Anna Błaszczak-Banasiak. 14 lat wyzwań dla ochrony praw człowieka [wywiad]
– Myślę o latach, kiedy rządziły ekipy bardziej liberalne: z punktu widzenia mojego, a więc prawniczki zajmującej się problemem dyskryminacji, to był zmarnowany czas. Badania poziomu akceptacji społecznej dla grup narażonych na dyskryminację pokazują, że rosła i pole do tego, żeby mądrze wprowadzać istotne zmiany istniało, a nie zostało zagospodarowane – mówi Anna Błaszczak-Banasiak, dyrektorka Zespołu do spraw Równego Traktowania, która po 14 latach odchodzi z Biura RPO.
Estera Flieger: – 14 lat w Biurze Rzecznika Praw Obywatela. Co to był za czas?
Anna Błaszczak-Banasiak: – To było 14 lat wyzwań dla ochrony praw człowieka. W dziedzinie prawa antydyskryminacyjnego i przeciwdziałania dyskryminacji – nie boję się użyć tego słowa: historyczny.
Dlaczego?
– Skalę zmian, które zaszły w ciągu ostatnich 14 lat w obszarze równego traktowania i emancypacji grup mniejszościowych, porównałabym nawet do okresu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, kiedy walcząc o prawa wyborcze, emancypowały się polskie kobiety. Nie mówię tylko o osobach LGBT+, ale także osobach z niepełnosprawnościami i na przykład seniorach.
Ostatnie pięć lat były szczególne.
– Bez wątpienia. Nastąpiła zmiana na scenie politycznej, która spotkała się z reakcją. Moim zdaniem tego rodzaju bodźce mogą być niezbędne, by posunąć pewne sprawy do przodu. Spójrzmy na wydarzenia z 5 sierpnia tego roku, które rozegrały się na Krakowskim Przedmieściu podczas zatrzymania Margot: porównania z polskim Stonewell nie są przesadzone. Mówi się – i ja podzielam tę opinię, że Polscy geje czy kobiety nie będą już grzeczne. To, co dzieje się w Polsce nie tylko zagraża demokracji, ale przede wszystkim naruszeniem prawa do równego traktowania na niespotykaną dotąd skalę. Poziom reakcji, obrony grupy mniejszościowych daje jednak pewną nadzieję. W krótkiej perspektywie jestem pesymistką i dlatego odeszłam z Biura RPO, ale w dłuższej jestem przekonana, że Polska bardziej lub mniej poobijana dołączy do państw Europy Zachodniej, w której prawa grup mniejszościowych będą szanowane.
Mówiła Pani o wydarzeniach, które rozegrały się latem tego roku w Warszawie. Innym przykładem bardzo ważnego wydarzenia jest Marsz Równości w Białymstoku, który przeszedł ulicami miasta 20 lipca 2019 roku. Jego uczestnicy i uczestniczki zostali obrzuceni kamieniami.
– Tak. Szczególnie wstrząsające dla mnie było to, co wydarzyło się w Lublinie: na Marsz Równości – pokojowe wydarzenie, które ma promować takie wartości jak tolerancja, szacunek do drugiego człowieka i miłość – młode małżeństwo przyniosło ładunki wybuchowe. I tylko dzięki temu, że udało się zatrzymać tych ludzi, nie doszło do tragedii. Zostali prawomocnie skazani. Nie jesteśmy już dłużej w sytuacji, w której ktoś po prostu z powodu niekoniecznie uprzedzeń, a braku wiedzy – bo wciąż w Polsce nie funkcjonuje edukacja antydyskryminacyjna – nie toleruje czy nie szanuje poglądów innych, ale wręcz zagraża życiu i zdrowia osób należących do mniejszości, identyfikujących się z nimi i okazującym im wsparcie.
Chciałabym powiedzieć, że te wydarzenia otworzyły komuś oczy. Ale to, co się stało na ostatnim Marszu Niepodległości potwierdza, że jest zupełnie inaczej: podpalono mieszkanie wrzuconą na balkon racą, bo wisiała na nim tęczowa flaga i plakat Strajku Kobiet.
