– Wciąż jako społeczeństwo mamy duży problem związany z tym, że zdrowie psychiczne jest tematem tabu – mówi Justyna Suchecka, autorka książki „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze”, z którą rozmawiamy o problemach młodzieży.
Jędrzej Dudkiewicz: Dużo rozmawiasz i piszesz o młodzieży, masz z nią stały kontakt. W jakiej formie są w związku z pandemią, edukacją zdalną, wojną?
Justyna Suchecka: Młodzi są bardzo poobijani, czego my – mówię o moich rówieśnikach – nie dostrzegamy. Tworzymy narrację, że owszem, mieli ciężko, ale zdalna nauka się skończyła, więc ile można narzekać na jej konsekwencje. A one są przecież długofalowe. Tak samo z wojną, jeżeli w ogóle była poważna rozmowa na ten temat, to tylko na samym początku. Młodzież czuje się niewysłuchana, nad wszystkimi jej problemami szybko przechodzimy do porządku dziennego.
Młodzież traktowana jest po macoszemu, tym bardziej, że teraz są wakacje…
– A te są od odpoczywania, prawda? Tak przecież mówi minister, ale to jest przerwa od klasówek i zadań domowych, dookoła jest mnóstwo innych stresujących rzeczy.
Rodzice co jakiś czas pewnie wspominają, że wzrosła rata kredytu, przez co nie wszyscy mogą wyjechać, bo budżet się nie spina.
Niektórzy nowi znajomi wrócili do Ukrainy, gdzie wciąż trwa wojna i trudno jest pomieścić w głowie – nawet będąc dorosłym, a co dopiero, gdy ma się kilkanaście lat – że poznało się kogoś w marcu, zdążyło zaprzyjaźnić, a teraz ten ktoś jedzie w bardzo niebezpieczne miejsce.
Wakacje to dla wielu czas wegetacji, przeczekania do kolejnego kryzysu. Młodzi pytają mnie najczęściej o to, czy znów zamkną szkoły, bo pandemia wcale się nie skończyła? I jak będą wyglądać lekcje w klasach, które de facto są już dwujęzyczne? A do tego rekrutacja trwa bardzo długo, więc jak ktoś skończył ósmą klasę, to w zasadzie nie ma odpoczynku od edukacji.
W ogóle nie wiadomo, jak będzie wyglądać kolejny rok szkolny.
– Na przykład, kto będzie ich uczyć. Dużo osób pożegnało się ze swoimi klasami w czerwcu, często były to wychowawczynie i wychowawcy, co też jest trudne. Nawet jak nie było się specjalnie związanym z chemiczką, to przynajmniej znało się ją, a teraz jest kolejna niewiadoma. Do tego minister chce, żeby uczyli się strzelać, mieli lekcje historii i teraźniejszości, ale mało kto umie to sobie w praktyce wyobrazić.
Nie mówiąc już o tym, że na horyzoncie jest katastrofa klimatyczna.
– To temat zamknięty. Mam poczucie, że niby zdajemy sobie sprawę, że młodzi się tym przejmują, ale nie wiemy za bardzo, dlaczego. Dla wielu dorosłych, na tle innych problemów, katastrofa klimatyczna była trzy sezony temu, nie ma o czym gadać.
Zbierając to wszystko do kupy jestem pod wrażeniem tego, ile młodzi robią, jak walczą o różne rzeczy. Z drugiej strony jest to przerażające i smutne. Jesteśmy może ostatnim pokoleniem, które miało względnie normalne życie, nie musieliśmy aż tak martwić się o przyszłość. Oboje znamy zresztą wiele młodych, którzy działają aktywistycznie, poświęcają na to dużo czasu, tym bardziej więc trzeba jak najwięcej rozmawiać o zdrowiu psychicznym.
– Jako że staram się oddawać sprawiedliwość ministerstwu edukacji i nauki, to zauważę, że nawet coś się dzieje. Od nowego roku szkolnego przeznaczonych będzie 700 milionów złotych na specjalistów – pedagogów, psychologów, logopedów. Według nowego przelicznika jedna taka osoba powinna przypadać na sto uczennic i uczniów, czyli teoretycznie od września szkoły powinny mieć wiele nowych pracownic i pracowników.
