„Zawsze są jakieś miejsca, w których ludzie walczą z opresją, kolejne pokolenia czerpią z doświadczeń poprzedników”. Z Piotrem Cykowskim, absolwentem Szkoły Liderów i Programu Liderzy PAFW, aktywistą na rzecz praw człowieka, współzałożycielem i działaczem wielu organizacji pozarządowych, obecnie kampanierem Fundacji Akcja Demokracja rozmawia Małgorzata Łojkowska.
Małgorzata Łojkowska: – Które z twoich wspomnień z udziału w programie Liderzy PAFW jest najważniejsze?
Piotr Cykowski: – Zobaczyłem, jak ważne są lokalne społeczności. To był 2010 rok. Program buduje niezwykłą społeczność – uczącą się, zaangażowaną, daje możliwość poznawania się w sposób bardzo kreatywny. Daje też możliwość zobaczenia, jak działa się w mniejszych ośrodkach, a jego uczestnicy są bardzo różni, mają różne poglądy. Ale zanim dostałem się do tego programu, ukończyłem Szkołę Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego. Oba programy są realizowane przez Szkołę Liderów.
15 lat temu byłem młodym działaczem – pracowałem na rzecz praw człowieka, ale zajmowałem się głównie tym, co się dzieje za granicą. W Szkole spotkałem ludzi, którzy pracowali lokalnie, w zupełnie innych obszarach i byli bardzo zaangażowani. Zobaczyłem, jak różnorodny jest sektor obywatelski.
Z jakiej potrzeby się tam znalazłeś?
– Z potrzeby rozwoju kompetencji. Byłem wtedy na studiach, zajmowałem się prawami człowieka w Tybecie, dość szybko wszedłem do władz stowarzyszenia działającego na rzecz wolnego Tybetu. System szkolny czy uniwersytecki, przynajmniej wtedy, nie dawał przestrzeni do takiego rozwoju, jakiego ja szukałem. Jeszcze w liceum większość wolnego czasu spędzałem w Amnesty International i uważałem, że robię szalenie ważne rzeczy.
Co przyciągnęło cię do Amnesty?
– Amnesty działa na rzecz wolności, a ja chciałem się angażować w ważne dla świata sprawy. Podziwiałem ludzi, którzy całe życie poświęcają takim ideom. Miałem wrażenie, że świat idzie w złym kierunku i trzeba ten kierunek zmieniać. Może to brzmi górnolotnie, ale wydawało mi się, że to istotne.
Bardzo imponowały mi też akcje Greenpeace (w Polsce Greenpeace’u chyba jeszcze wtedy nie było) – chodziłem do szkoły ekologicznej, potem studiowałem ochronę środowiska. To były lata 90. Po konferencji ONZ w Rio de Janeiro dużo się mówiło, że świat zmierza w kierunku katastrofy ekologicznej, ale w naszym kraju mało kto traktował te sprawy poważnie.
W Amnesty zobaczyłem natomiast, na jaką skalę łamane są prawa człowieka na świecie. Zafascynowało mnie, jak jesteśmy wszyscy połączeni, jak brak poszanowania praw w jednym miejscu rodzi przyzwolenie na ich łamanie w innym.
To nie była jeszcze doba powszechnego internetu, więc dostęp do informacji był trudniejszy niż teraz. Starałem się jak najwięcej uczyć o prawach człowieka – takim ważnym dla mnie miejscem zdobywania wiedzy była wówczas Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Wtedy też ważne miejsce w moim życiu zajął temat praw człowieka w Tybecie.
Jak zaangażowałeś się w sprawy Tybetu?
– Dość szybko zacząłem być częścią międzynarodowego ruchu organizacji podejmujących działania na rzecz tej sprawy. Zacząłem jeździć do Indii, do miejsc, w których mieszkali uchodźcy tybetańscy, żeby dowiedzieć więcej się o Tybecie. Chłonąłem. Poznałem chyba wszystkich Tybetańczyków, którzy mieszkali w Polsce (wtedy nie było to trudne, bo było ich zaledwie piętnastu), starałem się nauczyć podstaw języka tybetańskiego.
