– To my, działacze i działaczki społeczne, prowadzimy kursy języka polskiego, pomagamy znaleźć pracę i mieszkanie, załatwić sprawy urzędowe, udzielamy pomocy psychologicznej i prawnej uchodźcom i migrantom. Państwo nam w tym nie pomaga – mówi Gagik Grigoryan z Fundacji Ocalenie, z którym rozmawiamy w Międzynarodowy Dzień Migrantów.
Ignacy Dudkiewicz: – Od dawna mieszka pan w Polsce?
Gagik Grigoryan, Fundacja Ocalenie: – Od pięciu lat. Przyjechałem w 2012 roku na wolontariat. A od czterech lat działam w Fundacji Ocalenie.
Dobrze tu panu?
G.G.: – Jestem szczęściarzem już choćby dlatego, że przyjechałem tu z własnej woli i wiedziałem, gdzie jadę. Jako Gruzin jestem zresztą w Polsce mile widziany, ludzie są przyjaźni, otwarci i pomocni, bo polityczne stosunki polsko-gruzińskie są bardzo dobre, Polacy jeżdżą do Gruzji, znają tę kulturę, wiedzą, jak się tam żyje.
Dotyczy to jednak osób, które wiedzą, skąd jestem.
A informacji o tym nie ma pan przecież wypisanej na czole…
G.G.: – A nie jestem stereotypowym białym blondynem z niebieskimi oczami. Dlatego na ulicach czy w autobusie widzę strach w oczach ludzi, którzy uważają, że mogę stanowić dla nich zagrożenie. Czuję się wtedy wyobcowany – i to pomimo tego, że mieszkam tu pięć lat, zaczynam mówić o Polsce „my” czy „u nas”, staram się utożsamiać z Polską i polskim społeczeństwem, widzę, że zaczynam myśleć podobnie, jak Polacy.
A potem słyszę w komunikacji miejskiej, na ulicy, w restauracji, że mam „wypierdalać z Polski”, „wracać do swojego domu”, że jestem „czarnuchem” i „arabusem”.
Upokarzają pana.
G.G.: – I co gorsza dzieje się to publicznie.
Ludzie nie reagują?
G.G.: – Rzadko. Wolą udawać, że nie słyszą, że ich to nie dotyczy. A tak naprawdę dotyczy nas wszystkich, bo funkcjonujemy w jednym społeczeństwie. Kiedy ktoś jest wykluczony, zmarginalizowany, pozbawia się go przywilejów czy praw, które ma większość społeczeństwa, to wtedy zaczynają się prawdziwe problemy.
Jakie?
G.G.: – Trudno utożsamić się z kulturą i zintegrować ze społeczeństwem, gdy czujesz się niechciany w miejscu, w którym żyjesz. Wykluczenie to najlepszy sposób, by sztucznie wytworzyć w przyjeżdżających do Polski ludziach poczucie, że tu nie przynależą, że nie powinno im zależeć na kraju, w którym mieszkają.
Przyjeżdżają do Polski i czują się gorsi. Duża liczba uchodźców nie może na przykład znaleźć mieszkania, pracy, nie zna kultury, ponieważ system państwowy nie jest zainteresowany skutecznym wsparciem i ich integracją. W efekcie wiele osób jest wypędzanych na obrzeża miast, żyje w biedzie i wykluczeniu. W takich warunkach nie sposób się zintegrować.
Czy przez pięć lat, które mieszka pan w Polsce, to się zmieniało? Jest inaczej?
G.G.: – Nie powiem, że tego wcześniej nie było. Pamiętam, jak w 2013 roku stałem ze znajomymi na przystanku i rozmawialiśmy po rosyjsku. Przeszła koło nas grupa podpitych facetów i jeden z nich rzucił w nas szklaną butelką. Brakowało kilku centymetrów, a trafiłaby w moją koleżankę.
Dyskryminacja, agresja czy mowa nienawiści była zawsze i do tego istnieje w każdym społeczeństwie, w każdym kraju. Ale teraz jest ich więcej i dopuszczają się ich także politycy i rządzący. Nazywają ludzi uciekających przed wojną pasożytami, rozsiewają mity i uprzedzenia. I tym samym dają przyzwolenie dla przemocy. A ludzie, którzy to przyzwolenie widzą, czują się bezkarni i pozwalają sobie na więcej.
Boi się pan?
