Edwin Bendyk: Prawica będzie mieć swoje instytucje i media, liberałowie swoje [wywiad]
– Stracimy już zupełnie szansę na to, czego dziś ciągle jeszcze nie mamy, a więc na myślenie o republice, o przestrzeni wspólnej – mówi Edwin Bendyk.
POD LUPĄ NGO.PL to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego ósmą odsłonę: „Jacy jesteśmy? Kondycja III sektora”.
Estera Flieger: – „Ja nie jestem specjalistą od wojenek w obozie władzy, ale jedno mogę powtórzyć: to nie są patrioci, to są idioci” – powiedział 22 czerwca Donald Tusk. Może powyzywajmy się wszyscy od idiotów i zwińmy Polskę, dając sobie już z nią spokój?
Edwin Bendyk: – Badania profesora Piotra Radkiewicza pokazują, że polaryzacja, która jest funkcjonalna politycznie, ma swój wyraz w coraz wyraźniejszym podziale społeczeństwa na obozy odróżniające się pod względem systemu wartości. Dominują dwa skrajnie antagonistyczne wzorce, które można opisać odwołując się do figur Progresywnego Indywidualisty i Konserwatywnego Komunitarysty.
Co to znaczy?
–Jak pokazał Piotr Radkiewicz, najlepiej do tych dominujących wzorców pasują odpowiednio wyborcy Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
Innymi słowy, obozy polityczne mają swoje odpowiedniki w społeczeństwie organizującym się wokół wspomnianych wzorców wartości.
Zacytowana wypowiedź Donalda Tuska pokazuje, że polaryzacja wciąż się opłaca jako narzędzie mobilizacji elektoratu. Powstaje jednak pytanie, czy Polaków coś jeszcze łączy poza podsycanymi politycznie emocjami plemiennymi.
Łączy?
– W 2014 roku wydane zostało bardzo ważne opracowanie „Praktyki kulturalne Polaków”. Przygotowane przez grono wybitnych badaczy społecznych. Wynika z niego, że w wymiarze kulturowym tworzymy „federację subkultur”, które słabo się ze sobą komunikują, a kodów i praktyk tworzących szerszą wspólnotę jest niewiele. Współautorka tych badań, Barbara Fatyga przywołała wręcz pojęcie „próżni socjologicznej”, jedną z najważniejszych koncepcji w polskiej socjologii.
Z jednej strony panuje przekonanie, że jesteśmy homogenicznym pod względem etnicznym i kulturowym społeczeństwem, z drugiej okazuje się, że bardzo pofragmentowanym, a to może stanowić kapitał do zagospodarowania przez polityków poprzez tworzenie politycznych wspólnot wokół osi, które są w stanie mobilizować określone grupy. Wiele analiz po 2015 i 2019 roku poświęcono temu, w jaki sposób wykorzystał to PiS.
„Mają powody tak głosować, proszę sobie wyobrazić. Bośmy ich potraktowali jak nawóz historii. Jak tych, których trzeba wyrzucić za burtę transformacji, modernizacji. Bo do niczego nam się w tej modernizacji nie przydadzą. Za co oni mają nas kochać? Za co mają kochać demokrację, jak im się demokracja kojarzy z własną krzywdą” – mówił prof. Karol Modzelewski w rozmowie z „Gazetą Wyborcza”.
– PiS wygrał konstruując pewną opowieść odwołując się w wymiarze afektywnym do tego wymiaru wspólnoty, który jest dla Polek i Polaków najważniejszy choć najbardziej abstrakcyjny, czyli narodu. W wymiarze pragmatycznym z kolei sformułował propozycję rozpisaną wzdłuż trzech osi: ekonomicznej, godnościowej i przywracającej poczucie sprawstwa w polityce, włączającej do niej tych, którzy w porządku liberalnym czuli się wykluczeni.
Umowa, którą w 2015 roku Zjednoczona Prawica zawarła ze swoim elektoratem, obejmującą powiększenie jego zasobów w sferze materialnej, godnościowej i sprawczej, została dotrzymana.
W 2019 roku wyborcy się odwdzięczyli, co potwierdziły m.in. badania Mikołaja Cześnika. Analizy pokazują, że nie widzą oni alternatywy i prędzej zostaną w dniu wyborów w domu, niż zagłosują na inną opcję. Nie można więc powiedzieć, że wyborcy PiS podejmują nieracjonalną decyzję. Możemy zaś spierać się o to, czy jest to dobre dla Polski.