Tyle, że chociaż w skali kraju to dużo pieniędzy, to jednak każdy siedem razy zastanowi się, czy iść do pracy za 3000 zł brutto. Tym bardziej, że będzie pracować z nastolatkami, które będą opowiadać o wielu trudnych problemach.
Wydaje mi się, że można by zrobić o wiele więcej, jeśli chodzi o centralne zarządzanie oświatą. Ale na liście priorytetów ministerstwa znów jest rola rodziny, wychowanie do życia w niej, łacina, kultura klasyczna. Nie widziałam badań, w których ktoś pytałby się młode osoby, czego chciałyby obecnie od edukacji, od nas, dorosłych. Nie mam poczucia, że jest to istotne dla ministra, czy rzecznika praw dziecka. Jest więc zgadywanka i mówię tu też o sobie, bo tak, rozmawiam z nimi, ale to mimo wszystko nie jest reprezentatywna grupa.
No i nawet jeśli ktoś zdecyduje się na pracę w szkole, to będzie dopiero zaczynać przygodę z edukacją.
– Akurat to mnie najmniej martwi, bo wyobrażam sobie, że będą to stosunkowo młodzi ludzie, a zatem może być im łatwiej zrozumieć część problemów uczennic i uczniów, bo sami dopiero co przeszli przez proces edukacji. Problem polega na tym, że jak pojawi się dobra pedagożka, to jest to dopiero początek systemu, który należy zmienić. Wiąże się on z unieważnianiem doświadczeń młodzieży, starsza kadra często twierdzi, że kiedyś takich tematów nie było, więc je bagatelizuje.
Inną kwestią są programy wychowawcze czy profilaktyczne. Rzecznik praw obywatelskich analizował, co w nich jest i wyszło, że rzeczy, które nijak mają się do tego, o czym teraz rozmawiamy. Mianowicie patriotyzm czy budowanie niby postawy obywatelskiej, ale nie rozumianej jako aktywizm. Niewiele jest o równości, nie tylko ze względu na orientację, ale i płeć, o tym, czemu dziewczyny mają inne problemy niż chłopcy.
Mam poczucie, że system edukacji generalnie jest do napisania na nowo. Wierzyłabym w zmianę, gdybym wiedziała, że poza dobrymi specjalistami, którzy pojawią się we wrześniu, społeczności szkolne siądą do napisania nowych statutów czy programów wychowawczych.
W rzeczywistości będzie to najczęściej kopiowanie tego, co było i wszystko będzie się toczyć tak, jak do tej pory.
Z tego, co wiem nie wierzysz w wielkie reformy, bardziej stawiasz na zmiany oddolne. Dlatego twoja książka jest nastawiona na dawanie narzędzi do rozmowy młodym między sobą, ale też dorosłym, którzy mogą nauczyć się, jak dogadywać się z młodzieżą.
– Tak, nie wierzę ministrom i rzecznikom, uważam, że można samemu działać i nie czekać na reformy. Co nie znaczy, że zwalniam ich z odpowiedzialności. W szkole fajne rzeczy dzieją się wbrew systemowi, a gdyby było odgórne wskazanie kierunków, pokazanie, co jest ważne, to na pewno byłoby łatwiej. Często dostaję wiadomości, skąd bierze się takie ekspertki, jak np. Lucyna Kicińska, jak to się robi, żeby ktoś taki, jak Tomek Bilicki był nauczycielem WOS.
Młodzież dodaje, że nie ma u siebie choćby jednej osoby dorosłej, do której może zwrócić się po pomoc.
