Dzień Nauczyciela. Wygnański: „Podczas strajku nauczycieli zabrakło świadectwa organizacji”
– Gdy rodzic przychodzi do szkoły, siada na małym krzesełku, wciska nogi pod ławkę i patrzy w stronę tablicy – jak w czasach szkolnych. A potrzebujemy sytuacji, gdy rozmowa między nauczycielami, rodzicami i uczniami odbywa się w modelu pozbawionym hierarchii. Tym były nasze Narady – mówi Jakub Wygnański, podsumowując Narady Obywatelskie o Edukacji. A także dzieląc się gorzkimi refleksjami o sektorze obywatelskim.
Ignacy Dudkiewicz, NGO.pl: – Jak to się stało, że zorganizowaliście w całej Polsce 150 Narad Obywatelskich o Edukacji (NOoE), w których wzięło udział prawie 4,5 tysiąca osób? To olbrzymie przedsięwzięcie!
Jakub Wygnański: – Zacznę od początku, dobrze?
Proszę bardzo.
– Kontekstem dla NOoE jest rzecz jasna reforma edukacji przygotowana przez rząd PiS. Już wcześniej, jako Stocznia, współorganizowaliśmy w tej sprawie wysłuchania obywatelskie na Uniwersytecie Warszawskim (można do nich wrócić na stronie). Pamiętajmy, że zanim doszło do strajków – przy okazji których rozpoczęły się Narady – długo trwała dyskusja w sprawie przesunięcia wieku szkolnego czy likwidacji gimnazjów. Jako Stocznia nie wyrażaliśmy w tych kwestiach konkretnych opinii, ale zadbaliśmy o to, aby opinie innych zostały wysłuchane.
Dlaczego się w to zaangażowaliście?
– Bo zajmujemy się partycypacją i zależy nam na tym, żeby w ten właśnie – partycypacyjny –sposób tworzone były polityki publiczne. Jeszcze kilka lat temu byliśmy dumni z tego, że pod koniec rządów PO-PSL udało się nam wypracować (wspólnie z przedstawicielami rządu i wielu środowisk) oraz zakotwiczyć w dokumentach regulujących proces legislacyjny tak zwane 7 zasad konsultacji publicznych (czyli między innymi powszechność, przejrzystość czy responsywność). Warto pamiętać, że powstawały one jak odpowiedź i próba wyciągnięcia wniosków po „kryzysie konsultacyjnym” wokół ACTA. To była olbrzymia praca. Zresztą, w sensie formalnym te zasady nadal są rekomendowane na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Wierzyliśmy, że będą one organizować proces tworzenia prawa pomimo zmiany rządu. Tak się nie stało.
Zaniechania w procesach konsultacji czy też – może jeszcze gorsze – konsultacje pozorne to dziś niestety smutna codzienność.
Wysłuchania obywatelskie – zarówno to, jak i dwa kolejne (w sprawie tak zwanej ustawy antyterrorystycznej oraz zmian w kodeksie wyborczym) – współorganizowaliśmy z tej prostej przyczyny, że nie organizowali ich ci, którzy powinni to uczynić. Czyli promotorzy ustaw: urzędnicy i politycy.
Po zmianie władzy wiele się zmieniło?
– Dziś nie mam już oczekiwań w sprawie konsultacji prowadzonych przez rząd (wyjątki są nieliczne). Jednym z powodów, dla których zorganizowaliśmy NOoE, było to, że władza zaniechała konsultacji w obszarze edukacji. Oczywiście, gdyby zapytać o to Ministerstwo Edukacji, wskazałoby na setki i tysiące opinii, głosów, spotkań – okrągłych stołów, spotkań organizowanych przez wojewodów i tak dalej. Nie jest jednak jasne, kto jest do nich zapraszany i na jakich zasadach, organizatorzy wybierają sobie rozmówców. Nie wiadomo, co z tych rozmów wynika. Edukacja powinna być przedmiotem czegoś w rodzaju szerokiej umowy społecznej, a nie inwazyjnych, jednostronnych działań.
