Pod lupą: wieś, obywatele, działanie. Wieś dla młodych, młodzi dla wsi
Wsi spokojna, wsi wesoła, pisał Jan Kochanowski. Można by to jednak zmienić na wsi aktywna i wsi młoda, bowiem w wielu miejscach w Polsce, to właśnie młode osoby dbają o to, by w ich okolicy działo się coraz więcej ciekawych rzeczy.
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego szóstą odsłonę:„Wieś, obywatele, działanie”, przygotowaną w partnerstwie z Fundacją Wspomagania Wsi i portalem Witryna Wiejska.
Z perspektywy Warszawy lub innego dużego miasta działalność społeczna na wsi może być słabo widoczna, ale nie znaczy to, że jej nie ma. Jest tam dużo ludzi, starających się aktywizować mieszkanki i mieszkańców, zmieniać swoje najbliższe otoczenie na lepsze, a także – na tyle, na ile to możliwe – przeciwdziałać migracjom do metropolii. To często ludzie młodzi biorą na siebie za to wszystko odpowiedzialność.
Dzielić pasję i pomagać innym
Niektórzy pozarządowego bakcyla połykają w bardzo wczesnym wieku. Tak było w przypadku Angeliki Karasińskiej oraz Weroniki Szewczyk. Pierwsza działała razem z WOŚP i zbierała pieniądze do puszek oraz pomagała w schronisku dla zwierząt. Druga – i w gimnazjum i liceum – była wolontariuszką przy różnych wydarzeniach organizowanych w okolicy.
– Od małego rodzice mówili mi, że trzeba pomagać innym, zostałam nauczona, że warto to robić nie po to, by coś za to otrzymać, tylko po prostu, by wypływało to z wewnętrznej potrzeby niesienia wsparcia – mówi Angelika. – Mnie przyciągnęła jeszcze możliwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, z którymi normalnie pewnie nie miałoby się za wiele do czynienia. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest dla mnie to, że PasjoDzielnia działa na rzecz feminizmu. Uważam, że trzeba pokazywać, na wszystkie możliwe sposoby, jak ważny on jest – dodaje Weronika.
Obecnie obie rozpoczęły przygodę z wolontariatem w Fundacji PasjoDzielnia, która działa w Wiązownicy Kolonii w województwie Świętokrzyskim.
To organizacja, która chce walczyć ze stereotypem, że „miejsce działania determinuje rodzaj rozrywek, jakie można zaoferować społeczności”.
Dlatego stawia nie na różnego rodzaju festyny, tylko na przykład na zajęcia jogi, treningi biegowe, survivale dla kobiet, wieczory dyskusyjno-filmowe. Chociaż do udziału zaprasza wszystkie osoby, które chcą od życia czegoś więcej, grupą priorytetową są kobiety, by miały bezpieczną i przyjazną przestrzeń do wymiany doświadczeń oraz rozwoju. W ciągu dwóch lat istnienia udało się zorganizować blisko 130 wydarzeń, także dzięki współpracy między innymi z Fundacją Batorego czy Funduszem Feministycznym.
Udział w tym miały właśnie Angelika i Weronika, które oprócz tego, że czasem same praktykują różne aktywności, np. treningi ploggingowe (bieganie połączone ze zbieraniem śmieci), angażują się w pomoc w organizowaniu działań. A jak wiadomo, wolontariat ma często to do siebie, że trzeba zajmować się wszystkim po trochu. Dziewczyny dokładają więc swoją cegiełkę do tego, by PasjoDzielnia rosła w siłę. Oprócz tego, że daje im to satysfakcję oraz radość, ważne jest dla nich, by najbliższa okolica się rozwijała.
– Zależy mi na tym, by ludzie zobaczyli, że można, że warto być aktywnym. To nieprawda, że na wsi nic się nie dzieje. Owszem, okolica jest spokojna, jest dość daleko do większych miast, ale nie znaczy to, że musi być nudno, bo da się zrobić coś interesującego z innymi – tłumaczy Weronika. – Dookoła jest dużo pozytywnych osób i PasjoDzielnia ma właśnie na celu je ze sobą zjednoczyć, by spędzać wspólnie czas w sympatycznej atmosferze – dodaje Angelika.
Ta sympatyczna atmosfera tworzona jest chociażby przez to, że mimo dużych różnic wieku wszyscy w PasjoDzielni są ze sobą na „ty”, traktują się poważnie i po partnersku. Jak przyznają Angelika i Weronika, nie tylko łatwiej nawiązuje się w ten sposób relacje, ale też fakt, iż nikt nie traktuje ich z góry sprawia, że budują swoją podmiotowość i pewność siebie. Obie też są w mniejszym lub większym stopniu introwertyczkami, więc dodatkowo uczą się, jak z poszanowaniem własnych granic współpracować z innymi.
