– Jeżeli ktoś przed laty wyjechał z mniejszego miasta i rozważa powrót, ma świadomość tego, jak wygląda tamtejsza rzeczywistość. Z kolei mieszkaniec dużego miasta może zderzyć się ze ścianą, bo różnice – nawet jeśli mniejsze miejscowości gonią większe – by nie powiedzieć, że wręcz przepaść, wciąż występują – z Markiem Szymaniakiem, autorem książki „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” rozmawiamy rok od jej wydania.
Estera Flieger: – Rok temu Czarne wydało Pana książkę „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”. Coś się przez ten czas zmieniło?
Marek Szymaniak: – Zmianą jest już sama częstsza obecność tematu mniejszych miast w debacie publicznej. Moja książka i kolejne na ten temat – Magdaleny Okraski, Piotra Witwickiego i Andrzeja Andrysiaka oraz reportaże radiowe Michała Janczury dowodzą zainteresowania tą problematyką. Natomiast problemy, które opisałem raczej się pogłębiają niż znajdują rozwiązanie.
„Marzymy o życiu w małych miasteczkach. I mamy rację: często żyje się tam lepiej niż w dużych miastach” – artykuł pod taki tytułem ukazał się 1 sierpnia w „Wysokich Obcasach”. Treść mnie nie zaskoczyła – to głównie opowieść o pracujących zdalnie mieszkańcach dużych miast, którzy wyprowadzają się do mniejszych i na wieś, bo chcą pić kawę w ogrodzie. Czy nie dominuje wciąż obraz stereotypowy, idylliczny, a przez to spłaszczający problemy mniejszych miast?
– Spojrzałbym na to inaczej. W „Tygodniku Powszechnym” opublikowałem niedawno tekst o szansach, jakie po pandemii otworzyły się przed mniejszymi miastami. Postępem jest przedstawienie wyprowadzki do mniejszej miejscowości jako pewnej ciekawej i rozsądnej opcji. Nawet jeżeli czytelnicy „Wysokich Obcasów” przyjmują warszwskocentryczną perspektywę, to na ich horyzoncie w ogóle pojawiają się małe miasta.
Nie mówi się już o takiej przeprowadzce czy życiu w mniejszym mieście jako porażce, ale przedstawia ją jako pewną możliwość.
Ceny mieszkań rosną od lat, ale w ostatnich miesiącach gwałtownie. Kurczą się zdolności kredytowe Polaków. Problem dostępności do własnego M będzie większy. Być może więc część osób, która nie otrzyma kredytu na mieszkanie w dużym mieście lub których spłacane już raty znacznie wzrosły, pomyśli o powrocie do rodzinnej miejscowości, jeżeli tylko mają opcję pracy zdalnej lub hybrydowej. Niektóre z mniejszych miast zmieniają się, by przyciągnąć rozważających taką możliwość lub zatrzymać tych, którzy myślą o wyjeździe.
Perspektywa, którą nazwiemy warszawskocentryczną chyba różni się od tej, którą ma osoba już mieszkająca w mniejszym mieście i na co dzień stająca przed związanymi z tym problemami.
– Jeżeli ktoś przed laty wyjechał z mniejszego miasta i rozważa powrót, ma świadomość tego, jak wygląda tamtejsza rzeczywistość. Z kolei mieszkaniec dużego miasta może zderzyć się ze ścianą, bo różnice – nawet jeśli mniejsze miejscowości gonią większe – by nie powiedzieć, że wręcz przepaść, wciąż występują. Bywa, że to, co jest dostępne w metropoliach, nie jest dostępne w mniejszym mieście, a tym bardziej na wsi.
Nagle może okazać się, że najbliższy przystanek autobusowy jest pięć kilometrów od domu, sklep w sąsiedniej wsi, a by skorzystać z wizyty u lekarza trzeba jechać ponad godzinę autem.
Wśród czytelników „Zapaści” z dużych miast dostrzegłem pewne zaskoczenie: niektórzy dzielili się ze mną tym, że książka otworzyła im oczy na problemy mieszkańców mniejszych miast.
Zbliża się kampania wyborcza, o ile nie przyjmiemy, że już trwa: czy małe miasta zyskały podmiotowość? Bo mam wrażenie, że wciąż mają status „maskotki”: politycy dobrze wiedzą, że należy się w nich pokazać, w dobrym kampanijnym tonie jest zorganizowanie tam konwencji, bo przecież wszyscy wiedzą, że jak powiedział Grzegorz Schetyna „wybory wygrywa się w końskich” i na tym się kończy.
– Książki wymienionych wcześniej autorów i moja dokładnie pokazują, czym powinni zająć się politycy. Mają podane na tacy to, z jakimi problemami zmagają się mieszkańcy mniejszych ośrodków. I wydaje się, że ich świadomość rośnie. O „Zapaści” mówił w swoim podkaście premier Mateusz Morawiecki, a do problemów, które opisałem na konwencji partyjnej nawiązywał Donald Tusk. W kampanii będzie podobnie.
Ale czy przez rok od publikacji rząd wypracował realną ofertę dla mniejszych miejscowości? Raczej w wielu obszarach – opieki zdrowotnej, transporcie publicznym i mieszkalnictwie – sytuacja się pogorszyła.
