Jędrzej Malko: Media społecznościowe to przedsiębiorstwa uzależniające nas od siebie po to, by handlować naszą uwagą [wywiad]
– Technologia wyrwała się nam spod kontroli. „Spięcie” jest skromną próbą hakowania tej technologii, ale odpowiedź tkwi rzecz jasna w bardziej kompleksowym przywróceniu jej pod demokratyczną kuratelę. Ta dyskusja zresztą już się toczy – mówi Jędrzej Malko, koordynator projektu "Spięcie".
POD LUPĄ NGO.PL to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego ósmą odsłonę: „Jacy jesteśmy? Kondycja III sektora”.
„Spięcie” to projekt, którego ideą jest współpraca pięciu redakcji i jednocześnie środowisk. Biorą w nim udział Klub Jagielloński, Magazyn Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja, które co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji a pięć powstałych w jej ramach tekstów jest publikowane naraz na wszystkich pięciu portalach.
Estera Flieger: – „Co kilka lat powtarza się dramat finansowania czasopism. Do władzy dochodzi PiS, pieniędzy nie dostaje np. »Liberte!«, za to ma je »Teologia Polityczna«. I na odwrót. Parę lat temu współinicjowałem list otwarty w tej sprawie, bo potrzebujemy siebie nawzajem, potrzebujemy przestrzeni do dyskusji. Ale kolejny raz muszę powiedzieć: to nic nie dało” – powiedział w rozmowie z magazynem „Dziennika Gazety Prawnej” Tomasz F. Krawczyk, były doradca premiera Mateusza Morawieckiego. „Spięcie” jest próbą odpowiedzi na zarysowane w tej wypowiedzi problemy?
Jędrzej Malko: – Dostrzegam tu dwa oddzielne, ale powiązane ze sobą problemy. Pierwszym z nich jest finansowanie czasopism, magazynów, NGO-sów i innych podmiotów zaangażowanych w życie publiczne. Na ten problem „Spięcie” nie odpowiada, bo to za małe przedsięwzięcie, żeby mogło zapewnić środki na utrzymanie pięciu biorących udział w projekcie redakcji. Drugi problem dotyczy realnej wymiany myśli pomiędzy różnymi środowiskami w dobie polaryzacji. I na tym polu „Spięcie” ma pewne sukcesy. Natomiast związek między tymi dwiema sprawami polega na tym, że gra w polaryzację i odwoływanie się do silnych emocji i narracji tożsamościowych jest dość skutecznym sposobem na zebranie pieniędzy poprzez crowdfunding. Magazyn lub portal zbierze zazwyczaj więcej pieniędzy, ogłaszając, że jest na wojnie. Niewykluczone, że lepszy system publicznego wsparcia dla czasopism zmniejszałby więc presję na polaryzację.
Czy w 2018 roku – wtedy wystartowało „Spięcie” – trudno było przekonać „Krytykę Polityczną”, „Kulturę Liberalną”, „Magazyn Kontakt”, Nową Konfederację i Klub Jagielloński, że potrzebują siebie nawzajem?
– Wręcz przeciwnie. Spotkałem się z otwartością. W każdej z tych redakcji spotkałem ludzi zmęczonych kształtem mainstreamowej debaty publicznej, formatem rozmowy, której celem ma być wzbudzenie kontrowersji i polaryzacja. Ludzie ciekawi swoich poglądów i chętni do wzięcia udziału w debacie mają dzisiaj niewiele przestrzeni, gdzie jest to możliwe. Myślę, że namawianie do wzięcia udziału w projekcie bardzo ułatwiło też to, że pierwsze spotkania zawsze odbywaliśmy osobiście, twarzą w twarz, a nie przez maila.
W ten sposób znikają bariery?
– Tak, jestem przekonany, że łatwiej się porozumieć i nawiązać relację, kiedy nie jesteśmy dla siebie tylko pozbawionymi twarzy nadawcami maila.