To, o czym teraz rozmawiamy, a więc prawa człowieka, to według ministra edukacji narodowej Przemysława Czarnka jakieś straszne „idiotyzmy”.
– Trudno to komentować. Ale to nie jest gafa. A mam wrażenie, że trywializujemy takie wypowiedzi. Mówimy na przykład, że polityk nie ugryzł się w język. Tymczasem moje doświadczenia z pracy w Biurze RPO pokazują, że takie słowa „wracają kamieniem”.
To nie jest tylko i wyłącznie motywowane politycznie głupstwo, ale przyzwolenie na przemoc i dyskryminację.
Z całą pewnością tego rodzaju wypowiedzi osób publicznych, cieszących się autorytetem z racji sprawowanej władzy, mają bezpośrednie przełożenie na sytuację grup mniejszościowych.
Podczas kampanii prezydenckiej padło wiele złych, bardzo szkodliwych słów, które będą miały swoje wieloletnie konsekwencje. W tym czasie do Biura RPO przychodziło bardzo dużo listów. Były różne – niektóre pełne złości i gniewu, inne z prośbą o pomoc. Najbardziej poruszały mnie te, wyrażające brak zrozumienia dla sytuacji. Kiedy odbierałam Koronę Równości, nagrodę Kampanii Przeciwko Homofobii, odczytywałam list Pani Justyny, która w bardzo prosty sposób opisała to, że musiała wyprowadzić się z małego miasta, bo jest lesbijką. Mam nadzieję, że Ministerstwo Edukacji również dostaje listy. Byłoby dobrze, gdyby minister przeczytał kilka z nich.
Porozmawiajmy o kampanii prezydenckiej. Dlaczego Andrzej Duda zdecydował się oprzeć ją o nagonkę na osoby LGBT+? To w ogóle działa?
– Andrzej Duda chciał po prostu wygrać wybory. Zdobyć te kilka głosów więcej. I okazał się zresztą skuteczny. Ale jego strategia była krótkowzroczna. Za pięć lat nie będzie już prezydentem. Nie mam wątpliwości, że stanął po złej stronie historii. Słowa, które padły podczas kampanii, będą mu bardzo ciążyć. Prezydent zostanie zapamiętany jako osoba, która nie tylko przyczyniła się do pogorszenia wizerunku Polski na świecie, ale również dyskryminacji swoich współobywateli i współobywatelek. Tak jak teraz myślimy z niesmakiem o politykach, którzy z dużą dozą pewności siebie wygłaszali antysemickie i rasistowskie manifesty, z podobnym niesmakiem będziemy kiedyś myśleć o tej kampanii prezydenckiej. Nie wiem, czy prezydent Andrzej Duda będzie miał okazję to przemyśleć, ale może się okazać, że druga kadencja nie była tego warta.
Ale czy Polacy naprawdę wierzą w przekaz TVP, że geje kupują dzieci na targach w Brukseli?
– Na każdym spotkaniu, seminarium czy konferencji poświęconym problemowi dyskryminacji zawsze jest moment, w którym ktoś, kto wstaje i mówi: „Proszę Państwa, potrzebujemy edukacji”. I od tego zacznę: wiedza leczy uprzedzenia.
Bez edukacji antydyskryminacyjnej z prawdziwego zdarzenia, a więc rzetelnej, systematycznej i konsekwentnej, prowadzonej w ramach edukacji szkolnej od najmłodszych lat, bardzo łatwo będzie manipulować współobywatelami i współobywatelkami hasłami o tym, że geje kupują dzieci na targu w Brukseli.
Bo tego rodzaju slogany są łatwe do przyjęcia, kiedy służą jako usprawiedliwienie własnych uprzedzeń.
Powinniśmy wzmacniać prawo karne i uszczelniać prawo cywilne, ale jedyną drogą do pokonania uprzedzeń jest edukacja. Z tym że w obecnej sytuacji politycznej łatwo to się nie zmieni.
Czy rozmawiałybyśmy dziś o dyskryminacji osób LGBT+, gdyby Platforma zdecydowała się wprowadzić związki partnerskie?
