Czy ktoś jeszcze pamięta, że Musk miał w 2024 roku umieścić ludzi na Marsie? Nawet on sam przyznaje dziś, że to nierealna data. I nawet nie o dokładny termin lądowania na Marsie chodzi, ale o to, że jeszcze parę lat temu Musk uchodził za wielkiego wizjonera – sam pielęgnował wizerunek Tony’ego Starka, Iron Mana.
Żyjemy w epoce poradników i coachingu. Ostatnio kilku lekcji postanowił nam udzielić Elon Musk, nowy właściciel Twittera, jedna z najbogatszych osób na świecie. Warto je zapamiętać.
Po pierwsze, miliarderzy potrafią być równie groźni co politycy u władzy
Lata dramatycznych doświadczeń nauczyły nas, że kiedy jakiś polityk lub partia ma zbyt wiele władzy, robi się groźnie. Stąd państwa demokratyczne stosują różne bezpieczniki – od wyborów, przez wolne media, po trójpodział władzy – by minimalizować to niebezpieczeństwo. Powoli uczymy się, że podobne ryzyko nadużywania władzy mogą nieść za sobą miliarderzy i kontrolowane przez nich korporacje. Media społecznościowe są tego doskonałym przykładem. Czy nam się to podoba, czy nie – stały się ważnym miejscem debaty publicznej, ale uczestnicy tej debaty nie mają wiele lub zgoła nic do powiedzenia na temat tego, kto ją kontroluje i na jakich zasadach się ona odbywa.
Musk obiecywał, że to zmieni, a Twitter stanie się cyfrowym placem miejskim, na którym króluje wolność słowa. Bardzo szybko okazało się, że zastąpienie jednej autorytarnej władzy inną to nie jest rozwiązanie. Sytuacja stała się nawet gorsza. Bo Musk zdaje się kierować w swoich decyzjach przede wszystkim własnym ego.
Kiedy użytkownicy zaczęli masowo parodiować jego konto, zakazał takich praktyk, a gdy część dziennikarzy pisała rzeczy, które mu się nie podobały, bez ostrzeżenia zawiesił ich konta.
Musk stara się stwarzać pozory demokracji, przeprowadzając ankiety wśród użytkowników, ale ponieważ nie ma żadnych jasnych zasad, co zasługuje na ankietę, a co nie, oraz nie wiadomo, jaki jest w nich udział botów, są to tylko, no właśnie, pozory demokracji.
Po drugie, media społecznościowe nie są placami miejskimi
Pomijając ego Muska, nieudany eksperyment ze stworzeniem na Twitterze oazy wolności słowa wskazuje na jeszcze jeden problem – sama idea globalnej platformy społecznościowej jako placu miejskiego jest błędna.
Media społecznościowe nie mogą być placami miejskimi, bo co to za plac, który jest własnością miliardera mogącego swobodnie dyktować, jakie zasady na nim panują. Co więcej, place miejskie są z definicji lokalne – spotyka się na nich miejscowa społeczność, zaangażowana i zorientowana w lokalnym kontekście. Pomysł, że sklepikarz z Torunia, lekarka z Kapsztadu i miliarder z San Francisco mogą spotkać się na wirtualnym placu miejskim, by toczyć demokratyczną debatę, jest więc dziwaczny. O czym i jak mają deliberować, skoro brak im wspólnych punktów odniesienia?
Poza tym, sam charakter tego typu portali sprawia, że ulegają one gamifikacji – stają się grą, w której liczy się liczba lajków, gwiazdek, obserwujących i zasięgów, a nie namysł i wspólne rozwiązywanie społecznych problemów.
Po trzecie, postać miliardera geniusza i dobrodzieja ludzkości to mit
Czy ktoś jeszcze pamięta, że Musk miał w 2024 roku umieścić ludzi na Marsie? Nawet on sam przyznaje dziś, że to nierealna data. I nawet nie o dokładny termin lądowania na Marsie chodzi, ale o to, że jeszcze parę lat temu Musk uchodził za wielkiego wizjonera – sam pielęgnował wizerunek Tony’ego Starka, Iron Mana. A dziś kojarzy się głównie z pyskówkami na Twitterze, w których tak chętnie bierze udział. Jego flagowa firma, Tesla, ma zaś ostatnio coraz więcej kłopotów i jest doganiana, a nawet przeganiana przez konkurencję.
Co się stało?
Brytyjski filozof Terry Eagleton napisał kiedyś, że pieniądz jest niczym królowa angielska – nie ma własnego zdania na żaden temat.
Chodziło mu o to, że kapitał nie kieruje się żadnymi wartościami, idzie po prostu tam, gdzie widzi największe możliwości zarobku. I być może to najlepsze wytłumaczenie trajektorii Muska.
Kiedy zwietrzył biznesową szansę w branży samochodów elektrycznych, mógł uchodzić za czempiona zielonych reform. A kiedy zwietrzył szansę w branży cyfrowej, zaczął się podlizywać amerykańskim republikanom, tym samym, którzy negowali – i nadal to robią – potrzebę głębokich reform klimatycznych.
Takie to wizjonerstwo.
Tomasz S. Markiewka – filozof, wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pisuje dla OKO.press, dwutygodnika.com, „Krytyki Politycznej” i „Nowego Obywatela”. Autor książek "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022), „Gniew” (2020) i „Język neoliberalizmu” (2017).
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.