Z punktu widzenia Stoczni zarówno wysłuchanie publiczne, jak i Narady, były więc próbą interwencji, wynikającą z – być może beznadziejnej – wiary, że można jeszcze uratować partycypację. W naszych działaniach nie jesteśmy stroną sporu. Staramy się jedynie zadbać o jakość procedury, o poprawność procesu.
Jakie to procedury?
– Wysłuchanie obywatelskie zakłada, że każdy, kto chce zabrać podczas niego głos, ma tyle samo czasu, kolejność wystąpień jest losowana, a ponieważ każdy może wystąpić tylko raz, to nie należy się do siebie wzajemnie odnosić, bo w efekcie nie ma możliwości polemiki. To forma, która nie zastępuje normalnych procesów konsultacyjnych, w ramach których poszczególne środowiska formułują swoje stanowiska, debatują ze sobą, wypowiadają się (często na piśmie) w imieniu szerszych środowisk etc.
To czemu służy?
– To rodzaj legislacyjnej ostatniej szansy dla tych, którzy nie znaleźli się na różnego rodzaju listach zaproszonych do konsultacji. Często jest to szansa na usłyszenie wypowiedzi konkretnych, indywidualnych osób. Na sprawdzenie, czy na pewno wszyscy, którzy chcieliby się wypowiedzieć, zostali wysłuchani. Choćby po to, by mógł o swoim doświadczeniu powiedzieć na przykład rodzic dziecka z niepełnosprawnością, którego świadectwo styczności z systemem edukacji może być równie ważne, co opinie ekspertów. W naszym przypadku proces ten posłużył jednak także do wypowiedzenia publicznie (wszystko było transmitowane) opinii także środowiskom eksperckim i organizacjom, które nie zostały zaproszone do konsultacji albo ich głos został zignorowany.
Nie rozumiem, dlaczego w przypadku tej reformy rząd nie chciał słuchać nikogo. Środowisko zajmujące się edukację jest niezwykle nasiąknięte wiedzą! Również wśród organizacji.
Dużą część polskiego ruchu pozarządowego, szczególnie z początku lat 90., tworzą ludzie, którzy próbowali reformować system edukacji. Wiele osób o tym marzyło. I w dużej mierze to się nie udało. Wielu z tych reformatorów stworzyło alternatywny wobec publicznego system szkół społecznych. Skala ich jednak jest znikoma i myślę, że wielu reformatorów liczyło na to, że uda się nie tylko zbudować alternatywę dla szkolnictwa publicznego, ale właśnie owo publiczne szkolnictwo zmienić (być może wtedy nie byłoby potrzeby tworzenie alternatyw – siłą rzeczy dostępnych dla nielicznych).
A może jednak szkoły społeczne i prywatne naprawdę oddziałują także na publiczny system edukacji?
– Nie przeceniałbym tego wpływu. Można powiedzieć, że system alternatywny modernizuje system publicznej edukacji poprzez konkurencję czy wprowadzanie nowych pomysłów, ale myślę, że ten efekt jest na razie znikomy. To może i powinno się zmienić. Ostatnie zdarzenia bardzo zbliżyły do siebie różne środowiska, dla których edukacja jest ważna, takie jak związki zawodowe, samorząd, organizacje, ekspertów, nauczycieli ze szkół społecznych i prywatnych. Żadna z tych grup nie jest „samowystarczalna”, jeśli chodzi o dokonanie zmiany. I wszystkie właśnie odkryły, że są na siebie „skazane”. Zbudowały nawet katalog tego, co je łączy, w formie „Deklaracji obywatelskiej. Szkoła, jakiej chcemy”. To ważny krok.
W Polsce istnieje bardzo dużo ludzi – ekspertów, rodziców, entuzjastów nauczania – którzy mają bardzo gęstą wiedzę na temat edukacji. To trzeba było niezbędnie wykorzystać!