Tutaj zresztą żaden system nie pomoże, ustawą czy rozporządzeniem nie sprawimy, że ludzie będą bardziej empatyczni. Mam jednak nadzieję, tak jak wspomniałeś, że dorośli sięgną po moją książkę z poczuciem, że mogą się czegoś nauczyć. Są tacy, którzy znajdą tam dużo oczywistości i to jest super. Ale odzywają się niekiedy ci, którzy przyznają, że nie zdawali sobie sprawy, że krzywdzą młodych. I nie chodzi nawet o tytułowe „wszystko będzie dobrze”, tylko teksty w stylu „inni mają gorzej”. Skalowanie nieszczęść to coś, co często robimy, a co jest zwyczajnie szkodliwe.
Co zatem warto robić, na co zwracać uwagę?
– Najważniejsze to po prostu rozmawiać.
Wciąż jako społeczeństwo mamy duży problem związany z tym, że zdrowie psychiczne jest tematem tabu.
Czymś, czego nikt sam z siebie nie rusza, nie proponuje, że dziś porozmawiamy np. o zaburzeniach odżywiania.
Zresztą takie jednorazowe akcje są mało skuteczne, na kilka osób może wpłyną, ale co do zasady traktuje się to jak punkt do odhaczenia, tak jak spotkanie z panem, który powie, że kiedyś brał narkotyki, a teraz już tego nie robi. Brakuje systemowej, konsekwentnej rozmowy na te tematy. Jeżeli chcemy ją zacząć, to wpierw należy zapytać się samej młodzieży, o czym chcieliby pogadać. Na forum publicznym może to być trudne. Warto więc dać możliwość zgłoszenia tematów anonimowo.
Byłam w Tychach z Angeliką Friedrich z Nastoletniego Azylu. Na koniec spotkania z 7 klasą nikt nie podniósł ręki, gdy była opcja zadania pytań. Ale kiedy Angelika puściła pudełko, do którego można było wrzucić kartki, to pojawiły się na nich bardzo poważne kwestie. Jedną z najczęściej wskazywanych była rozmowa o tym, jak akceptować i lubić siebie. Nie tylko w kontekście ciałopozytywności, tylko ogółem myślenia o sobie dobrze, zamiast przekonania, że jest się kimś beznadziejnym.
Trzeba ciągle pytać i pytać, być w dialogu. Bo nawet jak pisze się o czymś tysiące razy, to i tak nie zawsze ma to przełożenie na rzeczywistość. Natalia i Marysia z inicjatywy Spójrz na siebie wchodziły do szkół i pytały, co można poprawić, jeśli chodzi o rozmowy na różne tematy. Młodzi prawie zawsze mówili, że samorząd szkolny przez ostatni rok ani razu nie rozmawiał z dyrekcją. Gdy wspominałyśmy o tym dyrektorce lub dyrektorowi, twierdzili, że przecież mówili, iż można do nich przyjść w każdym momencie. Ale zrobili to pewnie tylko na samym początku i wydawało im się, że przekaz był oczywisty, jednak młodzi uznali, że nic to nie znaczy. Oni generalnie mało ufają dorosłym, więc trzeba powtarzać takie komunikaty, rozwiesić plakaty dotyczące zdrowia psychicznego, dokładnie poinformować o wizytach u pedagoga. Wszystko po to, by zbudować zaufanie.
Tymczasem często słyszę, że młodzi w sumie mają w szkole pedagoga, ale nie wiedzą, co zrobić, by do niego pójść. Czy można wejść z ulicy, czy trzeba się umówić? W szkołach jest z tym różnie, czasem trzeba dać znać wcześniej, czasem można po prostu zapukać, a niekiedy nie ma czasu na indywidualne spotkania, bo pedagog jednocześnie jest wychowawcą 7B. Tak więc rzetelne, ciągłe, konsekwentne informowanie jest czymś absolutnie podstawowym.
Młodym zostaje jednak często rozmowa między sobą. To zresztą wybrzmiewa w różnych historiach w książce – ktoś dostał pomoc, bo koleżanka z internetu, innego miasta, przejęła się i zainterweniowała jakoś. Dużo jest o solidarności i samopomocy rówieśniczej.