G.G.: – Tak, boję się. Nie mam poczucia bezpieczeństwa. I wielu moich znajomych, cudzoziemców, się boi. Klienci, którzy przychodzą do Fundacji, też się boją. Co i rusz padają ofiarą ataków rasistowskich.
A czy wraz z agresją, przemocą i obojętnością, wzrasta też międzyludzka solidarność?
G.G.: – Coraz więcej osób wspiera działania Fundacji, widzi potrzebę, by coś zrobić. A każdy coś może – każde dobre słowo, każda wysłana złotówka na wsparcie naszych działań, komentarz w mediach społecznościowych, postawa na co dzień, każdy przejaw zrozumienia coś znaczy. Kiedy zaczął się tak zwany kryzys uchodźczy, dzwoniło i przychodziło do Fundacji wiele osób pragnących pomóc i wykazać swoją solidarność z ofiarami wojny. Dzwonią do nas ludzie, którzy chcieliby coś zrobić, ale nie wiedzą, co i jak. Odzywają się szkoły, które chcą, byśmy przeprowadzili zajęcia o uchodźcach. Społeczeństwo jest podzielone w swoich poglądach i postawach.
Obecnie większość jest jednak antyuchodźcza…
G.G.: – Dyskusja przybrała formę walki ideologicznej – między tymi, którzy uważają się za liberalnych, otwartych, niewidzących granic i optujących za różnorodnym społeczeństwem, a tymi, którzy uważają, że wielokulturowość nie jest dobrym rozwiązaniem, tylko jest groźna. Mało w tym jest konkretów i kompetencji. Widzimy zamieszki w Paryżu czy tak zwane getta w Belgii i okrutnie spłaszczamy kwestię wielokulturowości. Jedni udają, że nie wiąże się ona z wyzwaniami, drudzy twierdzą – wbrew faktom – że nie można tym wyzwaniom sprostać.
Jakie są tego efekty?
G.G.: – W takim klimacie łatwo tworzyć narrację o tym, że ktoś nas „obroni” – uszczelni granice, nie wpuści uchodźców, będzie zaostrzać prawo migracyjne. Imigranci i uchodźcy w Polsce stali się kozłem ofiarnym, na którego obrażaniu, wykluczaniu można zbić kapitał polityczny. A przecież społeczność migrancka w Polsce jest bardzo mała! I dlatego nie jest w stanie się bronić i domagać się uznania swoich praw. Imigrantów można oskarżyć o wszystko – o mordercze zapędy, gwałty, lenistwo, terroryzm. Łatwo to robić, gdy mało kto w Polsce zna jakiegoś cudzoziemca.
Ale oni tu byli, są i będą.
Niektórzy politycy zdają się myśleć inaczej.
G.G.: – Przekonywanie, że można być w Unii Europejskiej i zamknąć granicę, jest populizmem. Polska, czy tego chce, czy nie, też staje się coraz bardziej wielokulturowa – choćby dlatego, że potrzebujemy rąk do pracy. I powinniśmy rozmawiać przede wszystkim o tym, co robić z przyjeżdżającymi do nas ludźmi. Jak im ułatwić życie? Jak sprawić, by znaleźli mieszkanie i pracę? Jak ich skutecznie integrować? O tym nie rozmawiamy, bo rozmawiamy o mitach i iluzjach.
A potrzebujemy strategicznego myślenia o tym, co będzie z Polską za dwadzieścia lat, jak nie popełnić błędów, które zrobiono na Zachodzie w latach 50. i 60. Tak, wielokulturowość i integracja cudzoziemców niesie ze sobą wyzwania. Ale zamiast uczyć się na tym, co dziś robią na przykład Niemcy, wolimy nie robić nic. Działać trzeba było wczoraj, a my także dziś nic nie robimy, a i jutro będziemy woleli udawać, że cudzoziemców w Polsce nie ma i mówić, że ich nie chcemy. Oni z tego powodu nie znikną.
Czego potrzebują?
G.G.: – Wsparcia w integracji. W integracji, nie asymilacji – z dbałością o zachowanie prawa do tożsamości kulturowej, dotyczy to wszystkich, również bliższych Polakom kulturowo Ukraińców. By wesprzeć uchodźców trzeba prowadzić wsparcie w znalezieniu pracy, zabezpieczyć godne warunki mieszkaniowe, nauczyć języka, zreformować szkolnictwo, ułatwić im dostęp do instytucji publicznych, a także czynić rozmaite gesty otwartości, pozwalać im wpływać na rzeczywistość. Tego wszystkiego nie ma.
