Jakub Wygnański: To, że był z nami Henryk bardzo podnosiło nas na duchu [Wywiad]
– Stylu przywództwa, które prezentował, nigdy już nie znalazłem. Miałem po prostu więcej szczęścia niż inni – mogłem przez wiele lat być obok i podążać za nim. Mam u niego i Ludki wielki dług – o Henryku Wujcu rozmawiamy z Jakubem Wygnańskim.
Estera Flieger: Jeden obraz, którym opisałbyś Henryka Wujca?
Jakub Wygnański: – Słowem: człowiek integralny. Obrazem? Nie mam jednego. Henryk był postacią amalgamatową, mozaikową: złożoną z wielu elementów, a spójną.
Henryk Wujec zawsze dźwigający rozmaite papiery – ten jeden kadr powtarza się we wspomnieniach, którymi dzielą się w ostatnich dniach osoby z jego otoczenia.
– To był genialny organizator. I uczył nas tego, jak to się robi. Warto zobaczyć czteroczęściowy film Bolesława Sulika (dla BBC) nazywa się „W Solidarności” – film dotyczy 89 i 90 roku i dobrze pokazana jest w nim mrówcza praca Henryka. Kiedy Lech Wałęsa usuwał go z funkcji Sekretarza Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”, Jacek Kuroń bierze go w obronę i mówi, że zawsze były osoby od świecenia i osoby od roboty, a wśród tych drugich największy był Henryk.
Miał w sobie w najlepszym tego słowa rozumieniu chłopską twardość, a jednocześnie ogromną wrażliwość.
„On zawsze wiedział, komu jest smutno i był z nim razem” – wspominał Bohdan Cywiński.
– Był bardzo empatyczny. Miał w sobie coś w rodzaju kompasu nakierowanego na potrzebujących pomocy: tych w dramatycznym położeniu, jak robotnicy z Radomia i Ursusa, ale i w spokojniejszych czasach – kiedy umówił się na spotkanie np. w Biłgoraju z działaczem, dla którego był mentorem w Szkole Liderów, to nie odpuścił, choćby miał w tym samym czasie zaproszenie na międzynarodową konferencję na drugim końcu świata.
Z zewnątrz mogło to wyglądać, że nie odróżnia tego, co ważne, bo wszystko było dla niego tak samo pilne. Ale to właśnie on dobrze wiedział, co ma znaczenie, nie jestem przekonany czy inni wybrali tę „lepszą cząstkę”.
Czytałam, że odmówił wyjazdu z delegacją parlamentarzystów do Wenezueli, bo miał zjazd wójtów – właśnie w Biłgoraju.
– Kiedy dzwoniłem i go o coś prosiłem, nigdy mi nie mówił, że to nieważne. Zawsze wtedy otwierał bardzo gruby kalendarz, a w ostatnich latach ten w tablecie.
Nosiłem za nim teczkę, bo miał za dużo papierów. Pytałaś o obraz: widzę go z długopisem w ustach, wyciągającego ze stosu dokumentów w torbie dokładnie ten, który był potrzebny.
Polityka nie była dla niego czy on był za dobry do polityki?
– Według powszechnie przyjętych kryteriów był zupełnie niepraktyczny w polityce. Politykę definiuje się przez skuteczność, mówienie ludziom tego, co chcą usłyszeć, wygrywanie jednych przeciwko drugim, szukanie wroga, rywalizację, gadanie z promptera.
Ale jest druga, zapomniana szkoła, według której polityka to roztropność, troska o dobro wspólne, zapewnienie pokoju. Kto więc zdradził politykę? Na pewno nie Wujec.
Zostaliśmy zamknięci w nawiasie duopolu: lewica - prawica, konserwatyści - progresiści. A on był ze świata, który można opisać według kategorii prawość - nieprawość. Nie był człowiekiem lewicy czy prawicy, a prawym. Dlatego też nie pasował do polityki.
Wiedział, że prawda wcale nie leży po środku. Wiedział gdzie stać, kogo bronić, gdzie stawiać granice. Był w tym stanowczy.
Mógł się z kimś fundamentalnie nie zgadzać, wyrażać ból, że ktoś postąpił tak, a nie inaczej. Ale nigdy nie słyszałem go mówiącego z pogardą o kimkolwiek.