Natomiast druga strona nie jest w podobny sposób spojona, co zresztą normalne dla osób posługujących się bardziej liberalnym systemem wartości i sposobem postrzegania świata.
Politycznie tworzą oni raczej wspólnotę strachu przed PiS, niż pozytywnego programu.
Zresztą takich programów brakuje, z wyjątkiem Polski 2050 – ta formacja próbuje przełamać swoisty aksjomat, że „programami nie wygrywa się wyborów” i formułuje różne propozycje. Zastanawiam się jednak czy początek procesowi zmiany może dać obecny głęboki kryzys.
Jak brzmi odpowiedź?
– Think tank More in Common bada społeczeństwa w Europie. Przyjrzałem się wynikom badania sprzed dwóch tygodni. 65 procent respondentów i respondentek z Polski zgadza się ze stwierdzeniem, że „każdy dba tylko o siebie”. Pod zdaniem „Obecnie różnice pomiędzy Polakami są zbyt duże, aby możliwa była współpraca” podpisało się blisko 60 procent badanych. Opinię, że „większości osób można ufać” podziela zaledwie 25 procent uczestników badania. Polska jest podzielona w ocenie ponad 70 procent badanych. Uczestnicy badania byli pytani również o to, gdzie widzą największe podziały. Blisko 50 procent widzi je na linii prawica-lewica.
Dlaczego w ten sposób? Bo nie sposób zaliczyć PO w poczet partii lewicowych.
– Tak definiowany przez respondentów podział zdaje się dobrze odpowiadać podziałowi społeczeństwa na wspomniane na początku dwa dominujące wzorce wartości, progresywno-liberalny i konserwatywno-komunitarystyczny.
Gdzie jeszcze badani widzą podziały?
– Pomiędzy osobami religijnymi, a niereligijnymi – to 33 procent wskazań. Zdaniem około 30 procent badanych linię podziału opisują kategorię konserwatystów i liberałów. Podobna grupa uważa, że Polacy są podzieleni na bogatych i biednych. W ocenie 24 procent respondentów nastąpił podział na zaszczepionych i niezaszczepionych.
Badani zostali także poproszeni o wybranie z listy określeń, za pomocą których opisaliby polskie społeczeństwo. Największa grupa – 41 procent – wskazała na „podzielone”. 26 procent wybrała „nietolerancyjne”, a 24 procent „chaotyczne”.
Wnioski?
– Przyczyny podziałów nie są zaskakujące. Natomiast ich poczucie jest dojmujące.
Sami więc widzimy siebie jako społeczeństwo znajdujące się w rozpadzie.
Nie jest to wszakże specyfika Polski. Podobne procesy dekompozycji społeczeństw na „archipelagi” niekomunikujących się wysp opisują badacze w innych krajach, co z kolei prowadzi do dekompozycji sceny politycznej i otwiera drogę dla sił populistycznych, znajdujących klucz do tej niespójnej różnorodności.
W przypadku dominującego dziś w Europie populizmu prawicowego kluczem tym jest nacjonalizm rozumiany w sposób ekskluzywny, bliski etnicznej koncepcji narodu.
Ciekawą odpowiedzią na ten fenomen jest renesans nacjonalizmu liberalnego lub obywatelskiego, czy też jak mawiają Francuzi, republikańskiego.
Jego zwolennicy uznają wagę pojęcia narodu dla organizacji wspólnoty politycznej ale rozumieją go w sposób otwarty, dostępny dla każdego, kto akceptuje wartości tej wspólnoty. Problem w tym, że wbrew intencjom zwolenników nacjonalizmu obywatelskiego nie ma on siły przezwyciężyć logiki polaryzacji, tylko staje się jej elementem.
Czy nam jest dobrze w spolaryzowanej rzeczywistości?
