Często organizacjom bardzo trudno jest odnaleźć się w nagłych sytuacjach, gdy trzeba reagować natychmiast. Nasza rola nieraz sprowadza się do bezradnego patrzenia, jak od płomieni zajmują się firanki – chociaż wiemy, że może od tego spłonąć cały dom.
Istnieją dwa porządki działania w organizacji społecznej. Pierwszy z nich to porządek „długiego trwania”, w którym pracujemy na rzecz jakiejś sprawy w długiej perspektywie, realizując rozmaite projekty. Drugi to porządek nagłych, szybkich pożarów, które trzeba albo ugasić, albo – wręcz odwrotnie – wzniecić, żeby uniknąć znacznie gorszego. Tak zwanemu „trzeciemu sektorowi” w tym drugim porządku często znacznie trudniej się odnaleźć.
Nasza rola nieraz sprowadza się do bezradnego patrzenia, jak od płomieni zajmują się firanki – chociaż wiemy, że może od tego spłonąć cały dom.
Podpalacze w gabinetach
To systemowy problem organizacji społecznych w Polsce. Działamy w logice „projektowej”, w której nie ma miejsca i czasu, by wyjechać do szybkiego pożaru, ponieważ nasze jednostki cały czas zajęte są czyszczeniem mundurów. To porównanie wyda się pewnie niesprawiedliwe. Oczywiście, wiele z projektów, które realizujemy, ma ogromny wpływ na rzeczywistość.
Cóż jednak z tego, skoro w Sejmie, w Radzie Miasta czy w zaciszach urzędowych gabinetów w miesiąc, a czasem nawet w dobę, wprowadzane są zmiany, które niszczą nasz wieloletni dorobek?
Moje najważniejsze osobiste doświadczenie w tej materii związane jest z rokiem 2017 i tak zwaną ustawą „LexSzyszko”. Wieloletnie starania stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, ruchów miejskich i organizacji ekologicznych, by uznać ochronę drzew za priorytet władz publicznych, przekreślono jedną ustawą. Co w takiej sytuacji mieliśmy zrobić? Gdzie znaleźć „grant na działania”, kiedy ustawa pojawia się w mgnieniu oka, a każdy miesiąc oznacza katastrofę dla masowo wycinanych drzew? W sprawie LexSzyszko w pół roku udało się odkręcić najgorsze zapisy ustawy. Stało się tak tylko dzięki ogólnopolskiej mobilizacji ruchów miejskich i nawiązaniu współpracy z organizacjami ekologicznymi. Protesty, konferencje prasowe, kampania w mediach społecznościowych, wreszcie napisany od zera społeczny projekt nowelizacji ustawy i konsekwentna obecność na licznych sejmowych i senackich komisjach – wszystko to zostało zrobione po godzinach, kosztem pracy, rodziny i dzięki zaangażowaniu umiejętności i czasu ludzi z różnych bajek. Bez pieniędzy.
W przypadku stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które liczy 150 członków o bardzo różnych kompetencjach i doświadczeniu, było to możliwe dlatego, że – mówiąc brzydko – dysponujemy zasobami ludzkimi. W wielu NGO, których zespół liczy kilka czy kilkanaście osób, często zajętych swoimi projektami, byłoby to niemożliwe. Co zatem zrobić, żeby „szybkie reagowanie” na sytuację polityczno-społeczną było mimo wszystko możliwe? Potrafię wskazać trzy rekomendacje.
Sieciowanie i kompetencje
Po pierwsze, sieciowanie. Nasz skuteczny opór przeciw ustawie był możliwy dzięki temu, że jesteśmy zrzeszeni w Kongresie Ruchów Miejskich, federacji kilkudziesięciu organizacji z całej Polski. Zasób ludzki i kompetencyjny udało się poszerzyć dzięki dywersyfikacji źródeł – po prostu więcej organizacji mogło delegować do zadań część swoich osobogodzin. Dysponowaliśmy też szybką i wyrobioną formułą kontaktu, a przede wszystkim znaliśmy się między sobą dzięki temu, że co dwa lata odbywa się zjazd, na którym spotykamy się, dyskutujemy, pracujemy i bawimy się.
Po drugie, zmiana podejścia do pojęcia „wolontariatu” i oparcie go na kompetencjach, a nie na czasie. Jeśli do stowarzyszenia Miasto Jest Nasze zgłasza się prawnik, graficzka, programista, to od razu na wstępie staramy się go przyzwyczajać do tego, że naszej sprawie może służyć swoimi kompetencjami. W organizacji mamy zmapowane kompetencje członków i systematycznie tę mapę pogłębiamy.
Wolimy, żeby prawnik poświęcił nam godzinę w miesiącu, ale w trakcie tej godziny napisał skargę, która może być kluczowa dla skuteczności naszego działania, niż żeby przez 10 godzin sprzątał śmieci w parku.
Otwórzmy się na powszechne członkostwo
Po trzecie, otwarcie się na masowość i członkowstwo powszechne. Wiele NGO, także tych, które mają formę stowarzyszenia, mniej lub bardziej świadomie ogranicza możliwość zapisywania się do nich. Tymczasem, często właśnie w kryzysowych sytuacjach, okazuje się, że kluczowym zasobem są ludzie. Na co dzień być może uśpieni, czasem wspierający, a czasem narzekający, ale jednak dzięki temu, że zrzeszeni, mający poczucie przynależności. I są gotowi do wyrzeczeń „gdy ojczyzna wzywa”.
Nasze doświadczenie mówi, że poczucie przynależności daje zdecydowanie więcej niż „bycie wolontariuszem”, czyli w domyśle kimś na doczepkę, „od czarnej roboty”.
Model powszechnej przynależności jest zresztą bardziej rozpowszechniony w krajach zachodnich i choć przysparza nieco pracy zarządowi organizacji, to jednak na dłuższą metę się opłaca. Oczywiście, zrozumiałe jest, że często zaczyna się od kilku, kilkunastu osób, a moment, kiedy można się otworzyć, przychodzi po jakimś czasie. Sam w tym momencie przerabiam to w innej organizacji, w której działam – Towarzystwie Krajoznawczym Krajobraz, gdzie nagle okazuje się, że ludzie biorący udział w naszych działaniach (w języku projektowym „beneficjenci”) chcą po prostu… zapisać się do nas. Nie przewidzieliśmy tego na samym początku, kiedy zakładając organizację sądziliśmy, że zajawka na krajoznawstwo nie wyjdzie poza wąską niszę. Model powszechnego członkostwa warto promować jako dobrą praktykę i coś, o czym warto myśleć od samego początku istnienia organizacji.
Jan Mencwel – aktywista, animator kultury. Prezes stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, członek redakcji Magazynu „Kontakt”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.