„Nie chodzi o recytację zasług historycznych, ale poczucie, że kobiety w przestrzeni publicznej są na swoim miejscu” [wywiad]
O przywracaniu pamięci o historycznych postaciach kobiecych i robienia miejsca kobietom w przestrzeni publicznej rozmawiamy z Fundacją Łódzki Szlak Kobiet i Fundacją im. Julii Woykowskiej.
– W latach 90. toczyły się dyskusje o tym, czy przedszkola i żłobki są w ogóle potrzebne, skoro – i mówiono o tym wprost z sejmowej mównicy – kobiety mogą zostawać w domach (w tej chwili wygląda to inaczej i nawet politycy prawicy chcą otwierać żłobki i przedszkola).
– Mam dane za maj 2019 roku: w programach takich jak „Fakty po faktach”, „Gość wydarzeń”, „Wydarzenia i opinie” kobiety stanowiły 18 proc. zaproszonych gości.
Estera Flieger: Co wspólnego z Łodzią ma Kubuś Puchatek?
Ewa Kamińska-Bużałek, Łódzki Szlak Kobiet: – Od bardzo dawna jest w Łodzi ulica Kubusia Puchatka. Ale długo nie mieliśmy miejsca, które by upamiętniało Irenę Tuwim, dzięki której polskie dzieci Kubusia Puchatka poznały. Była siostrą Juliana i robiła karierę równolegle z nim. Potrafiła posługiwać się piękną polszczyzną, była utalentowaną poetką i prozaiczką – opublikowała m.in. zbiór prozy biograficznej „Łódzkie Pory Roku”. Jeśli ktoś ją kojarzy, to najczęściej z pracy tłumaczki. Jej przekład „Kubusia Puchatka” jest autorski – niezbyt wierny oryginałowi, ale bardzo dobrze się przyjął i kochają go kolejne pokolenia. Mówimy Ireną Tuwim, bo powiedzenia, takie jak „wszyscy krewni i znajomi Królika” to jej fraza.
Inne przykłady kobiet związanych z Łodzią?
Ewa Kamińska-Bużałek: – Dobrym przykładem jest Michalina Wisłocka – bohaterka pokolenia 60+. W tej grupie wiekowej wszyscy ją kojarzą, bo jej bestsellerowa „Sztuka Kochania” była na półce niemal w każdym polskim domu. Urodziła się w Łodzi, tu mieszkała. Potem wyjechała do Warszawy.
Innym przykładem jest Katarzyna Kobro. Wydawać by się mogło, że to znana postać. Ale nie do końca tak jest. Była awangardową rzeźbiarką. Mówi się, że zmieniła myślenie o rzeźbie. Pamięć o niej wraca – w Łodzi ma powstać w samym centrum miasta, zaraz obok Dworca Łódź-Fabryczna rynek nazwany jej imieniem. Ale prowadząc np. spacery herstoryczne wciąż spotykam się z wieloma osobami, które o Katarzynie Kobro nigdy wcześniej nie słyszały, a nawet takimi, które słysząc nazwę „Rynek Kobro” myślą, że będzie upamiętniał jakiegoś mężczyznę.
Z Łodzi była jeszcze Ala z „Elementarza”, prawda?
Ewa Kamińska-Bużałek: – Czyli Alina Margolis-Edelman, jako dziecko bohaterka słynnego elementarza Mariana Falskiego, z którego kolejne pokolenia dzieci uczyły się pisać i czytać. Była uczestniczką Powstania Warszawskiego, a wcześniej więźniem warszawskiego getta. Uratowała Marka Edelmana – była w złożonej głównie z kobiet ekipie, która wyniosła go z ruin po Powstaniu Warszawskim. Została lekarką i jej kariera bardzo dobrze się rozwijała, ale na fali antysemickiej kampanii rozpętanej w marcu 1968 roku, została zmuszona, żeby wyjechać z Polski. Uciekła z dziećmi do Francji, gdzie musiała nostryfikować dyplom. Odzyskanie pozycji zawodowej zajęło jej wiele lat. Jednocześnie angażowała się w życie społeczne i działalność Lekarzy bez Granic. Po transformacji ustrojowej założyła fundację Dajemy Dzieciom Siłę, która jest bardzo ważną i prężnie działającą na rzecz dzieci organizacją pozarządową
Dla Poznania emblematyczną, kobiecą postacią stała się Julia Woykowska.
