Szkoły często zachowują się, jakby były wyłączone spod działania Konstytucji, i traktują uczniów jak pół-ludzi, wobec których pewne prawa człowieka nie obowiązują.
Mam nowe hobby. Wchodzę na facebookowe grupy uczniowskie i czytam. Powiem szczerze: jestem załamana, a czasem przerażona. Pewnie części z czytających osób przemknęła w tym momencie myśl: „Wiadomo, ta dzisiejsza młodzież. Jest coraz gorzej”.
Ale ja nie o tym. To grupy, w których uczniowie i uczennice pytają: „czy szkoła może…”, „czy nauczyciel może…”. I kiedy czytam, jakie sytuacje opisują, to czasem nie wierzę, że to Polska, 30 lat demokracji, 2019 rok.
W szkołach łamana jest Konstytucja
Odpisują ich rówieśnicy i rówieśniczki, także niedawni absolwenci i absolwentki. Wiecie, jaki argument najczęściej się przewija? Łamanie Konstytucji. A zgadniecie, którego artykułu?
Artykułu 70 mówiącego o prawie do nauki. Zabawne, prawda? Oraz artykułu 31 ustęp 2, który mówi: „Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje”.
Na moje oko w 90% zapytań dochodzi do naruszenia prawa przez kadrę i władze szkół: Konstytucji, ustawy Prawo oświatowe, ustawy o systemie oświaty, Kodeksu Cywilnego, Kodeksu Karnego. Młodzi słusznie wyczuwają instynktownie, że to, czego się od nich wymaga albo jakich działań są podmiotem, jest „nie okej”. Nie znają jednak prawa ani narzędzi, co z tym zrobić. I często w tej sytuacji jedynym narzędziem jest bunt, bierna agresja lub rysowanie penisów na tablicy.
Wiem, że ten felieton może wydawać się nie na miejscu w kontekście strajku nauczycieli i nauczycielek – który wspierałam. Uważam jednak, że należy zacząć szczerą i odważną debatę publiczną na ten temat – jeśli poważnie myślimy o jakichkolwiek reformach systemu edukacji, o jej celach i zadaniach oraz o szumnie brzmiącej przyszłości naszego społeczeństwa.
Bo póki co uczymy ślepego podporządkowania absurdalnym nakazom, posłuszeństwa wbrew logice, nieposzanowania wolności i indywidualności, naruszania godności.
Szkoły często zachowują się, jakby były wyłączone spod działania Konstytucji, i traktują uczniów jak pół-ludzi, wobec których pewne prawa człowieka nie obowiązują.
Usprawiedliwienia i telefony
Statuty wielu szkół są do natychmiastowego unieważnienia, najczęściej w zakresie łamania Kodeksu Cywilnego: mimo że człowiek w wieku 18 lat nabywa pełną zdolność do czynności prawnych (osiemnastolatek może wziąć kredyt, podpisywać umowy, wybierać prezydenta, odpowiada za siebie osobiście, w tym karnie), to szkoły bezprawnie odmawiają mu/jej prawa do samodzielnego usprawiedliwienia się (to jest składania oświadczeń). Wymóg określenia w statucie (ale nie wykluczenia!) form usprawiedliwiania i zwalniania się z zajęć przez uczniów pełnoletnich stawia Prawo oświatowe – tymczasem wiele szkół stawia się ponad prawem. Więcej w tym temacie piszą młodzi twórcy jednej z grup na swojej stronie www
Telefony komórkowe – wiadomo, zmora. Statut może regulować „warunki wnoszenia i korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych na terenie szkoły” (artykuł 99 Prawa oświatowego), ale nie może pozwalać na zabieranie uczennicy jej telefonu! To jest własność prywatna – i respektować muszą ją wszyscy, wszędzie i wobec wszystkich, nauczyciele w szkołach wobec uczniów także! Tak, jak nie możesz wyrwać komuś na ulicy telefonu z ręki, tak samo nie możesz tego zrobić w szkole wobec ucznia. Tak samo, jak nie możesz mu zabrać jego czapki, butów, książki. Można wstawić uwagę za korzystanie z telefonu – ale nie wolno zabrać ani wymusić jego oddania. Doleję jeszcze oliwy do ognia – niektóre szkoły każą płacić uczniom na przykład 10 złotych za odebranie bezprawnie zawłaszczonego przez nauczyciela telefonu.
