Krzysztof Mrozek: Inwestując w dobry stan naszej planety, zyskujemy często więcej niż wkładamy
– Coraz więcej ludzi rozumie, że inwestowanie w „zielone rzeczy” to nie jest tylko działanie na rzecz planety. To jest też działanie na rzecz swojego portfela i zdrowia – z Krzysztofem Mrozkiem z Polskiej Zielonej Sieci rozmawiamy o tym, co to znaczy inwestować w planetę, o wzrastającym wśród Polek i Polaków poparciu dla działań proekologicznych i o tym, czy rząd nadąża za tym trendem.
Magda Dobranowska-Wittels: – Jak można rozumieć apel zawarty w haśle tegorocznego Dnia Ziemi "Inwestujmy w naszą planetę”?
Krzysztof Mrozek, Polska Zielona Sieć: – To zależy od każdego z nas. W Polskiej Zielonej Sieci patrzymy na to z perspektywy monitorowania miliardów złotych, które mamy z Unii Europejskiej na transformację energetyczną. Według różnych szacunków koszty doprowadzenia do niskoemisyjnej, czystej, zielonej energetyki w naszym kraju to są kwoty rzędu nawet półtora biliona złotych, czyli tysiąca pięciuset miliardów. W tej chwili mamy kilkaset miliardów złotych do dyspozycji z funduszy unijnych, ale szukamy tych pieniędzy również w innych źródłach, jak np. dochody z systemu handlu emisjami. Jako Polska Zielona Sieć chcemy mieć pewność, że zostaną one dobrze wydane. Dla nas więc hasło „inwestuj w planetę” znaczy: „pilnuj tego, żeby dobrze wydać ograniczone pieniądze, które mamy”.
Ale w planetę można inwestować też w codziennym życiu. Nie trzeba być ekspertem od transformacji energetycznej, czy od funduszy unijnych, żeby spojrzeć na swoje życie i działać w taki sposób, który możliwie ograniczy nasz negatywny wpływ na planetę.
Każdy powinien zacząć od siebie. Na przykład w naszej organizacji, jeżeli możemy, to na spotkania i konferencje staramy się jeździć ekologicznymi środkami transportu. Do Brukseli przebijamy się pociągami, co trwa kilkanaście godzin, ale sprawia też, że nasze rekomendacje dotyczące poprawy funkcjonowania kolei są bardziej autentyczne, ponieważ płyną z własnych doświadczeń. Jest jakiś element przygody w trzynastogodzinnej podróży z trzema przesiadkami, ale jest to też inwestycja czasu i zaangażowania.
W swoim gospodarstwie domowym również można wprowadzić różne zasady, które ograniczą negatywny wpływ funkcjonowania ludzi na środowisko. Od segregacji śmieci po wyłączanie światła w pokoju, w którym akurat nie przebywamy. Dla mnie na przykład to była osobista lekcja: pilnowanie tego, żeby gasić światło w korytarzu, czy w sypialni. Czasami o tym się zapomina. Zmianę widzę na swoich rachunkach za energię, ale też mam poczucie, że dbam o środowisko.
I tu przechodzimy do tego, co wielu osobom może się wydawać nieoczywiste:
inwestycja w planetę niekoniecznie oznacza wydawanie dodatkowych pieniędzy. To może też oznaczać poważne oszczędności.
Inwestując w dobry stan naszej planety, zyskujemy często więcej niż wkładamy sami: płacimy mniej za energię, jemy zdrowsze jedzenie, oddychamy czystszym powietrzem. Działań, które my możemy podjąć, jest bardzo wiele.
Możemy np. sami wytwarzać czystą energię…
– Tak. W Polskiej Zielonej Sieci zajmujemy się dużymi inwestycjami państwowymi, ale także oddawaniem energetyki w ręce ludzi, którzy chcą inwestować np. w fotowoltaikę, jak i sprawami osób, które chcą ocieplić swój dom, wymienić okna.
Staramy się promować na poziomie polityki europejskiej, polskiej i różnych mechanizmów finansowania takie rozwiązania, żeby Polki i Polacy mogli tanio przejść na ekologiczną energię.