W przypadku reformy edukacji rząd wykonał maskaradę, która opierała się na ułudzie dużych liczb. Spotkań w terenie, zapisywania się na listach Ministerstwa Edukacji… Co z tego, że sporo osób wypowiedziało swoje zdanie, skoro nikt ich nie słuchał? Zadziałał mechanizm „invite, inform, ignore” (zaproś, poinformuj, zignoruj). Nie wiadomo, kto był na konsultacjach, co mówił, nie ma żadnego podsumowania…
No dobrze, wiemy już, dlaczego. Ale kto wpadł na to, żeby po wysłuchaniu zorganizować Narady Obywatelskie o Edukacji?
– To się wydarzyło trochę przypadkiem. Mój znajomy, którego siostra jest nauczycielką, powiedział mi, że na Facebooku są grupy nauczycieli, które łączą i organizują nauczycieli. To nie są organizacje ani związki zawodowe, ani klasyczne ruchy społeczne, ale pomimo tego są bardzo liczne i to w ich przestrzeni pojawia się sporo pomysłów i bardzo dużo społecznej energii oraz emocji – w tym gniewu. W szczególności chodzi o grupy „Ja, nauczyciel” oraz „Protest z Wykrzyknikiem”. Mówimy o dziesiątkach tysięcy uczestników – a zatem o bardzo poważnej skali. Ów znajomy zapytał mnie – bo, jak rozumiem, zakładał, że mam pojęcie o organizacjach pozarządowych – czy spotkałbym się z nimi i pomógł im planować działania. W pewnym uproszczeniu chodziło o znalezienie jakiejś syntezy łączącej sporą dawkę świeżej energii z doświadczeniem i strukturami. W tym spotkaniu brało zresztą udział kilka organizacji pozarządowych.
To ciekawe, ale wydaje się, że spontanicznie mobilizujący się ludzie wierzą, że my jako organizacje posiadamy „specjalną wiedzę”. Oni mają emocje, postulaty, energię, ale to my – robiąc różne rzeczy od lat – powinniśmy wiedzieć, jak nadać im strukturę, skutecznie domagać się ich, że wiemy, jak „hakować” system. Oczywiście, pewnie w naszym środowisku są jakieś „składniki” tej wiedzy, ale te oczekiwania bywają niekiedy znacznie wyższe niż nasze możliwości.
Tak czy inaczej środowisko nauczycielskie było bardzo zmotywowane i chciało coś zrobić. Kwestia strajku była przesądzona, chodziło więc o coś innego. Owo „coś” trzeba było wymyślić. W spotkaniu brało udział kilka organizacji, które później stały się partnerami tego przedsięwzięcia. W tamtym momencie istotna była rola Szkoły Liderów – część nauczycieli zaangażowanych w ten proces było jej absolwentami. Wspólnie szukaliśmy sposobu na to, żeby pokazać, że nauczycielom nie chodzi wyłącznie o pieniądze (a to był i musiał być w sensie formalnym centralny postulat strajku). Prawo strajkowe jest w Polsce tak skonstruowane, że musi dotyczyć warunków pracy (w tym płac). Nauczyciele więc – i słusznie! – bili się o pieniądze, ale wiadomo, że chodziło im – i nam wszystkim – o coś więcej.
O co?
– O godność. O nadzieję. O przypomnienie, że nauczyciel to jest ważny (może najważniejszy) zawód. Że nasz system edukacji jest głęboko niedopasowany do zmieniającego się kontekstu. Kompetencje, w których kształcimy młodzież, mogą być zgoła nieprzydatne w tej przyszłości, jaka ich czeka.
Pamiętajmy jednak, że Narady zaczęły się jeszcze przed strajkiem.
To ważne?
– Tak! Nie trzeba być bardzo przenikliwym, żeby zrozumieć, że jeżeli rodzice nie będą rozumieli i wspierali nauczycieli, to ci ostatni dostaną manto. A strajk w szkole jest dla rodziców wyzwaniem związanym z zapewnieniem dziecku opieki. Czy w imię solidarności zdecydują się wziąć urlopy z pracy? Niestety, niewiele z tego wyszło, ale celem NOoE było również wytłumaczenie sobie nawzajem swoich intencji jeszcze przed strajkiem.
A nie baliście się, że zostaniecie uznani za tych, którzy chcą nauczycieli od strajku odwieść? Przekonywać, że lepiej gadać niż strajkować?