– To naprawdę wspaniałe, że młodzi chcą się włączać w działania społeczne. W PasjoDzielni działamy kolektywnie. Gdy pojawi się nowa osoba, chcąca nam pomóc, po prostu przychodzi na spotkanie i staje się częścią zespołu. Zasada jest jedna: jesteśmy równe i równi, niezależnie od doświadczenia czy wieku. Bo każda osoba wnosi coś wyjątkowego – mówi Wioletta Piwowarska, prezeska PasjoDzielni.
Zarówno Angelika, jak i Weronika nie wykluczają, że w przyszłości będą jeszcze mocniej działać na rzecz innych. Jeśli obowiązki szkolne pozwolą, Angelika chce mocniej angażować się w to, co robi fundacja. Weronika z kolei chciałaby zostać wolontariuszką na przykład w Grupie Stonewall, by pomagać zmieniać spojrzenie społeczne na różne kwestie. Obie też nie wykluczają dalszego mieszkania na wsi. Chociaż doceniają zalety większych ośrodków, marzy im się życie w miejscu spokojnym, dlatego też chciałyby, żeby PasjoDzielnia się dalej rozwijała. Będzie to argument, by zostać nie tylko dla nich, ale też wielu innych osób. Weronika cały czas próbuje namawiać przyjaciółki, by przyszły i zobaczyły, ile fajnych rzeczy można robić w fundacji. Na razie się nie udało, ale nie zamierza porzucać starań. Tym bardziej, że to przecież dopiero początek pozarządowej przygody.
Nie stać koło stereotypów
W 2019 roku, czyli wtedy kiedy działać zaczęła PasjoDzielnia, we wsi Łapy-Dębowina w województwie Podlaskim powstało Koło Gospodyń Wiejskich „Łapianka na obcasach”. Mieszkające tam kobiety przez długi czas pomagały przy okazji różnych inicjatyw Ochotniczej Straży Pożarnej, ale w którymś momencie poczuły, że chcą wyjść z cienia, bardziej się pokazać, zacząć pozyskiwać środki na działania. Oczywiście dalej współpracują z OSP, dzięki czemu do Koła trafiła na przykład Paulina Gaińska, która jako osoba towarzysząca pojechała na wspólną wycieczkę obu organizacji do Tykocina. Tam porozmawiała z członkiniami „Łapianki na obcasach” i postanowiła zacząć się udzielać.
– Dzięki temu mogę oderwać się od codzienności, pracy, wyjść z domu i zająć się swoimi pasjami. Poza tym, że pomagam przy organizacji przeróżnych wydarzeń, lubię gotować, wyplatam także makramy (sztuka wiązania sznurków bez użycia przyrządów). Czuję, że mogę się rozwijać. Popchnięciem na głęboką wodę było to, że byłam jedną z dwóch osób, które pojechały do Warszawy reprezentować Koło na spotkaniu z Funduszem Feministycznym – wspomina Paulina.
Początkowo siedziba Łapianek na obcasach miała być przy OSP, ale Koło było tak prężne, że szybko trzeba było się przenieść do Wiejskiego Domu Kultury. Od tej pory udało się zrealizować najróżniejsze działania, które – myśląc stereotypowo – nie kojarzą się z tym, co robią Koła Gospodyń Wiejskich. Ot, chociażby wycieczka balonem, by zwiedzić okolicę z lotu ptaka. Udało się wynająć firmę, która zorganizowała całe wydarzenie, co spotkało się ze zdziwieniem pilota.
– Gdy przyjechałyśmy na miejsce, rozkładał sprzęt, przygotowywał wszystko i jak nas zobaczył, to krzyknął: „Kogo wy mi tu przywieźliście? Przecież miały to być Gospodynie Wiejskie. Cały dzień wczoraj zastanawiałem się, jak te panie w ludowych strojach wsadzę do kosza balonu”. Tymczasem zobaczył grupę młodych kobiet – śmieje się Marta Łapińska z KGW „Łapianka na obcasach”.
Innym niestandardowym działaniem było też sięgnięcie po grant ze wspomnianego Funduszu Feministycznego.
Na początku pandemii kobiety z Koła wpadły na pomysł, by stworzyć „bezpieczny azyl”, w którym – w razie potrzeby – można by się na jakiś czas schronić.
Jak mówią, ludzie zostali zamknięci w czterech ścianach, działy się różne rzeczy, mogła pojawić się konieczność ucieczki z domu.