Myśląc o Polsce, marzył o powrocie do czasów, które ja też dobrze pamiętam i wspominam: pierwotnej jedni, uznania, że są rzeczy ważniejsze od nas samych oraz o polityce, której istotą jest różnica zdań, ale nie wzajemna anihilacja, wyniszczenie. Odchodząc, wiedział że coś się rozpada, że coś się na nie udało, że zrobiliśmy coś źle. I za to najbardziej mi wstyd.
Przed naszą rozmową przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” tekst Henryka Wujca z 2014 roku „Czy jesteśmy narodem straconym”. Szczególną uwagę zwróciłam na to, co na samym dole, kursywą: Wcześniejszą wersję artykułu drukowałem w biłgorajskiej gazecie samorządowej Tanew. To właśnie Henryk Wujec?
– Na wiele sposobów. Nie potrzebował ekspozycji i o nią nie zabiegał. Po prostu był i pozwalał się sobie przyglądać. Nie chroniła się, był „dostępny” dla wielu osób. On nie zawierał znajomości – to było coś więcej, on obdarzał szczodrze przyjaźnią. Dla mnie był także przyjacielem, ale też szefem i mistrzem. Wiele swoich pomysłów zanim stały się publiczne przegadywałem najpierw z Ludką i Heniem. Był nauczycielem, ale nie udzielał lekcji i nie pouczał. Wystarczyło go obserwować. Bo praktykował, to o czym mówił. Mówi się że „drogowskaz nie musi podążać w kierunku, który wskazuje”: to nie Henryk Wujec. Stylu przywództwa, które prezentował, nigdy już nie znalazłem. Miałem po prostu więcej szczęścia niż inni – mogłem przez wiele lat być obok i podążać za nim. Mam u niego i Ludki wielki dług.
Był dla mnie olbrzymim autorytetem – a moje rozumienie autorytetu to taka osoba, przed którą wstydziłbym się robiąc coś niegodnego. W mojej głowie pojawiało się często i będzie pojawiać pytanie – co pomyślałby o tym Henryk? Każdy z nas powinien zadać sobie pytanie, czy ma kogoś takiego. To pomaga w nawigacji. Nie chodzi o kogoś kogo się boi (tych pewnie jest dużo) ale kogoś przed kim nie chciałby się wstydzić.
Henryk Wujec to organizacje.
– Kiedy odpadł z polityki partyjnej po „wojnie na górze”, pokazał mi – i dzięki temu w ogóle znalazłem się w III sektorze – że można troszczyć się o sprawy publiczne bez konieczności zapisywania się do partii. Był członkiem rady Fundacji Stocznia. Działał m.in. w Fundacji Służbie Rzeczpospolitej, Szkole Liderów, Polskiej Akcji Humanitarnej, Forum Polsko-Ukraińskim i Klubie Inteligencji Katolickiej. Pracował również na rzecz dialogu polsko-żydowskiego. Ta lista jest znacznie dłuższa. Szczodrze dzielił się sobą.
W początkowym okresie transformacji organizacje były postrzegane przez wielu założycieli III Rzeczpospolitej jako boży szaleńcy albo raczej naiwniacy. Było w tym i pozostaje do dziś dużo pobłażliwości i protekcjonizmu. Prawdziwa władza, sprawczość, pieniądze, uznanie były i pozostają gdzie indziej.
To, że był z nami Henryk bardzo podnosiło nas na duchu. On przez te wszystkie lata był naszym ambasadorem: jego obecność pośród nas nadawała zupełnie innej rangi sprawom, którymi się zajmowaliśmy.
Taką role odrywał też na w pierwszych latach transformacji Jacek Kuroń. To oni byli i pozostają bardzo ważni patroni samoorganizacji społecznej.
Henryk Wujec patronował też ekonomii społecznej.