Prowadzimy także działania edukacyjne. Wypowiedzi przedstawicieli części sił politycznych, którzy są sceptyczni wobec zielonej energii i Europejskiego Zielonego Ładu, nie znajdują szerokiego poparcia w społeczeństwie. Polacy są nastawieni proekologicznie. Wystarczy spojrzeć na badania: ośmiu na dziesięciu Polaków chce taniej i zielonej energii. Tylko już nie każdy wie, co to oznacza w praktyce. Tyle samo Polaków i Polek popiera segregację odpadów. Coraz więcej osób albo rezygnuje z jedzenia mięsa, albo stara się znaleźć takie produkty mięsne, które są wytwarzane w sposób możliwie mało emisyjny.
Rzeczywiście taki trend jest dostrzegalny w skali społeczeństwa?
– Tak. Widzimy to w wynikach badań. Jeżeli wpiszemy w wyszukiwarkę internetową wyniki badań na właściwie dowolny temat związany z ekologią, to widać trend wzrostowy poparcia dla działań proekologicznych: czy mówimy o inwestycjach w fotowoltaikę, w samodzielną produkcję energii, czy o ocieplaniu budynków, wymianie pieców kopciuchów na czyste źródła energii, o segregowaniu odpadów, czy o ekologicznej żywności.
Przejdźmy się po dowolnym sklepie: nie znajdziemy supermarketu, w którym nie ma chociaż półki, a częściej regału czy nawet osobnego działu z produktami ekologicznymi. To przecież nie jest dobra wola tych sklepów, tylko odpowiedź na zapotrzebowanie. Jeżeli kiedyś mieliśmy jedną półkę z ekologicznym jedzeniem, a teraz mamy cały regał, to znaczy, że ludzie chcą to kupować. Jadąc przez Polskę, a ostatnio miałem przyjemność podróżować kilkaset kilometrów, widać jak szybko przybywa instalacji fotowoltaicznych.
Tutaj wracamy do inwestowania w planetę…
– Mam wrażenie, że przez wiele lat ekologia była postrzegana jako coś oddzielnego od kwestii ekonomicznych, czy kwestii zdrowotnych. Obecnie to się zmienia. Może jest to spowodowane przez kryzys cen energii związany z wojną w Ukrainie, a może nasza świadomość różnych powiązań jest większa.
Coraz więcej ludzi rozumie, że inwestowanie w „zielone rzeczy” to nie jest tylko działanie na rzecz planety. To jest też działanie na rzecz swojego portfela i zdrowia.
Coraz więcej osób rozumie, że fotowoltaika na dachu, czy pompa ciepła u sąsiada to nie jest już tylko „zielona” energia, ale to jest też czysta energia, ponieważ dzięki temu oddychamy czystym powietrzem i jest to tania energia, ponieważ wahania cen paliw kopalnych nie spowodują nagłego wzrostu rachunków. I tak musimy też o tym mówić. Może nie każdego przekonuje topnienie lodu w Arktyce, ale to, czy oddychamy smogiem już właściwie do każdego trafia.
Albo topnienie pieniędzy w portfelu.
– Tak. Nie zapominajmy o Arktyce, czy o lasach tropikalnych – to są niesłychanie ważne sprawy dla naszej planety jako całości i dla ludzi, którzy w Brazylii żyją w sąsiedztwie znikającej dżungli, ale mówmy też o tym, co dotyczy nas tu i teraz.
Patrzymy na wyniki badań i widzimy: ludzie są przekonani do tego, że zielona droga jest dla nich właściwa. Problemem jest raczej to, że nie mają zasobów, aby nią iść. Pieniędzy, dopłat na fotowoltaikę czy magazyny energii – to są bardzo drogie inwestycje – jest sporo, ale często te programy są dostępne dla zamożniejszej klasy średniej, a nie dla osób, które się znajdują w kryzysie ubóstwa energetycznego. To jest często powiązane z kryzysem ubóstwa po prostu. To są osoby, które trują się, paląc w swoich kopciuchach węglem złej jakości albo wręcz odpadami. To są osoby, które marzną w swoich domach. Dopiero pojawiają się pierwsze programy wsparcia, w których ktoś, kto się na tym zna, jest w stanie doradzić takim osobom i przeprowadzić je przez proces modernizacji budynku.
