Pod lupą: wieś, obywatele, działanie. Historia kobiet Śleszyna Kołem się toczy [wywiad]
"W lipcu przeszła trąba powietrzna. Pozrywała dachy, m.in. w domu jednej z naszych członkiń. Ludzie pomagali, jak kto mógł. A gdy ktoś nie mógł, mówił: »Nie mam pieniędzy, ale mogę dać ciągnik, transport, albo ręce do roboty«. My w Kole zdecydowałyśmy, że część z naszych pieniędzy przeznaczymy na tę poszkodowaną gospodynię. Na co dzień każdy popsioczy, ponarzeka, ale jak się dzieje krzywda, jest mobilizacja społeczeństwa".
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego szóstą odsłonę:„Wieś, obywatele, działanie”, przygotowaną w partnerstwie z Fundacją Wspomagania Wsi i portalem Witryna Wiejska.
Aleksandra Kozłowska: Jak długo jest pani w Kole Gospodyń Wiejskich?
Aneta Karczewska: – Od 1999 r., kiedy z mojej rodzinnej wsi Kazimierek przeprowadziłam się do Śleszyna, do męża. Nie miałam daleko. Nasze wsie dzieli tylko 6 km. W śleszyńskim kole działałam na ile mi czas pozwalał. Po drodze urodziły nam się dzieci, byłam zajęta ich wychowywaniem. Ale zawsze brałam w KGW mniej lub bardziej czynny udział. Zwykle na zasadzie pomocy: kiedy trzeba było np. ciasto upiec na spotkanie, albo przy dożynkach włączałam się w plecenie wieńców. Były też różne zadania organizacyjne.
A w swojej rodzinnej wsi?
– Tam jeszcze jako dziecko wyjeżdżałam z mamą i innymi kobietami na wycieczki organizowane przez tamtejsze Koło. Kilka wsi się łączyło, jechaliśmy autobusem. Fajna integracja. Potem jednak wszystko ucichło.
Może zabrakło kogoś, kto pociągnie za sobą inne gospodynie? Teraz to pani zadanie – jest pani przewodniczącą śleszyńskiego Koła.
– Tak. Zostałam wybrana na to stanowisko w 2019 r. Mam więc więcej obowiązków. KGW są wpisane do krajowego systemu – od wprowadzenia ustawy o kołach gospodyń wiejskich w 2018 r. Możemy starać się o dofinansowanie działalności. Moja rola jako przewodniczącej to dopilnowanie i składanie dokumentów, rozliczanie się z pieniędzy – na wszystko musimy mieć faktury. Telefony, składanie wniosków do sponsorów…
Jak znajduje pani na to czas?
– Kosztem rodziny. Mamy troje dzieci: Szymona, Zuzę i Antosia. Najstarszy syn jest już dorosły, córka w tym roku będzie pełnoletnia. Najmłodszy ma 13 lat. Teraz jest nam dużo łatwiej, niż kiedy były małe. Tak się złożyło, że wszystkie nasze dzieci są bardzo zdolne muzycznie. Zaczęły od zajęć w domu kultury, potem poszły do szkoły muzycznej w Kutnie. Baliśmy się z mężem, że nie damy sobie z tym rady. Mamy gospodarstwo, zwierzęta, krowy i jałowiznę – to wszystko pochłania bardzo dużo czasu. Ale spróbowaliśmy. I udało się. Zawoziłam dzieci do Kutna, wracałam do gospodarstwa, ogarniałam temat w oborze i jechałam po dzieciaki. To doświadczenie pokazało nam, że człowiek może bardzo dużo, tylko trzeba chcieć. No i mieć kogoś kto go w tym wesprze: rodzinę, znajomych.
Pewnie dlatego kobiety na wsi już od końca XIX w. zrzeszają się w kołach. Dziś w Polsce jest ponad 20 tys. kół, mają blisko milion członkiń.
– Koło w Śleszynie powstało w 1947 r. Założyli je Stefania i Stanisław Rolewscy, on był kierownikiem naszej szkoły. Starsi mieszkańcy opowiadali, że Stefania była bardzo mądrą, zaangażowaną w sprawy społeczne kobietą. Na początku do Koła zapisały się 23 kobiety: 21 ze Śleszyna, dwie z Grzybowa.
Czym zajmowało się wtedy Koło?