– Nie mam wątpliwości, że to nie jest efekt zaniedbań ostatnich pięciu lat. Bo wręcz trzydziestu. Myślę o latach, kiedy rządziły ekipy bardziej liberalne: z punktu widzenia mojego, a więc prawniczki zajmującej się problemem dyskryminacji, to był zmarnowany czas.
Badania poziomu akceptacji społecznej dla grup narażonych na dyskryminację pokazują, że rosła i pole do tego, żeby mądrze wprowadzać istotne zmiany istniało, a nie zostało zagospodarowane.
Mówię nie tylko o rządzących, ale również urzędach, takich jak mój. Zdecydowała koniunktura polityczna – jak zawsze, ale na pewno należało zrobić więcej, żebyśmy dzisiaj byli w innym miejscu. Proszę zwrócić uwagę na to, że obecnie nie staramy uzyskać niczego nowego, a obronić to, co mieliśmy do tej pory. Gdybyśmy wtedy wygrali więcej, dziś mielibyśmy zupełnie inną sytuację wyjściową. Nie tylko osób LGBT+ czy kobiet – a rozmawiamy głównie o nich, bo na tym froncie jest największy kryzys.
Przyjrzyjmy się problemom osób z niepełnosprawnościami i temu, co w tym zakresie robi partia rządząca. Warto zauważyć, że pierwszym w historii pełnomocnikiem do spraw osób z niepełnosprawnościami jest urzędnik ze znaczną niepełnosprawnością, który jest z tego właśnie środowiska, dobrze więc rozumie jego problemy. To widać w Strategii na rzecz Osób z Niepełnosprawnościami przygotowanej w jego biurze. W jej przygotowaniu brali udział przedstawiciele organizacji pozarządowych. Miałaby szansę być znakomitym planem dla osób z niepełnosprawnościami, ale kiedy spojrzymy na Ocenę Skutków Regulacji, zobaczymy, że rząd nie przeznaczył na jej realizację ani złotówki i chce finansować jej poszczególne punkty projektowo. Nie jest możliwe wprowadzenie np. asystentury dla osób z niepełnosprawnościami czy rezygnacji z instytucji ubezwłasnowolnienia bez adekwatnego dla tych zadań finansowania. Na poziomie pewnych deklaracji zrobiono wiele, aby przekonać osoby z niepełnosprawnościami o zrozumieniu ich problemu, ale kiedy zajrzymy pod spód okazuje się, że nikt nie myśli o niej poważnie. Jednak szukając plusów, wydarzyła się rzecz bardzo ważna, bo choćby o tak oczywistej sprawie, jak zniesienie ubezwłasnowolnienia rozmawiamy od 15 lat, a we wspomnianej strategii taki punkt wreszcie zaistniał.
Dlaczego to takie ważne? Czy może Pani wyjaśnić komuś, kto pierwszy raz słyszy o ubezwłasnowolnieniu, w jaki sposób zagraża ono prawom człowieka? Biuro RPO i Fundacja Stabilo zorganizowały 9 września tego roku konferencję w Senacie z udziałem osób z niepełnosprawnościami, zakończoną apelem Adama Bodnara do marszałka Tomasz Grodzkiego o przygotowanie ustawy znoszącej ubezwłasnowolnienie.
– To instytucja z zeszłego stulecia, kiedy myśleliśmy o grupach narażonych na dyskryminację, w tym osób z niepełnosprawnościami, szczególnie intelektualnymi i psychicznymi – a to jest jedna z najbardziej dyskryminowanych grup w Polsce, że odbierzemy im prawa, po to by je chronić. Bardzo długo w ten sam sposób traktowaliśmy również kobiety i dzieci.