– To był realny problem. Dlatego wśród naszych partnerów były związki zawodowe, w tym Związek Nauczycielstwa Polskiego. Do tego także Związek Miast Polskich – jako przedstawiciel samorządów – a także wiele ważnych dla edukacji organizacji pozarządowych, na przykład Obywatele dla Edukacji czy Nie dla Chaosu w Szkole i wiele innych. Bez nich i ich wsparcia byłoby to bardzo trudne. Olbrzymią pracę wykonały też „Ja, nauczyciel” i „Protest z Wykrzyknikiem” (w raporcie dostępnym na stronach wymieniamy zresztą wszystkie instytucje i osoby zasłużone dla NOoE).
Ważne było założenie, że nie możemy osłabiać energii strajkowej. To nie miało być „gadanie” zamiast protestowania. Chcieliśmy raczej wzbogacić „repertuar” działań, jakie można podejmować w związku z sytuacją w oświacie.
Czasu jednak mieliście mało.
– Bardzo mało! Nie chcę przesadnie się chwalić, ale to, że w ciągu dwóch tygodni, w olbrzymiej mierze dzięki Stoczni, udało się stworzyć skrypty rozmów NOoE, instrukcje dla organizatorów, stronę www, zestaw formularzy do zgłaszania i raportowanie Narad i tak dalej – to jest osiągnięcie. Dzięki temu mogliśmy ruszyć od początku kwietnia.
Mam satysfakcję, że Stoczni udaje nam się działać w zgodzie z czymś, co nazywamy naszym credo, zgodnie z którym poza tym, że tak, jak większość organizacji, pracujemy projektami, jesteśmy też zdolni do działań w sytuacjach wyjątkowych.
Spodziewałeś się, że to się tak rozrośnie?
– Nie. Początkowo sądziłem, że ukradnę rodzinie jedno niedzielne popołudnie na spotkanie z nauczycielami. Potem jednak to niekontrolowanie rosło. Również nauczyciele okazali się mieć mnóstwo frajdy z tego, że robimy coś z niczego. Nikt nie brał za nic pieniędzy. Stocznia zapewniła tylko niezbędne wsparcie (na przykład koszty podróży na spotkanie inicjatorów przedsięwzięcia).
Myślę zresztą, że gdyby to było wymyślone jako projekt, to by się nie udało. Ale działaliśmy jak po uderzeniu adrenaliny. Wiedzieliśmy, że czas ma krytyczne znaczenie.
Udało się.
– Tak myślę. Okazuje się, że jeśli ludziom ułatwisz sprawę – podasz instrukcję (nie polecenia!), przygotujesz plakat, książeczkę i wzór spotkania, słowem: obniżysz próg wejścia w organizację wydarzenia, to ludzie sobie to biorą i chcą z tego korzystać. To działa według schematu „zrób to sam”. I to daje nadzieję, że tak można działać. Żeby osiągnąć skalę,, nie trzeba zawsze budować struktur wystarczą dostępne „receptury” czy, jak je nazywam, skrypty społecznego działania.
Co konkretnie daje tę nadzieję?
– To, że ludzie, aby porozmawiać, nie potrzebowali obecności znanych osób, pieniędzy czy prezentacji z tezami. To wszystko było niepotrzebne – prostota okazała się siłą. Potrzebne było tylko jedno – chęć i gotowość do rozmowy. W bardzo wielu sprawach okazuje się, że rozwiązania należy szukać z uwzględnieniem paradoksu kalamburu: odpowiedź może być tak prosta, że aż trudno na nią wpaść.
Zresztą nie można było inaczej – nie było szans na to, że wyślemy w Polskę 150 profesjonalnych moderatorów. Dlatego spośród setek znanych metod rozmowy wybraliśmy stosunkowo mało skomplikowaną – World Café – której nazwa nawiązuje do rozmowy przy kawiarnianym stoliku i jego rozmiaru. Grupa, w której rozmawiasz, nie może być tak duża, że uniemożliwia interakcję – mówimy więc maksymalnie o kilkunastu osobach. Druga zasada zakłada okrągłość tych stolików, a więc równość uczestników. W tym wypadku miało to gigantyczne znaczenie.