Powiedział Pan, że sceptyczne podejście polityków do haseł związanych z Zielonym Ładem, z polityką klimatyczną Unii Europejskiej nie znajduje przełożenia w społeczeństwie. Jak to się zatem dzieje, że tematy klimatyczne praktycznie nie są poruszane w kampanii wyborczej? Skoro ludzi to interesuje i chcieliby, aby było bardziej ekologicznie, to wydawałoby się, że to jest temat, aby trafić do wyborców.
– Pozwolę się nie zgodzić. Uważam, że te tematy są obecne, tylko często nie wprost. I będą coraz bardziej obecne. Mówi się, że kampania trwa teraz cały czas, ale jednak wchodzimy dopiero w początek prawdziwej rywalizacji przed jesiennymi wyborami. Powiedziałem wcześniej, że kwestie ekologii, klimatu coraz mocniej wiążą się ze sprawami ekonomicznymi, zdrowotnymi, ale także z kwestiami bezpieczeństwa. O tym nie wspominaliśmy, ale przecież niezależność energetyczna to jest też niezależność od Rosji i zmniejszanie ryzyka oddziaływania na sytuację w kraju przez państwo, które zaatakowało naszego sąsiada. Te zagadnienia jak najbardziej pojawiają się w kampanii. To, że nie mówimy o Amazonii, o zakwaszaniu oceanów jest naturalne. W żadnym kraju, którego to nie dotyczy bezpośrednio, to nie jest główna oś kampanii. Obywatele i politycy chcą mówić o sprawach, które widzimy tu i teraz.
Na przykład, w połowie kwietnia w Sejmie głosowano powołanie komisji do spraw wyjaśniania rosyjskich wpływów, przede wszystkim na politykę energetyczną. Większość rządząca chce tej komisji, aby rozliczać rosyjskie wpływy i uzależnienie Polski od rosyjskich paliw przez ekipę, która rządziła wcześniej. Zdaniem opozycji, komisja ma wyeliminować opozycję z wyborów. Nie wchodząc w kwestie polityczne: będzie to jeden z głównych tematów skandali różnego rodzaju w najbliższych miesiącach. Niezależnie, z której strony sceny politycznej na to patrzymy. Będziemy rozmawiać o tym, jaka była polityka energetyczna, jak ją chcieliby widzieć czy przedstawić politycy. Będziemy też rozmawiać o cenach energii.
Kuriozalna zupełnie dyskusja o tym, kto nas będzie zmuszał do jedzenia robaków zaczęła się od tego, że jedną z dróg odejścia od wysokoemisyjnych przemysłowych upraw jest pozyskiwanie białka z innych źródeł. To nie budziło nigdy kontrowersji, ale ktoś się zorientował, że można to wykorzystać w przekazie politycznym.
Pewnym miernikiem tego, jakie tematy się pojawiają w kampanii jest włączenie serwisu informacyjnego dowolnej stacji. Myślę, że nie spotkamy już serwisu, w którym nie będzie jakiejś kwestii związanej z klimatem, tylko może się to nie nazywać klimat. Może się to nazywać „jedzenie robaków” czy „wycinka lasów”, ale to będzie powiązane.
Skoro te tematy się pojawiają, a przedstawiciele obozu rządzącego obecnie jednak nie zawsze podążają za dobrymi, proekologicznymi rozwiązaniami, to dlaczego takie ich podejście i niewywiązywanie się z różnych zobowiązań, na przykład wobec Unii Europejskiej, dotyczących klimatu nie waży na wynikach wyborów?
– Nie wiemy, w jakim stopniu to zaważy teraz na wynikach wyborów. Czy wcześniej nie ważyło? Możemy powiedzieć, że nie, bo Europejski Zielony Ład nie był jeszcze nigdy tematem kampanii wyborczej, nawet w wyborach do Europarlamentu, ale z drugiej strony – kwestie związane z sektorem górnictwa już są bardzo poważnym tematem wyborczym.
W 2005 roku pod wpływem protestów górniczych rządzący przed samymi wyborami zmieniali przepisy. Przez wiele lat osią narracji Prawa i Sprawiedliwości, czy w ogóle obozu Zjednoczonej Prawicy, był konflikt między polityką klimatyczną Unii Europejskiej a stabilnością zatrudnienia w Polsce, właśnie na przykład w sektorze górniczym. Pomimo eksperckich analiz, które pokazują, że pracy w zielonych branżach jest więcej niż w tej chwili w górnictwie. Tymczasem ostatnio – trochę pod wpływem kosztów utrzymania górnictwa i kosztów wydobycia paliw kopalnych, przede wszystkim węgla – rząd się z tej narracji wycofuje.
