Hałas nie pozwala zebrać myśli. I deszcz, który spada ciężkimi kroplami na ludzi stojących w kolejce. Woda ścieka po brudnych ubraniach. Mokry bandaż na twarzy młodej dziewczyny szczelnie zakrywa jej oczy – jest niewidoma. Niepewnie wyciąga przed siebie dłoń, na którą kapią kolejne krople deszczu.
– Attention, attention!!! – rozlega się przez megafon.
Zastygają. Jakby oszczędny ruch lepiej pozwalał zrozumieć, co chce im przekazać człowiek z megafonem.
– Zmęczeni i głodni dotarliście do miejsca, gdzie będziecie się mogli wyspać i wypocząć, będziecie bezpieczni. Żebyście mogli przekroczyć granicę, musimy być pewni, że dacie się zasymilować. Że nie ma wśród was kryminalistów…
Starsze kobiety nie znają tego języka. Mężczyzna bez nogi, wsparty na dwóch kulach, szeroko otwiera usta. Mogą się tylko domyślać, że to angielski.
– Macie trzy minuty, żeby wypełnić formularz. Trzy minuty…
Uderzenie młotkiem. Ludzie kulą się. Kilka sekund ciszy. Komuś puszczają nerwy i zaczyna jęczeć. Strażnik graniczny znów wali młotkiem. Drugi wywleka ze zbitej gromadki młodego mężczyznę, który wszczął bójkę. Mundurowy szarpie go i krzyczy. Powala na ziemię, kopie.
– Potrzebuję doktora! – błaga pobity.
Kilka minut później przestaje prosić. Siedzi skulony na ziemi przy stanowisku strażników.
– Wszyscy są ofiarami tej pieprzonej wojny – szepce i zaczyna się kiwać.
Trwa przeszukiwanie plecaków. Ludzie stojący w kolejce mają przypięte do ubrań przy szyjach papierowe, przemoknięte już identyfikatory. Strażnicy oglądają je obcesowo.
– Attention, attention! Będzie ogłoszenie! Wybraliście spokeperson? Uwaga! Każda rodzina deleguje jedną osobę, która będzie rozmawiać ze strażnikiem! Macie nas przekonać, że powinniśmy was wpuścić! Ten kraj przyjmuje uchodźców! Ale pamiętajcie, strażnicy to zajęte osoby! Nie będą mieli wiele czasu, żeby was wysłuchać!
Tłumaczka, która pomaga uchodźcom, jest jedna, a pytań wiele.
– Ten formularz jest źle wypełniony! Nie możemy was wpuścić! – strażnik odrzuca formularz z szyderczym uśmiechem kogoś, kto ma władzę decydowania o życiu i śmierci.
Kobieta w podartej sukience nerwowo podaje mu paczkę papierosów.
– Czy możemy wypełnić formularz jeszcze raz? – błaga.
– Niech ci będzie – mundurowy chowa papierosy do kieszeni i odprawia ją machnięciem ręki.
– Żonę i dzieci wpuścimy, ale ciebie nie – oznajmia chłodno mężczyźnie inny pogranicznik, z którym rozmawia po gruzińsku. – Jesteś na liście kryminalistów. Nie wpuszczamy!
Mężczyzna się trzęsie.
– To pomyłka. To ktoś o takim samym nazwisku…
– Nie interesuje mnie to, jesteś na liście, nie przechodzisz!!!
Mężczyzna próbuje przekupić go papierosami, w końcu tamtej kobiecie się udało, ale tym razem strażnik odmawia. Drze papiery i rzuca na ziemię.
– Lista jest zła, chcę przejść z moją rodziną. Żona jest ranna… – błaga mężczyzna.
– Nie interesuje mnie to.
Tłumaczka: – W czym on zawinił?
Strażnik wzrusza ramionami.
– Nie wiem, ale jest na liście.
Wraca rodzina, której udało się poprawnie wypełnić formularz.
– Go, go! – krzyczy strażnik.
Nie trzeba im dwa razy powtarzać. Biegną, a po drugiej stronie, po stronie życia za plecami strażnika, tulą się do siebie.
Zostają tylko Gruzin i Amerykanka. Strażnik mówi do Amerykanki po polsku.
– Mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego jesteś na liście poszukiwanych? – kobieta uśmiecha się bezradnie, zazwyczaj rozumie, co do niej mówią. – Jezu, ty nic nie kumasz… Dobra, zaśpiewajcie mi hymn Unii Europejskiej, Odę do radości, to może was wpuszczę… – strażnik kładzie nogi na stole i zapala papierosa w oczekiwaniu na przedstawienie.
Gruzin i Amerykanka dostają tekst hymnu na kartce. Próbują odczytać, ale żadne z nich nie radzi sobie z polskim.
Amerykanka już się nie uśmiecha. Zaczyna drżeć.
Symulacja
– Ta gra pokazuje, że nawet jak masz pieniądze i znasz język, to może ci się nie udać – tłumaczy Gagik Grigoryan, który zdejmuje właśnie strój strażnika.
Grupa uznaje zgodnie, że najgorzej miała dziewczyna, która odgrywała ślepą uchodźczynię.
Cały czas stała na deszczu z zawiązanymi oczami i nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, bo ani nie rozumiała języka, ani nie mogła odczytywać gestów mundurowych.
W nowoczesnym budynku Centrum Europejskiego Natolin będziemy rozmawiać o tym, co dała uczestnikom ta lekcja empatii, i jak pomoże im w przyszłej pracy w organizacjach humanitarnych. Przez chwilę mogli wejść w skórę tych, z którymi w przyszłości być może będą pracować. W symulacji w pobliskim ogrodzie wzięli udział zagraniczni studenci NOHA (MA Programme in Humanitarian Action) i przedstawiciele fundacji Ocalenie. Całość koordynował UNHCR, pomysłodawca akcji. Studenci wcielili się w role uchodźców, aktywiści z Ocalenia zagrali pograniczników. Teraz mają przegadać, co czuli w czasie trzygodzinnej gry.
Jedni i drudzy uznają, że deszcz i ubrania, które dostali, pomogły się wczuć w sytuację.
Tekst przez megafon był wykrzykiwany po angielsku, ale przez całą grę strażnicy zwracali się do studentów w nieznanych im językach, jak polski czy gruziński.
Amerykanka: – Pierwszy raz uświadomiłam sobie, co to bariera językowa. Wkurzało mnie, że nie rozumiem, co mówi strażnik. Byłam bezsilna!
Belg: – Nie wiedziałem komu zaufać.
Niemka: – Czułam gniew.
Gagik: – Odgrywając rolę strażnika, naśladowałem zachowania, które mają miejsce w rzeczywistości. Doświadczyliście tylu skrajnych emocji w prostej symulacji. Pomyślcie, co czują ludzie, którzy przeżywają to naprawdę. Ta gra ma zmienić wasze spojrzenie na uchodźców, z którymi w przyszłości będziecie pracować i ich niemoc w starciu z pogranicznikami. Uświadomić, jak zachowuje się człowiek w ekstremalnej sytuacji, gdy stawką jest życie po bezpiecznej stronie.
Dialog przy chaczapuri
Gagik: – Mam skomplikowaną historię. Kiedy byłem nastolatkiem, cztery lata mieszkałem w Rosji bez dokumentów, bo z powodu pracy ojciec przeprowadził się do Moskwy, a my z nim. Cały czas bałem się, że przyjdzie milicja i zabierze nas z mamą i bratem do oddziału deportacyjnego. Dzięki znajomościom babci mogłem chodzić do szkoły. Była duża nagonka na osoby z Kaukazu. Gruzini, Czeczeni i Ormianie zostali wrzuceni do jednego worka z etykietką terrorystów. Rówieśnicy dawali mi to odczuć. Miałem poczucie niesprawiedliwości, że brak odpowiednich papierów, których nie mogliśmy zdobyć, przesądzi o mojej przyszłości.
Po moim wyjeździe z Rosji w 2006 roku nasiliły się deportacje Gruzinów. Rosjanie przymusowo wrzucali ich do samolotów cargo, takich do przewożenia bydła i wywozili z kraju.
Do Polski przyjechałem w 2012 roku w ramach Wolontariatu Europejskiego. Po roku zacząłem pracę w Fundacji Ocalenie, zajmującej się pomocą migrantom w adaptacji i integracji w Polsce. Potrzebowali mentora kulturowego, który zna języki,, a ja znam pięć: gruziński, angielski, rosyjski, polski i ukraiński. Później awansowałem na członka zarządu i koordynatora Centrum Pomocy Cudzoziemcom. Zrezygnowałem jednak z tej funkcji, by wrócić do bycia mentorem.
