– W torbie zawsze mieścił mnóstwo jawnych, a dawnej i zaszyfrowanych informacji – notatki, dokumenty, listy, najgrubszy na świecie kalendarz, zapiski na skrawkach papieru… To swego czasu była chyba jedna z najważniejszych toreb w PRL - ngo.pl pisze o Henryku Wujcu, człowieku Prezydenta RP, w którym organizacje zyskały sojusznika.
Z Prezydentem Bronisławem Komorowskim zna się od 1979 roku – od nielegalnej demonstracji w rocznicę wydarzeń grudniowych. Opozycja obchodziła te uroczystości zwykle organizując msze, nie dając UB powodu do konfrontacji.
– Bardzośmy się wtedy poróżnili wewnętrznie. Bronek z Macierewiczem zaplanowali uliczną manifestację, nie informując nas o tym wcześniej. Oni ją planowali, a mnie za to zgarnęła esbecja.
Dziś Henryk Wujec, w latach 80. działacz mazowieckiej „Solidarności”, pracuje jako doradca ds. społeczeństwa obywatelskiego w Kancelarii Prezydenta. Związany jest również z kilkoma organizacjami pozarządowymi, w tym Fundacją dla Polski, Stowarzyszeniem Szkoła Liderów, Fundacją FISE. Ale zakładał pierwsze „demokratyczne NGO-sy” w Polsce – komitety obywatelskie.
– Był jedynym szefem, jakiego miałem, w dodatku sam go sobie na szefa wybrałem – mówi Jakub Wygnański, który pracował z Henrykiem Wujcem od połowy lat 80. w strukturach opozycji. – Wielkich, obywatelskich cnót uczyłem się od niego i do dziś dzień traktuję go jako swojego mistrza. Jestem dumny, że nosiłem za Henrykiem Wujcem teczkę.
W oficjalnych sytuacjach współpracownicy i goście Kancelarii zwracają się do Wujca per „panie ministrze”, prywatnie wielu z nich mówi o nim „Henio”. Najtrwalszym obrazem Wujca, jaki pytani mają w pamięci, jest „człowiek z torbą”.
– W tych torbach, często plastikowych reklamówkach, w nieznany fizyce sposób, ale znanym sobie porządku Henryk zawsze mieścił mnóstwo jawnych, a dawnej i zaszyfrowanych informacji – notatki, dokumenty, listy, najgrubszy na świecie kalendarz, zapiski na skrawkach papieru… To swego czasu była chyba jedna z najważniejszych toreb w PRL. Wygląda z nią czasem jak porucznik Colombo i tak jak on wzbudza olbrzymią sympatię i szacunek – także wśród politycznych przeciwników, bo jest człowiekiem wielkiego serca i prostolinijności.
Kancelaria
– Henio jest ludzką twarzą Kancelarii, bo poza nią wychodzi – mówi nam osoba z otoczenia ministra. – Z konieczności pójdzie na konferencję o energetyce obywatelskiej, ale z prywatnego czasu wykroi dwa dni, żeby na godzinę pojechać do Kościerzyny, bo go lokalni pozarządowcy zaprosili.
Podczas pierwszej, godzinnej rozmowy z ngo.pl Henryk Wujec przyjął dwoje gości, każdego na 10 minut, zlecił przez telefon badania społeczne oraz próbował nakłonić żonę, Ludwikę Wujec, do rezygnacji z wyjścia do opery i wyjazdu do Gdańska, celem uczestnictwa w obchodach rocznicowych jednego z pierwszych w Polsce hospicjów.
– Styl pracy Henia ma i zalety, i koszty, patrząc z boku można powiedzieć, że się rozdrabnia – mówi nasz rozmówca. – Na prawo i lewo rozdaje swój telefon, więc potem odbiera go notorycznie w trakcie spotkań. Spotkania lubi, ale jeśli nie prowadzą do decyzji – cierpi.
Sprawy, które minister w Kancelarii pilotuje, zwykle przynoszą inni. Pilotuje je z dużym zaangażowaniem. Mówi, że najważniejsza jest dla niego ustawa o Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Dzięki niej fundusz miałby kapitał żelazny, dotacje przyznawałby z odsetek. Istnieliby również lokalni operatorzy. Drugą ważną sprawą jest uzgadniana właśnie nowelizacja ustawy o stowarzyszeniach. Jest w grupie osób, które nie chcą w ustawie rewolucji, ale dostosowania jej do obecnych realiów. Uważa, że teraz komplikacje w prowadzeniu stowarzyszeń powodują, że częściej niż stowarzyszenia powstają fundacje, a te nie mają najlepszej struktury do angażowania innych i samokontroli. Skarży się, że sektorowi brakuje dalekosiężnej wizji działania.
– Gdyby to było w czasach „Solidarności”, byłoby takie parcie na rozwiązywanie tych problemów, że trzeba byłoby rozmawiać – mówi.
Podlesie i „sława”
Henryk Wujec utrzymuje, że pierwszą organizacją społeczną, do której należał, wcale nie był Komitet Obrony Robotników tylko wspólnota sąsiedzka w rodzinnym Podlesiu, którą założył w wieku lat sześciu.
– Mieliśmy wspólne interesy, zwykle przeciwstawne interesom dorosłych: my chcieliśmy w piłkę grać, a nie iść do roboty w polu, przygotowaliśmy własne boisko. Więc uważam, że pierwsze NGO-sy zakładaliśmy jako dzieci.