Obecnie jest projekt nowelizacji polityki energetycznej Polski do roku 2040 i widzimy, że rola paliw kopalnych w tym dokumencie jest coraz mniejsza, wbrew różnym medialnym zapowiedziom prezydenta sprzed kilku lat, gdy mówił, że mamy węgla na setki lat i to będzie jądro naszej polityki energetycznej.
Solidarna Polska jest rzeczywiście dużo bardziej sceptyczna wobec tych kwestii, ale postrzegam to jako element budowania swojej pozycji wewnątrz obozu władzy.
Dużo ciekawsze od tego, która partia, jak i co postrzega, jest to, że dyskurs dotyczący klimatu coraz bardziej przesuwa się w stronę racjonalnej argumentacji, przy różnych wyskokach typu jedzenie robaków. Rozmawiamy już o różnych scenariuszach i potrzebach.
Teraz trwa dyskusja o atomie, wobec którego też nie ma jednoznacznego stanowiska. Większość partii go popiera, ale część ugrupowań politycznych, które postrzegamy jako progresywne w kwestii transformacji energetycznej, uważa, że są inne rozwiązania. Toczy się jakaś merytoryczna dyskusja. To bardzo dobrze, bo to są kwestie, które dotyczą wszystkich Polaków i które przez dziesięciolecia będziemy widzieli w rachunkach za energię. Te tematy są w dyskursie publicznym.
Wróćmy zatem to inwestowania. Aby przeciętny obywatel, obywatelka mógł zadbać o planetę na nieco bardziej zaawansowanym poziomie niż gaszenie światła, czy zakręcanie kranu w swoim własnym mieszkaniu i zainwestował na przykład w instalacje fotowoltaiczne, czy inne odnawialne źródła energii oraz korzystał z nich, to jednak musi mieć stworzone do tego pewne warunki. Czy państwo nam je zapewnia?
–Itak, i nie. Państwo stwarza warunki finansowe. Są programy wsparcia, chociażby takie jak „Mój Prąd", czy „Czyste Powietrze", „Ciepłe Mieszkanie", „Moje Ciepło" – one przewidują dotacje na fotowoltaikę, ocieplanie domu, wymiany kopciuchów. Jednym z problemów jest to, że informacje o tych programach są rozrzucone na różnych stronach. Aby temu zaradzić, stworzyliśmy poradnik: zebraliśmy te informacje na stronie zielonasiec.pl. Zrobiliśmy też filmiki, które pokazują, w jaki sposób można przez ten proces przejść. Bardzo zachęcam do ich obejrzenia. Zwłaszcza, że teraz jest dobry czas na myślenie o takich inwestycjach, a nie kiedy znowu zrobi się zimno.
Zobacz także: Jak płacić mniejsze rachunki? Poradnik Polskiej Zielonej Sieci >
Zobacz film
Następny problem polega na tym, że w dużej mierze te programy opierają się na refinansowaniu, czyli najpierw trzeba albo wziąć kredyt, albo ze swoich oszczędności za te inwestycje zapłacić. Dlatego osoby mniej zamożne nie mogą sobie na to pozwolić. Zabiegamy, żeby te programy się zmieniły.
Kolejnym problemem są przepisy i przestarzałe sieci w Polsce. Nasze sieci elektroenergetyczne zostały zaprojektowane w taki sposób, żeby prąd z dużych elektrowni, czy elektrociepłowni przesyłać do mieszkańców. Natomiast nie są stworzone do tego, żeby od mieszkańców ten prąd odbierać, a kiedy jest np. bezwietrzna noc – im go znowu wysyłać. Wciąż niewystarczające są inwestycje w to, żeby zmodernizować sieci dystrybucyjne i sieci przesyłowe.