Paulina Kirschke, Fundacja im. Julii Woykowskiej: – Bez względu na to, czy chodzi o Łódź, Poznań, Warszawę lub Kraków, postacie kobiece pozostają w cieniu. I brakuje ich nie tylko w podręcznikach historii.
Nie inaczej jest z Julią Woykowską, która długo czekała na to, aż zostanie odkryta. Była XIX-wieczną feministką. I szerzej, postępową działaczką społeczną, głosząca pogląd o tym, ze wszystkie stany powinny być równe, a prawa i przywileje takie same bez względu na status majątkowy.
Fascynuje mnie jej postać, wciąż nie wiemy o niej wszystkiego.
Nie zachował się żaden portret Julii Woykowskiej. Wiemy, że wyróżniała się strojem: nie lubiła modnych w jej czasach koronek, długich krynolin i fikuśnych nakryć głowy, chodziła w czarnej sukni, którą zdobił najwyżej biały kołnierzyk, a zamiast kapelusza nosiła konfederatkę, czyli ówczesną czapkę z daszkiem.
Mając dwadzieścia cztery lata, jako Julia Molińska, przyjechała do Poznania z Bnina z myślą założenia tutaj szkoły, w której dziewczyny mogłyby się uczyć czegoś innego niż roli panienek szczebioczących po francusku na salonach. Chciała je uczyć tego samego, czego uczono chłopców, a więc przedmiotów ścisłych. Szkoła działała raptem trzy miesiące, bo Prusacy, jak i mieszczaństwo, uznali, że zrobi z dziewcząt „wariatki”. Jej działalnością przerażone były również wychowawczynie prowadzące inne pensje.
Julia Woykowska przyjechała do Poznania także po to, by współpracować z Antonim Woykowskim, który prowadził znaną gazetę „Tygodnik Literacki”. Z czasem została jego żoną.
Byli zresztą kontrowersyjną parą: w listach z epoki są np. wzmianki oburzonych mieszkańców miasta – komuś przeszkadzało, że siadała po turecku, innym, że publicznie całuje męża.
Mimo zamknięcia jej szkoły, kontynuowała działalność edukacyjną, z tym że w innej formie: walcząc o równość, pisała podręczniki dla dzieci chłopskich. Przygotowała również pierwszy podręcznik dla nauczycieli, jak uczyć języka polskiego na wsiach. Leżały jej na sercu sprawy więźniów politycznych – była jedną z osób, które domagały się uwolnienia Jakuba Krauthofera, adwokata, który uważał, że Polska powinna odzyskać niepodległość – mimo że jego rodzina miała niemieckie pochodzenie.
Woykowska mieszkała w Poznaniu dziesięć lat. Zmarła zapomniana w przytułku dla bezdomnych we Wrocławiu. A im dalej od Poznania, tym mniej osób w ogóle słyszało o tej postaci. A szkoda, to przecież wręcz filmowa bohaterka.
Szukając nazwy dla fundacji, pomyślałam, że Julia Woykowska będzie jej świetną patronką, bo po pierwsze, zmusimy zainteresowanych naszą działalnością do poszukiwania informacji o tym, kim była ta kobieta, a po drugie robiła fantastyczne rzeczy.
Dąbrówka, Jadwiga, Maria Skłodowska-Curie, Danuta "Inka" Siedzikówna – na palcach jednej dłoni możemy policzyć, ile kobiet jest w podstawie programowej nauczania historii. Dodajmy, że najwyższy wyrok w stanie wojennym otrzymała kobieta – Ewa Kubasiewicz: dziesięć lat za kontynuowanie działalności związkowej. Dlaczego kobiet w podręcznikach jest mniej, a opozycja demokratyczna ma wyłącznie męską twarz?