– Miał gen spółdzielczej samoorganizacji. Kilkanaście lat temu w Stoczni Gdańskiej – a zebrali się tam ludzie poszukujący jakiegoś polskiego wariantu ekonomii solidarności głośno powiedziane zostało, że model polskiej transformacji wymaga conajmniej korekty. Tam ogłoszony został Manifest Ekonomii Solidarności. W praktyce niewiele z tego wyszło. Problem jest głębszy i zbiorowy. Z opiewającej rewolucję triady wolności, równości i braterstwa, nie wszystko nam się udało. Wolność została zredefiniowana jako kategoria indywidualistyczna, zabsolutyzowana pozwalające uwolnić się od troski o wspólnotę. Równość nie jest widziana jako uznanie jednakowej godność przynależąca każdemu człowiekowi, została zredukowany do postulat „wyrównywania”, często resentymentu, redystrybucji. A solidarność i braterstwo, które powinno utrzymywać pozostałe w równowadze została właściwie zapomniana i porzucona i nie uratują jej impulsywne, chwilowe gesty filantropii. Solidarność często jest rozumiana opatrznie – nie jako troska o to by nikt nie został „z tyłu”, o bycie ze słabszymi, ale grupowy egoizm, plemienność (wręcz niechęć do innych). Niestety są takie rodzaje braterstwa (ograniczonego do „swoich”), które nie chronią przed bratobójstwem, ale pchają ku niemu.
Henryk dawał prawdziwe świadectwo tego jak należy rozumieć i praktykować wartości. To ważne jak to, żeby sól, zachowała swój smak. Bez niego będzie trudniej.
„Myślę, że w dyskusji nad nami samymi powinni wziąć udział przede wszystkim ludzie młodzi, aby, tak jak wcześniej nasze pokolenie, zadecydować - współpracując i korzystając z doświadczenia pokolenia starszego - o przyszłości polskiego narodu” – pisał we wcześniej przywołanym tekście „Czy jesteśmy narodem straconym”. Nie ma tu niczego w stylu: „A teraz wam powiem, co macie robić”.
– Miał wszystko, żeby zostać postacią styropianową: prawdziwe, a nie fabrykowane doświadczenie bycia od początku do końca w tym samym miejscu i przyjmował dosłownie ciosy na siebie. W 1979 roku dwukrotnie został pobity (i doznał wstrząsu mózgu) w drzwiach mieszkania Jacka Kuronia. Przez te drzwi chciało się dostać do środka żeby pobić uczestników Towarzystwa Kursów Naukowych aktyw Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (studenci AWF – bokserzy, karatecy etc.). W tej napaści władza nie użyła SB i Milicji ale … życzliwej sobie organizacja pozarządowej. Ważna przestroga.
Mijają lata. Solidarność. Stan wojenny. Ruch Komitetów Obywatelskich. Wybory. Rząd Mazowieckiego i…już w 1990 roku „Wojna na Górze”. To była dobrze wyreżyserowana operacja. Jej autorzy i uczestnicy w dużej mierze do dziś trzęsą polską polityką. Ona nie skończyła się do teraz, ale skończyć się wreszcie musi.
Odpowiedzialnością pokolenia Henryka Wujca a po nimi mojego, jest jak sądzą zbudowanie czegoś w rodzaj kopuły ochronnej lub ognioodpornej kurtyny, która ją jakoś zatrzyma. Młodzi ludzie, nowe pokolenie nie powinno być rekrutowane do tej wojny.
Kolejne pokolenia musi Polskę meblować na swój sposób. Gdyby mieli kogoś słuchać to radzę raczej dziadków niż rodziców. Dlaczego? Ano dlatego, że wśród nich jest znacznie więcej politycznych altruistów, autorytetów, ludzi którzy dzielą się raczej mądrością niż instrukcjami. Zresztą tak się chyba dzieje – myślę, że młodzi ludzie więcej wynoszą ze spotkania np. z prof. Strzemboszem niż „wszystkowiedzącymi” liderami, publicystami, celebrytami – z całym do nich szacunkiem. Choć moja kariera zaczęła się od noszenia teczki za Wujcem to taką ścieżkę odradzam. No chyba że spotkacie kogoś takiego jak on.
Szeroko udostępniane było w ostatnich dniach zdjęcie uśmiechniętego Henryka Wujca biegnącego boso przez pole. Zostało zrobione w Kazachstanie. Razem z Janiną Ochojską pokonaliście wtedy kilkanaście tysięcy kilometrów.
