No dobra, że o seksie, to trochę na wyrost – o nim będzie metaforycznie. Drodzy organizatorzy i organizatorki niezwykle ważnych i potrzebnych wydarzeń obywatelskich, samorządowych i innych: przestańcie nas wykorzystywać. Nas: aktywistów i aktywistki oraz działaczy organizacji pozarządowych.
No pewnie, że nie odmówię, ale...
Rozmawiałam ostatnio ze znajomymi, robiącymi wspaniałe i niezbędne rzeczy dla świata, demokracji, innych. Są bardzo wyczerpani i sfrustrowanymi. Wiele też ostatnio się mówi o wypaleniu w trzecim sektorze. Chciałabym dorzucić swoje trzy grosze.
Bywałam zapraszana na konferencje, organizowane przez podmioty publiczne lub ze środków publicznych, kiedy na wstępie mówiono mi: "Pani głos będzie ważny w toczącej się dyskusji, bylibyśmy zaszczyceni, gdyby wzięła pani w niej udział, niestety nie mamy pieniędzy na honoraria, a jedynie na pokrycie kosztu noclegu i podróży". OK, jasne, rozumiem – sektor publiczny, więc wiadomo, że brakuje pieniędzy, wiemy, jak jest, no pewnie, że nie odmówię, skoro jest przestrzeń na dotarcie z przekazem do innych, z tymi ważnymi rzeczami, które robimy, którymi się zajmujemy, a może uda się zasiać ideę w głowie kogoś, kto ma wpływ na rzeczywistość i coś zmienić, itd. Każdy i każda z nas ma wiele takich swoich „rozumień”.
A czas przestać to rozumieć i usprawiedliwiać. I nie przyjmować wytłumaczenia, że inni uczestnicy panelu (prezydentki, burmistrzowie, marszałkowie, przedstawiciele instytucji) „też” nie mają płaconego honorarium. Mają, tylko że z innej szuflady publicznych pieniędzy – z samorządu, instytucji, uczelni, i to jest OK.
Dlatego bardzo proszę o organizatorów konferencji o nieużywanie więcej wobec nas tego argumentu.
Kiedy prezydentka, minister czy burmistrz jest na konferencji i tak zarabia publiczne złotówki, raczej dużo większe niż osoba zatrudniona w organizacji pozarządowej (ale pamiętajmy: nie każdy działacz czy działaczka jest zatrudniona w organizacji, często jest to nasze wyczerpujące hobby). Burmistrz z publicznych pieniędzy zapłaci też za taksówkę z dworca i do hotelu (albo nawet podwiezie go urzędowy kierowca, przez co burmistrz zaoszczędzi dużo prywatnego czasu), a może i z publicznych środków zapłaci za jedzenie w drodze, dostanie urzędową dietę. Noclegi zapewnia organizator, ale to aktywista dostanie akurat ten hotel dalej położony, z mniejszą liczbą gwiazdek, z którego za taksówkę – lub w wersji „economy” za bilet autobusowy – zapłaci sobie sam. Gorszy sort panelistów.
Aktywiści i aktywistki zmieniają rzeczywistość: zaczynając od świadomości – wiele tematów weszło dzięki nim na pierwsze strony gazet, stało się obiektem zainteresowania publicznego, a przez to i politycznego, wpływają na sposób myślenia: o prawach zwierząt, funkcjonowaniu miast, klimacie, ekonomii, równości, o przemocy, wykluczeniu, o dialogu społecznym, prawach obywatelskich. Samorządy, instytucje, państwo, społeczeństwo korzysta z ich pracy, działań, idei. Ich wkład i wpływ jest nie do przecenienia.
No i siedzą razem w panelu, niby wszyscy w tej samej konwencji „nikomu nie płacimy honorarium”, uczestnicy korzystają z cennej wiedzy zgromadzonej w osobach ciekawych i mądrych panelistów i panelistek, ale status każdego jest na innym poziomie. Przedstawicielowi władz publicznych i tak wpadają w tym czasie do kieszeni publiczne pieniądze, prywatnych jeśli nie chce, to nie musi wydać (jest karta służbowa), a hotel ma zapewniony ten lepszy i bliżej położony. Aktywista zapłaci ze swoich za taksówkę na dworzec o czwartej rano, za kawę po drodze, za obiad w Warsie – wszystko to na rzecz organizatora i nie w ramach wykonywanej przez siebie pracy. Odda również organizatorom konferencji swój nieopłacany z innych źródeł czas – nie tylko półtorej godziny podczas panelu, ale i ten spędzony w pociągu czy za kółkiem, oraz ten, w którym stał/a się osobą wartą zaproszenia do rozmowy, a za który najczęściej nikt nie płacił (właściwie płacił za niego sam aktywista: swoim czasem wolnym czy sprawami zawodowymi).
Podczas takiego panelu rozmawiamy o wartościach, o równości, o demokracji, o wspólnocie samorządowej, o współpracy z mieszkańcami, o równych szansach, o niedyskryminowaniu, o prawach człowieka, o tworzeniu lepszego społeczeństwa. No to je w końcu twórzmy.