Społecznie pomagało się także przy żniwach sąsiadom, zwłaszcza słabym, dzięki czemu Henryk Wujec stał się, jak mówi, zwierzęciem społecznym. Na studiach z fizyki głównie jednak dyskutował, za to o sprawach systemowo podejrzanych. Do studenckiego klubu dyskusyjnego w akademiku zaprosili najpierw filozofa-marksistę, ale zaraz potem księdza, za co po raz pierwszy w życiu Wujec był przesłuchiwany. Klub dyskusyjny został jednak zalegalizowany, i jak mówi Wujec, przyniósł im sławę.
– Klubem naszym zainteresował się Jacek Kuroń i zaprosił do Klubu Politycznego, który spotykał się w Audytorium Maximum na Uniwersytecie Warszawskim.
W kolejnym Klubie uczestniczył razem z żoną po roku 1970, gdy pracował w Fabryce Półprzewodników TEWA. Było to niezależne seminarium historyczne, spotykali się w domach, a podsumowanie było u o. Jacka Salija w kościele dominikanów na Freta. Badali początki PRL-u, w tym powojenną historię PSL-u. Ukonstytuowała się tam przyszła opozycja:
– Ważne to było miejsce – wyjaśnia dziś Henryk Wujec. – Przychodzili ludzie „Czarnej Jedynki”, Macierewicz, Naimski, i „komandosi”, jak Michnik, Blumsztajn, Lityński oraz ludzie z KIK-u. Seminarium na pewno było formą NGO-su, bo na pewno było pozarządowe!
KOR
Okres intelektualnych rozważań skończył się w momencie robotniczych strajków w Ursusie i Radomiu. Wtedy Wujec zgłosił się do „czynnej pomocy” – współorganizuje lub jeździ z pomocą do poszkodowanych, a w dwa miesiące później powstaje Komitet Obrony Robotników.
– Nie było odwrotu. Czułem się tak, jakbym się przeniósł do innego państwa, gdzie jest dużo energii, gdzie trzeba pracować, jest wyzwanie olbrzymie – emocjonuje się Henryk Wujec w rozmowie. Nagle potrzeba jakieś aktywności wciągającej wszystkich, gdyż tyle jest pracy do wykonania. Jak mnie wtedy wciągnęło, tak do tej pory trzyma.
– Jest coś zachwycającego w tym, w jaki sposób się Henio angażuje – mówi Wygnański – do tej pory robi to w idealistyczny sposób.
– Sposób pracy z nim jest niezwykle konstruktywny – dodaje osoba z Kancelarii – widać, że to jest dobry gospodarz: wykształcony rolnik z Biłgoraja, który musi mieć plan i plony.
Sejm
W pierwszych wyborach parlamentarnych kandydował do Sejmu z przymusu. Twierdzi, że nikt z Solidarności nie chciał zaangażować się w politykę dobrowolnie.
– Za pierwszym razem wywierana była straszna presja – wspomina. – Mówili, że jak nie wystartujemy, to jesteśmy barany, że rozmontowywaliśmy ten system po nic.
Był jednak posłem nie przez jedną, a przez cztery kadencje, aż w wywiadzie dla Wprost, w 2009 oświadczył: „nie chcę być politykiem, bo nie chcę łgać przed milionową publicznością”. Dziś ocenia ten czas łagodniej:
– Tworzyliśmy samorządy i one były obywatelskie. Wielu ludzi związanych z „Solidarnością” angażowało się najpierw w kampanię wyborczą, a potem w kampanię samorządową. Ludzie angażowali się dobrowolnie, a ja jako poseł byłem użyteczny, bo miałem większe możliwości działania. Mandat dawał siłę.
Udało mu się stworzyć Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych „TUW” i wnieść pod obrady ustawę o dostępie do informacji publicznej. Odejście z Sejmu planował po trzech kadencjach. Uważał, że wypełnił swoje zadanie, a w polityce potrzeba było prawników, ekonomistów i tych, którzy politykę lubią:
– Nie każdy lubi gry, zwłaszcza hazardowe – śmieje się. – Ja na przykład nie bardzo lubię…
Trzeci sektor
Odejście z polityki było trudne. Sektor pozarządowców nie chciał go przyjąć ze względu na „aurę poselstwa”. Pomógł mu Karol Sachs i TISE, i wciągnął do programu produktów lokalnych. Wujec rozkręcał program przez dwa lata. Znowu jeździł w teren i ugadywał producentów. Założyli Polską Izbę Produktu Regionalnego i Lokalnego. Dziś Izba zrzesza ponad dwustu producentów, a Wujec jest członkiem Rady Izby. Związał się też ze Stowarzyszeniem Szkoła Liderów i Fundacją dla Polski. W programie Liderzy PAWF był jednym z pierwszych tutorów – wspierał w rozwoju społeczników z Białopola, Włocławka, Zamościa, Tomaszowa… Był znowu w rozjazdach po Polsce. Na zjazdy liderskie przywoził „kiełbasę markowską”, „piróg biłgorajski” i domową żurawinówkę, co jakoś ocieplało atmosferę. Wiele wspieranych osób mówi, że mimo ciepła było to jednak „spotkanie z legendą”.
O Henryku Wujcu najczęściej powtarza się opinia: – Jest jedną z nielicznych osób, która nie cierpi na syndrom „ukąszenia władzą” – choć jest żywą legendą, byłym posłem i ministrem, nigdy nie został przez te doświadczenia „odmieniony” w złym znaczeniu tego słowa. Wyszedł z tego jakimś cudem bez szwanku.
Jego współpracownicy podkreślają też, że jest osobą po chłopsku upartą i jednocześnie niezwykle wrażliwą. Nie wszyscy wiedzą, że pisze piękne wiersze.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.