To, co mnie jednak najbardziej inspirowało to była praca aktywistów tybetańskich, którzy organizowali niezwykłe, bardzo głośne akcje – wtedy głównie w Indiach. Starali się zwracać uwagę społeczności międzynarodowej na to, co się dzieje w ich kraju i robili to z dużą determinacją i pomysłowością. Budziło to mój podziw i szacunek. Bardzo strategicznie myśleli o kampaniach, o budowaniu wpływu politycznego, mając jednocześnie niesamowicie trudną sytuację – garstka Tybetańczyków versus jedno z najpotężniejszych państw na świecie. Mieli też niesamowitą nadzieję, że można coś zmienić, tylko trzeba bardzo mądrze myśleć o swoich zasobach, mądrze przykładać siłę i energię, żeby jej nie zmarnować na bezsensowne działania.
Ten ruch odwoływał się do tradycji innych wielkich ruchów – walczących o wolność bez stosowania przemocy, takich jak indyjski ruch niepodległościowy, czy ruch praw obywatelskich w USA. Uświadomiłem sobie wtedy, że to jest część historii ludzkości. Że jest jakaś ciągłość, zawsze są jakieś miejsca, w których ludzie walczą z opresją, kolejne pokolenia czerpią z doświadczeń poprzedników. To było bardzo ciekawe, że walcząc o prawa człowieka w Tybecie korzystamy z dziedzictwa Gandhiego, Martina Lutera Kinga, czy Nelsona Mandeli.
Dobrze pamiętam warsztaty dotyczące działań bez przemocy. Miały budować wspólnotę pomiędzy aktywistami z różnych krajów. Pamiętam, że momentami byłem bardzo zawstydzony, bo wiele osób odwoływało się do polskiej Solidarności – jako takiego wielkiego ruchu, który wyrósł z potrzeby obrony osób represjonowanych i który zmienił rzeczywistość, a już wolna Polska tak bardzo nie interesowała się Tybetem, choć nasza Solidarność żyła w świadomości ludzi walczących o wolność w tym kraju. Starałem się naciskać na naszych rządzących – tak widzieliśmy naszą rolę w swoim kraju jako rzeczników ważnej międzynarodowej sprawy. Ale wiele było rozczarowania właśnie tym, że tak wiele mamy dobrej, wolnościowej tradycji i dużo wspólnego z Tybetańczykami, a tak nikle przekłada się to na konkretne działania z naszej strony.
Jak teraz o tym myślę – byłem idealistą. Nie miałem żadnego przygotowywania, więc dużo się uczyłem – od Tybetańczyków, od społeczności międzynarodowej.
Udział w programach Szkoły Liderów był dla mnie ważnym doświadczeniem, długo jednak szukałem też w Polsce takiej szkoły, która dostarczałaby wiedzy na temat takiego bardziej szalonego aktywizmu – jak budować poparcie społeczne dla jakiejś idei, jak włączać ludzi szeroko w działania.
Może trzeba założyć jakąś nową szkołę?
– To dobry pomysł, ale szkoła musi dawać ludziom wiedzę, z której oni będą chcieli korzystać. A tradycja protestu dość długo – do 2015 roku, była martwa w Polsce. Porównaj na przykład polskie i francuskie związki zawodowe, polskie i niemieckie ruchy antywęglowe. Dopiero dojście do władzy Prawa i Sprawiedliwości obudziło w ludziach pokłady obywatelskiej kreatywności, ale one są na razie bardzo mocno osadzone w osi sporu politycznego, a przed światem stoją wielkie wyzwania, które nie są jego częścią. Idea protestu obywatelskiego przez wiele lat była w uśpieniu.
Może musieliśmy odpocząć?
– Aktywiści stali się ludźmi organizacji pozarządowych i powstał bardzo hermetyczny krąg osób, który nie wykształcił w sobie umiejętności docierania do dużych grup.
Jakimi metodami włączania ludzi w aktywności posługiwaliśmy się w przeszłości?
– Kiedyś z puszką, czy petycjami Amnesty International chodziłem po mieście, musiałem cały czas rozmawiać z ludźmi. Musiałem przekonywać ich do podpisania tych petycji, ale też dyskutować z nimi – czy kara śmierci jest dobra, czy zła, dlaczego w ogóle powinniśmy się przejmować prawami człowieka na innym kontynencie. Aby zorganizować spotkanie trzeba było obdzwonić 30 osób i z każdą porozmawiać.