Dlaczego „Spięcie”? Pierwszy synonim, który przyszedł mi do głowy to zwarcie, a z tego co mówisz, chodzi o coś zupełnie innego.
– Spięcie ma kilka znaczeń. Owszem, to zwarcie, konflikt i kłótnia. Ale to także spinanie czegoś, aby się nie rozleciało, np. przy pomocy spinacza. Zagraliśmy na tej dwuznaczności, pokazując, że nieunikanie konfliktu, konfrontacji oraz zebranie, a więc właśnie spięcie, różnych stron może stanowić podstawę wspólnoty i wspólnego działania.
Lęk przed różnicą zdań pociąga za sobą dystans. Powstają różne wyobrażenia o tzw. drugiej stronie. Kiedy zaczynamy rozmawiać okazuje się, że nie ma dwóch stron – jest ich kilkanaście, albo i kilkadziesiąt. A żadna z nich nie stanowi monolitu – są wewnętrznie zróżnicowane.
Polaryzacja bywa skutecznym modelem biznesowym dla mediów, często jest też sposobem na mobilizację wyborców dla polityków. Jednak kiedy zaczynamy ze sobą rozmawiać, okazuje się, że rzeczywistość jest bardziej złożona.
W ostatnich latach wielokrotnie byłem zapraszany do udziału w inicjatywach, których celem był dialog albo poszukiwanie rozwiązań problemu polaryzacji. Niektóre z nich były świetne. Ale zdarzało się też, że spotykali się ze sobą ludzie definiujący siebie jako jedną ze stron i we własnym gronie zastanawiali się, jak porozmawiać z Innym, zamiast po prostu zacząć to robić. Czasem miałem też wrażenie, że pod powierzchnią, wewnątrz jednego środowiska kryją się niewypowiedziane różnice zdań i konflikty, które maskowane są skupieniem się na „drugiej stronie”, bo to wygodniejsze niż przegadanie tego, co dzieli bliskie sobie osoby.
Innym jeszcze wyzwaniem – a zachęcałbym czytelniczki i czytelników z III sektora, żeby je podjąć – jest poszukiwanie nowych formuł spotkania niż tradycyjny panel ekspercki, podczas którego dyskutuje ze sobą kilka zaproszonych wcześniej osób, którym publiczność pasywnie się przysłuchuje. Istnieją formaty pozwalające na zaangażowanie wszystkich uczestników i uczestniczek spotkania w rozmowę, ale bardzo rzadko się z nich korzysta.
Bilans „Spięcia”? Co udało się osiągnąć przez cztery lata?
– Pierwsze osiągnięcie jest symboliczne. Wiele osób ze świata mediów i polityki mówiło mi, że jesteśmy symbolicznym punktem odniesienia, dowodem na to, że da się prowadzić sensowną dyskusję mimo różnic. Kiedy uruchamialiśmy ten projekt słyszeliśmy, że to nie może się udać. Jednak minęły cztery lata, a my wciąż działamy. Mimo, że temperatura sporu politycznego przez te cztery lata nie osłabła, słyszę, że dzięki Spięciu dzisiaj nie tak łatwo jest powiedzieć, że z kimś o odmiennych poglądach nawet nie ma co zaczynać rozmowy. Mamy za sobą ponad setkę opublikowanych tekstów, ostatnio na tematy takie jak polityka mieszkaniowa, wojna w Ukrainie, czy kryzys uchodźczy na granicy Białoruskiej.
Sukcesem „Spięcia” jest każdy nasz tekst, który przebił się z bańki do bańki; każda autorka, która miała szansę dotrzeć z świeżym punktem widzenia do nowych czytelników; każda czytelniczka, która na swoim ulubionym portalu została skonfrontowana z nieznanymi wcześniej argumentami.
