Prawdopodobieństwo śmierci na drodze jest w Polsce o ponad 50 procent wyższe niż średnio w Unii Europejskiej. A co dziesiąta ofiara wypadku drogowego to pieszy przechodzący po pasach.
Przyzwolenie na łamanie przepisów drogowych, szczególnie tych dotyczących prędkości, weszło nam w Polsce w krew. Nawet jeśli sami tego nie robimy, to nie zwracamy uwagi na to, że wszyscy wokół nas to robią. To tak, jakbyśmy ignorowali to, że ktoś na naszych oczach okrada sklep, bo przecież sami nie kradniemy. A nawet gorzej. Powszechny bandytyzm drogowy sprawia, że co roku blisko 40 tysięcy naszych współobywateli staje się ofiarami wypadków na drodze. Giną albo odnoszą obrażenia – często na tyle poważne, że ich życie bezpowrotnie się zmienia.
„Szybko, ale bezpiecznie"?
„Trzeba zapier**lać” – ile razy widzieliście taką naklejkę na zderzaku samochodu, który was wyprzedzał? Jak często zdarzyło wam się usłyszeć, że ktoś prowadzi samochód „szybko, ale bezpiecznie”? Czy pokornie ustępujecie miejsca, gdy samochód jadący za wami z nieprzepisową prędkością zaświeci wam z tyłu długimi światłami? Ile razy dziennie waszą ulicą przejeżdża ktoś, kto z miasta uczynił sobie tor wyścigowy? Efekty przyzwolenia na łamanie przepisów ruchu drogowego widzimy wokół siebie cały czas.
Jeśli ich nie dostrzegamy, to tylko znak tego, że zostaliśmy na nie skutecznie znieczuleni. Daliśmy sobie wmówić, że „taką mamy kulturę jazdy”. Albo zwyczajnie wydaje się nam, że problem nas nie dotyczy. Do czasu, aż ktoś z nas lub naszych bliskich nie stanie się ofiarą tej strasznej rosyjskiej ruletki.
Nie musi nawet wsiadać do samochodu – w Polsce co dziesiąta ofiara wypadku drogowego to pieszy przechodzący po pasach. Ba, ofiary wypadków drogowych w Polsce to także piesi znajdujący się… na chodniku, czyli w miejscu, gdzie samochodów wcale być nie powinno.
„A, bo PRL” i inne wymówki
Przypomnijmy statystyki. Prawdopodobieństwo śmierci na drodze jest w Polsce o ponad 50 procent wyższe niż średnio w Unii Europejskiej. Gorsze od nas miejsca w tym tragicznym rankingu zajmują jedynie Rumunia i Bułgaria. Po pierwsze, to kierowcy są sprawcami 89,2 procent wypadków drogowych. Po drugie, nadmierna prędkość jest najczęstszą przyczyną wypadków, w których są ofiary. Po trzecie, aż 90 procent kierowców przekracza dozwoloną prędkość poza obszarem zabudowanym, a w jego obrębie – 85 procent.
Wyłania się z tego przerażający obraz: choć dobrze wiemy, że to prędkość zabija, to jednak bez żadnej refleksji wcielamy się w rolę zabójców. Brzmi to być może jak przesada, bo przecież nikt z nas nie chce zabić. Ignorujemy jednak fakt, że to właśnie prędkość może być tym czynnikiem, który sprawi, że gdy na drodze coś pójdzie nie tak – będziemy mieć kogoś na sumieniu.
Jeśli nawet nie zabijemy, to złamiemy komuś życie, skazując go na jazdę na wózku inwalidzkim. Albo ograniczymy jego sprawność na tyle, że nie będzie już mógł wrócić do pracy. Musimy sobie zdawać sprawę, że takie właśnie historie kryją się za enigmatycznym hasłem „ranni w wypadkach drogowych”, co opisaliśmy jakiś czas temu w naszym raporcie „ofiary prędkości”. Czy naprawdę zdajemy sobie sprawę, że takie właśnie jest ryzyko związane z tym, że będziemy gdzieś o parę minut wcześniej?
Z czego wynika to, że tak upowszechniła się u nas za szybka jazda? Przez lata wmawiano nam, że winna jest temu tak zwana „polska kultura jazdy”. Jej źródeł doszukiwano się z lubością w naszej historii – a to w PRL, a to w mentalności chłopskiej, a to szlacheckiej. Odpowiedź jest jednak banalna.
Wiele krajów Europy cierpiało na tę samą przypadłość, co my – ale w przeciwieństwie do nas, podjęły konkretne decyzje, żeby sobie z tym poradzić.
I nie, nie chodzi tutaj o wielkie kampanie edukacyjne. W Europie – nie tylko zachodniej, ale też w takich krajach jak Litwa, Słowacja czy Chorwacja, które miały ogromny problem z bezpieczeństwem na drogach – zrozumieli, że kultura jazdy zależy tylko od tego, czy kierowcy będą przestrzegać przepisów. A z kolei to zależy od tego, jakie będą konsekwencje ich łamania.
W każdym z tych krajów zadziałał ten sam schemat – podwyższenie stawek mandatów, fotoradary, patrole policji, odcinkowe kontrole prędkości… po pewnym czasie dla kierowców stało się jasne, że liczby na znakach drogowych, które widzą z okna, to nie są luźne sugestie. I że w sumie jak się ich przestrzega, to też dojedzie się do celu – nawet jeśli kilka minut później, to bez zbędnego ryzyka.
I tak właśnie, szanowni państwo, zmienia się kulturę jazdy. Nie tłumaczeniami, nie sugestiami – tylko przepisami i ich egzekwowaniem.
Jak długo jeszcze?
Tymczasem w Polsce kompletnie przespaliśmy pod tym względem ostatnie ćwierć wieku. Najwyższa stawka mandatu za wykroczenie drogowe to dziś zaledwie 500 złotych. Próg ten został ustanowiony w połowie lat 90. Prezydentem był wtedy Aleksander Kwaśniewski, Polska wchodziła do NATO, Krzysztof Krawczyk był w szczycie kariery, a Robert Makłowicz dopiero ją zaczynał. Od tego czasu zarobki Polaków wzrosły skokowo, a te 500 zł przestało na wielu osobach robić jakiekolwiek wrażenie. Szczególnie, że to górny próg, za wiele wykroczeń możemy zatem otrzymać dużo niższy mandat. Jeśli go w ogóle dostaniemy, co jest, umówmy się, mocno wątpliwe.
W międzyczasie osłabiliśmy system egzekucji przepisów, pozbawiając samorządy możliwości ustawiania na swoim terenie fotoradarów. Argumentowano, że były one „metodą poprawiania budżetu” – a przecież kary płacą tylko ci, którzy jadą za szybko!
W tym kontekście widać, że hasło „ochrony życia”, tak chętnie używane przez polityków konserwatywnych, to pusty frazes. Podobnie jak inne popularne w tych kręgach hasła – te o silnym państwie czy końcu bezkarności.
Bandyci drogowi są w Polsce nadzwyczajną kastą: to oni decydują o kulturze jazdy, to dla nich od lat trwa wielka promocja w taryfikatorze mandatów.
Wszyscy jesteśmy przez nich sterroryzowani, musimy im ustępować i tolerować ich wybryki na naszych ulicach. Wreszcie to oni są panami życia i śmierci. To się nie zmieni, dopóki pozostaną bezkarni. Jak długo jeszcze?
Jan Mencwel – aktywista, prezes Miasto Jest Nasze, publicysta.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.