Organizacje zawodzą? Organizacje są skolonizowane przez administrację
Akcjonariuszem większościowym organizacji coraz mocniej staje się państwo. Organizacje zaś zbyt często nie mają czasu i przestrzeni na refleksje systemowe, a tym bardziej na systemowe działania.
Wyjściowy punkt debaty to pozycjonowanie organizacji pozarządowych jako sektora lub grupy podmiotów, które powinny mieć potencjał do reagowania w sprawach o wymiarze systemowym lub ogólnokrajowym, a także na poziomie procesów legislacyjnych, projektów zmian prawa i polityk publicznych państwa. Mogę próbować jedynie podzielić się refleksjami z perspektywy obywatela i prawnika, który z organizacjami pracuje, a więc przemyśleniami „Jak-Mi-Się-Wydaje”. Nie jestem w stanie natomiast przedstawiać twierdzeń o charakterze pewników „Jak-Naprawdę-Jest”, bo zwyczajnie nie mam wystarczającej wiedzy.
Uczyniwszy to zastrzeżenie, postawiłbym ogólne pytanie: „czy nas na to stać?”, pociągające za sobą cały szereg kolejnych pytań, na które postaram się po kolei odpowiedzieć.
Czy stać nas na to, by mówić o sobie „sektor”?
Stawiając to pytanie, mam na myśli nadawanie pojęciu „sektora” znaczenia realnej zbiorowości, wspólnoty podmiotów, które – prócz form prawnych i pewnych podstawowych specyfikacji dotyczących ram działalności – łączy mianownik wspólnych wartości. Mianownik ten może sprawiedliwie stanowić podstawę do formułowania oczekiwań, a w efekcie i rozczarowania z powodu braku większej aktywności w procesach sensu stricte politycznych (nie w potocznym, partyjnym ujęciu), takich jak animowanie, wspieranie lub włączanie się w szersze ruchy, wpływające na politykę i prawo państwowe.
Mam poważne wątpliwości, czy stać nas na to i nie chodzi mi wyłącznie o proste utożsamianie się z sektorem. Mam na myśli także to, czy znacząco zróżnicowane co do przedmiotu i charakteru działań organizacje w Polsce, zwane „pozarządowymi”, stać na postrzeganie siebie jako wspólnoty?
Czy jest to celowe i zasadne, by mówić o „dywizjach” sektora organizacji pozarządowych i by w ogóle artykułować takie oczekiwanie i pojęcia?
Co nas łączy i na co nas stać?
Podzielam pogląd, że pojęcie „organizacji pozarządowej” nie odpowiada współczesnej rzeczywistości. Co gorsza, kieruje nas niepotrzebnie na szlaki przeszłości, które musiały zostać przetarte, ale nie pozostają aktualne dla dalszego rozwoju. Proponuje się w zamian przywrócenie do łask pojęcia „organizacji społecznych”. Częściowo zgadzam się z tym postulatem, widzę jednak także inną ścieżkę: po prostu „organizacje nie dla zysku” (not for profit).
Ta dyskusja o pojęciach jest w mojej ocenie niezwykle istotna dla rozważań na temat III sektora i jego kondycji, bo, jak sądzę, nazwa jest źródłem części chybionych oczekiwań, aktualnych być może wcześniej, lecz dziś już przebrzmiałych.
Może to smutna lub chybiona konstatacja, jednak według mnie wspólnym mianownikiem, który łączy i wyróżnia nas jako sektor jest fakt, że działamy non profit, co oznacza, że zysk ekonomiczny i jego podział między strukturę właścicielską danego podmiotu nie jest naszym celem. Tylko tyle i aż tyle.
Czy stać nas to, by zostało, jak jest?
Nie. Warto zwrócić uwagę – a w efekcie uniknąć niepotrzebnej frustracji – że nie wszystkie organizacje powinny być adresatami oczekiwań spoza ich codziennej pracy: wiele z nich nie musi myśleć o swojej większej roli w systemie, w czym nie widzę nic złego. Po prostu ją pełnią, o czym dalej.
Istnieją jednak także organizacje, do których wprost kierowałbym takie oczekiwania. Myślę tu głównie o wszystkich podmiotach, które działają w sferze tak zwanej edukacji obywatelskiej, ochrony praw człowieka i obywatela, partycypacji obywatelskiej, ale przede wszystkim są organizacjami o charakterze reprezentatywnym czy też parasolowym. W przykładzie opisanym przez Kubę Wygnańskiego, „Stocznia” podjęła wyzwanie i przekroczyła jakiekolwiek racjonalne oczekiwania. I o to chodzi! To była ta dywizja. Czy stać nas jednak na to, by na tym poprzestać? Oczywiście nie – tu pełna zgoda. Pozostaje pytanie o metodę. I nie jest to w mojej ocenie pytanie o małe granty, ale o cały system i o rolę w nim organizacji.
Czy stać nas na więcej?
Tak, oczywiście. Tylko zmieńmy oczekiwania. Dużo bliżej, niż do wyobrażenia „dywizji” sektora, jest mi do roli organizacji, jaką widział w kontekście polityki na przykład Václav Havel.