Frajerzy?
Byłam na konferencji w Gdańsku, zorganizowanej w konwencji „nikomu nie płacimy honorarium”, zostałam zaproszona do panelu o współpracy władz samorządowych z mieszkańcami. Samorządowa impreza, wielu „ważnych ludzi”, prezydentów, przedstawicieli instytucji. Spotykam kolegę, Artura, aktywistę – okazuje się, że jemu zapłacono, choć musiał o to zawalczyć. Poza tym Artur zwrócił uwagę na to, że przecież są w panelach znani dziennikarze: nie sądzi, aby w ogóle miano czelność im zaproponować sam zwrot kosztów podróży. Oj, czyżbym właśnie została wykorzystana? Podeszliśmy do przedstawicielki organizatora, zapytałam, jak to się stało, że ta zasada „nikomu nie płacimy, bo nie mamy pieniędzy” działa tylko wobec mnie. Wstyd zalał lico organizatorki, po czym zaproponowano mi 700 zł. Okazuje się, że bez problemu.
Wysłałam potem wniosek o informację publiczną, aby sprawdzić, komu z aktywistów jeszcze nie zapłacono, a jakie wynagrodzenie otrzymali inni uczestnicy i uczestniczki. Od trzech lat nie mogę dostać tych informacji, sprawa czeka w NSA. Ukrywa informacje ten, kto ma coś do ukrycia lub się czegoś wstydzi.
Wrocław, prestiżowa instytucja, panel o prawach człowieka, konwencja „nie mamy na honoraria”. Okazało się, że tymczasem koledze zaproponowano 700 zł. Drugi kolega na starcie usłyszał „nie mamy na honoraria”, ale jego organizacja zainterweniowała, więc zaproponowano mu 500 zł. Oczywiście następnego dnia zadzwoniłam do prestiżowej instytucji i zapytałam, czy to prawda, że byłam jedyną nieopłaconą osobą w panelu o demokracji i prawach człowieka. Oczywiście pieniądze się znalazły. I znów: bez problemu.
Lublin. Międzynarodowa konferencja. Znów w konwencji „nie mamy pieniędzy na honoraria”, pytanie, czy przyjadę. Spoko, jasne, nie mam stałej pracy, więc dlaczego mam siedzieć w domu, skoro mogę przyjechać na drugi koniec Polski, by wziąć udział w ważnej konferencji i porozmawiać o ważnych dla wszystkich sprawach. Jasne, już wsiadam w pociąg, tylko pod warunkiem, że z ręką na sercu powie mi pan – w rozmowie z organizatorem stawiam sprawę jasno – że NIKOMU nie płacicie honorarium. Bo wie pan – kontynuuję – ja i tak o to zapytam w trybie dostępu do informacji publicznej. Yyy, aaaa, hmmm… I dalej słyszę: „Mamy dotację celową z MSZ na niektóre panele, ale akurat Pani panel nie jest z niej finansowany…” O, naprawdę? Odpowiadam wtedy: To proszę te pieniądze znaleźć w budżecie własnym albo wpisać nasz panel do tych finansowanych przez MSZ.
Dziwne było to, że akurat ten panel, w którym byli sami przedstawiciele NGO, należał do tej puli paneli niedofinansowanych…
Te, w których byli samorządowcy, przedstawiciele i przedstawicielki instytucji, były hojnie dofinansowane: aż 1500 zł za udział w panelu. Na szczęście rozwiązanie się znalazło: „To weźmie pani udział w dwóch panelach, w jednym opłacanym, w drugim nieopłacanym, i wyjdzie pani na plus”. Atrakcyjna propozycja, prawda? Jasne, że biorę. Ale tłumaczę: „Tylko wie pan, ja serio traktuję zapisy o równym traktowaniu, niedyskryminowaniu, Konstytucję i wpisaną w nią solidarność społeczną – więc co z pozostałymi uczestnikami mojego nieopłacanego panelu? Mam być w tym gronie jedyną opłaconą osobą, bo sobie „wyszarpałam”? :Tak”. Mówię: „Aha. No trudno. To wezmę na siebie konstytucję i solidarność społeczną i podzielę się tymi pieniędzmi z resztą „moich” pozarządowych, to jest rządowo-nie-finansowanych panelistów”. I wiecie co? Okazało się, że im nawet nie zaproponowano zwrotu kosztów… Pokryły je ich organizacje.
Powiecie, że frajerzy? Czy powiecie: bezczelność lub chamstwo podmiotu publicznego?
Gen wspólnoty i współodpowiedzialnośc
Nam naprawdę o coś więcej chodzi niż lans na konferencji – i tak wiele robimy za darmo. Bo nam zależy.