– To było zresztą coś ciekawego, o czym po raz pierwszy usłyszałam u Tomka Bilickiego. To w sumie jest oczywiste, że jak się ma kilkanaście lat, to naprawdę największe prawdopodobieństwo jest takie, że ze swoim problemem pójdzie się do rówieśniczki lub rówieśnika. Bo się im ufa oraz czuje, że lepiej zrozumieją dane doświadczenie. Są oczywiście dzieciaki turbo osamotnione, skarżące się na brak przyjaciół.
Ale jeśli większość opowiada o czymś wpierw koleżankom lub kolegom, to musimy ich wyposażyć w pewne umiejętności.
Czyli właśnie w pierwszą pomoc psychologiczną, polegającą na tym, że nie mówimy „wszystko będzie dobrze” albo nie obiecujemy, że o niczym nikomu nie powiemy. Ważną rzeczą jest też – sama musiałam się zresztą tego nauczyć – świadomość, że można odmówić pomocy. To jest coś mocno nieoczywistego, bo wydaje się, że jak bliska osoba ma problem, to naszym obowiązkiem jest pomóc. Ale możemy nie być w stanie i wtedy trzeba szukać wsparcia gdzie indziej.
W książce starasz się też pokazać – to trochę kontynuacja poprzedniej, a więc „Young Power” – że młodzi robią niesamowicie dużo fajnych rzeczy, nawet mimo licznych problemów.
– Siłą rzeczy jest tak, że „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze” wyszło z „Young Power”. Przy okazji jej promocji dostawałam pytania, co z tymi, którzy nie mają wsparcia, możliwości, jest im trudniej. Pisanie kolejnej książki było szukaniem odpowiedzi. To, co różni obie książki to fakt, że przy pierwszej szukałam spektakularnych pasji, unikalnych talentów. Przy drugiej miałam poczucie, że super moce, które mają młodzi często są też przyziemne.
Bo wielką umiejętnością jest poproszenie o pomoc, nazwanie uczuć.
Stąd trzy bohaterki z Nastoletniego Azylu. Niby jedna inicjatywa i mógłby o niej być jeden rozdział, ale czułam, że u każdej z dziewczyn ta moc jest inna, kryzys dał im coś zupełnie innego. To zresztą daje też nadzieję, że trudności można przekuć w siłę. Jak ze szkłem, które może być kruche, ale też szybą kuloodporną.
Tak, jak mówiłeś – z wieloma sprawami my, dorośli, zostawiliśmy młodych sami.
Owszem jest trochę osób, które ich wspiera w kwestii zdrowia psychicznego. Ale koniec końców, gdyby nie pomoc rówieśnicza, to w ogóle byłoby koszmarnie. To jest imponujące, dlatego chciałam pokazać drogę trzech dziewczyn z Nastoletniego Azylu, bo czymś niesamowitym jest, kiedy na spotkaniach dorośli kierują do nich pytania. Z drugiej strony jest to też smutne, bo chciałabym, żeby mogły po prostu zajmować się sobą, cieszyć życiem, a nie chodzić do parlamentu i walczyć o zmianę przepisów. Wiem, że czują w związku z tym satysfakcję, ale jednocześnie ciągle obecna jest niepewność a propos przyszłości.
Odnoszę wrażenie, że obecnie trudniej jest być nastolatką niż kiedy ja byłam w ich wieku.
Wiadomo, różne rzeczy się zacierają, inaczej się je wspomina, ale na pewno miałam o wiele mniejszą świadomość wielu problemów. Nie byłam zaangażowana w nic ponadlokalnego, czy nawet światowego. A młodzi to robią. Tym bardziej powinniśmy zapewnić im jak największe wsparcie. Oni nie są płatkami śniegu, tylko kulą śniegową, która jest potężna i może bardzo dużo zmienić. Oby tak się stało.
Justyna Suchecka – dziennikarka specjalizująca się w tematyce edukacji i młodzieży, przez 11 lat związana z "Gazetą Wyborczą", od października 2019 roku w tvn24.pl. Laureatka GrandPress, Nagrody im. prof. Romana Czerneckiego 2018 i „Człowiek E(x)plory 2019”. Autorka książek „Young Power. 30 historii o tym, jak młodzi zmieniają świat" oraz „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze”.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.