Nowelizowane przepisy teoretycznie mają powodować, że nie można Kowalskiemu odmówić przyłączenia jego fotowoltaiki. Ale w praktyce można. Bardzo chcielibyśmy to zmienić tak, aby priorytetem było przyłączanie zielonej energii. Proszę sobie wyobrazić sytuację osoby czy spółdzielni energetycznej, która zainwestowała i dostaje odmowę przyłączenia. Ale też, jak bardzo psuje to całą atmosferę wokół inwestowania w zieloną energię. To musi być inwestycja pewna, w której można skalkulować koszty, stopę zwrotu i wiedzieć, jak to się opłaca, w jakiej perspektywie.
Czym są motywowane odmowy?
– Tym, że sieć jest już na skraju swoich możliwości. W pewnym momencie, mówiąc nie naukowo, „wysadzi korki” i wszyscy skończymy w black oucie. Na naszych stronach, czy innych organizacji można znaleźć konkretne wyliczenia, co trzeba zrobić. Poza inwestycjami, trzeba dostosować przepisy. Na przykład mamy bardzo restrykcyjne normy dotyczące maksymalnej temperatury przewodów w sieciach. Gdy pompujemy w nie więcej energii, to one się nagrzewają. W pewnym momencie trzeba powiedzieć „Stop, więcej nie przyjmujemy, ponieważ przewody są za gorące”. Tymczasem, zdaniem naukowców, maksymalną temperaturę można podnieść o kilka, kilkanaście procent i wtedy więcej energii można „wpompować” do sieci, zachowując bezpieczeństwo. Wystarczyłoby zmienić przepisy zgodnie z rekomendacjami ekspertów, żeby poprawić trochę sytuację.
Entuzjazm w społeczeństwie jest ogromny. Mamy już niemal trzynaście gigawatów mocy w fotowoltaice, dużo więcej niż przewidywały państwowe strategie do roku 2030.
Firmy tylko czekają, żeby stawiać wiatraki, kiedy przepisy zostaną ostatecznie zliberalizowane. Nie nadążają za tym regulacje i nie nadąża myślenie rządzących w kategoriach zdecentralizowanej energetyki.
Czyli mamy przepisy pozwalające np. na zakładanie spółdzielni energetycznych albo na montowanie instalacji OZE, a z drugiej strony są też przepisy, które uniemożliwiają korzystanie z tego potem?
– Dobrze to pani powiedziała: są przepisy „pozwalające”, a my byśmy chcieli, żeby były przepisy wspierające tworzenie np. spółdzielni energetycznych. Tymczasem na razie jesteśmy na etapie: „No dobra, jak już chcecie, to możecie”, ale nie widać instytucjonalnego wsparcia. Procedura utworzenia spółdzielni energetycznej jest bardzo skomplikowana. Spółdzielnie są nieliczne, a te, które powstały wciąż nie mogą uzyskać przyłączenia do sieci. Dużo większym wsparciem organizacyjno-biurokratycznym, ale też finansowym, cieszą się klastry energii. To są dwie formy wspólnotowego wytwarzania energii, obie bardzo pozytywne, ale spółdzielnie energetyczne mają element oddolny, demokracji energetycznej, natomiast klastry są organizacją nastawioną na zysk. I bardzo dobrze, niech powstają, tylko widzimy jednak potrzebę większego wsparcia dla form oddolnych, które mają potencjał włączania ludzi z różnych grup wykluczonych, integrowania lokalnej społeczności. Tymczasem, jak spojrzymy na różne programy wsparcia, z których mogą korzystać klastry i spółdzielnie energetyczne, to większe wsparcie jest kierowane do klastrów energii.
Można to zderzyć z przykładami zagranicznymi. W polskim Krajowym Planie Odbudowy jest przewidziane wsparcie dla spółdzielni energetycznych. Podobnie jest we włoskim Krajowym Planie Odbudowy. Tylko, że we Włoszech wspierane są spółdzielnie, które na przykład włączają rodziców samotnie wychowujących dzieci, rodziny LGBTQ+, osoby w kryzysie ubóstwa energetycznego. Mają bardzo mocny wymiar społeczny. Nasi koledzy z Włoch mówią, że to jest wciąż niewystarczająco punktowane, ale jest. U nas takie rozwiązania są zupełnie nieobecne. Na spółdzielnię patrzy się jak na przedsiębiorstwo. „Macie dobry plan, wiecie, ile kilowatogodzin chcecie wytworzyć? Super, to was dofinansujemy”. Brakuje aspektu społecznego. Bardzo się staramy, żeby to zmienić. W koalicji z władzami samorządowymi, organizacjami biznesowymi i ekspertami prowadzimy kampanię „Więcej Niż Energia" i staramy się namawiać do wprowadzania dobrych rozwiązań.