Dyżury zamiast nauki
Ocenianie. Co mówi prawo? Ustawa o systemie oświaty (artykuł 44b) mówi, że ocenianiu podlegają: 1) osiągnięcia edukacyjne ucznia; 2) zachowanie ucznia. Tymczasem nauczyciele wstawiają jedynkę za brak podręcznika. Niektórzy nie wpuszczają do klasy (sic!), jeśli uczeń nie ma zeszytu lub podręcznika, łamiąc artykuł 70 Konstytucji gwarantujący prawo do nauki. Inni wstawią jedynkę, gdy uczeń odmówi na lekcji noszenia krzeseł. O ile wiem, noszenie krzeseł nie mieści się w żadnej podstawie programowej, a zmuszanie do tego – w ramach lekcji czy przerwy – to łamanie artykułu 31 Konstytucji. Można poprosić uczniów o pomoc, jasne. Ale może się to udać, kiedy uczeń traktowany jest partnersko, istnieje zaufanie, poszanowanie, a szkoła jawi się jako dobro wspólne, a nie jako miejsce bycia obiektem nauczanym i w absurdalny sposób dyscyplinowanym.
Dyżury. To mnie zdumiało. Kiedy przeczytałam post w tej sprawie, to myślałam, że to wkręta, żart. Próbka: „Czy legalne są obowiązkowe dla każdej klasy dyżury polegające na zwolnieniu 2 osób na cały dzień z lekcji, aby siedziały przy pokoju nauczycielskim i tak naprawdę nic nie robiły? Jeśli się nie zgodzimy, cała klasa może mieć obniżoną ocenę z zachowania jako niewywiązywanie się z obowiązków ucznia. (…) Mojej klasie jest to wyjątkowo nie na rękę, bo części osób na pierwszych lub ostatnich lekcjach nie ma, a dyżurni muszą siedzieć od 8 do 15.40 w szkole”. Pod postem – dziesiątki komentarzy: „u mnie tak samo”; „u mnie też”; „za brak obecności na tym dyżurze grożą nagannym zachowaniem”; „u nas musimy siedzieć w szatni i pilnować/wydawać kurtki”; „my wprowadzamy informacje o nieobecnych nauczycielach i zastępstwach do systemu i wieszamy na tablicy”; „czy dyrektorka szkoły ma prawo nakładać na nas obowiązki dyżurnych od 2 do 4 godzin przed lub po szkole?”. Podkreślę – dyżurni nie są na lekcjach. Tracą te lekcje, muszą przepisywać, nadrabiać we własnym zakresie.
Jak to wygląda pod względem prawnym?
Po pierwsze – to pozbawianie prawa do nauki. Po drugie – pozostawianie ucznia bez nadzoru. Po trzecie – zmuszanie do nieodpłatnej pracy. Uczeń ma obowiązek siedzieć na lekcji i uczyć się przedmiotu – żaden szkolny zwyczaj dyżurów nie może zwolnić go z tego obowiązku.
Admini grup często interweniują – czasem samo wysłanie do szkoły wniosku o dostęp do informacji publicznej „ustawia” szkole odpowiednią perspektywę – i szkoła udziela odpowiedzi, że nie ma dyżurów. I rzeczywiście, po takim zapytaniu dyżury znikają. Ale ja akurat trafiłam na szkołę, która ma dyżury wpisane w statucie, a w przesłanym regulaminie czytam: „Dyżurujący uczeń zobowiązany jest do:
- udzielania informacji dotyczących planu lekcji klas i nauczycieli związanych z bieżącymi zastępstwami;
- utrzymywania łączności pomiędzy uczniami a gronem pedagogicznym podczas przerw;
- wykonywania bieżących poleceń nauczycieli i pracowników szkoły;
- uaktualniania – zgodnie z poleceniem – tablic informacyjnych dla uczniów”.