Dlaczego?
– Bo udało się, choć na chwilę, przełamać hierarchiczność właściwie wbudowaną w instytucję szkoły. W czasie NOoE udało się zmienić relacje między rodzicem a nauczycielem. Gdy rodzic przychodzi do szkoły na zebranie, to siada na małym krzesełku, wciska nogi pod ławkę i patrzy w stronę tablicy – jak w czasach szkolnych. Tak są zorientowane klasy. A potrzebujemy sytuacji, gdy rozmowa między nauczycielami, rodzicami i uczniami odbywa się w modelu pozbawionym hierarchii. Właśnie dlatego tak wiele osób uznało sam proces Narad za ważniejszy od ich efektu w postaci tych czy innych postulatów. 92% uczestników zaznaczyło w ankietach, że było to dla nich ważne wydarzenie. To wygląda jak sfałszowane wybory, a przecież opiera się na tak prostym mechanizmie! Okazało się, że potrzeba rozmawiania i to w takich formach jest w ludziach olbrzymia.
To opowiedz jeszcze trochę o tym, jak to dokładnie wyglądało.
– W World Café stolików zawsze jest więcej niż jeden. Tutaj było ich pięć. Przy każdym z nich jest gospodarz lub dwóch, których rolą jest dbanie o sprawy techniczne, moderowanie oraz notowanie. Podczas naszych narad podejmowaliśmy pięć tematów: czego uczymy?; jak uczymy?; jak zorganizowana jest szkoła wewnętrznie?; jaka jest rola szkoły w społeczności lokalnej?; kto to jest dobry nauczyciel?
Ostatecznie każda osoba powinna usiąść raz przy każdym stoliku. Gospodarz zaś przedstawia kolejnym grupom efekty prac poprzedników tak, by refleksje, postulaty i myśli się nawarstwiały, a nie powtarzały.
Skoro odbyło się 150 narad, to…
– Stolików było 750. A tak naprawdę więcej, bo w niektórych miejscach trzeba było zrobić ich dziesięć, gdy przyszło tak dużo ludzi. Udział w NOoE wzięło, jak wspomniałeś, prawie 4,5 tysiąca ludzi. Co ważne, wzięło udział to nie znaczy: przyszło i słuchało. Tyle osób zabrało głos!
W naszej skali to bardzo dużo. Jasne, że to nie była ostatnio przeprowadzona we Francji Narodowa Debata Prezydenta Macrona, ale tamta organizowana była przez 5 ministerstw i 800 merostw, zebrano ponad milion opinii, a do opracowania jej wyników trzeba było użyć sztucznej inteligencji.
Niemniej impuls do działania był podobny: kryzys demokracji, partycypacji i dialogu obywatelskiego oraz wiara w to, że w odpowiednich okolicznościach ludzie są zdolni do bezinteresownego działania w sprawach publicznych, do formułowania rzeczowych postulatów, do współtworzenia rozwiązań.
Jakie są efekty tych prac?
– Część wydarzeń – można powiedzieć – spełniała się niejako sama. NOoE była metodą komunikacji w lokalnym środowisku. W wielu sprawach podnoszonych przez uczestników lokalnych Narad – na przykład w kwestii zaangażowania rodziców w życie szkoły czy roli szkoły w środowisku lokalnym – ich adresatami są sami uczestnicy.
Efekty pracy wielu grup – mniej więcej połowy – trafiły do nas także w postaci formularzy czy zdjęć notatek. Bardzo sumiennie je przepisywaliśmy i kodowaliśmy. Mamy więc olbrzymią ilość danych – 4,5 tysiąca stwierdzeń, postulatów, diagnoz. To, co widać w raporcie, oczywiście jest naszą interpretacją tego, co z nich wynika, ale nie wziętą z sufitu, tylko bardzo mocno zakorzenioną w materiale. Używaliśmy porządnych narzędzi socjologicznych po to, aby treść raportu miała walor obiektywności. Jednocześnie chcemy zgromadzone przez nas dane udostępnić – może ktoś będzie miał pomysł, jak je zinterpretować i wykorzystać inaczej.
