Organizacje zawodzą? Tysiące ludzi w Polsce powiatowej zmieniają świat. Z Warszawy ich nie widać?
Pytanie, czy jakiś ogół organizacji zawodzi, jest z całą pewnością krzywdzące dla wielu organizacji i osób. W tym tych mi najbliższych – organizacji i ruchów z Polski prowincjonalnej.
Chyba od zawsze uwiera mnie udawanie, że III sektor jest jakimś monolitem. I uogólnianie. Linii demarkacyjnych w środowisku jest bardzo wiele. Różnimy się od siebie czasem bardzo diametralnie: obszarami działań, przekonaniami, miejscem działalności. I czymś bardzo istotnym – zasobami oraz możliwościami działania, jakie mamy. W Polsce jest zarejestrowanych około 143 tysięcy organizacji (wszystkie dane podaję za raportem „Kondycja organizacji pozarządowych”, Stowarzyszenie Klon/Jawor, 2018).
Co trzecia z nich ma roczny budżet nieprzekraczający 10 tysięcy złotych. To znaczy, że średnio miesięcznie ma do dyspozycji 833 złote. 833 złote! Co zrobić za tę sumę?!
Zależymy od siedziby
Nie można przyrównać działalności Akcji Demokracji i Koła Gospodyń Wiejskich w Pietrzwałdzie. Sytuacja mojej RzeczJasnej jest diametralnie inna od sytuacji na przykład Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną. Być może łączy nas już tylko podpadanie pod wspólne przepisy.
Jak wynika z badań Klon/Jawor, wielkość miejscowości, w której organizacja ma siedzibę, ma znaczenie dla jej przychodów: im większa miejscowość, tym wyższe przychody.
W takim razie miejsce funkcjonowania ma też wpływ na możliwości działania i rozwoju organizacji. Także branża, w której organizacja działa, ma niebagatelne znaczenie. Skoro najwyższe przychody mają organizacje zajmujące się ochroną zdrowia i pomocą społeczną, a najniższe są przychody organizacji zajmujące się kulturą i rozwojem lokalnym – to kto będzie chciał się tym zająć? A już kto będzie chciał zajmować się kulturą czy rozwojem na prowincji? Tanio nie da się zajmować rozwojem lokalnym. Ani kulturą. Zresztą, pomocą społeczną też nie. Kto tu zawodzi? Czasy Judymów i Siłaczek się kończą.
Wciąż sięgamy do gwiazd
A jednak wciąż ich spotykam. Ludzi, którzy wbrew przeciwnościom pchają do przodu swoje małe centra świata. Ktoś w małej wsi rozwija edukację na światowym poziomie. Ktoś inny pracuje z ludzką pamięcią i uczy dialogu.
Ktoś sprawia, że młodzi ludzie z małego miasteczka mogą sięgać gwiazd. Ktoś stworzył w swoim mieście całościowy system opieki nad osobami z niepełnosprawnością. Osobiście znam kilkadziesiąt takich osób i organizacji. A są ich pewnie w całej Polsce tysiące. Oni nie zawodzą.
I to wbrew trudnościom. Przecież wiem, ile pracy, nerwów i wysiłku kosztuje utrzymanie całkiem nieźle sobie radzącej organizacji w trzydziestotysięcznym mieście.
Siwe włosy na głowie pokrywam rudą farbą, gdy nie wiem, czy zepnę budżet w tym miesiącu. Czy na czas zapłacę wypłaty ludziom, którzy skoczyli głową w dół i zatrudnili się w organizacji pozarządowej. Bo chcieli zmieniać na lepsze miejsce, w którym żyją. Bo mi uwierzyli, że damy radę.
Zastanówcie się dwa razy
Kiedyś, w przypływie żalu i złości, napisałam nawet Kubie Wygnańskiemu coś w stylu: zostawiliście nas na prowincji, żebyśmy powoli gnili, chciałabym zobaczyć solidarność, taką prawdziwą, realną – nie puste słowa. Byłam wściekła. Chyba się trochę na mnie wtedy obraził. Słusznie. Słaba ze mnie dyplomatka.
Dziś już rozumiem, że świat tak nie działa. Moja złość nikogo nie przekona. Już nie proszę o solidarność.
Proszę tylko, żeby pisząc – często z perspektywy Warszawy lub innego dużego miasta – zastanowić się dwa razy, zanim zacznie się pytać, czy organizacje społeczne zawodzą. Albo zanim się rzuci stwierdzenie, że realne działanie jest dziś rzadkością, będącą udziałem nielicznych.
Gdzieś w Polsce cała armia ludzi zmienia małe kawałki świata na lepsze. Są tam, nawet jeśli nikt o nich zbyt często nie mówi i nie pisze. Nawet jeśli z Warszawy ich nie widać. Wyrywają spod ziemi pieniądze na działalność swoich organizacji. Angażują. Pracują z ludźmi. Zajmują się obszarami, którymi nikt inny nie chce się zająć. Na które nikt nie chce dać pieniędzy. A mimo to pchają świat do przodu.
Latem spotkałam koleżankę z miasteczka na drugim końcu Polski, która przez wiele lat robiła świetną demokratyczną szkołę. Powiedziała: „Wiesz, Kinga, poszłam do biznesu. W końcu oddycham”.
Czasy Judymów i Siłaczek się kończą. Kto tu zawodzi?
Kinga Wiśniewska – społeczniczka i współzałożycielka Stowarzyszenia Inicjatyw Możliwych RzeczJasna w Ostródzie. Absolwentka XIII edycji Programu Liderzy PAFW. Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania specjalistka do spraw nowych technologii i komunikacji. Współtwórczyni Społecznej Internetowej Telewizji RzeczJasna wyróżnionej w 2018 roku nagrodą Sektor 3.0. PAFW. Wierzy w siłę małych centrów świata i stara się łączyć perspektywę Prowincji z perspektywą Warszawy. Nie zawsze się udaje.
Głos nadesłany przez Czytelniczkę. Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.