Czy naprawdę w szkole nikt nie widzi, że to nie jest normalne?!
Niech szkoły nie ingerują w wygląd uczniów!
Dalej: segregacja. Są schody dla uczniów i tylko dla nauczycieli. I nie jest zachowana proporcja – jedne schody dla dziesiątki uczniów i uczennic oraz takie same schody tylko dla kilkunastu nauczycieli. Osobne wejścia do budynku – tylko dla nauczycieli.
Wygląd uczniów i uczennic. Często w grupie pojawia się zapytanie, czy tak może być, że nauczycielka łapie umalowane dziewczyny i zmusza je do zmycia makijażu w toalecie.
Szkoły na różne sposoby ingerują w wygląd uczniów, zakazując farbowania włosów, noszenia kolczyków w nosie, odejmują punkty z zachowania za pomalowane paznokcie, nakazuje ściąć rozjaśniane końcówki włosów. A przecież szkoła to nie zakon ani wojsko! Owszem, w artykule 99 Prawa oświatowego stoi, że obowiązki ucznia określa się w statucie szkoły z uwzględnieniem obowiązków w zakresie między innymi przestrzegania zasad ubierania się uczniów na terenie szkoły. Ale zwróćmy uwagę, że prawo określiło ramy: chodzi o ubiór, a nie o wygląd. Strój jest pojęciem węższym. Wygląd zaś jest kategorią szerszą i w to szkoła nie ma prawa ingerować.
To, jak wyglądamy, to wyrażanie siebie. A czas szkoły to czas na bunt i eksperyment – kiedy mamy mieć zielone włosy, jak nie w wieku 16 lat? Kiedy i gdzie jako młodzi ludzie mamy doświadczyć, że jesteśmy różnorodni – i że to jest okej?
Kiedy i gdzie mam zamanifestować bunt – który jest naturalnym etapem rozwoju i budowania własnej odrębności, tożsamości, indywidualności, jeśli nie w liceum? Co więcej, wygląd jest naszym dobrem osobistym, chronionym przez prawo – polecam artykuły 23 i 24 Kodeksu Cywilnego. Jakim zatem prawem szkoły ingerują w to dobro osobiste uczniów i uczennic? Bo uczniowie to jeszcze nie ludzie, jeszcze nie obywatele? Moim zdaniem – i proszę prawników i prawniczki o poprawienie mnie, jeśli się mylę – zakazywanie w szkole noszenia kolczyków, makijażu, malowania paznokci, farbowania włosów narusza prawa i wolności człowieka. I nie przekonuje mnie argument, że „przecież mogą po szkole”. Po pierwsze, obecnie uczniowie siedzą w szkole do późna i na manifestowanie czegokolwiek po niej już nie mają czasu. Po drugie, w szkole obowiązuje Konstytucja, prawa człowieka i obowiązek poszanowania godności. Po prostu.
Myślimy o zmianie społecznej? Zacznijmy od szkoły
Czytam wpisy na rzeczonych grupach, że normą w szkołach bywa wysyłanie uczniom o godzinie 21.00 materiału do nauczenia się na następny dzień. Zakazy wychodzenia z budynku szkoły (choć rozporządzenia mówią o terenie szkoły i obowiązku zapewnienia możliwości wyjścia na świeże powietrze). Przetrzymywanie uczniów po lekcjach „za karę” (kiedy na przykład muszą odrabiać zaległą pracę domową). Nakazy zrzucania się na ksero (nawet 50 złotych od ucznia na semestr; za to można przecież kupić kserokopiarkę!). Wymuszanie płacenia za bilet do kina, nawet jeśli uczennica nie idzie. Stosowanie zbiorowej odpowiedzialności (komuś piknęło powiadomienie w telefonie – ujemne punkty dostaje cała klasa). Wystawianie ocen za to, co przyniosłeś na drugie śniadanie. Wymuszanie obowiązkowych opłat na Radę Rodziców (ani wysokość wpłaty, ani same wpłaty nie są obligatoryjne!) czy opłat za identyfikatory (jeżeli szkoła je wprowadza, to sama musi je sfinansować, nie wolno żądać tego od uczniów). Wymieniam tylko niektóre przypadki z ostatnich trzech dni. Pojawia się co jakiś czas zmuszanie do modlitw na religii czy uczestniczenia we mszy, a także przemoc ze strony nauczycieli (agresja słowna lub fizyczna).
Wszystkie te przypadki to naruszenia prawa.
Edukacji prawnej nie mieli ani dyrektorzy, ani nauczyciele. Nie rozumiemy systemu, w którym funkcjonujemy. Nie rozumiemy demokracji, poszanowania godności, praw człowieka.
W szkołach mamy trening życia – do sytuacji, w których nadużywa się władzy, mamy usankcjonowany system feudalny. Ci młodzi ludzie czują, że coś jest nie tak, ale nie ufają swoim pedagogom, nie wiedzą, jak interweniować, jakie mają narzędzia, co mogą zrobić. Boją się, że jeśli coś będą chcieli zrobić, to będą mieć problemy na maturze.
Dobrze, że są takie facebookowe grupy, w których młodzi nawzajem sobie doradzają i pomagają.
Jeśli myślimy o zmianie społecznej, zacznijmy od zajrzenia, co się dzieje w szkołach. I jaką lekcję demokracji wynoszą stamtąd młodzi ludzie.
Szkoła jest po to, by przetrwać?
Na koniec – drobnostka. Byłam w odwiedzinach u brata. Wychodząc, chwyciłam za stojącą przy drzwiach siatkę z gazetami, aby ją wyrzucić do kosza na makulaturę pod blokiem. Ale brat powiedział: „nie, zostaw, Szymek [czyli jego syn] jutro to niesie do szkoły”. Powiedziałam: „Aha”. I chwyciłam za klamkę. Ale za moment zawróciłam.
Jak to? Jest kubeł na makulaturę pięć metrów od drzwi, a Szymek ma targać siatę z gazetami do szkoły, „bo klasa zbiera punkty”? Gdzie tu logika?
Czego uczymy w ten sposób? Żeby bezrefleksyjnie wypełniać nielogiczne zadania, bo dostaniesz za to profity? Podporządkuj się bezsensownym zasadom, bądź posłuszny, bo zyskasz punkty? Pracę? Awans? Naprawdę taki świat chcemy tworzyć?
Pamiętam, ja też nosiłam gazety do szkoły. Ale wtedy nie było segregacji śmieci, sortowni, unijnych przepisów i nie było demokracji. Dziś już to wszystko mamy, a dalej targamy gazety do szkoły, zamiast wyrzucić je pięć metrów od klatki. W ten sposób współtworzymy system, w którym mamy akceptację dla podporządkowywania się nielogicznym, bezsensownym zasadom, nie pytamy: „ale właściwie dlaczego?”. Nie zabieramy głosu, żeby dziecko nie miało problemów w szkole. Róbmy bezsensowne rzeczy, nie wychylajmy się, przebrnijmy przez to, przetrwajmy szkołę.
Szkoły są po to, by je przetrwać? Naprawdę?
PS Pozdrawiam serdecznie kolegów i koleżanki z grup uczniowskich!
Alina Czyżewska – z zawodu aktorka. Członkini Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, współzałożycielka ruchu miejskiego Ludzie dla Miasta w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Pisze, interweniuje w sytuacjach nadużywania władzy przez organy władzy, wspiera obywateli i obywatelki. Fanka ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.