Ewa Kamińska-Bużałek: – Wynika to z podziału na sferę publiczną i prywatną: ta druga, a więc wychowywanie dzieci i opieka nad domem traktowana jest jako nieważna i przez to rzadziej opisywana w podręcznikach historii, a do tej pierwszej przez wiele lat kobiety nie miały dostępu – jeśli już, to często pod męskimi nazwiskami lub w męskich przebraniach (znamy mnóstwo przykładów kobiet w ten właśnie sposób walczących w Legionach).
A wracając do przykładu opozycji demokratycznej, warto przypomnieć, że w „Solidarności” proporcje płci były wyrównane, a nawet – co pokazują niektóre nowsze badania – kobiet w szeregach związku było więcej. Z tym że było ich mniej na pozycjach liderskich. Natomiast działaczki robiły bardzo wiele, niekiedy nawet więcej niż formalni liderzy.
Z kolei po 1989 roku nastąpił backlash: wróciło z całą mocą tradycyjne postrzeganie ról. Mówiło się, że PRL je zaburzył, że kobiety zostały zmuszone do pracy zawodowej.
W latach 90. toczyły się dyskusje o tym, czy przedszkola i żłobki są w ogóle potrzebne, skoro – i mówiono o tym wprost z sejmowej mównicy – kobiety mogą zostawać w domach (w tej chwili wygląda to inaczej i nawet politycy prawicy chcą otwierać żłobki i przedszkola). Przykład zaangażowanych w działalność polityczną kobiet z lat 80. nie pasował więc do tego wtłaczanego zaraz po transformacji modelu, więc bohaterki opozycji zostały skazane na zapomnienie.
Ponadto one rzadko walczyły o władzę. Angażowały się np. w sektor pozarządowy.
Dobrym przykładem pozostającej przez wiele lat w zupełnym zapomnieniu bohaterki jest Janina Kończak, organizatorka marszu głodowego, który przeszedł ulicą Piotrkowską w Łodzi w 1981 roku. To była największa demonstracja uliczna w PRL-u. Inicjatywę podjęły kobiety. Wyraziły w ten sposób sprzeciw wobec niewydolnego systemu kartkowego, który je upokarzał – dzień w dzień musiały stać godzinami w kolejkach, często tylko po to, by wrócić do domu z pustymi rękami. Janina Kończak, organizatorka protestu, w stanie wojennym została internowana, następnie zmuszona przez SB do emigracji. Wyjechała i przez długie nikt się nią nie interesował. A takich kobiet na pewno jest więcej.
Paulina Kirschke: – Musimy zdać sobie spraw z tego, kto pisał podręczniki do historii: to nie były kobiety. Łatwiej przywoływać postaci generałów, niż opisać historię społeczną, która jest domeną kobiet. Przecież już na przełomie XVI i XVII wieku kobiety bardzo często działały wspólnie ze swoimi mężami, np. prowadząc warsztaty czy rodzinne firmy.
Spójrzmy na Heweliusza – kto dziś pamięta o tym, że jego zarówno pierwsza, jak i druga żona pracowała razem z nim, obserwując niebo i prowadząc skrupulatne zapiski?
Poza tym, zgadzam się z Ewą, że kobiety nie pchają się po ordery. Spójrzmy na otaczającą nas rzeczywistość, np. na biznes – dla kobiet celem samym w sobie nie są stanowiska, a efekty pracy, co pokazują badania ich udziału w biznesie.
W świecie polityki liczby mówią same za siebie – wiele osób krytykuje ideę parytetu, ale by zrozumieć, że jest on potrzebny, spójrzmy na skład polskiego rządu: jest w nim jedna kobieta, która objęła oczywisty resort ds. społecznych. W Europie rada ministrów w takim kształcie, nie ma racji bytu: we Francji jest osiem minister na 16 ministerstw, w Hiszpanii, która jest przecież uważana za ostoję maczyzmu, jest 11 minister na 22 ministerstwa. M.in. te kraje dążą do tego, żeby wszelkie gremia odzwierciedlały społeczeństwo, którego kobiety stanowią ponad 50 procent.