– Mamy kronikę pisaną przez pierwsze 50 lat działalności. Zanotowano w niej m.in., że w grudniu 1947 r. u Jadwigi Ciesielskiej odbył się 3-dniowy kurs gotowania i pieczenia. Później zorganizowano kurs kroju i szycia. Kolejną formą działalności była opieka nad dziećmi – Koło prowadziło dzieciniec, organizowało Dzień Dziecka. W latach 1954-56 zawiesiło działalność. Były to czasy stalinowskie, członkinie nie chciały słyszeć o spółdzielni produkcyjnej. Ponownie ruszyło w 1957 r. Pod koniec lat 50. nasze gospodynie i członkowie Związku Młodzieży Wiejskiej założyli zespół taneczno-śpiewczy. W swym repertuarze miał np. widowisko taneczne „Wesele śleszyńskie”, opisane nawet w lokalnej gazecie. Rodzina mojego męża też udzielała się w Kole.
Tak?
– W 1963 r. przewodniczącą Koła została Wanda Karczewska, mama mojego teścia, babcia męża. Długoletnią „szefową” była też Barbara Karczewska, moja teściowa. Ma duże doświadczenie w pleceniu dożynkowych wieńców. A ich wyplatanie jest żmudne i pracochłonne. Najpierw trzeba wybrać najładniejsze kłosy, zbudować rusztowanie wieńca. Potem pleść i pleść. Wracając do działalności naszego Koła. W latach 60. i 70. prowadziło różne konkursy, m.in. na najładniejszy ogródek warzywno-kwiatowy, albo rywalizację pod hasłem: „Więcej mleka najlepszej jakości”. Kobiety szyły ubrania dla dzieci wietnamskich, kompleciki dla maluchów w Centrum Zdrowia Dziecka. Przez lata uczestniczyły w konkursach i przeglądach piosenki ludowej, nierzadko zdobywając nagrody.
A dziś?
– Kontynuujemy to, czym zajmowały się gospodynie wcześniej.
Ważne jest kultywowanie tradycji i kultury ludowej wśród młodego pokolenia. I to się udaje – wśród naszych członkiń są i młode dziewczyny i babcie, mamy trzy pokolenia.
Bierzemy udział w dożynkach i programach prozdrowotnych, takich jak projekt „Żyjesz dla siebie i innych – zadbaj o zdrowie”. Regularnie uczestniczyłyśmy w Wiankach Dworskich w Dobrzelinie przygotowując okolicznościowe przyśpiewki i stoiska z lokalną żywnością. W 2017 r. podczas piątej gali konkursu Super Plus Żychlina dostałyśmy nagrodę w kategorii lider obszarów wiejskich.
W 2018 r. przygotowałyśmy nowy statut. Wśród celów śleszyńskiego Koła jest prowadzenie działalności społeczno-wychowawczej i oświatowo-kulturalnej w środowiskach wiejskich. Zorganizowałyśmy więc np. warsztat bożonarodzeniowy tworzenia dekoracji, głównie świątecznych wianków. Koło przy wsparciu finansowym urzędu gminy Żychlin zakupiło materiały: szyszki, orzechy, dodatki i każdy pod okiem prowadzącej mógł z nich wykonać ozdoby dla siebie. W statucie mamy też wpisaną działalność na rzecz wszechstronnego rozwoju obszarów wiejskich, wspieranie rozwoju przedsiębiorczości kobiet, inicjowanie działań na rzecz poprawy warunków życia i pracy kobiet na wsi, upowszechnianie i rozwój form współdziałania gospodarowania i racjonalnych metod prowadzenia gospodarstw domowych, reprezentowanie interesów środowiska kobiet wiejskich wobec organów administracj publicznej, rozwój kultury ludowej, w szczególności lokalnej i regionalnej…
Bardzo ambitne zadania.
– Tych punktów jest tyle, żeby była możliwość realizacji funduszy. Gdyby zostały wydane niezgodnie z naszym statutem, musiałybyśmy je oddać.
Czytałam, że dofinansowanie KGW to 3 tys. zł rocznie.
– To prawda. Ale to zależy od liczby członkiń. Gdy w grudniu w 2018 r. rejestrowałyśmy Koło, liczyło ono 17 kobiet. Wtedy dofinansowanie rzeczywiście wyniosło 3 tys. zł. Podobnie w następnym roku. Ale pod koniec 2019 r. doszło 14 członkiń, teraz więc mamy 31 zrzeszonych kobiet. Co oznacza dofinsowanie już w wyskości 4 tys. zł. Teraz przepisy znów się zmieniły i w 2021 dostaniemy 6 tys. zł.
Na co Koło przeznacza te pieniądze? I kto o tym decyduje?
