowadzenie tego typu zajęć animacyjnych, choć nie należy do działań medycznych czy terapeutycznych, poprawia samopoczucie, a w rezultacie zdrowie. Daje też poczucie sensowności życia i zmniejsza poczucie samotności – mówi Anna Borek-Sędziak. Sama, pracując często z grupami senioralnymi zauważa, jak dużym zainteresowaniem cieszą się różne warsztaty manualne, propozycje wyjazdów w dalszą i bliższą okolicę. Starsi ludzie potrzebują często po prostu wyjść z domu.
Seniorzy coraz chętniej udzielają się w różnych radach przy samorządach i jest to także wynikiem trwającej od ponad dekady pracy animacyjnej. Kręgi te są naturalnym środowiskiem, które należy włączyć w deinstytucjoinalziację.
– Animacja opiera się na relacjach międzyludzkich i często jest wyczerpująca, bo nie widać natychmiast efektów, one przychodzą zazwyczaj po miesiącach, nawet latach – przestrzega animatorka OWOP. – Czasem sukcesem jest, że uaktywni się dwie czy pięć osób. Statystyka nie ma tu takiego znaczenia, ważne, że jakość ich życia się poprawia, a to promieniuje na innych.
Miejsca aktywne
Dlatego coraz większym zainteresowanym cieszy się idea „miejsc aktywnych”. To przestrzeń, w której można się po prostu spotkać. Nie jest zarezerwowana dla określonych grup. Jej zasada to inkluzyjność. Miejsca te są dla wszystkich. Zazwyczaj aktywność takiego miejsca koordynuje animator, proponuje różne aktywności, ale docelowo to sami mieszkańcy mają inicjować działania dla siebie. Mogą to być najzwyklejsze zajęcia: wspólne szydełkowanie, pikniki sąsiedzkie, wieczory planszówek, wyprzedaż osiedlowa, partyjka brydża. Ważne by sami zgłaszali swoje pomysły.
– Często podważa się ich sens wskazują, ponieważ rzeczy robią domy kultury. Jednak sens miejsc aktywnych jest zupełnie inny – mówi Anna Borek-Sędziak. – Ma generować oddolną aktywność na najbardziej podstawowym poziomie, włączając też ludzi, którzy do placówek kultury nie uczęszczają. Domy kultury mają przemyślaną ofertę zajęć, a tu chodzi, o to, żeby zaanimować samych mieszkańców, żeby sami siebie zaktywizowali. Ważna jest wymiana i to, żeby czuli się jak u siebie, byli sprawczy i odpowiedzialni za swoje miejsce.
Miejsca aktywne funkcjonują już w wielu polskich miastach. Sprawdzają się, więc szybko powstają nowe. W niektórych, np. Warszawie, Krakowie, Poznaniu to zadanie zlecane przez samorząd.
– Moim zdaniem to dobra droga wspierania aktywności społecznej, bo trudno w inny sposób zdobyć środki na regularne działania, a autentyczna wspólnota lokalna to projekt długofalowy – uważa Anna Borek-Sędziak.
Problemem, który może przeszkodzić w jego realizacji jest m.in. nadal widoczna niechęć wielu samorządów do zlecania tego typu zadań, brak wiary, że organizacje mogą właściwie je wypełnić. W wielu miejscach w Polsce ruch NGO’s, jest dość słaby, szczególnie w małych gminach, gdzie zadań np. opiekuńczych nie ma po prostu komu zlecać. To też wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć, myśląc o deinstytucjonalizacji, która obejmie cały kraj i dotrze także do tych miejsc, gdzie jest daleko i trudno.
Anna Sędziak, członkini zarządu Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych, koordynatorka projektów, animatorka, doradczyni, trenerka, z zawodu pedagożka ze specjalizacją w andragogice.
Ewa Jasińska, członkini Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych, animatorka wojewódzkiej sieci organizacji pozarządowych, trenerka III stopnia – superwizorka Stowarzyszenia Trenerów Organizacji Pozarządowych, konsultantka, doradczyni zawodowa, ekspertka Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej.