Tomasz Markiewka: Opowiadam o mojej babci, a jednocześnie próbuję pokazać, jak wyglądało ostatnie 80 lat polskiej historii [wywiad]
– To nie jest przypadek, że Koło Gospodyń Wiejskich powstało w Liszkowie dokładnie w tym samym roku, w którym wieś została podłączona do prądu – mówi Tomasz Markiewka, z którym rozmawiamy o książce "Nic się nie działo. Historia mojej babki".
Estera Flieger: Dlaczego czytelników i czytelniczki zainteresować może historia Twojej babci?
Tomasz Markiewka: Z tego samego powodu, dla którego czytamy biografie w ogóle – chcemy poznać nie tylko historię danej osoby, ale dowiedzieć się czegoś o czasach, w których żyła. Interesuje nas otaczające ją środowisko, a także kultura i społeczeństwo. Dobrym przykładem jest jedna z biografii Williama Shakespeare’a: autor – Stephen Greenblatt – pisze równie dużo o samym pisarzu co o elżbietańskiej Anglii.
W książce „Nic się nie działo” opowiadam o mojej babci, a jednocześnie próbuję pokazać jak wyglądało ostatnie 80 lat polskiej historii z perspektywy kogoś, kto mieszkał na wsi, co czyni tę opowieść uniwersalną, bo dotyczy ona dużej grupy społecznej.
I o czym jest ta opowieść? Ma swoje motywy przewodnie?
– Kilka. Jednym z nich jest praca. Lubimy o niej w Polsce rozmawiać. I regularnie toczą się o nią spory. Moim zdaniem brakuje w nich przestrzeni dla głosu dużej grupy społecznej, do której zalicza się moja babcia.
Co to za grupa?
– Kobiety, które urodziły się na wsi przed wybuchem II wojny światowej, a dziś są emerytkami i rencistkami. Jedną ze stron sporu o pracę są tzw. ludzie sukcesu – znani prawnicy, publicyści, przedsiębiorcy, którzy kreują narrację o tym, że ciężka praca jest gwarancją powodzenia. Drugą osoby nazywane „młodą lewicą”, które sprzeciwiają się kultowi harówki i posługując się wieloma argumentami, zwracają uwagę, że nie jest to właściwa droga budowy nowoczesnego społeczeństwa.
Z horyzontu znika pokolenie mojej babci, które ma przecież swoją perspektywę.
Jaka to perspektywa?
– Od dziecka bardzo ciężko pracowała, co na ówczesnej wsi było czymś zupełnie normalnym. Przed 50-tką musiała przejść operację biodra i poruszać się o kulach. To inna historia niż wziętego prawnika. I jednocześnie różna od opowieści 30-latka, który popiera ideę czterodniowego tygodnia pracy. Byłoby więc dobrze w sporach o pracy ją uwzględnić.
O czym jeszcze jest książka „Nic się nie działo. Historia życia mojej babki” (Czarne, 2022)?
– Innym wątkiem – również nieoczywistym – jest emancypacja kobiet. Do pewnego momentu życie mojej babci toczy się podług typowego i dobrze znanego nam wzoru emancypacyjnego: przed 18-tką wyjeżdża do miasta, dostaje tam pracę w dużym zakładzie i zdobywa niezależność finansową. Miało to zresztą swoje umocowanie w dyskursie ówczesnej władzy –nazywało się ideą produktywizacji kobiet. Ale praktyka mocno różniła się od teorii – władza deklarowała budowę żłobków, tymczasem w maleńkiej miejscowości gdzie mieszkała moja babcia, nie było ani jednego, więc kiedy urodziła pierwsze dziecko, a drugie było w drodze, stanęła przed wyzwaniem łączenia nowych obowiązków z pracą zawodową, któremu nie sposób było sprostać, więc wróciła na wieś.
Wydawać by się mogło, że to koniec historii emancypacji, ale jak wspomniałeś i ten aspekt historii Twojej babci, a jednocześnie wielu innych kobiet, był nieoczywisty.
– Emancypacja kojarzy się głównie z miastem. Rzadko przyglądamy się temu, jak wyglądała ona na wsi.
Moja babcia wróciła na wieś, ale już z innym doświadczeniem i spojrzeniem: miała swoje ambicje, zależało jej na mocnej pozycji w gospodarstwie i byciu niezależną od teściów, u których zamieszkała. Starała się więc, by to ona dysponowała domowymi finansami. Chciała także uczestniczyć w życiu społecznym i kulturalnym wsi. To konserwatywna kobieta, która co nie dziele chodzi do kościoła, a jednocześnie nie na tyle konserwatywna, by przyjąć podległą rolę w rodzinie.
Historia Kół Gospodyń Wiejskich jest dla Ciebie odkryciem?
– Tak. O niej również mało się mówi, sam też szczególnie się nią nie interesowałem.
A na wielu poziomach to fascynująca opowieść i kawał polskiej historii: Koła działały pod zaborami, w II Rzeczypospolitej, PRL i po 1989 roku.
A efekty tych działań są bardzo dobre. Osiągnęły swój główny cel, którym jest aktywizacja wiejskich kobiet. Bardzo dobrze widać to na przykładzie historii mojej babci i jej wsi: kiedy w latach 60. powstało tam Koło Gospodyń Wiejskich, już pierwszego dnia zgłosiło się kilkadziesiąt kobiet, które chciały coś robić. To była dla nich nie tylko jedyna droga do tego, by udzielać się publicznie, ale także – szczególnie dla kobiet starszych – jedyna dostępna rozrywka. Kobiety przestały być niewidzialne poza sferą domową.
Łącząc kropki, pokazujesz w książce, że to nie byłoby możliwe, gdyby nie pewien tak oczywisty dla nas wynalazek: pralka.
– A mówiąc ogólniej postęp techniczny, o którym wspominamy zazwyczaj wyłącznie w kontekście historii miast.
To nie jest przypadek, że Koło Gospodyń Wiejskich powstało w Liszkowie dokładnie w tym samym roku, w którym wieś została podłączona do prądu.
Kobiety – a potwierdzają to prowadzone w drugiej połowie lat 50. badania Józefa Kuczyńskiego, socjologa – miały więcej obowiązków zarówno w domu, jak i szerzej w całym gospodarstwie rolnym. To była więc rewolucja: można było podłączyć pralkę czy dojarkę, co dawało kobietom więcej czasu, który mogły wykorzystać na działanie w Kole Gospodyń Wiejskich.
Rozmawiając o ciężkiej pracy na wsi, stwierdzenie, że czas biegnie tam inaczej wydaje się truizmem. Ale widać to również przyjmując za punkt odniesienia wydarzenia historyczne, do czego nawiązuje podtytuł Twojej książki: „Nic się nie działo”, który – nie zdradzając czytelnikom i czytelniczkom zbyt wiele – okazuje się zapisem dosyć przewrotnej myśli, jaką dzielili się z Tobą rozmówcy.
– I o tym wszystkim, choć mieszkałem na wsi 18 lat, niewiele wcześniej myślałem. Wyobrażałem sobie, że wieś jest miejscem, w którym niewiele się dzieje, a życie tu jest statyczne i upływa na wykonywaniu tych samych czynności w otoczeniu dobrze znanych od lat sąsiadów. W rzeczywistości dla pokolenia rodziców mojej babki, a więc ludzi urodzonych w okresie I wojny światowej, życie wiejskie wcale nie było stabilne: częste było doświadczenie migracji, a także głębokich przemian politycznych i społecznych – ktoś rodził się pod zaborem austriackim, potem stawał się obywatelem II Rzeczpospolitej, następnie wszystko do góry nogami wywracała II wojna światowa, potem zaś nagle nastała Polska Ludowa.
Generacji tej stale towarzyszył więc strach przed tym, że wydarzy się coś poza jego kontrolą i trzeba będzie od nowa układać sobie życie. Następne pokolenie było przygotowywana na podobny scenariusz.
Rzeczywiście, moja babcia przez kilka lat była w ruchu – wyjechała do miasta, z którego musiała wrócić na wieś, ale przełom lat 50. i 60. przyniósł pewną stabilizację. Pewność, że za pięć, dziesięć lat będzie mieszkać się w tym samym miejscu i uprawiać tę samą ziemię stworzyła warunki dla lokalnej aktywności. Poczucie bezpieczeństwa umożliwiło inwestowanie w gospodarstwo, ale także działanie Koła Gospodyń Wiejskiego, zespołu muzycznego, organizację dożynek.
Jakie jeszcze zaskoczenia przyniosła Ci historia Twojej babci, a właściwie Polski w tym okresie?
– Nieoczywisty na polskiej wsi – o czym już wcześniej nieco wspomniałem – podział na to, co postępowe i konserwatywne. W Liszkowie w wielu gospodarstwach, nie tylko mojej babci, to kobiety dysponowały finansami. A jednocześnie to społeczeństwo religijne i zamknięte, niechętne obcym, co pokazuję w książce.
Równie nieoczywista okazała się dla mnie historia Liszkowa po 1989 roku.
To znaczy?
– Są dwie opowieści o transformacji. Pierwsza z nich jest o tym, że Polska została krajem wolnym, demokratycznym i kapitalistycznym, a jednym z jej głównych bohaterów jest Leszek Balcerowicz. Druga jest o biedzie i braku perspektyw. Historia Liszkowa inna: w 1989 roku nie nastąpił tu wstrząs, ponieważ we wsi nie było PGR-ów, a prywatyzacja nie robiła na nikim szczególnego wrażenia, bo chłopi od dawna uważali tu ziemię za swoją własność. Zmiany przyszły z czasem i to one właśnie okazały się nieoczywiste. Z jednej strony w sferze prywatnej nastąpił postęp: nie tylko pralki były lepsze, ale na podwórkach pojawiły się samochody, ludzie remontowali łazienki i kuchnie; mieszkańcy Liszkowa, z którymi rozmawiałem, ostatnie trzydzieści lat wspominają pod tym względem dobrze, kojarzą im się z dobrobytem. Z drugiej strony, zwijała się sfera publiczna, szczególnie w latach 90.: likwidacja punktów bibliotecznych na wsi i połączeń PKS oraz dotkliwe dla kobiet, a także życia kulturalnego w ogóle – cięcia finansów na działalność Kół Gospodyń Wiejskich. Paradoks polega więc na tym, że członkowie społeczności prywatnie się wzbogacili, ale publicznie społeczność traciła.
Kolejne rozdziały historii Liszkowa po 1989 roku otwierają wydarzenia takie jak wejście do Unii Europejskiej, a wcześniej wybory, w których bardzo dobry wynik zdobywa Samoobrona.
– Kolejna nieoczywistość. Istnieje obraz polskiej wsi, która poparła Andrzeja Leppera. Jednak kiedy przyszło do udziału w referendum, którego stawką było przystąpienie do Unii Europejskiej, czemu Samoobrona była przeciwna, większość mieszkańców Liszkowa opowiedziała się za integracją. Nie da się więc opowieści o wsi mojej babki zamknąć w określonych ramach.
Społeczność podejmowała decyzje kalkulując zyski i straty – kiedy chcieli okazać sprzeciw wobec polskiej klasy politycznej, rzeczywiście głosowali na Samoobronę, ale mając świadomość korzyści płynących z wejścia do Unii, opowiadają się za tym.
W pewnym momencie historia babki staje się Twoją.