Dlatego staramy się robić swoje. To my – działacze i działaczki społeczne – prowadzimy kursy języka polskiego, pomagamy znaleźć pracę, załatwić sprawy urzędowe, udzielamy pomocy psychologicznej i prawnej, włączamy cudzoziemców w polską kulturę, szukamy im mieszkań. Warto wiedzieć, że uchodźcy w Polsce są grupą szczególnie narażoną na bezdomność.
Z jakiego powodu?
G.G.: – Mają często duże rodziny, nie otrzymują wsparcia od państwa, na początku nie znają języka, noszą w sobie traumy po wojnie, torturach, przemocy, trudniej im znaleźć mieszkanie na wynajem, a jak już im się to uda, to często muszą płacić wyższe czynsze.
Ale pojawiają się ludzie, którzy są gotowi wynająć mieszkanie Fundacji po cenie niższej niż rynkowa. Wtedy możemy objąć taką rodzinę całościową pomocą. Bo dopiero wtedy, kiedy zaspokoimy tę podstawową potrzebę, jaką jest dom, możemy myśleć o innych działaniach.
Dużo jest tych mieszkań?
G.G.: – Na razie tylko pięć. Mamy ograniczone środki finansowe i możliwości. A potrzeby są duże – szukamy lokum dla kilkudziesięciu rodzin, które dziś mieszkają w fatalnych warunkach. Na dziewięciu metrach mieszka pięć osób, w zagrzybionym pokoju bez ciepłej wody, ogrzewania.
Jak ktoś żyje w takim lokum, to naprawdę nie ma co opowiadać o jego integracji ze społeczeństwem.
Nazwijmy rzeczy po imieniu: jako organizacje pozarządowe zastępujecie państwo.
G.G.: – Tak.
Co więcej, państwo, które wam nie tylko nie pomaga, ale też przeszkadza.
G.G.: – Tak.
Organizacji prowadzących podobne działania jest coraz mniej. Od lat polityka integracyjna spoczywa na barkach społeczeństwa obywatelskiego – tak też było za poprzednich rządów. Tyle tylko, że obecny rząd, zamiast nas wspierać, to przeciwnie – utrudnia nam pracę, blokując dostęp do środków europejskich i pozwalając na agresję w społeczeństwie. A przecież to, co robimy, przynosi korzyści całemu społeczeństwu. Nie możemy pozwolić, żeby nieodpowiedzialni politycy to zniszczyli.
Staramy się ze wszystkich sił sprawić, by cudzoziemcy poczuli się tu dobrze. Żeby nie musieli wyjeżdżać.
Do Niemiec i Szwecji.
G.G.: – Na tym polega problem, że polski rząd nie chce, żeby ci uchodźcy zostawali w Polsce, nawet jeśli jest to w interesie społeczeństwa. Co więcej, część z nich i tak nie ma możliwości wyjazdu – wyjeżdża, a później jest znów deportowana do Polski. I wracają tu sfrustrowani i wściekli. A wtedy bardzo trudno im pomóc.
Trudno oczekiwać, że będzie chciał tu zostać ktoś, komu nic nie jest oferowane, a do tego spotyka się z agresją…
G.G.: – Otóż to.
Oczywiście, formalnie państwo różne rzeczy robi. Tyle tylko, że robi zdecydowanie za mało, a jakość jego działań nie jest sprawdzana. Nikt nie kontroluje, w jakich warunkach ludzie mieszkają, nikt nie dba o jakość działań na ich rzecz. A to od niej zależy, czy będziemy się za kilkadziesiąt lat mierzyli z wyzwaniami i problemami, którymi jesteśmy straszeni. To nie zamykanie jest odpowiedzią na te kłopoty, tylko integracja.
Ilu osobom pomaga Fundacja?
G.G.: – Rocznie w Warszawie pomagamy około trzem tysiącom ludzi.
Pracujemy też z małżeństwami mieszanymi, którym pomagamy odnaleźć się w sytuacji różnic kulturowych. Promujemy też wśród Polaków wiedzę na temat uchodźstwa i innych kultur.
Zatrudniacie sporo cudzoziemców.
G.G.: – Stanowią połowę naszego zespołu, pełniąc funkcję mentorów kulturowych.
To znaczy?