Jeszcze na studiach uczono mnie, że ubezwłasnowolnienie zostało wymyślone po to, aby chronić prawa osób z niepełnosprawnościami. To nieprawda. Pomaga ono wyłącznie tym, którzy mają je pod swoją opieką, bo mogą podejmować za nie decyzje, co wiele ułatwia. Na Zachodzie dawno zrezygnowano z tego niehumanitarnego i naruszającego fundamentalne prawa mechanizmu, stosując system wspomaganego podejmowania decyzji: nie odbiera się w ten sposób osobom z niepełnosprawnościami ich zdolności do czynności prawnych, a włącza je w proces decyzyjny. Sprawdza się to w Kanadzie i Belgii, czy na Litwie. Odchodząc od ubezwłasnowolnienia, inwestujemy w osoby z niepełnosprawnościami: wymaga to wiele wysiłku, ale nie odbiera im praw. Osoby ubezwłasnowolnione nie mogą pracować, zawrzeć związku małżeńskiego, nie mają praw rodzicielskich.
Jaka jest skala problemu?
– Ubezwłasnowolnienie dotyczy w tej chwili grupy osób, odpowiadającej liczbie mieszkańców Piły czy Konina. Stosuje się je bardzo powszechnie. Nie jest tak, jak w powszechnym wyobrażeniu, że problem dotyczy osób nieprzytomnych. W Biurze RPO zajmowaliśmy się osobami ubezwłasnowolnionymi mieszkającymi w DPS-ach. Sami głośno mówili o naruszeniu ich praw. Tłumaczono nam, że takie osoby nie mogą mieszkać same, bo nie potrafią przyrządzić jajecznicy.
Sposób, w jaki rozmawiamy nie posuwa nas do przodu w ochronie osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, czy w kryzysie zdrowia psychicznego. Po dyskusji o kampanii „Nie świruj, idź na wybory” niewiele się zmieniło, bo wciąż komentatorzy wydarzeń politycznych np. porównują Polskę do zakładu psychiatrycznego.
– Język buduje świadomość. Do tej pory na poziomie języka budujemy obraz osób w kryzysie zdrowia psychicznego jako stanowiących zagrożenie, niepotrafiących o sobie decydować. Naszym językiem budujemy stereotypy.
Patrząc na statystyki zdrowia psychicznego w Polsce, to może okazać się, że jakiś kryzys zdrowia psychicznego dotknie każdego z nas.
Ostatnia kampania prezydencka opierała się o nagonkę na osoby LGBT+, w poprzednich prawica straszyła uchodźcami. Czy w Polsce istnieje problem dyskryminacji innych mniejszości niż te, o których rozmawiałyśmy do tej pory?
– Tak jak teraz głównym wrogiem publicznym stały się osoby LGBT+, wcześniej byli nimi uchodźcy. To nie jest moja opinia: potwierdzenie jest w liczbach. Po kampanii, w której media, jak i politycy budowali obraz uchodźców zagrażających polskim rodzinom – przypominam spot o Polsce, która spłynęła krwią, bo przyjęła uchodźców, RPO po raz kolejny zażalił decyzję prokuratury o umorzeniu postępowania w tej sprawie – w danych statystycznych o przestępstwach z nienawiści, wówczas jeszcze publikowanych, był widoczny niemal trzykrotny wzrost liczby przestępstw wobec muzułmanów, najbardziej kojarzonych z uchodźcami, których Polska przecież właściwie nie przyjęła. Muzułmanie na liście osób najczęściej atakowanych słownie lub fizycznie na tle narodowościowym wyprzedzili osoby narodowości żydowskiej.
Mówiłyśmy o tym wcześniej: to nie jest tak, że debata publiczna, która toczy się wokół jakiejś grupy mniejszościowej, nie ma bezpośredniego przełożenia na jej sytuację i na to, co dzieje się na ulicy. A mniejszość jest bardzo łatwym celem – z natury jest słabsza, nie może się bronić, wiele osób nie zna jej przedstawicieli, a to baza dla uprzedzeń.
W Biurze RPO prowadziliśmy badania, jak prasa pisała o muzułmanach: to były zatrważające obrazy na pierwszych stronach gazet, porównujące fale uchodźców z najazdem nazistów albo sugestie, że mieszkający od setek lat w Polsce Tatarzy są zagrożeniem. To był obłęd porównywalny z tym, co obserwujemy teraz. I to droga prowadząca poniekąd: osoby wykorzystujące mniejszości w celach politycznych, nie zapisują się dobrze w historii.