– Tak, to są zdjęcia z 1994 rok. Janka Ochojska organizowała wtedy pierwszy konwój humanitarny do Kazachstanu. Miałem okazję wspólnie z Henrykiem i jeszcze kilkoma osobami brać w nim udział jako kierowca. Ja miałem dodatkowy powód, bo szukałem tam jakiś członków mojej rodziny, która w latach 30-tych była tam zesłana z Podola (zresztą jakimś cudem udało mi się ją odnaleźć koło Karagandy). Prowadziliśmy zresztą z Henrykiem na zmianę. Tak droga bardzo nas wszystkich zbliżyła. Ruszyliśmy w dwa samochody – jeden z nich, to był polski Star, którego użyczyła nam Telewizja Polska. Transportowaliśmy leki do szpitala dziecięcego i sierocińca. Po drodze było dość niebezpiecznie – kilka razy bardzo nam pomógł paszport dyplomatyczny Henryka. Na pierwszym tysiącu kilometrów straciliśmy wszystkie koła zapasowe. Kto jechałby dalej? To chyba nie było roztropne, ale ruszyliśmy w dalszą drogę. Przejechaliśmy Ural i później step. Ten Star wytrzymał to wszystko – w końcu się rozpadł (nieomal dosłownie) kilkaset metrów przed bramą do Telewizji na Woronicza. Ktoś się nami wyraźnie opiekował…
W TOK FM powiedziałeś, że Henryk i Ludwika „dawali rekolekcje z bycia razem”.
– Tak to prawda. Pamiętam jeszcze smutne lata. Końcówka lat 80- tych. Kompletny brak nadziei. Jakieś pojedyncze wysepki, środowiska, miejsca gdzie można było złapać głębszy oddech – takie pęcherzyki powietrza. Jednym z nich było mieszkanie Wujców na Neseberskiej. Otwarty dom, do których się przychodziło, siedziało i rozmawiało. Ludka i Henryk byli kompletnie nierozłączni. Razem tworzyli niezawodny potężny „hybrydowy” napęd. Zawsze razem. Tak było przez cały czas od kiedy ich poznałem. Cudownie się droczyli – Henio o czymś opowiadał, po czym Ludka mówiła: „Heniu to było zupełnie inaczej”. To silne małżeństwo, które przeszło nieprawdopodobnie ciężkie próby. I zawsze na nich można było polegać.
Teraz została nam żałoba. Po śmierci Henryka przeżywa ją rzesza ludzi z bardzo różnych stron i nie tylko geografię mam tu na myśli. Tak wielu z nas ma do niego telefon i będzie musiało go kiedyś skasować. Żałoba to bardzo trudna, kto wie może najtrudniejsza i najbardziej ludzka z ludzkich emocji. Bo każdą inną emocję można jakoś ugasić, zaspokoić – miłość, zazdrość, złość, współczucie. Z żałobą jest inaczej – jest tak bolesna bo z samej swej natury domaga się tego co przecież jest niemożliwe – powrotu kogoś kogo straciliśmy. Żałoby nie można ominąć, nawet nie należy. Kto z nas sięgnąłby po pigułkę która „od ręki” leczyłaby z niej nawet gdyby istniała? Trzeba przez nią przejść i to trwa.
Henryk nie wróci, ale ta historia nie musi się tu kończyć. Jest coś co możemy ciągle zrobić. Możemy troszczyć się o jego pamięć – o sprawy, które były dla niego ważne. Każdy z nas może to zrobić na swój sposób. Pamięć Henryka jest bardzo cenna. To swoisty kapitał żelazny.
To chyba dobra okazja żeby podzielić się czytelnikami i czytelniczkami informacją, że za zgodą rodziny od dziś Fundusz Obywatelski, które od kilku lat wspiera działania, którego jak wierzymy były bliskie Henrykowi – będzie nosił jego imię i będzie dalej wspierał to co było dla niego ważne. Postaramy się zadbać o jego pamięć i o sprawy, którym się poświęcał. To dla nas wielki zaszczyt i zobowiązanie.
Jakub Wygnański – socjolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 2002-2003 stypendysta Yale Univeristy. Współorganizator III sektora w Polsce. W latach 80. działacz "Solidarności" i Komitetów Obywatelskich. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu – sekretarz Henryka Wujca. Prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia". Członek Stowarzyszenia Ashoka (Międzynarodowa Organizacja Innowatorów Społecznych). Współtwórca m.in. Stowarzyszenia na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych oraz Banku Danych o Organizacjach Pozarządowych Klon/Jawor. Współpracował m.in. z Polską Akcją Humanitarną, Fundacją im. Stefana Batorego oraz Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Członek Rady Działalności Pożytku Publicznego pierwszej, trzeciej i czwartej kadencji.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.