Porozumienia sierpniowe. Wujec: „Bez nadziei to co można robić?”
– Podstawowa lekcja płynąca z Sierpnia ’80 brzmi: solidarność to podstawa. Musimy wzajemnie się wspierać i sobie pomagać. Stawać jeden za drugiego i razem budować – nie przeciw sobie. To lekcja aktualna zwłaszcza dzisiaj! – mówi Ludwika Wujec, działaczka opozycji w czasach PRL.
Ignacy Dudkiewicz: – Za chwilę kolejna rocznica podpisania porozumień sierpniowych z 1980 roku. Pamięta pani ten czas?
Ludwika Wujec: – Nie tylko pamiętam, ale uważam także, że lekcja płynąca z tego, co doprowadziło do ich podpisania, oraz z towarzyszącej temu atmosfery w ogóle się nie zestarzała.
To znaczy?
– Przed sierpniem 1980 roku w polskim społeczeństwie panował marazm. Przekonanie, że i tak nic nie da się zrobić. Prawdy o świecie można było dowiedzieć się jedynie przez Radio Wolna Europa, od znajomych albo z książek nielegalnie sprowadzanych z zagranicy. Panowało przeświadczenie – uzasadnione zresztą – że prasa i telewizja kłamią, a wybory nic nie zmieniają, bo lista wygranych jest ustalana odgórnie. Za próby występowania przeciwko władzy szło się siedzieć. I w ogóle – zdaniem wielu – guzik można było zdziałać.
Pani należała do tych kręgów społeczeństwa, które działały mimo to. I czasem nawet odnosiły pewne sukcesy.
– Jasne, istniała grupa opozycyjna, ale nieliczna – choć jej dokładnej wielkości nie umiem oszacować. Mieliśmy przy tym poczucie otorbienia. Owszem, organizowaliśmy ruchy, przyjaźniliśmy się, protestowaliśmy, zbieraliśmy podpisy pod apelami, ale nasz opozycyjny krąg niespecjalnie się rozszerzał. Władza zaś właściwie się do naszego istnienia przyzwyczaiła. Staliśmy w miejscu.
Czemu sytuacja tak nagle nabrała rozpędu?
– Poruszenie społeczne najszybciej wywołują podwyżki cen – zwłaszcza cen żywności, które dotyczą wszystkich. Sytuacja gospodarcza jednak tak się psuła, że władza postanowiła je mimo wszystko wprowadzić – nie tak wysokie, jak w czerwcu 1976 roku, ale jednak zauważalne.
Czyli zadziałał brzuch, nie głowa?
– Głowa mocno od brzucha zależy, proszę pana.
Zaczęły się strajki. Przełomowe okazało się to, że – dzięki opozycji, która zbierała informacje o strajkach w całej Polsce, informowała zagranicznych dziennikarzy, dostarczała instrukcje strajkowe, drukowała informacje w prasie podziemnej – jedne inspirowały kolejne. Gdy informacja o akcji w jednym zakładzie szła w Polskę, stawały kolejne miejsca. Zaczęła się lawina. Kolejne strajki kopiowały od innych określone wzory: sposób organizacji wewnętrznej czy postulaty. W Gdańsku powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i nagle okazało się, że ludzie nie strajkują każdy w swojej sprawie, lecz wszyscy we wspólnej. Strajkujący szybko zaczęli domagać się nie tylko podwyżek, ale także głębszych zmian, na przykład demokratycznych wyborów do rad zakładowych. Wśród słynnych 21 postulatów na pierwszy plan wysunął się ten powołania wolnych związków zawodowych. Wreszcie: postulowano brak represji zarówno wobec komitetu strajkowego, jak i tych, którzy wspomagali robotników – w tym więźniów politycznych.
Pani mąż, Henryk Wujec, wtedy siedział.
– Podobnie jak duża grupa członków opozycji wywodzącej się z Komitetu Obrony Robotników. Od finału wydarzeń na wybrzeżu zależało to, czy wyjdzie, czy siądzie na parę lat. Byłam więc zainteresowana efektem tych działań nie tylko pod kątem społeczno-politycznym, ale również prywatnie..
Było dla mnie poruszające, że strajkujący – gdy porozumienia były w zasadzie uzgodnione – jasno zadeklarowali, że podpiszą je pod warunkiem, że więźniowie polityczni zostaną wypuszczeni.
To był przejaw wielkiej solidarności: robotnicy wywalczyli wolne związki zawodowe, podwyżki, szereg innych spraw socjalnych, ale upomnieli się także o grupę, którą tworzyli nie ich bezpośredni koledzy, ale ludzie ich wspierający.
Pamiętam, jak ważne było samo podpisanie porozumień – pokazane w telewizji, tak świetnie ograne wizualnie przez Lecha Wałęsę z jego wielkim długopisem. Niektórzy się z tego śmiali, ale efekt wizerunkowy był znakomity. Okazało się, że się da. Nawet w PRL-u.
Marazm zniknął?
– Ludzie się obudzili. Cały kraj rzucił się do tworzenia związków. Czuliśmy, że znów możemy oddychać.