G.G.: – Gdy do Fundacji przychodzi Gruzin, to właśnie mi będzie najłatwiej opowiedzieć mu o różnicach między Polską a Gruzją, o tym, jak funkcjonuje polski system prawny, jak Polacy się komunikują, jak wygląda tu zatrudnienie, jak się zachowywać. Do mnie będzie miał większe zaufanie, bo sam przeszedłem przez tę naukę, a do tego wiem, z jakim doświadczeniem przybywa on do Polski. Są potrzeby, których pan u Gruzina nie dostrzeże, a ja owszem.
Proszę o przykład.
G.G.: – Widać to choćby w sferze komunikacji. Kiedy w Gruzji ktoś używa trybu przypuszczającego – „chciałbym”, „czy mógłbyś” – to znaczy, że się waha, jeszcze nie wie, czy na pewno tego chce lub oczekuje. „Chciałbym, żebyś mi w tym pomógł” w ustach gruzińskiego pracodawcy znaczy, że jeszcze nie wiadomo, czy na pewno będzie taka potrzeba.
Po polsku to zwykła forma grzecznościowa.
G.G.: – Otóż to. W Polsce jest również choćby inna kultura mówienia „nie”. Bardzo często słyszysz formuły: „raczej nie”, „być może”, „innym razem”. Gdy Gruzin zapyta kogoś, czy może przy nim zapalić i usłyszy „no jak pan musi, to proszę, chociaż ja nie palę”, to uzna, że może. A pan wie, że to zdanie oznacza, że ktoś zdecydowanie wolałby, żeby pan przy nim nie palił. W Gruzji ludzie po godzinie rozmowy otwierają się zupełnie i zachowują jak najlepsi przyjaciele, a w Polsce zaufanie i przyjaźń buduje się długo i żmudnie.
Ale nie chodzi tylko o kwestie kulturowe, ale też prawne – jak choćby to, że w Polsce nie odwdzięczamy się lekarzowi czy policjantowi pieniędzmi. Czasem ktoś nam nie wierzy i później ma problemy, które musimy odkręcać. Jak pan widzi, przykładów jest mnóstwo. Ważne, by ktoś, kto przyjeżdża do Polski, miał tu swojego przewodnika. I właśnie nim jest mentor kulturowy.
Duża część społeczeństwa jest wroga działaniom takim jak wasze. Państwo nie tylko wam nie pomaga, ale nawet przeszkadza. Nie miewa pan zwyczajnie dość?
G.G.: – Miewam takie momenty, kiedy czuję, że to jest walka z wiatrakami, z której nic nie wyjdzie. Ale wtedy przypominam sobie przykłady różnych ruchów historycznych: czarnoskórych Amerykanów, którzy walczyli o swoje prawa w Stanach Zjednoczonych, kiedy nikt nawet nie myślał o tym, by osoba czarnoskóra została prezydentem USA. Albo działaczy i działaczek ruchów LGBT, który walczyli o uznanie ich praw. Wierzę w to, co robię, i lubię to, co robię. I wierzę, że ma to jakiś wpływ na rzeczywistość. Upominamy się o prawa cudzoziemców, chodzimy na demonstracje antyfaszystowskie, piszemy, pracujemy z mediami. Jasne, nie tworzymy dominującej narracji w Polsce, bo nie mamy takich zasobów, ale nasz głos istnieje i bywa słyszalny. Ważne, żeby go nie zabrakło.
Ale największą motywację do pracy dają mi ludzie, którym udaje się choć trochę pomóc. A mimo wszystko się udaje. To wystarczy, by chcieć to dalej robić.
Jeśli mieszkasz w Warszawie, możesz wesprzeć Fundację Ocalenie, biorąc udział w kiermaszu organizowanym przez Instytut Kultury Polskiej 19 grudnia (wtorek) od 15 do 19. Więcej informacji na stronie wydarzenia.
Gagik Grigoryan jest członkiem zarządu Fundacji Ocalenie, edukatorem i mentorem kulturowym. Pracuje z uchodźcami i imigrantami, prowadzi warsztaty z kultury kaukaskiej. Z wykształcenia dziennikarz, w sektorze społecznym pracuje ponad 8 lat. Pochodzi z gruzińskiego miasta Batumi.
Tak, boję się. Wielu moich znajomych, cudzoziemców, się boi. Klienci, którzy przychodzą do Fundacji, też się boją.