Najtrudniejsze sytuacje są wtedy, kiedy do Ocalenia przychodzą osoby po traumach lub z zaburzeniami psychicznymi. Robiłem wywiady z czeczeńskimi mężczyznami, którzy przeżyli tortury, jakie widziałaś tylko w kinie. Elektrowstrząsy, wyrywanie paznokci, trzymanie kilka dni bez jedzenia czy podtapianie. Kiedy człowiek wchodzi do fundacji, nie widać na pierwszy rzut oka przez co przeszedł. Nie mamy pojęcia, że ta osoba budzi się na odgłos przejeżdżającej karetki, bo ciągle słyszała wycie syren w swoim kraju, z którego uciekła przed wojną.
Jeśli jest problem, robię, co mogę, żeby go rozwiązać. Ja zawsze mam nadzieję, że mimo niesprzyjających okoliczności, kolejny raz uda mi się po prostu zrobić coś, co pomoże innym. Czasem tłumaczę dokumenty, czasem szukam mieszkania. W fundacji jest magazyn, gdzie można dostać środki czystości, ubrania, nawet meble. Jednak przede wszystkim staramy się uczyć podopiecznych samodzielności. Naszym celem nie może być uzależnienie od pomocy. Po tym pierwszym momencie, kiedy rzeczywiście trzeba pomóc bezpośrednio, później zajmuję się doradzaniem potrzebującym, co powinni zrobić. Muszą zacząć radzić sobie sami. To naprawdę dużo, jeśli ktoś w twoim języku wytłumaczy, jak wypełnić po polsku urzędowy formularz, powie, jakie masz prawa i że twoje dziecko może wziąć udział w programie edukacyjnym. Celem fundacji jest rozwijanie motywacji wewnętrznej, choć w tym kraju wydobyć z siebie motywację imigrantowi jest dość ciężko. Wielu cudzoziemców w Polsce izoluje się i czeka na uchylenie furtki, by wyjechać. Polskie społeczeństwo nie chce im dać poczucia przynależności. A przecież polska kultura to kultura wielu narodów, które tu kiedyś zamieszkiwały.
Można pracować na rzecz porozumienia i wzajemnego poznania w różny sposób. Ja na przykład prowadzę również warsztaty kulinarne. Wspólne gotowanie to element dialogu międzykulturowego. Przygotowując chaczapuri czy chinkali, ludzie mogą poruszyć ważne kwestie społeczne i kulturowe.
Niedawno uczyłem gotować pracowników znanej firmy. Jedna z kobiet powiedziała do mnie: „Chętnie oprószyłabym cię mąką”, a potem dodała: „Jak jest po gruzińsku »kutas«?”. Widziałem, że grupa oburzyła się na jej zachowanie, ale nikt nie zwrócił jej uwagi. Nikt się nie odezwał.
Jeśli chodzi o migrantów, to najgorszy jest mur, który powstaje w głowach ludzi. Nie znoszę słowa „asymilacja”. W fundacji go nie używamy. Trzeba zachować odrębność, ale pamiętać jednocześnie, jak ważna jest integracja. Francuzi latami tworzyli getta, bo nie wynajmowali imigrantom mieszkań w białych dzielnicach. Czego można oczekiwać po latach marginalizowania i wykluczania sporej części społeczeństwa?
Tak jest z szeroko rozumianym środowiskiem rosyjskojęzycznym w Polsce. Zupełnie się wymyka kontroli. To efekt nieodpowiedzialnej polityki rządów przez ostatnie dwadzieścia lat. Powstała autonomiczna struktura, która za chwilę będzie miała polską rzeczywistość głęboko w poważaniu. Organizacje, które mogłyby uczyć polskiego, stają się niepotrzebne, bo Ukraińcy czy Rosjanie nie mają potrzeby się go uczyć. Na Dworcu Zachodnim jest już pełno ogłoszeń różnych firm w języku ukraińskim. W bankach i w państwowej inspekcji pracy mówią po rosyjsku, bilety kupisz po rosyjsku i nawet znajdziesz psychoterapeutę, który mówi w tym języku. Tak tworzy się getto kulturowe.