W ostatnim czasie Koło zgłosiło się również do Agencji Restrukturyzacji i dostało dotację w wysokości 8 000 złotych na współorganizację imprezy, w trakcie której oprócz różnych atrakcji, promowane były szczepienia przeciwko koronawirusowi.
Została też zorganizowana akcja zbierania niepotrzebnych książek. We wsi powstała niewielka czytelnia, swego rodzaju „dom spokojnej starości dla książek”.
Wszystkie te działania – oprócz których są oczywiście różnorakie wydarzenia dla dzieci oraz osób starszych – w dużym stopniu stanowią pochodną tego, że w Kole Gospodyń Wiejskich Łapianki na obcasach działają młode kobiety. Mają one inne spojrzenie na świat, inne potrzeby, chętnie też dzielą się tym, co robią na przykład na Facebooku, czy Instagramie. Niektóre członkinie miały przed tym opory, bo bały się, co powiedzą koleżanki w szkole lub na studiach. Szybko jednak okazało się, że jest sporo pozytywnych komentarzy, a zdarzyło się też, że nauczycielka pochwaliła uczennicę na forum klasy, bo widziała, że ta brała udział w jakimś działaniu Koła. Zauważane jest to też przez Burmistrza, Starostwo, czy Urząd Marszałkowski. W 2020 r. działania „Łapianek” zdobyły zaszczytne 1 miejsce w Olimpiadzie Aktywności Wiejskiej Województwa Podlaskiego.
Młodość wiąże się również jednak z pewnymi problemami. Po pierwsze, różnorakie szkolenia zwykle organizowane są w godzinach, w których kobiety z KGW „Łapianka na obcasach” albo się uczą, albo są w pracy, albo odbierają dzieci z przedszkola lub szkoły. Przez to też nie zawsze udaje się zaangażować w inicjatywy, na które są zapraszane. Po drugie, nie wszyscy patrzą przychylnym okiem na to, co robi Koło, pojawiają się czasem narzekania, że „czemu znowu wszystko dla młodych”. Również akcja promująca szczepienia była krytykowana.
– Nie powiedziałabym jednak, że wybuchł konflikt międzypokoleniowy. Tym bardziej, że zapraszamy osoby starsze do udziału w naszych wydarzeniach. Jest też finansowany z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich projekt zakładający odwiedzanie seniorek i seniorów w naszej wsi, rozmawianie z nimi o tym, jak było kiedyś, wspólne gotowanie. Tak, by integrować społeczność i nie zapomnieć o historii i tradycji. W naszym Kole są zresztą też osoby z okolicznych miejscowości, bo chcemy by zawiązywały się więzi między jak największą liczbą ludzi – mówi Marta Łapińska.
Rozwijać wieś z młodzieńczą energią
Działalność społeczna skutkuje niekiedy chęcią spróbowania swoich sił w samorządzie. Tak było w przypadku Mariusza Maczyszyna. Od dziecka angażował się w najróżniejsze aktywności, bo sprawia mu to przyjemność i – jak mówi – uwielbia pozytywną adrenalinę. W szkole podstawowej wziął udział w projekcie wydania książki „Dolina Wiaru – ocalić od zapomnienia”, czego owocem jest również izba regionalna we wsi Wojtkowa. W gimnazjum był uczestnikiem Dni Afryki, w trakcie których młodzież uczyła siebie i innych śpiewów, tańców oraz o kulturze krajów afrykańskich. W technikum z kolei był stypendystą prezesa rady ministrów, pomagał w nauce wszystkim, którzy tego potrzebowali, brał udział w przedstawieniach UDK, chętnie też włączał się w to, co robiła świetlica.
I tak jest do dzisiaj, tylko o wiele intensywniej, bo Mariusz nie dość, że pracuje, dziennie studiuje, działa w Kole Gospodyń Wiejskich, to jeszcze ponad dwa lata temu został sołtysem wsi Wojtkowa w województwie Podkarpackim i jest najmłodszą osobą w gminie, która pełni tę funkcję.
Jak przyznaje, myślał o tym już wcześniej, ale ostatecznie namówili go przyjaciele, z którymi robił różne projekty i którzy obiecali, że – jako rada sołecka – będą go wspierać. Słowa dotrzymali.
– Jesteśmy młodzi, więc działamy głównie z młodymi, wprowadzamy świeżość i całkiem odmienne pomysły. Moje bycie sołtysem wyniknęło też trochę z namowy kończącego już kadencję sołtysa, któremu dziękuję za to, co przez lata zrobił dla wsi. Sam stwierdził, że się już wypalił i czas na młodą krew – tłumaczy Mariusz.