– Pojawiam się w niej pod koniec lat 80. Urodziłem się w Liszkowie. Powoli moje pokolenie oddalało się od pokolenia mojej babki. Byliśmy zafascynowani amerykańską popkulturą – zakładając na plecy koszyki na ziemniaki bawiliśmy się w żółwie ninja, bohaterami byli dla nas Bruce Lee i Rambo, a marzeniem wycieczka do McDonald’s. Na początku wydawało się, że nie ma to większego znaczenia. Z perspektywy lat widzę, że było inaczej. Świadczy o tym historia zespołu folklorystycznego, który w latach 80. założyła moja babka: tworzyły go starsze mieszkanki Liszkowa, ale przewijali się przez niego również młodzi ludzie – kiedy wyjeżdżali na studia, w to miejsce pojawiały się kolejne pokolenia. Na przełomie wieków ten mechanizm się załamał – atrakcyjniejsza była dla nas kultura amerykańska, zespół folklorystyczny stawał się synonimem obciachu, a oprócz tego coraz więcej młodych ludzi wyjeżdżało ze wsi na stałe i nie wracało tu po studiach. Po ponad dwudziestu latach działalności, zespół musi więc ją zakończyć. Wraz z tym następuje koniec wymiany pokoleń. Inna sprawa, że kiedy chcieliśmy być żółwiami ninja, to wszystko działo się jeszcze w realnej, wiejskiej, przestrzeni, istniały jeszcze jakieś punkty styczne, więc babka obserwując naszą zabawę na podwórku, mogła nam dać koszyk po ziemniakach do zabawy. Ale wraz z pojawieniem się komputerów i internetu, przepaść pogłębiała się.
33,3 procent badanych (NCK/TNS, 2016) od czasu do czasu dyskutuje na temat przeszłości w kręgu rodziny. 6,7 procent respondentów i respondentek robi to często. Tematem takich rozmów wśród 26,4 procent badanych jest historia własnej rodziny. Wiedzę o młodości swoich dziadków deklaruje 36,2 procent uczestników i uczestniczek badania. Jak powstaje książka, taka jak Twoja?
– Kiedy byłem dzieckiem bardzo lubiłem słuchać opowieści mojej babki. Potem wyjechałem do liceum i na studia, zapominając o moich korzeniach. Dopiero po latach zrozumiałem, że to element mojej tożsamości.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że gdyby ktoś zapytał mnie, co wiem o historii np. Gdańska czy Warszawy, umiałbym ją na ogólnym poziomie opowiedzieć, choć nigdy tam nie mieszkałem, ale gdyby ktoś zapytał, co wiem o historii mojej rodzinnej miejscowości, co działo się w Liszkowie 50 lat temu, rozłożyłbym ręce.
Ta refleksja była dla mnie punktem wyjścia do tego, by poznać przeszłość mojej wsi, a babcia stała się naturalną łączącą mnie z nią pośredniczką. Pisząc historię np. Krakowa, ma się do dyspozycji mnóstwo źródeł. Natomiast chcąc opowiedzieć o stu latach z dziejów Liszkowa nie ma się ich wcale. W prasie z lat 50. i 60. nazwa ta pojawiała się wyłącznie w krótkich notkach na stronach sportowych, informujących o wynikach lokalnej drużyny. Nie lada sztuką okazało się znalezienie choćby jednego zdjęcia niemieckiego dworu, który stał tu przed wojną. Trzeba więc rozmawiać z ludźmi, którzy to pamiętają, mając świadomość, że pamięć bywa zawodna i subiektywna, dlatego też konfrontowałem różne wspomnienia ze sobą, szukając pewnych części wspólnych.
To ostatnia szansa, by poznać historię tego pokolenia. Jeśli nie teraz, przepadnie ona wraz z jego odejściem.
Innego rodzaju zaskoczeniem mogło być dla Ciebie to, że Twoją książkę polecił premier Mateusz Morawiecki.
– Z jednej strony tak. Ale z drugiej nie musi mnie to wcale dziwić, bo moja książka jest dla każdego. Nie ma znaczenia, czy ktoś ma poglądy liberalne, lewicowe lub konserwatywne. To opowieść o życiu konkretnej kobiety i tworzącej się wokół niej wspólnoty. W centrum nie ma publicystycznych tez. Mam więc nadzieję, że każdy znajdzie w tej historii coś zaskakującego.
Tomasz S. Markiewka – filozof, wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pisuje dla OKO.press, dwutygodnika.com, „Krytyki Politycznej” i „Nowego Obywatela”. Autor książek "Nic się nie działo. Historia życia mojej babki" (2022), „Gniew” (2020) i „Język neoliberalizmu” (2017).
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.