Teraz do ludzi można docierać przez internet, co jest teoretycznie łatwiejsze, ale z kolei pojawiły się bańki informacyjne – docierasz tylko do określonej grupy, która najczęściej jest blisko tego, co ciebie samego interesuje. Nie musisz konfrontować się z przechodniem – czyli z taką osobą, która w ogóle nie jest tematem zainteresowana. Ciekawym pomysłem wydaje się łączenie internetu z ulicznym zaangażowaniem i to właśnie próbujemy robić w Akcji Demokracji, w której działam obecnie.
W jaki sposób?
– Od pewnego czasu aktywizm internetowy zaczął ograniczać się do podpisywania petycji i podawania dalej ich treści – co jest bardzo ważne, że wyrażamy poparcie dla spraw, w które wierzymy, ale zwykle na tym się kończy. My chcemy, żeby to był początek, żeby za kliknięciem stały kolejne kroki w dochodzeniu do zmiany rzeczywistości. Wiemy też, że jako Akcja Demokracja nie załatwimy wszystkich spraw. Dlatego utworzyliśmy platformę Nasza Demokracja, przy pomocy której można tworzyć własne kampanie, zbierać podpisy pod swoimi apelami i komunikować się z osobami, które wyraziły poparcie, ale też wspieramy autorów kampanii w tym, żeby robili krok dalej. Namawiamy ich do tego, aby myśleli o tym, jak można włączyć ludzi w kolejne działania prowadzące do osiągnięcia zmiany – zaprosić ich na demonstrację, konferencję czy spotkanie. Dajemy narzędzie wpływania na władze – nie tylko centralne, ale też lokalne.
Piękną ideą fundacji Szkoła Liderów jest Szkoła Liderów Politycznych, która próbuje budować wspólną przestrzeń dla osób z różnych obozów, próbuje podnosić wartość debaty publicznej z myślą o dobru wspólnym. Myślę, że potrzebne są takie instytucje, które dają tego rodzaju przestrzeń do dialogu, które nie rezygnują z takich wartości, jakimi są otwartość i różnorodność.
Zwłaszcza że w polityce lokalnej linie podziału mogą przebiegać zupełnie gdzieś indziej, niż w tej wielkiej, ogólnokrajowej. Działania oddolne mogą powodować nieoczywiste sojusze. Dlatego myślę, że warto tworzyć lokalne kampanie, które nie będą wprost odwoływały się do podziałów politycznych, lecz będą oparte na wartościach. Wtedy jesteśmy w stanie angażować ludzi okopanych po różnych stronach, bo są sprawy, które nas łączą.
Wasza platforma nazywa się „Nasza demokracja”. Myślisz, że Polska zejdzie z demokratycznej ścieżki?
– Z pewnością jesteśmy społecznością, która ceni sobie wolność, łatwo jej sobie nie da zabrać i budzi się obywatelsko. Jesteśmy częścią społeczności międzynarodowej, mamy wielu przyjaciół na całym świecie.
Myślę, że na jeszcze jakiś czas będziemy podążać w kierunku, w którym podążamy – ograniczania wolności i swobód, silnego państwa o charakterystyce autorytarnej, ale głęboko wierzę też w to, że to spowoduje coraz większy opór społeczny oraz coraz większą presję ze strony społeczności międzynarodowych. I jestem pewien – choć nie wiem, kiedy to się stanie, że to nie potrwa długo.
Trzeba jednak się będzie napracować, żeby budować lepiej, od nowa bez wykluczania grup najsłabszych, co tak naprawdę doprowadziło do obecnego kryzysu.
Pamiętajmy też, że „zaraz za rogiem” czekają jeszcze poważniejsze problemy – np. zmiany klimatyczne …. To co może nas pogrzebać, to oderwanie naszej debaty publicznej od prawdziwych wyzwań, jakie stoją przed światem.
Tekst pochodzi ze strony Programu Liderzy PAFW www.liderzy.pl. To program Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, realizowany przez Fundację Szkoła Liderów.
Źródło: Fundacja Szkoła Liderów