Obudź się, zanim wyginiesz
Upał jest nieznośny. A jednak ludzie w namiotach przebierają się w białe kombinezony. Zakładają stroje, których używa się w miejscach skażonych chemicznie. Na całym świecie ruchy ekologiczne chętnie wykorzystują ten symbol. Marsz będzie kilkukilometrowy, w pełnym słońcu. Sznur ubranych na biało ludzi przemieszcza się przy dudnieniu bębnów.
Ktoś niesie na ręku dziecko, ktoś rozdaje butelki z wodą. Spotkali się na kilka dni, żeby powiedzieć stop klimatycznej katastrofie. Obóz dla Klimatu w Stawiskach jest wydarzeniem otwartym: na polu namiotowym są setki ludzi. Młodzież, rodziny z dziećmi, a nawet osoby starsze i niepełnosprawne. Wśród nich Piotr Cykowski, kampanier Akcji Demokracji. Aktywista organizacji pozarządowych wziął urlop i przyjechał tu prywatnie. Dzień wcześniej przez całe popołudnie malował baner: „Co powiecie swoim wnukom, gdy zabraknie wody?”. Dziś spróbuje wnieść ten baner jak najbliżej kopalni odkrywkowej.
Demonstracja przeciw wydobyciu węgla brunatnego i odkrywce Tomisławice jest pokojowa. Aby dotrzeć pod kopalnię, uczestnicy akcji muszą przejść przez księżycowy krajobraz, teren tak zdewastowany, że w studniach zniknęła woda. Zmierzają w stronę olbrzymiej dziury w ziemi. Obóz od kilku dni jest obserwowany przez policję. Mundurowi krążą na quadach blisko pola namiotowego. Narasta napięcie. Z ponad dwustu osób, które maszerowały w stronę kopalni, trzydzieści dwie weszły na jej teren. Maszyny stanęły na dwie godziny. Ludzie zostali brutalnie spałowani. Drobnej dziewczynie pękł obojczyk, gdy policjant przygniótł ją do ziemi. Wobec siedmiu osób użyto gazu.
Może policjanci, którzy pałowali demonstrantów, przeczytali w zamieszaniu napis na jednym z banerów: „Obudź się, zanim wyginiesz”. Może któryś z nich przyznałby, że okolica wygląda nieciekawie. Ale po chwili zastanowienia mógłby stwierdzić, że to przesada, bo przecież pojedzie się trochę dalej i tam już będzie w porządku, zielono, w końcu zostało jeszcze wiele pięknych miejsc w pobliżu, a ekolodzy doczepili się, że tu jedno jezioro wysycha.
Wieczorem po pracy wielu policjantów włączy telewizory. Okaże się, że tego samego dnia, kiedy oni pałowali uczestników pokojowego marszu ekologicznego, koledzy policjanci z Białegostoku nie obronili przed nacjonalistami uczestników innego marszu.
Polska tęczowa, nie węglowa
W geście solidarności z pobitymi w Białymstoku Obóz dla Klimatu przygotował tego samego wieczoru baner: „Białystok – miłość – równość – klimat”. Dla ekologów to jedna walka.
Ktoś skandował: „Polska tęczowa, nie węglowa!”.
Piotr: – Jakiego interesu trzeba było bronić, żeby bić ludzi, którzy protestują w obronie klimatu? Pałki to środek nieproporcjonalny. Jestem tu, bo w Polsce rodzi się ruch klimatyczny i pomyślałem, że chcę się zaangażować. Ignorancja władz dla kryzysu klimatycznego mnie przeraża. Przyjechałem, spotkałem świetnych ludzi, myłem gary, siekałem tony marchewki, pilnowałem obozu nocą, a przede wszystkim wziąłem udział w proteście. Kiedy widzę polityczną bierność, jak w przypadku trującej kopalni, czuję wkurzenie Gdy zajmowałem się Tybetem, wkurzało mnie, że tak pokojowy naród nie dostaje żadnego wsparcia, tylko się ich poklepuje po głowach i mówi: macie fajną kulturę, ale nie pomożemy wam. Albo deklaruje się pomoc w rozwiązywaniu konfliktu zbrojnego, a za ich plecami sprzedaje broń. Żeby skuteczniej pomagać ukończyłem podyplomowe studia Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Prawa i Wolność Człowieka. To się przydało, kiedy współtworzyłem fundację Inna Przestrzeń, czy Fundację na rzecz Centrum Wielokulturowego, gdzie pomagaliśmy migrantom lub w Fundacji Klamra. Ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej, od mojej babci. To ona tłumaczyła cierpliwie, że zawsze trzeba stanąć po stronie osoby bitej i słabej. Nie pozwalała bawić się bronią. Bardzo wpłynęła na moje patrzenie na świat. Podobnie siostra, dzięki niej zrozumiałem, jak ważna jest wolność w życiu każdego człowieka. Zresztą te korzenie społecznej wrażliwości sięgają dalej. Moja prababcia podobno woziła chleb do getta, a wujkowie przed wojną działali w PPS-ie.