A wam co wyszło? Podaj, proszę, przykład waszych wniosków.
– Jednym z zasadniczych postulatów jest konieczność zasadniczej zmiany dotyczącej samego przedmiotu edukacji. Nauczamy, zamiast postawić na „uczenię się”. Uczymy często rzeczy, które są mało przydatne, a za kilkanaście lat będą tym bardziej bezużyteczne. Potrzebujemy przejścia z systemu opartego na uczeniu na taki polegający na uczeniu się, kształceniu wewnątrzsterowności, rozwijaniu umiejętności zadawania pytań. Obecnie za dużo ładujemy wysiłku w kształtowanie wiedzy, a za mało w kształtowanie konkretnych umiejętności oraz postaw i roztropności. A to właśnie one będą coraz ważniejsze w tak szybko zmieniającym się świecie.
Potrzebujemy też reorganizacji szkoły, ograniczenia biurokracji, podniesienia płac oraz zwiększenia nauczycielom dostępu do pomocy psychologicznej. Oni zwyczajnie wariują w warunkach braku elastyczności, braku zaufania i ogromu obowiązków. A mierzą się z coraz trudniejszymi sytuacjami i sprawami również w życiu uczniów.
Narady będą kontynuowane?
– Mam nadzieje, że niektórym szkołom NOoE wejdzie w nawyk – a szkoła ma przecież sporo rytuałów, ten mógłby być jednym z nich – i na przykład raz do roku będzie się odbywać tego rodzaju spotkanie. To byłby duży krok w stronę tego, by tworzyć umowę społeczną wokół szkoły. To może mieć też wpływ na inne szkoły. Bo ostatecznie nie chodzi o to, żeby w powiecie było pięć dobrych placówek, do których każdy chce się dostać, ale o to, by ta najsłabsza była jak najlepsza. A tego nie zrobimy za pomocą programów stypendialnych, propozycji skierowanych tylko do niektórych i wybranych. Dlatego warto starać się na przykład o to, by NOoE odbywały się w we wszystkich szkołach powiatu i żeby w ten sposób wypracować coś w rodzaju lokalnego paktu na rzecz edukacji.
Może się okazać, że przy ograniczonych zasobach placówki mogłyby uczyć się od siebie nawzajem, korzystać ze swojej infrastruktury, wymieniać doświadczeniami. Skoro nie sposób doprosić się o odgórne dobre zmiany, to trzeba przestawić się na horyzontalne wsparcie. Potrzebujemy w edukacji czegoś na kształt ruchu samopomocowego.
A może ten skrypt rozmowy nadaje się także do innych tematów?
– Jeśli będzie potrzebny, to tak. Bo to jest odpowiedź na pytanie o to, „do czego zdolny jest tłum?”. I czym w demokracji jest demos. Czy traktujemy ludzi jak motłoch, plebs, jako tak zwanego suwerena (w płytkim, instrumentalnym rozumieniu), czy też jako społeczeństwo? Jest w nas po trochu wszystkiego – potrafimy być jednym i drugim: egoistyczni i altruistyczni, pazerni i ofiarni, emocjonalni i roztropni – wiele zależy od kontekstu i formatu rozmowy czy sporu.
Każdy z nas ma emocje, uwarunkowania, słabości. I trzeba się zastanowić nad tym, jak stworzyć warunki do rozmowy o najtrudniejszych tematach. Bardzo potrzebujemy tej rozmowy. Również po to, by nie zamykać się jedynie w logice kontraktu.
Przy okazji dyskusji o gimnazjach byłem bezradny wobec usprawiedliwień polityków PiS wyrażanych prywatnie wtedy, kiedy czuli już, że jest to błąd. Mówili, że muszą to zrobić, bo mieli to w programie. A likwidacja gimnazjów to naprawdę nie był dobry pomysł, zwłaszcza na terenach wiejskich, gdzie skutecznie wyrównywały one szanse edukacyjne. Skrócenie czasu edukacji ogólnej, co zwiększa nierówności, oraz wydanie tak wielu pieniędzy na tę reformę, które można było przeznaczyć na rozwój infrastruktury, przyniosło wiele szkód. To był błąd. I część osób w PiS to wiedziała.
