Pod lupą: wieś, obywatele, działanie. Justyna Duriasz-Bułhak: Aktywność jest tradycją wsi [wywiad]
– Pamiętajmy o tym, że organizacje wiejskie są oddolne, społeczne sensu stricte – nie zatrudniają pracowników na etatach. Ludzie działają w wolnym czasie, to często wybór między przygotowaniem obiadu, spotkaniem rodzinnym, czy po prostu odpoczynkiem, a zrobieniem czegoś w ramach działań organizacji – mówi Justyna Duriasz-Bułhak.
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego szóstą odsłonę:„Wieś, obywatele, działanie”, przygotowaną w partnerstwie z Fundacją Wspomagania Wsi i portalem Witryna Wiejska.
Estera Flieger: – Ile lat pracujesz w Fundacji Wspomagania Wsi?
Justyna Duriasz-Bułhak: – Dwadzieścia jeden.
Gdybyś mogła spojrzeć na ten okres z lotu ptaka: jak zmieniały się w tym czasie organizacje wiejskie, czy szerzej społeczeństwo obywatelskie na wsi?
– Przez dwadzieścia jeden lat w ogóle wiele się zmieniło, nie tylko na wsi, choć tu relatywnie najwięcej. Kiedy zaczynałam pracę w Fundacji Wspomagania Wsi w 2000 roku, Polska przygotowywała się do wejścia do Unii Europejskiej, np. poprzez realizację takich programów jak SAPARD przygotowujący wieś i rolnictwo do wejścia do UE. Publikowane od roku 2000 co dwa lata raporty „Polska wieś” pokazują dobitnie, jakim przełomem było to wydarzenie i jak bardzo wieś w Polsce zmienia się pod wpływem akcesji.
W tym okresie zaczęły też powstawać na wsi nowe organizacje, zupełnie inne od tych, które znaliśmy w latach 90., znacznie wcześniej,
Bo wieś ma bardzo długą tradycję samozorganizowania się – historia Ochotniczej Straży Pożarnej czy Kół Gospodyń Wiejskich sięga korzeniami drugiej połowy XIX wieku. Inaczej: aktywność jest tradycją wsi.
Co to znaczy, że na wsi zaczęły powstawać inne niż wcześniej organizacje?
– Pojawiło się zewnętrzne dofinansowanie, organizacje musiały więc zostać sformalizowane. Sama poniekąd w ten sposób trafiłam do Fundacji: kiedy ogłosiła ona dwa konkursy dotacyjne, odzew przeszedł jej najśmielsze oczekiwania, potrzebna była więc pomoc w zorganizowaniu procesu oceny wniosków. Choć FWW tym się zawsze różniła od wielu, że przyjmowała również te, składane przez grupy nieformalne.
Zjawiskiem, które postrzegam negatywnie, jest pojawienie się wraz z pieniędzmi z zewnątrz na wsi – podobnie jak w miastach – organizacji projektowych, tj. takich, które robią tylko to na co mogą zdobyć zewnętrzne finansowanie. To ma też czasem negatywny wpływ na postrzeganie działalności społecznej.
„Większe możliwości finansowe przekładają się również na większą skalę działań – organizacje zarejestrowane na wsi coraz częściej angażują się w działania na skalę ogólnopolską, a nawet międzynarodową. Rozszerza się też wachlarz podejmowanych działań: coraz częściej organizacje wiejskie są aktywne w dziedzinach innych niż sport, kultura czy rozwój lokalny” – to, o czym mówisz, wychodzi z badań Stowarzyszenia Klon/Jawor.
– Tak, choć przeważająca część organizacji trzyma się tradycyjnych form działalności. Innym obszarem, w których działa wiele z nich, jest aktywizacja dzieci i młodzieży; my z kolei zachęcamy do tego, żeby formuła była inna: młodsi powinni być traktowani podmiotowo; zresztą wiele już zmieniło się na lepsze, co widać w języku organizacji: działamy nie dla jakiejś grupy, ale razem z nią. Nie chodzi tylko o poprawność – aktywni zdają sobie sprawę z tego, że jeżeli działanie ma być efektywne, wymaga współautorstwa. Ale to nadal duże wyzwanie, które stoi nie tylko przed organizacjami wiejskimi.
Badaczki Stowarzyszenia Klon/Jawor, opisując problemy organizacji wiejskich, zwróciły uwagę na to, że w większości są liderskie, a liderów dotyka wypalenie; ponadto brakuje osób, które chcą się angażować.
– To również problem uniwersalny. Jego skala może być inna: podczas gdy w średnim mieście 2 procent zaangażowanych mieszkańców to po prostu dużo ludzi, na wsi – garstka. Postawiłabym inną tezę: ludzi na wsi łatwiej zachęcić do działania akcyjnego – np. organizacji festynu czy interwencji, bo opiera się to na innego rodzaju kapitale społecznych i więzach. Natomiast trudniej na wsi o zaangażowanie wymagające systematyczności, długofalowe.
Pamiętajmy o tym, że organizacje wiejskie są oddolne, społeczne sensu stricte – nie zatrudniają pracowników na etatach. Ludzie działają w wolnym czasie, to często wybór między przygotowaniem obiadu, spotkaniem rodzinnym, czy po prostu odpoczynkiem, a zrobieniem czegoś w ramach działań organizacji.