Wasze fundacje przywracają pamięć o kobietach w historii Łodzi i Poznania, jak i walczą o przestrzeń dla nich we współczesnym życiu publicznym.
Paulina Kirschke:
– Nie chodzi wcale o to, żeby na każdym placu stanął pomnik kobiety. A o to, żebyśmy zaczęły się zastanawiać, dlaczego ich nie ma. A także, żebyśmy pokazywały młodszemu pokoleniu, że kobiety robiły fantastyczne rzeczy, a obraz kreowany przez ich brak w podręcznikach jest nieprawdziwy – przecież nie pojawiłyśmy się znikąd w latach 90.
W zeszłym roku, z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, Fundacja im. Julii Woykowskiej zorganizowała akcję „Kobiety na pomniki”. Zainteresowanie nią przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Policzyłyśmy, co nie było trudne, że w Poznaniu jest tylko jeden pomnik podpisanej z imienia i nazwiska kobiety. W związku z tym, zaprosiłyśmy poznanianki do tego, aby wspólnie zastanowiły się, jaką kobietę chciałyby uhonorować. Przygotowałyśmy podpowiedzi, wypożyczyłyśmy stroje z Teatru Wielkiego i ustawiłyśmy na Placu Wolności trzy cokoły pomnikowe. Była niedziela, piękna pogoda, więc nasz happening zobaczyło wiele osób. Na cokołach stanęło kilkadziesiąt kobiet: wspaniała pilotka Wanda Modlibowska, twórczyni jednego z pierwszych muzeów w Polsce Izabella Działyńska i wiele innych postaci, w tym sama Julia Woykowska, Aniela i Zofia Tułodzieckie, Bibianna Moraczewska i Kazimiera Iłłakowiczówna. Zrobiłyśmy zdjęcia, a z nic wystawę, którą pokazujemy w różnych miejscach w Wielkopolsce.
Prowadzimy również warsztaty dla dziewczyn: na kanwie biografii silnych, a zapomnianych kobiet, wzmacniamy cechy liderskie ich uczestniczek – odwagę, konsekwencję, umiejętność podejmowania decyzji. Robimy np. ćwiczenie, które otwiera im oczy i jest to przy tym dla mnie, jako dziennikarki, za każdym razem dojmujące doświadczenie: przeglądamy opiniotwórcze tygodniki, np. „Newsweek” i „Wprost” i prosimy, żeby uczestniczki zajęć zwróciły uwagę na to, o czym mówią w nich kobiety, ile jest ich, a ile mężczyzn na zdjęciach. Okazało się, że np. w popularyzującej naukę gazecie „Wiedza i życie” jest tylko jedna kobieta – reklamowała bransoletkę przeciwreumatyczną, a to pokazuje, że w mainstreamie wciąż powielany jest dobrze znany z podręczników schemat: jest w nich jedna kobieta, Maria Skłodowska-Curie, na tym koniec. A moja fundacja go przełamuje: pokazujemy dziewczynom, że mogą wszystko i że rzeczywistość, w której na dwudziestu członków rządu jest tylko jedna kobieta, należy zmieniać.
Realizujemy także projekt podcastowy „Kobiety jak rakiety”. Zapraszamy do nagrania kobiety, które mają stereotypowo męskie zawody: pilotkę helikoptera, instruktorkę jazdy na torach wyścigowych, naukowczynie. Pokazujemy, że obecność kobiet w mediach jako piosenkarek i aktorek to tylko wycinek rzeczywistości, bo kobiety mogą więcej.
Ewa Kamińska-Bużałek: – W Łodzi jest podobnie: pomnik ma tylko jedna, podpisana z imienia i nazwiska kobieta: św. Faustyna. Poza tym, a co znamienne, jest np. Pomnik Macierzyństwa.