Z drugiej strony powstaje pytanie, czy partie opozycyjne będę potrafiły zagospodarować ten temat? Mam nadzieję, że nie skończy się na mówieniu o problemach mniejszych miast wyłącznie w kampanii, a po zwycięstwie, którejkolwiek ze stron, ucięciu tematu.
Rok od wydania „Zapaści” polecał Pan książkę „Biedni w bogatym kraju”: można nakreślić jakąkolwiek paralelę pomiędzy sytuacją mniejszych miast w Polsce, a ośrodków położonych poza największymi metropoliami w Stanach Zjednoczonych?
– Z książki „Biedni w bogatym kraju” zapadła mi w pamięć scena, która rozgrywa się w jednej z miejscowości: przez trzy dni działa tam „jarmark zdrowotny”, zapewniając dostęp do dentystów i okulistów, przed wielkimi namiotami ustawiały się długie kolejki. Może nieco przerysowując – ale czy na pewno – w polskich mniejszych miejscowościach nie brakowało by chętnych do bezpłatnej wizyty u stomatologa przyjmującego w podobnych okolicznościach, ponieważ dostęp do opieki stomatologicznej jest w Polsce ograniczony, głównie ze względu na wysokie koszty w prywatnym systemie. Nie zdziwię się więc jeśli za kilka lat podobne „jarmarki zdrowia” będą organizowane w polskich mniejszych miejscowościach.
Z drugiej strony, w Polsce wciąż istnieją zabezpieczenia socjalne, których nie ma w Stanach. Jeden z bohaterów książki, o którym rozmawiamy, otrzymał od szpitala po wypadku rachunek na kilkaset tysięcy dolarów, podczas gdy my mamy dostęp do SOR, który działa dzięki płaconym przez nas podatkom. A Ameryce, co nie mieści mi się w głowie, nie funkcjonuje nawet coś tak podstawowego, jak urlop macierzyński.
Istnieją pewne podobieństwa. Natomiast na wielu poziomach problemy w Stanach są głębsze.
Ale przed niektórymi z nich mogą w przyszłości stanąć mieszkańcy mniejszych, podupadających ośrodków.
Czy po „Zapaści” odzywały się do Pana osoby, które mieszkają w mniejszych miastach?
– Tak. Część z nich utożsamiała się z bohaterami, bo ich historia jest bardzo podobna. Inni byli nawet nieco krytyczni, zwracając uwagę na to, że to, co opisałem w książce w żadnej sposób ich nie zaskoczyło, bo tak wygląda rzeczywistość mniejszych miast. Niektórzy chcieliby przeczytać więcej pozytywnych historii, choć moim celem, jako autora reportażu, jest opisanie w pierwszej kolejności problemów do rozwiązania i ewentualnych sposobów sobie z nimi poradzenia.
W pamięć zapadła mi historia mężczyzny, który nawiązał ze mną kontakt po lekturze książki. Chciał podzielić się swoimi obserwacjami dotyczącymi funkcjonowania lokalnego ośrodka kultury, panujących w mieście układów, wszędobylskich macek władzy. Opowiadał mi o tym wszystkim i chyba poczuł ulgę, ale na koniec chciał, abym zachował to dla siebie, bo bał się, że za publiczną krytykę spotkałyby go nieprzyjemności, może nawet mógłby stracić pracę. To pokazuje, że wiele historii i tematów z mniejszych ośrodków wciąż leży na stole i czeka na opisanie.
„Krajobraz” małych miast zmienił się po 24 lutego?
– Szczególnie na początku wojny wielu Ukraińców przyjeżdżało również do mniejszych miast, gdzie otrzymywało pomoc. Jednak z czasem, wydaje się, że większość z nich przeniosła się do większych ośrodków. Zresztą po 2014 roku było podobnie – Ukraińcy zamieszkiwali w większych miastach, gdzie łatwiej o pracę.
A hierarchia problemów małych miast, które Pan opisał zmieniła się? Zwłaszcza, że w tle pojawiła się bardzo wysoka inflacja.
– Podstawowym problemem pozostaje rynek pracy. Rzeczywistość inflacyjna mocno dotyka osoby, które zarabiają w mniejszych miastach mniej. I mniej przez to mogą dziś kupić towarów i usług. Poza tym w górę poszła cena benzyny – z powodu wykluczenia transportowego nie ma innego wyjścia niż poruszanie się samochodem, więc w portfele mieszkańców mniejszych miast uderza to jeszcze bardziej.
Ekonomiści prognozują spowolnienie gospodarcze, a to może okazać się szczególnie dotkliwe w małych miejscowościach, bo już wcześniej ich mieszkańcy częściej pracowali na niestabilnych umowach czy „na czarno”.
Rynek pracy nie jest tu tak różnorodny i szeroki jak w dużych miastach, gdzie po stracie pracy łatwiej znaleźć nową.
Marek Szymaniak (ur. 1988) – dziennikarz i reporter. Publikował m.in. w „Dużym Formacie” i magazynie „Pismo”. Jest laureatem nagrody za reportaż prasowy przyznawanej przez jury Festiwalu Wrażliwego, zwycięzcą konkursu dla dziennikarzy „Pióro odpowiedzialności” oraz zdobywcą II miejsca w konkursie „Twarze ubóstwa” im. Bartosza Mioduszewskiego. Dwukrotnie znalazł się w finale konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz trzykrotnie w finale Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej, m.in. za debiutancką książkę "Urobieni. Reportaże o pracy".
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.