W drugiej klasie liceum zaangażowałem się w działalność Amnesty International. To mnie uformowało, bo dowiedziałem się wtedy wiele o łamaniu praw człowieka i mechanizmach ich obrony. Ale przede wszystkim do działania nakręca mnie wkurzenie.
Co za murem
Gagik: – Istnieje stereotyp wobec pracujących w organizacjach pozarządowych: „To wy w ogóle zarabiacie tam pieniądze?”. Kiedyś nie rozumiałem tych, którzy pracują w określonych godzinach i mają w związku z tym kartę multisport. Na początku napędza nas romantyzm. Akcje, wolontariaty… Potem jest coraz ciężej. Długo o tym myślałem, ale w końcu podjąłem decyzję, 31 sierpnia odchodzę z Ocalenia.
Piotr: – Naprawdę odchodzisz? I co będziesz robił?
Gagik: – Marzy mi się stabilny, regularny dochód. Mam dość myślenia o tym, jak dopiąć budżet do końca miesiąca. Wiesz, kiedy mówię, że odejdę z końcem sierpnia, sam w to nie wierzę. To jak opuszczanie rodziny. W fundacji angażujemy się w codzienne problemy migrantów: mieszkaniowe, edukacyjne, związane z pracą i językiem. Wspiąłem się po wszystkich szczeblach, od zwykłego mentora wolontariusza do członka zarządu.
Powiedziałem sobie jednak, że teraz potrzebuję stabilizacji, której nigdy nie miałem.
Piotr: – Przeszedłem podobny proces, odchodząc z Fundacji Inna Przestrzeń. Ludzie zmieniają pracę co jakiś czas, ale akurat ta praca jest dodatkowo mocno misyjna. Innym trudno zrozumieć, że przestaniesz zajmować się czymś, co długo było dla ciebie ważne.
Gagik: – Wiem, że zawsze będę robił coś społecznie, choćby wolontariat. Mam nadzieję, że uda się wykorzystać moje doświadczenie. Ludzie, którym pomagałem w Ocaleniu już na zawsze zmienili moją wrażliwość społeczną.
Gagik: – Obaj mamy gen społecznego zaangażowania, który nas nakręca.
Piotr: – Mnie, jak mówiłem, nakręca wkurzenie.
Bohaterami reportażu Julii Łapińskiej „Attention, Attention!” są Gagik Grigoryan i Piotr Cykowski. Tekst pochodzi ze zbioru reportaży „Przewiew. 12 historii otwartych”. Bohaterami przygotowanych reportaży są absolwentki i absolwenci Programu Liderzy PAFW, realizowanego przez Fundację Szkoła Liderów od 15 lat. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czytelnik i jest dostępna w księgarniach.
Program Liderzy PAFW to jedyny taki program rozwojowy dla liderek i liderów w Polsce. Od 2004 wzięło w nim udział ponad 700 osób. Uczestnicy przez rok biorą udział w debatach, warsztatach, spotkaniach z inspirującymi gośćmi i treningach liderskich. Razem z tutorami, czyli doświadczonymi liderami-doradcami, pracują indywidualnie nad rozwojem swoim i swoich społeczności.
Do 16 marca trwa rekrutacja do XVI edycji Programu Liderzy PAFW. Więcej informacji o rekrutacji: https://liderzy.pl/.
Portal NGO.pl jest patronem medialnym XVI edycji Programu Liderzy PAFW.
Źródło: Fundacja Szkoła Liderów