– Zwołujemy zebranie i każda z nas zgłasza propozycje. Potem głosujemy. Za pierwszym razem zdecydowałyśmy, że odnawiamy 12 strojów ludowych naszego zespołu Śleszynianki. Stroje te mają już 30-40 lat, były mocno sfatygowane. Część elementów odpadło, haftowane koszule tzw. bielonki się poniszczyły. Dałyśmy więc stroje do krawcowej żeby to wszystko naprawiła, podoszywała. Do tego zamówiłyśmy 5 nowych koszul i 12 pięciosznurowych czerwonych korali.
Następne dofinansowanie – znów 3 tys. zł przeznaczyłyśmy na zakup trzewików damskich scenicznych: wysokich, czarnych, sznurowanych dla każdej członkini zespołu oraz jednych butów męskich, bo wtedy w grupie był też mój syn. Trzewiki to był duży wydatek, musiałyśmy dołożyć pieniądze ze składek. bardzo fajnie się złożyło, że w tym samym roku 2019 r. wygrałyśmy 3 tys. zł w nagrodę za zajęcie I miejsca w Wojewódzkim Konkursie Kulinarnym. Było to dla nas ogromne przeżycie, prawdziwy zastrzyk adrenaliny. Przygotowałyśmy gęś faszerowaną z jabłkami tzw. „Gęsina ze Śleszyna”. Te pieniądze wciąż leżą na naszym koncie. Kiedy w 2020 r. dostałyśmy 4 tys. zł dofinansowania przeznaczyłyśmy je na rolety i firanki w świetlicy wiejskiej.
To świetlica dla dzieci?
– Dla wszystkich. My, jako kobiety z Koła Gospodyń jesteśmy odpowiedzialne tam za naczynia i kuchnię, a za salę i teren zielony wokół obiektu strażacy z OSP Śleszyn. To właśnie w tej świetlicy spotykają się gospodynie i inne organizacje. Odbywają się występy, biesiady rodzinne, warsztaty bożonarodzeniowe, jasełka. Miała być też rocznica naszego zespołu, ale pandemia napisała inny scenariusz.
Co przyciąga trzy pokolenia śleszynianek do Koła?
– Może to dla nich miejsce realizacji marzeń? Na zebraniu można przecież powiedzieć: „Marzy mi się spotkanie sylwestrowe z rodzinami, dziećmi. Żeby wspólnie przygotować posiłki, potańczyć, porozmawiać. By dobrze się bawić w najbliższym gronie osób, które się lubi i szanuje. A na drugi dzień znów się spotkać na wspólne sprzątanie.
Sylwester jest raz w roku. Co tak na co dzień łączy gospodynie ze Śleszyna?
– Różne są kobiety, jak i w ogóle ludzie. Bywają niemiłe sytuacje, ludzie bywają zazdrośni, zawistni, zwłaszcza jak się komuś coś udaje. Albo jak się w coś angażuje. Ale niezależnie od tego potrafimy sobie pomagać. W połowie lipca tego roku przeszła przez nasz region trąba powietrzna. Wieś była bardzo zniszczona; dużo naruszonych dachów, powalone drzewa. Dach zerwało też z domu jednej z naszych członkiń.
Jak zareagowała wieś?
– Zrobiono zbiórkę na zrzutka.pl. Ludzie pomagali jak kto mógł. A gdy nie mógł, mówił: „Nie mam pieniędzy, ale mogę dać ciągnik, transport, albo ręce do roboty”.
My w Kole zdecydowałyśmy, że część z naszych pieniędzy trzymanych u skarbniczki przeznaczymy na tę poszkodowaną gospodynię. Na co dzień każdy popsioczy, ponarzeka, ale jak się dzieje krzywda, jest mobilizacja społeczeństwa.
Czasem wystarczy wysłuchać, poradzić w trudnej sytuacji. Mąż pije, dziecko się nie uczy… Czy gospodynie z pani Koła mogą na siebie liczyć?
– Nie na wszystkie, bo niektóre plotkują. Ale są też osoby niezawodne. Choć w naprawdę ważnych sprawach – jak już mówiłam – każdy pomoże. I dotyczy to nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Panowie pomagają sobie w polu, w przetrząsaniu, zbieraniu…
Tylko trzeba mówić, nie bać się poprosić o pomoc.
Ale gospodarze nie mają swojego koła?
– Mają ochotniczą straż pożarną.
Jak od czasów pani dzieciństwa zmieniły się warunki życia? Czy kobietom jest łatwiej czy trudniej?