Inne osiągnięcie dotyczy przetestowanej przez nas innowacji. „Spięcie” , w technicznym sensie, było próbą zbudowania nowego mechanizmu dystrybucji treści – bez własnej strony internetowej, bez własnej strony na Facebooku. Każdy publikowany przez nas tekst jest publikowany na raz we wszystkich pięciu portalach i dystrybuowany kanałami wszystkich pięciu redakcji. Dzięki temu nie jesteśmy po prostu kolejną bańką. Dzisiaj wszyscy już wiemy, że media społecznościowe to przedsiębiorstwa uzależniające nas od siebie po to, by handlować naszą uwagą. Wiemy, że pracują w nich specjaliści od uzależnień behawioralnych, których zadaniem jest tworzenie produktu, od którego najtrudniej będzie nam się odkleić.
„Spięcie” było próbą zhakowania tego systemu – wierzę, że pierwszą z wielu i lubię myśleć, że możemy być dla innych jakąś inspiracją.
Wszyscy zdajemy sobie oczywiście sprawę, że „Spięcie” całego problemu polaryzacji nie rozwiąże. Warto też zauważyć, że nie jest to problem specyficznie polski, bo boryka się z nim dzisiaj cały świat. Mówi o tym wiele badań, ale mówili mi też o tym ludzie z Holandii, Węgier, Estonii, Stanów Zjednoczonych, Norwegii, którzy przez ostatnie lata odzywali się do mnie, żeby zrozumieć jak działa „Spięcie” i zastanowić, czy mogliby podobne projekty uruchomić w swoich krajach.
Jaki jest Twoim zdaniem udział mediów w polaryzacji? Nie masz wrażenia, że te tradycyjne naśladują dziś społecznościowe?
– Media walczą dziś o byt. Każdy z komercyjnych tytułów musi utrzymać uwagę odbiorców, konkurując nie tylko z innymi podobnymi sobie mediami, ale również społecznościowymi, a szerzej z wszystkim tym, co oferuje się użytkownikom i użytkowniczkom smartfonów. Jeszcze w latach 90. niczym nadzwyczajnym była trwająca godzinę spokojna rozmowa np. dwóch polityków i to o niekoniecznie emocjonujących sprawach. Obecnie trudno wyobrazić sobie taką rozmowę w dużej telewizji czy gazecie.
Na dodatek niektóre z mediów świadomie dołączają do politycznej gry. Wciąż wierzę w to, że media powinny być od tego, by informować, a nie mobilizować wyborców.
Tymczasem wśród naczelnych największych tytułów powszechne jest dzisiaj przekonanie, że w Polsce trwa wojna, a więc, że to nie jest czas na bycie zwykłym dziennikarzem.
Że należy łączyć tę rolę z rolą obywatela, aktywisty, a czasem politycznego spin-doktora. Moim zdaniem takie mieszanie porządków jest krótkowzroczne i prowadzi do degeneracji przestrzeni publicznej oraz spadku zaufania do mediów i zawodu dziennikarza. Sam już nie mam tytułów, którym bezwzględnie ufam – za wiele razy spotkałem się z informacjami podkoloryzowanymi lub przekręconymi, tak, by wzbudzić emocje, przyciągnąć kliki, albo prowadzić agitację partyjną.
Często wracam do tego, co w „Realizmie kapitalistycznym” napisał o mediach Max Fisher: „Publiczność została zastąpiona konsumentem”. Postawię hipotezę: typowy dla – w dużym skrócie – kapitalizmu, model subskrypcyjny sprawia, że czytelnik wchodzi w rolę klienta, który kupuje, więc wymaga odpowiadających mu treści, a przez to każda inna opinia, wywołuje u niego dysonans poznawczy i dyskomfort, co tylko wzmacnia polaryzację. Z drugiej strony, nie widzę alternatywy dla subskrypcji.