Zaczął się czas wielkiej samoorganizacji i nauki. Wielu ludzi poczuło, że musi się jak najwięcej dowiedzieć: ludzie gnali na wykłady, do wszechnic, na szkolenia… O historii, o prawie, o organizowaniu się, o pracy – o wszystkim w zasadzie. Widać było wielki pęd do wiedzy i do lektury. Pęd, który trzeba było zaspokoić. Dlatego powstawały kolejne gazetki i pisma. To nas zresztą uratowało. Gdyby nie one, nie przetrwalibyśmy tąpnięcia, jakie przyniósł stan wojenny. To one niosły informację i utrzymały istnienie zorganizowanej opozycji do 1989 roku.
O tym wszystkim trzeba pamiętać. Ale czy płynie z tego jakaś lekcja dla nas na dziś?
– Fundamentalna! Mianowicie taka, że solidarność to podstawa. Że musimy wzajemnie się wspierać i sobie pomagać. Stawać jeden za drugiego i razem budować – nie przeciw sobie. To lekcja aktualna zwłaszcza dzisiaj!
Dlaczego?
– Trzeba o niej przypominać, kiedy widzimy odgórne szczucie jednych ludzi przeciw drugim. Kiedy język nienawiści – choć może nie jest wciąż normą – zostaje wprowadzany do obiegu przez telewizję państwową. Znowu! Moja opowieść o czasach opozycji to nie kombatanctwo, historyjka, jak było kolorowo i pięknie. To przypominanie nauki, która z niej wynika i której nie wolno nam zaprzepaścić: tylko wówczas, kiedy jedni pamiętają o sprawach drugich i wspólnie próbujemy coś zdziałać, tylko wtedy może nam się udać.
Jakie grupy szczególnie potrzebujące dziś solidarności by pani wskazała?
– Jest ich wiele, ale wskażę dwie szczególnie bliskie dziś moim myślom.
Po pierwsze, niezwykle ważna jest solidarność z osobami z niepełnosprawnościami. Nie można rzucać im jedynie ochłapu w postaci paru złotych. Trzeba spojrzeć na ich sytuację całościowo: na dostęp do opieki, rehabilitacji, rynku pracy, przestrzeni publicznej. Gdy pierwszy raz pojechałam za granicę, zobaczyłam tam bardzo dużo osób z niepełnosprawnością ruchową. W pierwszym odruchu pomyślałam, że jest ich tam więcej niż u nas. To nieprawda. U nas po prostu takie osoby były zamknięte w domach.
W tej kwestii sporo się zmieniło.
– Ale bardzo dużo jest jeszcze do zrobienia. I nie zawsze sytuacja idzie w dobrym kierunku.
Jeżeli dzieci z niepełnosprawnościami wypycha się ze szkół, likwiduje się im możliwość indywidualnego nauczania w szkole, pozbawia się kontaktu z rówieśnikami, to czyni się im straszliwą krzywdę, na którą nie można się zgodzić. A to właśnie robi obecnie Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Drugą grupą, z którą musimy się szczególnie solidaryzować, bo jej działania służą całemu społeczeństwu, są nauczyciele. Propaganda sprowadziła ich protesty do tego, że chcą więcej kasy. Tak, chcą więcej kasy. Im się to więcej kasy po prostu należy. Ale domagają się nie tylko tego, ale również porządnego zajęcia się oświatą oraz cofnięcia złych skutków reformy wprowadzonej przez ten rząd. Sytuacja nauczycieli wymaga wsparcia ze strony społeczeństwa, a nie godzenia się na ustawianie rodziców przeciwko szkole. To jest niszczenie edukacji i niszczenie społecznego wychowania dzieciaków. Je także trzeba uczyć, jak działać razem, a nie przeciwko sobie.
I ma pani nadzieję, że w niektórych sprawach – na przykład tak kluczowych – jesteśmy wciąż w stanie działać razem? Rzeczywistość tego nie potwierdza…
– Nie od razu, nie natychmiast, ale nadzieję mam. Bo bez nadziei to co można zrobić? Nadzieję należy mieć zawsze.
Uwielbiam bajkę Iwana Kryłowa o dwóch żabach, które wpadły do garnka ze śmietaną. Jedna stwierdziła, że do brzegu jest za daleko, koniec, beznadzieja, nic się nie da zrobić. I poszła na dno. A druga machała łapami, mimo że nie przesuwało jej to do krawędzi garnka. I machała nimi tak długo, aż ubiła masło i wyszła na brzeg. Morał jest prosty: nawet jeżeli nie masz pomysłu, jak wyjść z sytuacji, którą uważasz za beznadziejną, to trzeba próbować. Sposób się znajdzie. Trzeba rozmawiać z ludźmi, z przyjaciółmi, rodziną, poszerzać krąg znajomych, spotykać się, przekonywać. W którymś momencie lepiej się zrozumiemy.
A pani zdarza się spotykać i dyskutować z ludźmi, z którymi w czasach opozycji demokratycznej byliście po tej samej stronie, a później wasze drogi się zupełnie rozeszły?