Razem z Instytutem Reform przygotowaliście raport, remanent Krajowego Programu na rzecz Energii i Klimatu. Znalazło się w nim wiele zastrzeżeń i rekomendacji. Jednym z zarzutów jest to, że dokument ten nie był konsultowany społecznie. Obecnie przygotowywana jest jego aktualizacja, która także nie jest konsultowana. Jest jakaś reakcja na tę waszą rekomendację?
– Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK) jest kolejnym dowodem na to, że w Polsce mamy niewystarczające standardy prowadzenia konsultacji społecznych. Takie standardy są: na stronach rządowych znajdziemy siedem zasad prowadzenia konsultacji społecznych.
KPEiK – w naszej ocenie – był w roku 2019 przygotowany w sposób naruszający te zasady. Były oczywiście formalnie zorganizowane konsultacje, ale było to przeprowadzone w myśl takiego podejścia przedstawicieli administracji państwowej: „my napiszemy, przygotujemy, damy dwa tygodnie na zgłaszanie uwag, które potem odrzucimy lub nie, ale przecież nie musimy się do tego ustosunkowywać. Chociaż zgodnie ze standardami – powinniśmy. Ewentualnie wprowadzimy nieznacznie zmiany. Zwłaszcza, jeżeli ktoś zwróci uwagę na błędy językowe, czy powtórzenia”. Potem się mówi, że pewna część uwag została uwzględniona.
Nie ma w ogóle myślenia o tym, aby włączać społeczeństwo na wcześniejszych etapach prac. A tego wymaga Komisja Europejska, która przygotowała wytyczne, jak aktualizować KPEiK. Między innymi od samego początku należy się konsultować z różnymi partnerami, którzy mogą być zainteresowani i mają ekspercką wiedzę, aby wspomóc tworzenie tego dokumentu. Rekomendowaliśmy to, podobnie jak szereg bardzo konkretnych, ale też generalnych zmian w samym KPEiK-u, które sprawiłyby, że państwowa strategia dojścia do neutralności klimatycznej byłaby zgodna z celami Europejskiego Zielonego Ładu, bo o to przecież nam chodzi. Nie o konsultacje dla samych konsultacji, nie o włączanie partnerów dla samego włączania, ale o to, żeby to przyniosło wymierny skutek dla środowiska i klimatu.
Wysłaliśmy ten dokument z naszymi rekomendacjami do Ministerstwa Klimatu i Środowiska, do Komisji Europejskiej, a także do wielu polityków i ekspertów, którzy są zainteresowani tymi tematami. Dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, że planowane są konsultacje społeczne KPEiK-u przed jego złożeniem do Komisji Europejskiej. Termin mija 30 czerwca 2023 r., więc prawdopodobnie na czerwiec takie konsultacje zostaną zaplanowane. Namawiamy ministerstwo, aby skorzystało z dobrych praktyk przy tworzeniu planu REPowerEU (dodatkowego rozdziału polskiego Krajowego Planu Odbudowy – przyp. red.) i wcześniej organizowało spotkania ekspercie, okrągłe stoły, dyskusje – tak, aby rekomendacje, które zostaną przyjęte, mogły być wdrożone do projektu KPEiK przed konsultacjami. Bardzo ciężko jest coś zmienić w gotowym dokumencie, dużo lepszym sposobem jest zaproponowanie określonych kierunków wcześniej. Pewna otwartość na to jest. Nie w takim stopniu jakbyśmy sobie życzyli, ale uczestniczyliśmy już w okrągłym stole, organizowanym przez Instytut Reform wokół Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu z udziałem przedstawicieli ministerstwa. To była dobra okazja, aby przekazać nasze rekomendacje.
Problem jest systemowy. Widzimy to praktycznie w każdej sferze związanej z transformacją energetyczną: rozmowy z wielkimi spółkami energetycznymi traktuje się jako konsultacje, pomijając wszystkich innych zainteresowanych, czyli na przykład obywateli.