– Łatwiej, bo jest dużo maszyn, które nas wyręczają. Nie tylko chodzi o pralki, choć moim zdaniem i tak najbardziej kultowa jest Frania (śmiech). Nie trzeba już palić pod kuchnią żeby ugotować obiad, jest bieżąca woda, gaz, prąd. Wieś na pewno zrobiła się czystsza, ładniejsza, bardziej zielona. Ale jest mniej zwierząt niż za mojego dzieciństwa, kiedy każdy gospodarz miał świnie i krowy. Dlaczego? Bo ludzie idą do pracy, a gospodarstwa puszczają w dzierżawę. Są też tacy, co je utrzymują i pracują ponad siły.
Co jeszcze?
– Przybyło dzieci. Nasze nie miały do kogo biegać, brakowało im rówieśników. Teraz wieś młodnieje. Śleszyn ma dworek, kościół, weterynarza. Jest gorzelnia, która znów działa. Choć Kółko Rolnicze, które było dla nas zapleczem maszynowym zostało zlikwidowane, to wieś się rozwija. Nie trzeba już ręcznie kopać ziemniaków, ścinać zboża – od tego są kombajny. Wieś daje pracę lokalnej społeczności oraz osobom napływającym z zagranicy – mamy tu firmę Mitor, która wykonuje prace kolejowe na całą Polskę, wytwórnię skrzynek drewnianych, dwie szkółki drzew ozdobnych, dwa sklepy.
Nie jest tak, że nic się nie dzieje. Zmienił się więc poziom życia, ale też myślenie, zapatrywania…
Co to znaczy?
– Śleszyn nie jest już wsią zacofaną. Nie wierzy się w zabobony, jak kiedyś. Jest już inne myślenie na temat naszej religii i polityki. Już nie ma tego, że co ksiądz powie, to święte. Mamy dostęp do internetu, każdy ma swoje zdanie i nie boi się o tym powiedzieć. Ludzie myślą bardziej samodzielnie, jest większa tolerancja dla innych poglądów. Ale nadal w domach mieszkają dwa-trzy pokolenia, jak za czasów, gdy wychodziłam za mąż. Nie jest to łatwe – trzeba być elastycznym, czasem coś przemilczeć, pamiętać, że każde pokolenie ma swoje myślenie. Z drugiej strony dziadkowie są niezastąpieni do opieki nad wnukami. Śmiejemy się, że babcie mają dziś mniej czasu niż rodzice.
A co z tradycyjnym podziałem ról? Mówi pani, że w świetlicy to gospodynie odpowiadają za kuchnię, biorą udział w konkursach gotowania. Nie chciałyby żeby czasem to ktoś dla nich ugotował?
– Mogę powiedzieć jak jest u mnie. Gdy rano szłam razem z teściową do udoju, to mąż zostawał z dwójką małych dzieci. Tak samo z obiadami. Kiedy mogłam to gotowałam, ale jak trzeba było, i mąż się tym zajmował. Może dlatego, że pracował za granicą, musiał się nauczyć. Dziś, gdy nas nie było w domu, najmłodszy syn też sobie poradził z obiadem. Wziął ziemniaki, zrobił frytki. Nie boi się patelni. Całą rodzinę nakarmił. Nigdy nie bałam się dać dzieciom noża, nie odganiałam od kuchni.
Jakie ma pani marzenia związane z Kołem Gospodyń Wiejskich?
Żeby wśród nas było więcej tolerancji, wyrozumiałości, cierpliwości. No i zaangażowania.
Gdy jest więcej chętnych osób, można naprawdę fajnie działać. 22 sierpnia były dożynki w Rogowie, ale nie wszystkie osoby mogły pojechać. A jednak włączyły się - przygotowały danie konkursowe: kapustę z grochem, zrobiły smalec, upiekły ciasto. Przystroiły potrawy. Nasze stoisko wyglądało bardzo ładnie. Jeśli zaś chodzi o kolejne dofinansowanie, to będę głosowała za tym żeby dalej inwestować w świetlicę. Musi być atrakcyjna dla osób, które wypożyczają ją na wesela czy inne imprezy, musi przyciągać chętnych. Bo wtedy przyciągnie też pieniądze. A my, kobiety miałybyśmy lżej.
Aneta Karczewska – przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Śleszynie w gminie Żychlin (woj. łódzkie). Według Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2011 r. liczba mieszkańców Śleszyna to 259, z czego połowa to kobiety.
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.