– Nie powiedziałbym, że to kapitalizm jest głównym winowajcą. Trzydzieści lat temu kapitalizm miał się świetnie, a polaryzacja była znacznie mniejsza. Ale wtedy czytelnik zaczynał dzień od kawy i papierowej gazety, później od kawy i strony internetowej tej samej gazety, a dziś jeszcze przed kawą sięga po smartfona, otwierając Facebooka lub Twittera. Statystyki pokazują, że ruch w mediach tradycyjnych napędzany jest właśnie z mediów społecznościowych, gdzie informacje muszą konkurować z milionem innych treści. Facebook wraca jako motyw przewodni naszej rozmowy, ale to on w mojej ocenie przyniósł największą zmianę dla rzeczywistości, w której muszą funkcjonować zarówno media, jak ich odbiorcy. Coraz trudniej nam się skupić, bo specjaliści pracują nad tym, jak uzależnić nas od konsumpcji treści, która nie ma nic wspólnego z namysłem i powolnością właściwą dobrej rozmowie. Technologia wyrwała się nam spod kontroli. „Spięcie” jest skromną próbą hakowania tej technologii, ale odpowiedź tkwi rzecz jasna w bardziej kompleksowym przywróceniu jej pod demokratyczną kuratelę. Ta dyskusja zresztą już się toczy. Jednym z dużych tematów ostatniej kampanii prezydenckiej w Stanach było w końcu rozbicie monopolu Facebooka.
„Warto po prostu zadbać o miejsce, gdzie możemy się ze sobą nie zgadzać, pozostając członkami tej samej wspólnoty. I gdzie spróbujemy zaufać, że choć nasze rozumienie dobra wspólnego może się różnić, to nasza troska o nie po wszystkich stronach jest równie szczera” – napisałeś we wstępniaku „Spięcia”. Wierzysz we wspólnotę, a więc czy czytelnicy np. „Kultury Liberalnej” i „Nowej Konfederacji” mogą poczuć się częścią tego samego zbioru?
– Wspólnota jest faktem. Żyjemy w jednym kraju i mamy wspólne sprawy także z ludźmi o bardzo innych poglądach, czy nam się to podoba, czy nie.
Ale też w moim rozumieniu we wspólnocie nie chodzi o to, że mamy wszyscy myśleć o wszystkim podobnie i spędzać czas na klepaniu się po plecach i lajkowaniu sobie postów na Facebooku. Nie to też jest celem „Spięcia”, żebyśmy się koniecznie ze sobą zgadzali albo odkryli, że każdy spór był tylko głupim nieporozumieniem, a prawda leży pośrodku. Część sporów wynika z głębokich i ważnych różnic, które nie znikną ot tak. Jednak dzięki dobrej rozmowie mamy szansę lepiej te różnice zrozumieć. Zrozumieć, jak to się stało, że ktoś, kto mieszka w tym samym miejscu i czasie co ja, widzi sprawy w inny sposób.
Może mamy za sobą inne doświadczenia, inną historię rodzinną, inne lektury? Może nawet uda mi się dowiedzieć czegoś więcej o sobie samym, bo zobaczę siebie cudzymi oczami?
Ale żeby taka rozmowa miała szansę się wydarzyć, trzeba odpuścić pokusę przekonywania innych do swoich racji. Jeśli przystępuję do rozmowy tylko po to, żeby dowieść, że mam rację, niczego nowego się nie dowiem.
Jędrzej Malko – historyk idei, autor książek i inicjator akcji społecznych, koordynator projektu Spięcie.
Pobierz PDF, przeczytaj wygodnie artykuły z cyklu „Pod lupą ngo.pl”
Poznaj wcześniejsze odsłony cyklu „Pod lupą ngo.pl”:
- Pod lupą ngo.pl: Style zarządzania
- Pod lupą ngo.pl: Organizacje wobec pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Praca wzbogaca? O pracy w NGO
- Pod lupą ngo.pl: Jak Polki i Polacy widzą organizacje społeczne?
- Pod lupą ngo.pl: Rok w pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Wieś, obywatele, działanie
- Pod lupą ngo.pl: Postfilantropia? Jak pomagamy w XXI wieku
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.