Działa on więc z władzami gminy, z lokalną szkołą podstawową, filią powiatowej i miejskiej biblioteki w Wojtkowej, Koło Gospodyń Wiejskich Wojtkowa specjalizuje się w organizacji dni takich, jak dzień dziecka, dzień kobiet, Mikołajki, Andrzejki, sylwester. Wspólnie szyte były maseczki dla mieszkanek i mieszkańców sołectwa, ale też gminy, straży granicznej i domów opieki – powstało ponad 2000 sztuk. – Wszystko robimy wspólnie. W porozumieniu z KGW z dotacji kupowane jest też dodatkowe wyposażenie do kuchni oraz świetlicy, która doczekała się – podobnie, jak na przykład drogi – remontu. Obecnie będzie zmieniany cały dach na jej budynku.
Oprócz tego wieś Wojtkowa bierze udział w dożynkach, współpracuje ze Strażą Graniczną, która ma tam swoją jednostkę, więc pojawia się na wydarzeniach, dzięki czemu dzieci mogą obejrzeć sprzęt. Innymi partnerami są Lasy Państwowe, a także Ochotnicza Straż Pożarna. Mariusz stara się też szukać sponsorów oraz nawiązywać współpracę z instytucjami, które byłyby w stanie pomóc w rozwoju miejscowości.
– Idę do przodu i widzę różnicę między tym, co było, a tym, co jest. Wciąż jest sporo problemów i rzeczy do zrobienia, ale razem z radą i KGW działamy, by sobie z nimi poradzić i cały czas się rozwijać – mówi Mariusz, którego doceniono za działania, bowiem w 2020 roku został sołtysem roku powiatu Bieszczadzkiego i zajął drugie miejsce w podobnym konkursie województwa Podkarpackiego.
Jak jednak przyznaje, początkowo było ciężko, bowiem nie wszyscy byli zadowoleni z jego pomysłów, były rzucane kłody pod nogi, do tego według Mariusza słowem można zranić mocniej niż jakimkolwiek narzędziem. Z czasem nauczył się jednak być odpornym, a do tego reaguje natychmiast, kiedy widzi, że coś może być problemem.
Dzięki temu zwykle jest w stanie poprzez spokojną rozmowę wyjaśnić każdą kwestię i sprawić, że nie przybierze to o wiele większych rozmiarów.
– Wiadomo, wiadomości, nawet te nieprawdziwe, szybko się roznoszą. Przez dwa i pół roku dużo ludzi zmieniło jednak swoje podejście, podoba im się to, że nasza wieś się zmienia na lepsze, dziękują mi, że jestem i że mi się cały czas chce. Przekonałem ich do tego czynami i efektami działań – cieszy się Mariusz.
Ma on jasną wizję tego, co chciałby osiągnąć. Działanie z młodymi osobami jest sposobem na to, by spróbować przekonać ich, by zostali na miejscu i nie wyjeżdżali do większego miasta. Mariusz ma jednak świadomość, że to złożony problem, który wymaga wieloletniego wysiłku.
We wsi Wojtkowa brakuje chociażby pracy, większość osób utrzymuje się z przetwórstwa drewna, w okolicy jest też hotel, ale poza tym brakuje innych opcji. I tak jest wszędzie dookoła, więc Mariusz stara się mocno współpracować z innymi sołtysami, którzy zresztą dzielą się z nim doświadczeniami.
Gdy zaczynał, o wielu rzeczach nie miał pojęcia, miał kłopot, by napisać pismo urzędowe, dlatego jest bardzo wdzięczny za całe wsparcie, które otrzymał.
Chociaż jego praca jest ciężka, wymagająca i zajmuje wiele czasu, Mariusz Maczyszyn zdecydowanie wiąże swoją przyszłość z miejscem, w którym mieszka i działa. Chce, by wieś Wojtkowa się rozwijała, ludziom żyło się lepiej, byli aktywniejsi i wzajemnie się poznawali oraz współpracowali. Oprócz tego, że planuje być nadal sołtysem, za kilka lat postara się kandydować na radnego, by iść wyżej w samorządowej hierarchii i dzięki temu mieć większy wpływ na różne rzeczy. Wszystko po to, by – tak samo jak Fundacja PasjoDzielnia oraz Koło Gospodyń Wiejskich Łapianki na obcasach – pokazywać, że wbrew szkodliwym stereotypom na polskiej wsi, dzięki młodym, energicznym i pomysłowym ludziom, dzieje się bardzo dużo dobrych i ważnych rzeczy oraz udaje się budować społeczeństwo obywatelskie.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.