Bo myślimy o czymś więcej niż o czubku własnego nosa, bo mamy jakiś gen wspólnoty i współodpowiedzialności. Bo jak nie my, to kto wciśnie się między samorządowców z tematem partycypacji, smogu, klimatu, prawami zwierząt, przebije się do decydentów z innym myśleniem o edukacji, jawności, transporcie miejskim, mieszkaniówce, zieleni, politykach miejskich, ochronie krzywdzonych, o dobru wspólnym. Bo…
Jak ktoś mi mówi – a tym bardziej jest to podmiot dysponujący publicznymi pieniędzmi, zobowiązany konstytucyjnie do równego traktowania, niedyskryminowania, poszanowania godności obywateli i obywatelek – że nie ma pieniędzy na honoraria, to wierzę mu i akceptuję te reguły. I ufam, że faktycznie chce dialogu, wymiany myśli, oddolnej perspektywy. Zakładam, że szanuje moją godność, a nie robi mnie w konia, albo że cynicznie realizuje sobie nami program lub używa nas jako darmowy listek figowy w celu „uspołeczniania” swego wizerunku i modnego PR-u. Ufam, bo mamy konstytucyjną zasadę ochrony zaufania obywateli do państwa, czyli państwo ma obowiązek podejmowania takich działań, by to zaufanie wzbudzać i chronić, gwarantować prawo obywatela do oczekiwania, że władza publiczna nie będzie działać w celu oszukania go.
Samorząd to nie wolny rynek i sprzedaż na targu, to nie sytuacja, ile wytarguję, tyle mam. Pieniędzmi publicznymi albo realizujemy konstytucję, albo ją kiwamy. Obywateli albo szanujemy, albo ich kiwamy.
A honorarium nie ma zależeć od miksu moich umiejętności negocjacyjnych, kapitału kulturowo-płciowego, nieufności i sprytu. I wcale nie oznacza to, że musi być jednakowe dla wszystkich. Oczywiście że można je różnicować – pytanie, jak bardzo i podług jakich przesłanek. Oczywiście że udział w wydarzeniu w moim mieście mniej mnie kosztuje czasu i zaangażowania niż kogoś, kto poświęca organizatorowi swoje dwa dni z dojazdem. A gość honorowy z drugiego krańca świata, to jeszcze inna bajka.
I dzięki, że jesteście i robicie mimo wszystko
Od niedawna jestem w „komfortowej” sytuacji – jestem zatrudniona w organizacji pozarządowej, więc mogę na taką konferencję jechać w ramach mojej pracy. Ale nie każdy aktywista i aktywistka jest zatrudniony w jakiejś organizacji, często ma osobne zawodowe życie, ba – nie każdy ma nawet etat. A jak ma, to często w innym sektorze, bo nie ma zawodu „aktywista”.
Ponadto, oddalając nieco perspektywę – dalej nie widzę powodu, aby organizacja pozarządowa, w ramach swoich środków w postaci diet i dwóch dni roboczych swojego pracownika, dorzucała się instytucji publicznej do sfinansowania tego wydarzenia. Korzystacie z naszej potrzebnej Wam wiedzy i doświadczenia. Jakoś od robotników budujących miejską drogę nie oczekuje się, że zrobią to z poczucia misji.
Jestem radykalna? Być może. Ale zbyt wiele swobody widzę w wydawaniu publicznych pieniędzy na podróże służbowe, promocję, cateringi i oprawę samorządowych wydarzeń, by dalej akceptować społeczną bezczelność oczekiwania od nas, aktywistów i aktywistek, świadczenia usług za darmo. My i tak wiele robimy za darmo. Jak instytucja jest szczerze biedna lub obcięto jej dotację, to i tak tam pojedziemy.
Uszanujcie nas więc, nie kiwajcie, i nie każcie nam tego szacunku od Was wyszarpywać.
Jeszcze jedno: kiedy będziecie ogłaszać kolejne konkursy dla NGO, to nie wpisujcie w regulaminie, że nie wolno pokryć koordynacji projektu z dotacji. To tak samo, jak byście oczekiwali od swoich urzędników, że będą wykonywać swoje obowiązki w ramach wolontariatu – wszak urzędnicy de facto są takimi koordynatorami projektów, czyli zadań własnych gminy. To naprawdę dla Was takie straszne, że działacz czy działaczka organizacji pozarządowej ma dostać zapłatę za swoją pracę na rzecz gminy?
Oczywiście są samorządy, instytucje, podmioty, którym nie trzeba tych oczywistych rzeczy tłumaczyć i świetnie rozumieją i szanują naszą pracę. Ten felieton jest o tych, które tego nie rozumieją.
A my, aktywiści i aktywistki, działacze sektora pozarządowego, rozmawiajmy o pieniądzach. Polska zasada nierozmawiania o nich, uniemożliwia rozmowę o standardach, a służy tylko tym, którzy te pieniądze dzielą lub na tym korzystają. Nie służy społeczeństwu, równości wobec prawa, demokracji.
I dzięki, że jesteście i robicie mimo wszystko.
Alina Czyżewska – z zawodu aktorka. Członkini Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, współzałożycielka ruchu miejskiego Ludzie dla Miasta w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Pisze, interweniuje w sytuacjach nadużywania władzy przez organy władzy, wspiera obywateli i obywatelki. Fanka ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.