To czym zastąpić logikę kontraktu?
– Wspólnym poszukiwaniem recept na skomplikowane, poplątane problemy. Jest ich więcej. W wielu sprawach potrzebne są umowy społeczne, które będą wynikiem rozmowy między ludźmi. To możliwy sposób na rozmawianie o ochronie zdrowia, ekologii, transporcie, bezpieczeństwie, a nawet o sprawach światopoglądowych. Nie możemy w sprawach, w których nie ma zgody społecznej, opierać się na manipulacji i rozgrywaniu naszych emocji. Musimy ze sobą pogadać. A format NOoE jest alternatywą dla arbitralności i dla zasady, w myśl której zwycięzca – choćby wygrał, na przykład w referendum, o włos – bierze wszystko.
Nie wiem jednak, co będzie dalej, bo z NOoE wiążą się także dwa moje zawody…
Jakie?
– Jeden dotyczy mediów. Wszyscy bez przerwy podnosili kwestie strajku, ale prawie nikogo nie interesowało, że w całej Polsce tysiące ludzi rozmawiają ze sobą o edukacji, że istnieje ciekawa, pozytywna odpowiedź na kryzys. Do wyjątków należą konkretne osoby, które były gotowe mówić o NOoE, na przykład Jacek Żakowski, Jan Wróbel, Edwin Bendyk…
Czyli ci, co zawsze. Co więcej Wróbel jest nauczycielem, a Bendyk od lat pisze o edukacji…
– Było to dla mnie zadziwiające, bo myślałem, że to jest nie tylko społecznie ważne, ale również wizualnie atrakcyjne. Kompletnie nie miałem racji.
Skoro nie mogliście liczyć na media, to jak uzbieraliście tylu chętnych do organizacji Narad?
– Przede wszystkim poprzez wspomniane grupy internetowe. Tam wykonano dużą pracę. Moje wyobrażenie było zresztą mylne także w tej sprawie. Myślałem, że skoro do grupy należy kilkadziesiąt tysięcy osób (i to w większości nauczycieli!), to liczbę osób, które będą miały gotowość do realnego zaangażowania, można szacować w procentach (na przykład 2-3%). A tak naprawdę mówimy o promilach.
To lekcja, którą warto wyciągnąć także z historii. Niezależnie od tego, czy mówimy o okupacji, czy o „Solidarności” – tak naprawdę zawsze tylko garstka ludzi jest realnie zaangażowana. Opowieści o 10 milionach aktywnych członków „Solidarności” to legendy. Obecnie te mechanizmy są jeszcze wzmocnione przez naturę internetowych aktywności.
Dziś „Solidarność” chyba nie miałaby szans się wydarzyć, bo obecnie za aktywność uchodzą rzeczy, które nic nie kosztują i w pewnym sensie właśnie dlatego mają niewielką wartość.
To pokazuje, jak wielkiej nadwyżki ludzi potrzebujemy, by powstała z tego energia do realnego działania – nawet wtedy, gdy mówimy o ludziach, których dana sprawa bezpośrednio dotyczy i którzy byli częścią wymyślania tego działania.
Na szczęście nie zawiedli nauczyciele, bez których by się to nie udało, bo to przede wszystkim oni podjęli wyzwanie. Tu dochodzę do mojego drugiego rozczarowania…
Słucham uważnie.
– Myślałem tak: tu są nauczyciele, tu są rodzice, są w potrzebie, więc teraz my, organizacje i nasze struktury, uruchomimy „nasze dywizje” i ruszymy na pomoc. Że my, ludzie z doświadczeniem w działaniu, będziemy „nośnikiem” tej akcji. A mówimy o elementarnym, nieskomplikowanym zaangażowaniu – chodziło o jedno popołudnie! Wysyłaliśmy to do rożnych sieci, zapraszaliśmy do udziału na portalu NGO.pl, apelowaliśmy. Nie przyniosło to żadnych widocznych efektów.