Mojej fundacji również przyświeca idea, by dodawać sił młodym dziewczynom. Zorganizowałyśmy np. warsztaty dla licealistów o działaczkach łódzkich opozycji demokratycznej. Słabo znali na tym etapie edukacji historię PRL-u, a o zaangażowanych w działalność opozycyjną kobietach już w ogóle nic nie wiedzieli. Tymczasem zobaczyli, że gdzieś bardzo blisko nich mieszkają osoby, które działały, a z niektórymi mogą nawet porozmawiać.
Łodzianom i łodziankom Fundacja najbardziej znana jest ze spacerów herstorycznych „Śladami kobiet po Łodzi”. Opracowałyśmy kilkanaście tras, które się rozrastają, bo bohaterek jest naprawdę dużo. Kiedy zaczynałyśmy, przychodziło pięciu zainteresowanych spacerowiczów, co już nas cieszyło. Teraz na niektórych spacerach gromadzimy blisko setkę osób, więc myślimy o podziale na grupy, by w przyszłości wycieczki były bardziej komfortowe. Duże zainteresowanie budzą zwłaszcza spacery śladami kobiet w getcie łódzkim czy śladami włókniarek.
Zajmujemy się również działaniem na rzecz kobiecych patronek dla ulic, placów i skwerów.
Nie chodzi o recytację zasług historycznych łodzianek, ale poczucie, że kobiety w przestrzeni publicznej są na swoim miejscu.
W Łodzi sytuacja jest o tyle dobra, że w samym centrum miasta powstają nowe miejsca wymagające nazwania, często w prestiżowej lokalizacji. Staramy się więc przekonywać mieszkańców i mieszkanki, a także radnych miejskich, którzy podejmą decyzję, że należy oddać sprawiedliwość kobietom i wyrównać proporcje. W tym momencie kobiety są patronkami ok. czterech procent ulic czy placów, a w centrum jeszcze niedawno można je było policzyć na palcach jednej ręki. Mamy na tym polu pewne sukcesy: wszystkie wspomniane w rozmowie postacie, a więc Michalina Wisłocka, Alina Margolis-Edelman i Irena Tuwim zostały w ten sposób uhonorowane, patronują skwerom. To budujące, jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym, że się uda. Bo wtedy było to postrzegane jako feministyczna fanaberia. A dziś mam wrażenie, że spotyka się ze zrozumieniem i poparciem. Czekamy na wyniki kolejnych głosowań.
Czytałam ostatnio, że według Światowego Forum Ekonomicznego, potrzeba 83 lat, żeby we wszystkich krajach zniknęły różnice między kobietami a mężczyznami pod względem praw i możliwości. Nie chodzi o to, by poprawa sytuacji kobiet odbywała się kosztem mężczyzn, ale o znalezienie równowagi, która będzie z korzyścią dla wszystkich. 83 lata, to o wiele dłużej niż wszyscy sobie wyobrażaliśmy. Mieliśmy nadzieję, że stanie się to szybciej” - napisała w 2018 roku Angelina Jolie.
Paulina Kirschke: – A innym problemem jest to, że kobietom zdarza się odmówić udziału np. w programie telewizyjnym i zaproponowanie, by zamiast nich pojawił się kolega, bo na pewno jest lepszym ekspertem. Dlatego trzeba moim zdaniem budować w kobietach poczucie własnej wartości i walczyć z dotykającym je „syndromem oszustki”, a więc poczuciem lęku, że niczego tak naprawdę nie wiedzą i wszyscy się lada zorientują. Problemem pozostaje to, że szkoła nie przygotowuje do wystąpień publicznych.
Fundacja im. Julii Woykowskiej zrobiła badania: razem z firmą Press-Service Monitoring Mediów sprawdziliśmy ile kobiet występowało w programach kulturalnych od 1 stycznia do 31 grudnia 2019 roku. Mężczyźni stanowili 63 proc. zaproszonych gości, a kobiety 37 proc.
W liczbach: 318 komentatorów, 187 komentatorek. Zwróćmy też uwagę na to, w jakiej roli kobiety występowały: największe dysproporcje wynikały w zestawieniach krytyk – krytyczka, reżyser – reżyserka, naukowiec – naukowczyni; dużo było kuratorek, ale naukowczyń zdecydowanie mniej.