Dlatego ich nie ma w tych dokumentach…
– Myślę, że to jest wypadkowa wielu czynników. Z jednej strony braku kultury konsultacji społecznych, z drugiej strony – dużej roli koncernów energetycznych, ale też braku zrozumienia, czym jest demokracja energetyczna i jak duża w transformacji energetycznej może być rola poszczególnych obywateli, czy zakładanych przez nich spółdzielni. Gdy słyszymy „energetyka”, to wciąż myślimy Polska Grupa Energetyczna, Tauron, Orlen, a nie, że Kowalski i Nowak mogą sami w tej transformacji uczestniczyć. Powoli to się zmienia, jednak konsultacje społeczne czy ich brak, wciąż pokazują, że jesteśmy jeszcze daleko.
W waszym raporcie zostało podkreślone m.in. to, na co zwróciła też uwagę Unia Europejska: że określone tam cele krajowe są mało ambitne, zwłaszcza jeżeli chodzi o odnawialną energię.
– Jako Polska zadeklarowaliśmy jakieś absolutne minimum w Krajowym Planie na rzecz Energii i Klimatu. W roku 2019 wpisaliśmy, że planujemy wytwarzać od 21 do 23% energii ze źródeł odnawialnych. To znacznie mniej niż cel Unii Europejskiej, który wynosi w tej chwili 40%. I znacznie mniej niż wynika z rekomendacji Komisji Europejskiej dla rajów członkowskich. KE zaproponowała wzór, według którego można wyliczyć, ile powinniśmy produkować energii z OZE i w przypadku Polski mówimy o 25%. Może to nie dużo, jeżeli spojrzymy na procenty, ale gdy popatrzymy na liczbę instalacji fotowoltaicznych, czy tony węgla, których dzięki temu byśmy nie spalili – jest ogromna różnica.
Mówimy, że na poziomie Unii Europejskiej musimy zredukować emisję gazów cieplarnianych o 55% do roku 2030 albo, że musimy ponad 40% energii wytwarzać z OZE, ale to nie znaczy, że każde państwo członkowskie musi mieć dokładnie taki udział. Są państwa, gdzie transformacja energetyczna jest znacznie prostsza i są takie, gdzie jest bardzo trudna – jak w Polsce, która w znacznym stopniu była uzależniona od paliw kopalnych. Ale to nie oznacza, że możemy rezygnować z ambicji. Przeciwnie, powinniśmy działać bardziej energicznie niż ci, którzy są w lepszej sytuacji. Zwłaszcza, że są na to pieniądze. To wymaga odważnych działań.
Myśli pan, że na fali entuzjazmu w społeczeństwie dla odnawialnych źródeł energii, jesteśmy w stanie oddolnie, nie oglądając się na administracyjne uwarunkowania, przekroczyć te mało ambitne wskaźniki, które rząd założył?
– Do pewnego stopnia tak, ale w którymś momencie zderzymy się ze ścianą niezmodernizowanych sieci i systemu energoelektrycznego, który nie będzie gotowy na przyjęcie takich mocy, jakie zostaną zainstalowane. Będą stały panele fotowoltaiczne, a wytwarzana przez nie energia będzie szła w ziemię, ponieważ nie będzie możliwości jej odebrania i włączenia do sieci. Obywatele i firmy są w stanie w dużej mierze napędzać transformacje, ale państwo musi stworzyć warunki. Dlatego jedną z wielu naszych rekomendacji jest przyspieszenie modernizacji systemu energetycznego.
Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Mrozek – kierownik Programu Fundusze Europejskie dla Klimatu w Polskiej Zielonej Sieci. Z wykształcenia i doświadczenia politolog. Autor i współautor publikacji z obszaru polityki wschodniej, wizowej i ekologicznej. Wcześniej pracował m.in. w Ambasadzie RP w Mińsku, Fundacji Batorego, think tanku VISIO (Finlandia). Członek zespołu ds. transformacji energetycznej CEE Bankwatch Network. Reprezentuje PZS w komitetach monitorujących fundusze unijne, w Komitecie Umowy Partnerstwa oraz w Europejskim Forum Praktyków Partnerstwa (ECoPP).
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.