Nie rozumiem tego, że w Polsce odmawia się komuś praw człowieka, zważywszy na naszą historię.
– Wyjdziemy kiedyś z tego kryzysu. Choć płacimy za niego wysoką cenę. Wiele osób będących za granicą spotyka się z pytaniem „Co się dzieje w Polsce”. Nawet zakładając, że wrócimy do czasów, w których Polska była odbierana jako kraj bardzo rozwijający się również w obszarze społecznej – akceptacja, zrozumienie dla grup mniejszościowych rosło w dobrym tempie – to zawsze gdzieś wśród naszych parterów za granicami zostanie myśl, że kiedyś coś takiego się wydarzyło.
Nie umiem zliczyć rozmów, które odbyłam w sprawie tzw. stref wolnych od LGBT. W Unii Europejskiej to było nie do zrozumienia. I nie dajmy sobie wmówić, że to jeden aktywista oszukał Europę i świat, a przecież chodziło o ideologię. Zarówno Unia, jak i świat bardzo dobrze rozumieją, co się w Polsce stało. Zawsze pada pytanie o to, czym jest tzw. ideologia LGBT i nikt nie zna na nie odpowiedzi – powtórzę za gliwickim sądem, który uchylił jedną z uchwał, w której pojawia się to określenie, że tłumaczenie ich ideologią LGBT jest przymykaniem oczu na rzeczywistość. To nie Bart Staszewski wpłynął na odbiór tych wydarzeń, ale na pewno świetnie nagłośnił problem.
Część samorządowych uchwał o ideologii LGBT+ została unieważniona. To efekt Pani pracy.
– Rzecznik Adam Bodnar zaskarżył dziewięć uchwał samorządów o strefach wolnych od LGBT. Decyzja o ich zaskarżeniu zapadła po długiej i burzliwej dyskusji w Biurze. Byłam przeciwna: nie miałam pewności, czy sądy administracyjne w Polsce uznają się za właściwe do rozpatrzenia tych spraw. Bo w polskim systemie prawnym skarżąc dany akt, należy wykazać, że ma skutki prawne, a nie społeczne. Treść uchwał anty-LGBT to zwyczajny bełkot. Jak więc tego rodzaju uchwałę zaskarżyć i wykazać, że ma skutki prawne? Moim bohaterem został Adam Bodnar, bo to on uparł się, żeby zaryzykować.
Kiedy przychodziłam do niego z kolejnym problemem formalno-prawnym, mówił: „Wymyśl coś”. I rzeczywiście, wymyśliliśmy pewną strategię sądową i kilka z tych uchwał udało się skutecznie zaskarżyć.
To nie są wyroki prawomocne, mam obawy, że sprawa skończy się przed Najwyższym Sądem Administracyjnym, a tam nasze szanse oceniam pół na pół. Ale dla tych wyroków, które do tej pory zapadły było warto, bo sądy miażdżą argumentację strony upierającej się przy istnieniu ideologii LGBT.
Do końca mojego zawodowego życia będę pamiętała ogłoszenie wyroku przed Wojewódzki Sądem Administracyjnym w Gliwicach. Rozprawa toczyła się w pandemii, byliśmy więc w czterech różnych salach. Wcześniej przegraliśmy w Krakowie, gdzie sąd uznał, że z przyczyn formalnych nie może rozpatrzyć naszego wniosku. Tym razem wygraliśmy. Po raz pierwszy. Mam duże doświadczenie w postępowaniach sądowych, a tego dnia ugięły się pode mną nogi. Niezwykle prawnoczłowiecze uzasadnienie wyroku jest lekturą obowiązkową dla każdego prawnika w Polsce. Tego właśnie prawnicy zajmujący się prawami człowieka oczekują od sądów w Polsce: uzasadnień – zwłaszcza w tak ważnych dla społeczeństwa sprawach, które nie będą brały pod uwagę tylko litery prawa, ale także sytuację społeczną danych osób.