„Uświadomiłem sobie, że upadek PGR-ów to nie tylko problem biedy (oraz jej dziedziczenia), ale również zjawisko odbierania godności i resetowania pamięci tym wszystkim osobom, które budowały swoją tożsamość na doświadczeniu pracy i życia w takiej społeczności. Dlatego też teraz imponują mi takie wydarzenia jak kongres w Marózie k. Olsztynka, gdzie spotykają się działacze pochodzący z terenów wiejskich (…) Nie możemy zapominać o tym, że mieszkańcy wsi są współobywatelami z takim samym prawem – jak społeczności wielkomiejskie – do godnego życia i reprezentacji w szeroko pojętej przestrzeni publicznej” – powiedział Adam Bodnar. Patrząc z poziomu meta, w powszechnej świadomości jest obraz wsi jako części społeczeństwa obywatelskiego?
– Mnie jest wręcz trudno sobie wyobrazić, że ktoś może nie wiedzieć, ile aktywności jest na wsi.
Natomiast nie ma czegoś takiego jak wieś. Kraków, Wrocław, Lublin, Poznań, Warszawa to duże miasta, i wszystkie mają swoje silne, ukształtowane historycznie odmienne tożsamości. I podobnie jest z wsią – nie ma jednej. Wieś w Zachodniopomorskim jest inna od tej na Podkarpaciu, a ta inna od tej na Podlasiu, Lubelszczyźnie czy Dolnym Śląsku. I często bardziej różna od wsi w innych regionach polskich niż od miasteczka w najbliższej okolicy.
Adam Bodnar zwrócił uwagę na istotny problem odebrania w sferze publicznej mieszkańcom i pracownikom PGR-ów wręcz istnienia, ich wyłącznie stygmatyzowano. Dane statystyczne pokazują, że liczba mieszkańców wsi miedzy rokiem 1946 wynosiła ponad 16 mln i było 68% mieszkańców kraju, w roku 2016 na wsi mieszkało ponad 15 mln ludzi, ale stanowili oni już niespełna 40% populacji.
W wielkomiejskiej narracji mieszkańcy wsi wciąż bywają pokazywani jako gorsi lub co najmniej inni, a przecież mają dokładnie te same potrzeby jak wszyscy inni ludzie. Poziom ich zaspokojenie może być różny, zależny właśnie od miejsca zamieszkania.
Mam wrażenie, że przez ukazanie się książek takich jak „Ludowa Historia Polski", „Chamstwo” czy „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, w mainstreamie, w ogólnej opowieści o społeczeństwie wreszcie zagościł temat wsi, choć na zjawisko publikacji licznych książek w wsią w roli głównej patrzymy też często z miejskiej perspektywy, nie pytając głównych zainteresowanych co o nim myślą.
Zainteresowanie, które obserwujemy – to nie tylko wymienione wcześniej książki, ale też np. muzyka korzenna – przejawiają często ludzie z dużych miast. Czy to przyczynia się np. do tego, że młodzi przyjeżdżający ze wsi do miasta na studia czują się w tym mieście lepiej, bardziej u siebie? Nie znam odpowiedzi. Przemysław Sadura w swojej książce „Państwo, szkoła, klasy” przytoczył wspomnienia studentów ze wsi u których punkty za pochodzenie, wzmacniały jeszcze poczucie piętna wiejskiego pochodzenie Intuicja podpowiada mi, że teraz nastąpiła demokratyzacja, ale jest to efektem szerszych zjawisk społecznych, a nie publikacji takich czy innych książek.
„Wielką, prężnie i schodzącą nisko organizacją społeczną jest OSP. To jedna z najstarszych organizacji społecznych. Zaspokaja potrzebę, na którą państwo nie jest w stanie odpowiedzieć, ale to finansuje. Jeśli mielibyśmy postawić kogoś obok Jurka Owsiaka i WOŚP, to OSP właśnie, o której nigdy byśmy nie powiedzieli, że jest lewacka, wielkomiejska, metro – jest na wskroś prowincjonalna w dobrym tego słowa znaczeniu” – co myślisz o takiej obserwacji, którą w rozmowie z ngo.pl podzielił się Marcin Duma, szef IBRiS?
– Nie powiedziałabym, że jest prowincjonalna, bo jednak ciągle przeważa pejoratywny odbiór tego słowa, a zakorzeniona lokalnie, oddolna, ciesząca się wciąż bardzo dużym prestiżem – rozwijają się dziś młodzieżowe drużyny. To esencja samoorganizacji podporządkowanej realizacji celu niekwestionowanego społecznie. W OSP mieszczą się często ludzie o bardzo różnych poglądach politycznych.
Choć docierają do mnie sygnały – nie z OSP, ale od innych aktywistów, że podziały polityczne stają się przeszkodą we wspólnym działaniu, schodzą tak nisko jaki nigdy jeszcze w III RP.
Porównanie z WOŚP, jest zaś bardzo trafne. A biorąc pod uwagę to, że państwo wspiera działalność OSP, można powiedzieć, że to dobry przykład realizacji zasady pomocniczości i to działającej w praktyce wcześniej niż ją sobie uświadomiono i wpisano do naszej Konstytucji.
Przyszłość organizacji wiejskich?
– Na wsiach, które się wyludniają, organizacje będą zamierać. Inne wsie gentryfikują się: ich nowi mieszkańcy, będą z kolei „popchać” organizacje w kierunku realizacji swoich różnorodnych zainteresowań, np. obserwuję szereg nowych aktywności promowanych przez wiejskie organizacje, kojarzących się na pierwszy rzut oka bardziej z dużymi miastami, a więc joga czy nordic walking. W jakimś sensie to przyszłość: kiedy organizacje będą realizować potrzeby tworzących je osób, niż kroić swoją działalność pod pieniądze.
Justyna Duriasz-Bułhak – z wykształcenia historyczka, od 21 lat związana z Fundacją Wspomagania Wsi, od roku 2014 w roli członkini zarządu. Działa w kilku stowarzyszeniach. Przewodnicząca Zarządu Forum Darczyńców w Polsce.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.