Dużo gorzej sytuacja wygląda w publicystyce. Mam dane za maj 2019 roku: w programach takich „Fakty po faktach”, „Gość wydarzeń”, „Wydarzenia i opinie” kobiety stanowiły 18 proc. zaproszonych gości. To pokazuje, że kobiet w przestrzeni publicznej wciąż nie ma.
Ewa Kamińska-Bużałek: – Dziesięć lat temu mieszkałam przez pewien czas w Hiszpanii. Oglądając telewizję zauważyłam, że w programach publicystycznych jest o wiele więcej kobiet występujących jako ekspertki, uczestniczki dyskusji niż w Polsce. Zaczęłam w pewnym momencie to liczyć, wydawało mi się, że wręcz przeważają. Okazało się, że jest mniej więcej pół na pół. To było szokujące dla osoby, która jest przyzwyczajona do oglądania wyłącznie panów w garniturach. Czegoś takiego – niepisanego nawet parytetu – do tej pory w Polsce nie ma. Ale świadomość zmienia się i staje coraz większa: kiedy w dyskusjach, na przykład dotyczących przerywania ciąży, pojawiają się sami mężczyźni albo stanowią oni większość, od razu spotyka się to z krytyką. A to kropla, która drąży skałę. Bo trudno oczekiwać, że po tylu latach dyskryminacji i marginalizowania kobiet, zmieni się to z dnia na dzień.
Pochodząca z Łodzi Romana Pahucka, niewiele ponad sto lat temu walczyła o prawo kobiet do edukacji. Na uczelni we Lwowie zakładała zrzeszenie akademiczek. Nie po to, żeby dyskryminować kolegów, ale przedstawiać władzom uniwersyteckim problemy charakterystyczne dla studentek w tamtych czasach. To się spotkało ze straszliwą reakcją. One były wręcz atakowane fizycznie, straszone kijami, obrzucane zgniłymi jajkami.
Pomyślmy o historii zawodów prawniczych: w latach 30. kobiet w roli sędziów było w Polsce zaledwie kilka. Na tym tle widać, jaką drogę pokonały kobiety.
Pokładam nadzieję w protestach, które wybuchły w ubiegłym roku w październiku po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, bo zobaczyliśmy na ulicach młode dziewczyny. Jeszcze 10-15 lat temu wszystkie manifestacje związane z prawami kobiet, gromadziły niewielkie grupki. Później, w roku 2016, były czarne protesty, a teraz mamy zmianę pokoleniową. Te kobiety, które teraz wyszły na ulicę, nie dadzą się tak łatwo zapędzić w kozi róg tradycyjnych ról.
Obejrzyj wideo-rozmowę
Obejrzyj zapis rozmowy z Ewą Kamińską-Bużałek z Fundacji Łódzki Szlak Kobiet oraz Pauliną Kirschke z Fundacji im. Julii Woykowskiej.
Paulina Kirschke - dziennikarka, reporterka, wydawczyni, autorka programów telewizyjnych, specjalistka w dziedzinie PR. Pracowała jako dziennikarka radiowa i telewizyjna. Współpracowała z Głosem Wielkopolskim, Gazetą Wyborczą i Akademickim Studio Filmowym. Zorganizowała i prowadziła wiele konferencji i eventów - m.in. Wielkopolskie Forum Szerokopasmowe, konferencje dotyczące Partnerstwa Publiczno-Prywatnego i e-zdrowia. Zanim założyła własną Fundację im. Julii Woykowskiej, prowadziła dwie inne, działając przeciwko wykluczeniu cyfrowemu i wspierając równość szans.
Ewa Kamińska-Bużałek – animatorka kultury, pomysłodawczyni projektów społeczno-kulturalnych, związana od lat z organizacjami pozarządowymi. Prezeska Fundacji Łódzki Szlak Kobiet. Oprowadza po Łodzi śladami kobiet.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.