Warto patrzeć na sektor organizacji jak na kuźnię dla obywatelskiej aktywności i świadomości, jak na źródło aktywnych ludzi, napędzających instytucje państwa, a dopiero w drugiej kolejności jak na grupę podmiotów wpływających na procesy ogólnokrajowe.
Jak powiedział Václav Havel w przemówieniu z 1999 roku: „Nie chodzi przecież o to, żeby usuwać rząd, Parlament czy partie polityczne z życia publicznego albo redukować ich rolę, ale przeciwnie – sprawić, żeby pracowały jak najlepiej, jako ukoronowanie systemu demokratycznego. Instytucje te, pozbawione życiodajnego otoczenia wielowarstwowo ustrukturowanego społeczeństwa obywatelskiego, więdną, usychają, tracą energię, świeżą krew i pomysły, stając się w efekcie nieciekawymi i zamkniętymi we własnym gronie grupkami politycznych profesjonalistów, którzy stają się właściwie samowystarczalni” (za: Václav Havel „Siła bezsilnych i inne eseje”, Warszawa 2011).
Czy stać nas na brak powszechności?
Przedstawione w powyższym cytacie niebezpieczeństwo zagraża także organizacjom.
Konieczny jest więc nie tylko ruch zrzeszeniowy, ale też powszechność tego ruchu.
Chodzi tu, po pierwsze, o liczbę stowarzyszeń, którą można podwyższyć między innymi pozycjonując stowarzyszenie jako domyślną formę prawną i doskonaląc jej regulacje. Po drugie zaś o zwiększenie liczebności ich członków i członkiń oraz oparcie stowarzyszeń o nich zamiast w głównej mierze o współpracę z administracją.
Czy stać nas na system działania organizacji w obecnym stanie?
Nie. Trzon przekazywania zadań publicznych, czyli system z Ustawy o pożytku, ma charakter czyniący „pozarządowość” organizacji śmiesznym dodatkiem. Nie wynika to z rzekomej uległości ludzi w organizacjach z projektami, lecz z neokolonizacji organizacji społecznych przez administrację publiczną tym systemem. Nolens volens, cała rzeczywistość bieżąca jest mu podporządkowywana, podlegając także, często nieuświadomionemu, reżimowi prawnemu, który za tym stoi. Akcjonariuszem większościowym organizacji coraz mocniej staje się państwo. Organizacje zaś zbyt często nie mają czasu i przestrzeni na refleksje systemowe, a tym bardziej na systemowe działania, w tym na budowanie się w oparciu o szerokie zaplecze obywatelskie.
Czy stać nas na brak edukacji obywatelskiej?
Oczywiście, nie. Lecz nie chodzi mi tu tylko o klasykę gatunku, znaną z licznych projektów animacyjnych. Brak nam podstawowego wykształcenia w kierunku bycia obywatelami republiki. Moje głębokie przekonanie o powszechnym braku znajomości podstaw prawa i zrozumienia jego mechanizmów wynika z osobistego doświadczenia jako szkoleniowca i doradcy prawnego. Choć to skromne źródło, to ponad dziesięć lat doświadczenia nie dostarczyło mi argumentów do zmiany tej opinii.
To już nie tylko brak czasu na refleksję systemową. To brak wiedzy i umiejętności wyjściowych.
Czy stać nas na brak reprezentacji?
Zataczając koło, dodam, że nie twierdzę, że organizacje reprezentatywne w ogóle nie istnieją.
One są i walczą, jak na przykład Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych. Są jednak za słabe.
Zasygnalizowane powyżej problemy, dotykając sektora, dotykają także i ich. A przecież to właśnie te organizacje powinny stanowić „dywizje”. Tu do listy wyzwań i słabości dorzuciłbym jeszcze, obok braku powszechności, wciąż za słabe sieciowanie, zbyt nikłe zmapowanie sojuszników, w szczególności tych merytorycznych. Za mało koordynacji działań i kooperacji, za dużo indywidualizmu, którego jednym z powodów może być brak czasu. Za mało wspólnego działania według strategii. W efekcie następuje mały efekt synergii względem potencjału, który drzemie nawet w słabych strukturach i przewyższa ten, który wykorzystujemy.
Nawiązując do wywiadu z Kubą Wygnańskim, na koniec zostawiam siebie i czytających z pytaniem – być może między innymi z powyższych powodów to nam brak wciąż właściwych skryptów działań społecznych w organizacjach oraz strategicznych i systemowych ram ich realizacji, zaś o słabości sektora, bardziej niż brak „dywizji”, świadczy fakt, że ruchy aktywnych obywateli przychodzą po pomoc z zewnątrz…?
Przemysław Żak – związany z organizacjami od czasów szkolnych, wychowany w harcerstwie i bankach żywności, formował się w watchdogach, od 10 lat szkoleniowiec i prawnik zawodowo obsługujący organizacje i przedsiębiorców. Pracował przy zmianach Prawa o stowarzyszeniach, autor projektu uzasadnienia noweli. Z ramienia Fundacji Stańczyka obserwuje i bierze udział w procesach legislacyjnych dot. prawa organizacji pozarządowych jak i jawności działań władz publicznych. Członek m.in. Stowarzyszenia Dialog Społeczny.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.