Była Pani na froncie walki z zakazami Marszy Równości. Kaja Godek składa do Sejmu podpisy za ustawą zakazującą organizacji takich wydarzeń. I znów nie rozumiem: bo przecież to broń obosieczna. Jak rozmawiać z prawicą, że dokonując zamachu na prawa człowieka, szkodzi też sama sobie? Że prawa człowieka, to nie polityka? Że to nie „lewacki” wymysł?
– Agata Kowalska napisała kiedyś, że „nasze marzenia muszą być polityczne, bo nie pozwalacie nam, żeby nie były”. To bardzo dobre podsumowanie.
Moje doświadczenie 14 lat pracy w Biurze RPO pokazuje, że osoby LGBT+ chcą po prostu żyć w spokoju i mieć prawa takie, jak wszyscy inni. Tylko jak mają normalnie żyć, kiedy państwo z ich życia zrobiło temat polityczny?
Proszę zwrócić uwagę na to, że emancypacja grupy LGBT+ była reakcją na to, co ją spotkało. Irytują mnie uwagi kierowane pod jej adresem czy do kobiet, że powinny protestować i wypowiadać się inaczej. Sposoby walki – bo to walka o własne prawa, które byłyby skuteczne kilkanaście lat temu, dziś nie działają. Sytuacja zaszła za daleko, żebyśmy oczekiwali od grup latami dyskryminowanych, że będą na seminariach debatować o treści artykułu 32 Konstytucji. Działanie jest potrzebne na wszystkich frontach. Żeby zmienić sytuację społeczną grup dyskryminowanych potrzebne są zarówno takie osoby jak ja, ale też Margot czy Marta Lempart. Sojusznicy wycofujący poparcie, bo na manifestacji padło kilka niecenzuralnych słów, nie są prawdziwymi sojusznikami.
Ma Pani rację: chcącym wprowadzać ogólne zakazy demonstrowania swoich poglądów przypomnijmy, że Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznaje ochronę zarówno wolności słowa, jak i zgromadzania się nawet poglądom skrajnym, uznając przy tym niewiele wyjątków.
Jestem ostatnią osobą, która chciałaby zakazu organizacji Marszu Niepodległości. Nawet jeśli to, co tam się dzieje jest bardzo dalekie od mojego oglądu rzeczywistości.
Tak długo, dopóki nie jest naruszane prawo, możemy demonstrować: bez względu na to, czy jesteśmy uczestnikami Marszu Niepodległości, czy Parady Równości.
Zuzanna Rudzińska-Bluszcz mówiła w wywiadzie dla ngo.pl, że prawa człowieka nie są ani jednej ani drugiej strony. Dwukrotnie Sejm odrzucił jej kandydaturę na urząd RPO, za każdym razem była jedyną kandydatką. Co dalej z urzędem?
– Zuzanna Rudzińska-Bluszcz byłaby znakomitą Rzeczniczką Praw Obywatelskich. Żałuję, że nie została wybrana. Ale cały proces wyboru nowego Rzecznika, bardzo dużo mówi o tym, jak obecna władza traktuje ten urząd. Nic nie stało na przeszkodzie, by wskazała swojego kandydata lub kandydatkę. Mam świadomość tego, że nie zrobiła tego, bo obawia się oporu Senatu. Ale to żaden argument. Bo konstrukcja tych przepisów nie jest przypadkowa: obie izby Parlamentu muszą zgodzić się na akceptowalnego dla różnych stron debaty publicznej kandydata.
Odeszłam z Biura RPO, niepewna tego, co z nim dalej. Trudno będzie mi patrzeć, jeśli wieloletni dorobek pracy tylu fantastycznych ludzi będzie zaprzepaszczany. Mogłabym wiele mówić o kolejnych rzecznikach, z którymi pracowałam przez 14 lat, ale Adam Bodnar – zwłaszcza w moim obszarze – okazał się najlepszym przedstawicielem grup narażonych na dyskryminację, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć. I wiem, że dorównanie mu będzie bardzo trudne. Dla mnie osobiście ostatnie pięć lat było zaszczytem współpracy z kimś, kto nie tylko zna i rozumie problemy mniejszości, ale nie boi się o nie walczyć. A to cecha niezwykle dziś rzadka.