Nagle uświadomiłem sobie – i musimy to poważnie w środowisku przemyśleć – że my nie mamy żadnych dywizji. I skoro nie uruchomiła nas taka sytuacja, jak strajk nauczycieli, to nie wiem, co nas uruchamia.
Efekt jest taki, że dziś ruchy społeczne patrzą na nas tak, jak my na partie polityczne – jak na biurokratów, sklerotyczne struktury, które nie dadzą sobie wstrzyknąć ani trochę nowej energii i z tego powodu uschną. I możemy tak w kółko budować swoją tożsamość, mówiąc, że nie jesteśmy partiami, a ruchy społeczne mówiąc, że nie są NGO. Możemy się tak nawzajem unieważniać albo zrozumieć, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Tyle tylko, że trzeba to też czasem udowodnić, dać temu świadectwo. A w przypadku strajku nauczycieli tego świadectwa zabrakło.
Narady zrobili ludzie z zewnątrz sektora?
– Całe szczęście, że byli tacy, którzy nic nie wiedzą o grantach czy sprawozdaniach, tylko po prostu przeczytali prostą instrukcję i zrobili swoje.
Niektórzy przekonują, że instytucje pośredniczące między obywatelem a państwem nie są w ogóle potrzebne, bo jedynie kradną podmiotowość suwerena. My w sektorze żyjemy na ogół przekonaniem, że jest inaczej, że owe instytucje są niezbędne, bo inaczej obywatel w zderzeniu z państwem jest bezradny, że zorganizowane grupy ludzi tworzą kontrapunkt dla władzy. I nagle okazuje się, że bardzo trudno liczyć na istniejące instytucje pośredniczące. To bardzo przykra konstatacja. Przez trzydzieści lat budowaliśmy te struktury, rodzaj obywatelskiej straży pożarnej, ale mam wrażenie, że gdy wybuchł pożar, prawie nikt do niego nie wyjechał… Smutne. Okazało się, że informacja o tym, że jesteśmy potrzebni, to tylko kolejny mail. Jeszcze jeden, który można zignorować.
Sam wiem, ile maili – ważnych i pilnych – odkładam na później, a wracam do nich, gdy jest już po zawodach…
– Jesteśmy przebodźcowani i zmęczeni. To od zawsze jest jeden z największych problemów w sektorze. Nie zawsze już jesteśmy gotowi na to, żeby być bohaterami. Ostatnio do konsultacji trafił projekt dotyczący fundacji rodzinnych. Złapałem się na tym, że wiem, że to jest ważne, ale nie mam już na to siły. A my nie mamy zawodowych lobbystów, którym płacimy, i korporacji, które się tym zajmują. Jedyna metoda, jaką znamy, to ta podpatrzona w kolarstwie. Zgadzamy się, że od czasu do czasu ktoś pedałuje z przodu, a my jedziemy za nim, korzystając z tego, że nas chroni od wiatru. Tyle tylko, że i ten mechanizm się wyczerpuje.
Bo ile listów można podpisać i w ilu sprawach protestować…
– Tak, ja już po prostu często nie mamy siły.
Mam też czasem poczucie, że już się w życiu „nakonsultowałem” i już mam dosyć. Często też nie wierzę, że coś z tego wyjdzie. Może teraz ci młodzi coś napiszą, a ja tylko podpiszę? Zaczyna się dyfuzja odpowiedzialności. Musimy o tym poważnie porozmawiać.
Może potrzebujemy środków na „alerty legislacyjne”? Niedużych grantów, które pozwalają w nagłych sytuacjach zlecić ekspertyzę, kupić czyjś czas, a nie znów oczekiwać, że wszystko zostanie zrobione po godzinach. Bo ile razy możemy ukraść kolejnej osobie czas jej pracy? Przy ilu sprawach jeszcze się to jakoś uda, jak przy NOoE? A kiedy padniemy ze zmęczenia?
Jakub Wygnański – socjolog, stypendysta Yale University, działacz i założyciel kilku organizacji pozarządowych. Działacz „Solidarności” i Komitetów Obywatelskich. Obecnie prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.