– Badanie, o którym mówiłem, pokazuje, że nie, bo przeważająca grupa jego uczestników diagnozuje podział jako problem. Postawiłbym inne pytanie: na ile go niwelujemy doświadczeniem codziennego życia w przestrzeni lokalnej. W samorządach polaryzacja nie jest jeszcze tak silna, choć podobnie jak w III sektorze, co widać w badaniach Stowarzyszenia Klon/Jawor, pogłębia się. Polityka zaczyna zatruwać kolejne sfery życia, ale patrząc na to, co dzieje się na poziomie gmin, osoby popierające różne obozy polityczne są w stanie współdziałać i jednoczyć się wokół spraw lokalnej wspólnoty. To ważny, a wręcz główny punkt odniesienia dla Polek i Polaków – poczucie sprawstwa na poziomie lokalnym jest wyższe, o wiele bardziej ufamy też strukturom władzy lokalnej, niż szeroko rozumianej publicznej. Wciąż widzę w tym szansę, choć sytuacja może się pogorszyć, bo obóz władzy próbuje przenieść logikę polityki krajowej na poziom lokalny, dzieląc samorządy np. poprzez coraz bardziej klientelistyczny system dystrybucji pieniędzy. Jednak wynik wyborów w Rzeszowie i wielu innych wyborów uzupełniających pokazały, że wcale nie musi mu się to udawać.
Polityka krajowa stała się domeną spektaklu, którego celem jest wywoływanie emocji, a najsilniejsze wywołuje polaryzacja, wskazanie wroga i wzbudzanie przed nim strachu.
Politykom się to opłaca, a nam, nawet jeśli tego nie lubimy, nie przeszkadza, bo odpowiada zapotrzebowaniu emocjonalnemu. Wracając do początku naszej rozmowy, spójrzmy na skutki polaryzacji: głęboko przenikają postrzeganie rzeczywistości.
Przykład?
– Niski poziom zaufania do mediów. Panuje przekonanie, że uczestniczą one w polaryzacji i tak, jak politycy obsługują konkretne elektoraty. Podział odwołuje się do emocji, a nie rozumu i uniemożliwia już ocenę tego, co jest prawdą, a co manipulacją.
Więcej narzędzi depolaryzacji ma w rękach obóz rządzący, to m.in. media publiczne. Ale problem polaryzacji nie zniknie jeśli druga strona się również chociaż trochę – podkreślam, znając proporcje – nie posunie, a nazywanie oponentów „idiotami” temu nie służy.
– Niektórym politykom opozycji bliskie jest przekonanie, że polaryzacja daje szansę na wygranie wyborów i nie ma czasu na hamletyzowanie, o zmianach należy rozmawiać już później. Rysuje się więc bardzo prosta strategia, której celem jest zwycięstwo w wyborach, a jeśli to polaryzacja stanowi zapewniający je wehikuł, należy do niego wsiąść.
Rozumiem pytanie o to, czy po wyborach będzie inaczej: jest ono dobre i zasadne. Nawet jeśli opozycja zwycięży, nie zapowiada się, że będzie miała większość, która umożliwi jej np. wetowanie decyzji prezydenta. W związku z czym obóz prawicy pozostanie silny. Obie strony będą musiały utrzymać mobilizację swoich elektoratów. Spirala polaryzacji będzie więc nakręcać się dalej.
Wziąłbym też pod uwagę to, że od 2015 roku prawica konsekwentnie buduje alternatywny model społeczeństwa i go instytucjonalizuje, zaczynając od organizacji społecznych – spójrzmy na NIW i inne agendy publiczne, które w nierówny sposób dystrybuują pieniądze, słabiej wspierając podmioty liberalne, a celowo wzmacniając prawicowe, w tym radykalne.
Podział polityczny będzie więc coraz bardziej osadzał się w instytucjach i będziemy mieć równoległe porządki społeczne i kulturowe.
Opisując to zjawisko językiem prawicy, należałoby mówić o „pluralizmie rozproszonym”. Prawica będzie mieć swoje instytucje i media, liberałowie swoje, a w takim układzie przyjmuje się, że nikt nie powinien mieć pretensji, że ten kto rządzi je przejmuje, by realizował odtąd interes pewnej grupy. To bardzo niebezpieczne, bo prowadzi do sekciarstwa, kiedy stracimy już zupełnie szansę na to, czego dziś ciągle jeszcze nie mamy, a więc na myślenie o republice, o przestrzeni wspólnej.
To sposób działania ministra Piotra Glińskiego: tam, gdzie daje pieniądze, chce dyktować warunki, a więc decydować o tym, jaka np. sztuka ma być wystawiana. To dalekie od republikańskiego sposobu myślenia, które zakłada owszem kryteria, ale na poziomie republiki, a nie tego, kto dystrybuuje środki.
Żadnej nadziei?
– W polityce niewielka. Jesteśmy zakładnikami logiki, która powtórzy się podczas kolejnej kampanii. Trzeba jednak pamiętać, że polityka jest sferą wolności, gdzie zawsze może wydarzyć się coś nieoczekiwanego.