Myślę o Biurze RPO z dużymi obawami również dlatego, że nie widzę dobrego rozwiązania sytuacji, w której się znaleźliśmy. Trudno mi uwierzyć, że partia rządząca da się przekonać organizacjom, które popierają Zuzannę Rudzińską-Bluszcz. A szkoda, bo formuła, która doprowadziła do wyboru Adama Bodnara, a więc wskazywania Rzecznika przez organizacje jest bardzo dobra.
Bardzo mocno trzymam kciuki za koleżanki i kolegów z Biura RPO: to grupa prawdziwych ekspertów, tam nie ma osób przypadkowych, kiedy trzeba zaskarżyć w 24-godzinnym postępowaniu kolejny zakaz Marszu Równości – robią to, nawet w 19 godzin. Mam nadzieję, że następca lub następczyni Adama Bodnara doceni ich wiedzę i doświadczenie. Niemniej jednak mi samej byłoby trudno patrzeć na to, co dalej może się wydarzyć. Zdecydowałam więc, że o prawa równe dla wszystkich, będę walczyć na innym froncie.
Jeśli urząd RPO nie będzie niezależny, to co dalej?
Mam głębokie przekonanie, że jeśli – a wszystko na to wskazuje – partia rządząca przejmie lub osłabi urząd RPO, to właśnie organizacje pozarządowe będą grały pierwszoplanową rolę w obszarze ochrony praw człowieka i równego traktowania. To się w dużej mierze dzieje już teraz.
W ostatnich 14 latach zaszła duża zmiana: kiedy zaczynałam pracę w Biurze RPO, organizacje pozarządowe – oprócz kilku wyjątków – kojarzyły się głównie z działalnością charytatywną bądź grupą osób połączonych wspólnym hobby. Teraz okazało się, że organizacje pozarządowe mogą być intelektualnym zapleczem państwa. Wszystkie najważniejsze zmiany, które dzieją się obszarze prawnoczłowieczym i równościowym, są wypracowywane w organizacjach.
To dzięki takim organizacjom, jak Polskie Stowarzyszenie Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną możemy właśnie rozmawiać o alternatywach dla ubezwłasnowolnieniach. Dzięki takim organizacjom, jak KPH mamy pierwsze sukcesy w postępowaniach antydyskryminacyjnych. To będą podmioty, które będą teraz na głównym froncie walki o równe traktowanie, jeśli rządzącym uda się skutecznie osłabić Biuro RPO. I mam nadzieję, że wytrwają, bo to bardzo ciężka walka.
29 listopada wypada Międzynarodowy Dzień Obrończyń Praw Człowieka. Gdyby miała Pani dokończyć zdanie: „Ja, obrończyni praw człowieka…”
– Ja, obrończyni praw człowieka, robię to dlatego, bo zawsze wierzyłam, że moja praca musi być społecznie użyteczna. Mam takie przekonanie, że każdy powinien sobie odpowiedzieć na pytanie: „Jeśli nie ja, to kto?”. Tyle tysięcy ludzi wychodzących na ulice w obronie podstawowych praw, a przecież każdy ma swoje problemy, odpowiada właśnie na nie. To nowość w polskim życiu publicznym i wiążę z tym duże nadzieje.
Anna Błaszczak-Banasiak – dyrektorka Zespołu do spraw Równego Traktowania w Biurze RPO, gdzie pracowała przez 14 lat. Adwokatka, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończyła studia podyplomowe z zakresu legislacji, międzynarodowego prawa publicznego i prawa europejskiego na Uniwersytecie Warszawskim oraz Studium Polityki Zagranicznej na Akademii Dyplomatycznej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. W latach 2013-2017 była członkinią zarządu Europejskiej Sieci Organów ds. Równego Traktowania „Equinet”. Wieloletnia działaczka organizacji pozarządowych. Autorka i redaktorka licznych publikacji i raportów Rzecznika Praw Obywatelskich poświęconych realizacji zasady równego traktowania i niedyskryminacji. W plebiscycie Kampanii Przeciwko Homofobii nagrodzona Koroną Równości w kategorii prawo.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.