Ale obok samorządów, nadziei szukałbym w mobilizacji, która nastąpiła po 24 lutego: zaistniała poza polityką, wzięły w niej udział nie tylko organizacje społeczne, ale również klasa średnia, w tym mniejsi i więksi przedsiębiorcy. Badania pokazują, że nie było tu polaryzacji: jednakowo angażowali się wyborcy PiS, jak i Platformy oraz innych formacji. Warto byłoby zbadać, czy nie rodzi się w ten sposób nowe społeczeństwo obywatelskie – poza podziałem na organizacje „liberalne” i „rządowe”, a wypełniające klasyczną definicję, która mówi, że to ludzie angażujący swoje prywatne zasoby, aby w obliczu potrzeby realizować misję społeczną, publiczną. Widzę w tym szansę na wypracowanie przestrzeni wspólnej.
Ani opozycja ani władza nie kontrolowały tego procesu.
Poza tym wojna wzmocniła i tak silne nastroje proeuropejskie: badania GLOBSEC Trends z końca maja pokazują, że 88 procent respondentów i respondentek z Polski sprzeciwiłoby się w referendum opuszczeniu Unii Europejskiej – w tej grupie siłą rzeczy musi być duża część wyborców PiS. Widać więc, że pewne tematy, mimo trwających od lat prób polaryzowania wokół nich, wcale nie dzielą: Polacy w obliczu zagrożenia doskonale wiedzą, co zapewnia im bezpieczeństwo. Również z tego badania wychodzi, że obecność uchodźców czy szerzej migrantów z Ukrainy, przyniosło spadek postaw antyimigranckich: w 2020 roku 42 procent badanych zgadzało się ze stwierdzeniem, że imigranci zagrażają ich wartościom i tożsamości, dziś – 27 procent. Odczarowanie kategorii obcego oraz zmniejszenie niepokoju daję szanse: polaryzujący temat został jednak rozładowany.
Z badań Stowarzyszenia Klon/Jawor wynika, że 52 procent liderów i liderek organizacji społecznych w Polsce, nie postrzega III sektora jako wspólnoty. To powód do niepokoju?
– Niekoniecznie. Kiedy myślimy o III sektorze, na myśl przychodzą nam przede wszystkim organizacje, które nazwiemy misyjnymi, a więc zaangażowane w realizację celów publicznych. Podczas gdy w rzeczywistości większość organizacji – to przecież m.in. grupy rekonstrukcji historycznej – powstaje, by realizować cele swoich członków lub odpowiada na bardzo konkretne potrzeby.
Zastanawiałbym się raczej nad tym, czy istnieje wspólny etos społeczeństwa obywatelskiego zorganizowanego w organizacje społeczne. Sektor na pewno z uwagą powinien przyjrzeć się temu, co wydarzyło się po 24 lutym, ale także w 2020 roku po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Dwa lata temu obserwowaliśmy potężną falę protestów, z których większość nie była obsługiwana przez organizacje, one były często na zapleczu, dostarczając infrastruktury, ale też wokół ich obecności – przykładem jest Ogólnopolski Strajk Kobiet – następowały pewne konflikty, podziały.
Mówi się, że ta energia została zaprzepaszczona – nie zgadzam się, ona pracuje i tworzy zrąb czegoś nowego, co być może nie znajdzie ujścia w organizacjach społecznych.
Uczestnicy badań More in Common pytani o to, kto najlepiej sobie radzi z kryzysem po wybuchu wojny, wskazywali na społeczeństwo (95 procent), organizacje społeczne (87 procent) i samorząd (70 procent). I na tym III sektor powinien budować.
Edwin Bendyk – prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego. Dziennikarz. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas. Wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Publicysta tygodnika „Polityka”.
Pobierz PDF, przeczytaj wygodnie artykuły z cyklu „Pod lupą ngo.pl”
Poznaj wcześniejsze odsłony cyklu „Pod lupą ngo.pl”:
- Pod lupą ngo.pl: Style zarządzania
- Pod lupą ngo.pl: Organizacje wobec pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Praca wzbogaca? O pracy w NGO
- Pod lupą ngo.pl: Jak Polki i Polacy widzą organizacje społeczne?
- Pod lupą ngo.pl: Rok w pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Wieś, obywatele, działanie
- Pod lupą ngo.pl: Postfilantropia? Jak pomagamy w XXI wieku
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.