– Nie za często, ale tak. Choć nie z tymi, którzy rzucają nienawistne obelgi. Na to mojej zgody nie ma. Heniek i ja jesteśmy zresztą postrzegani jako ludzie łagodności – co nie do końca może jest prawdą. Trzeba próbować. W wielu sprawach, na przykład społecznych, da się z wieloma ludźmi porozumieć, nawet jeśli mamy inne zdanie na większość kwestii.
Rozmawiamy też z ludźmi na wsi, Heniek jest przecież ze wsi, i tam – choć opcja polityczna, z której się historycznie wywodzimy, nie jest najbardziej kochana – też udaje się gadać i załatwiać konkretne sprawy.
Jak to się stało, że ludzie, którzy byli tak blisko i tyle razem zrobili w bardzo trudnych czasach, dzisiaj nie są w stanie podać sobie ręki?
– Nie ma jednej odpowiedzi. Udział w tym ma język nienawiści i szczucie, które obserwujemy na przykład w mediach publicznych. Część osób czuje się – niejednokrotnie słusznie – pokrzywdzona przez zmianę ustrojową. W przypadku innych największą rolę odgrywają niespełnione ambicje, to, kto trafił wysoko, a kto nie. Ponadto – o czym trzeba pamiętać – w opozycji demokratycznej często mieliśmy bardzo różne poglądy.
Wspólna i najważniejsza była sprawa, którą można streścić krótko: przeciw czerwonym, przeciw Związkowi Radzieckiemu, za wolnością. Ale kiedy ta wolność już przyszła, to wyszły różnice poglądów, które istniały już wcześniej.
Wtedy też okazało się, kto jest zdolny wyłącznie do działania w myśl zasady: „byle moje na wierzchu”, a kto jest gotów współpracować, rozmawiać, działać razem.
Mówi pani o lekcji płynącej z atmosfery. A jak pani oceni aktualność postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego?
– Część z nich jest zupełnie nieaktualna, bo były formułowane w zupełnie innej sytuacji gospodarczej, ustrojowej i politycznej. Ale do dziś aktualny i ważny pozostaje na przykład postulat pierwszy, dotyczący wolnych związków zawodowych. Warto sobie wciąż przypominać, jak są one ważne.
Także inne postulaty uderzają aktualnością. Czytam: „poprawić warunki pracy w służbie zdrowia”, „zapewnić odpowiednią liczbę miejsc w żłobkach i przedszkolach”, „wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat”, „skrócić czas oczekiwania na mieszkanie”. Zastanawiam się, co się stało, że wciąż czekamy na realizację tych idei.
– Ma pan rację. W wielu sprawach zrobiono za mało. W niektórych – jak w przypadku ochrony zdrowia – można mówić po prostu o porażce. W innych – o zmianie mechanizmów, ale podobnym efekcie, jak w przypadku braków mieszkaniowych. W jeszcze innych – o działaniach, które były podejmowane, z lepszym lub gorszym skutkiem, na rzecz poprawy sytuacji, które nie przyniosły jeszcze wystarczająco wymiernego efektu. Zgadzam się, że postulaty, które pan przeczytał, są aktualne i stanowią także dziś ważny drogowskaz.
To postulaty ze sfery socjalnej czy polityk publicznych. Podczas lektury uderzyły mnie jednak także inne sformułowania. MKS postulował na przykład „umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform”…
– W tej sprawie widzimy wyraźny regres. Nie jest tak, żeby kiedykolwiek konsultacje społeczne i dyskusje programowe toczyły się rzeczywiście szeroko i były porządnie organizowane. Ale w ciągu ostatnich czterech lat nastąpiło całkowite tąpnięcie, żeby nie powiedzieć: skandal. Cała masa ustaw, które zgodnie z regułami powinny przejść przez formalne konsultacje, została tak zgłoszona, by ten wymóg ominąć.
Uchwalanie ustaw w ciągu kilku godzin, bez możliwości zapoznania się z nimi niekiedy nawet przez posłów, w nocy – to po prostu granda.
Inny przykład: „wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej”. Nie bardzo nam się to udało…
– Był czas, że było lepiej, gdy służba cywilna się rozwijała i w urzędach centralnych urzędnicy byli fachowo przygotowani. Niestety, obecna władza od tego odeszła. Choć ma pan rację, że także wcześniej nie było z tym najlepiej – przykłady można mnożyć. Potrzebujemy zbudowania silnej służby cywilnej oraz cenienia sobie fachowców. To niezbędne.
A czy widzi pani szczególną lekcję płynącą z Porozumień Sierpniowych dla organizacji społecznych?
– Dwie. Pierwsza: więcej współpracować, mniej konkurować, zwłaszcza w grupie organizacji zajmujących się tą samą tematyką. To już się dzieje, wiem, że jest to trudne w sytuacji rywalizowania o granty, ale warto próbować.
I druga: pamiętać, że samorząd terytorialny – czyli ludzie wybrani przez obywateli i obywatelki – także jest elementem społeczeństwa obywatelskiego. Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, należy dążyć do współpracy samorządów z organizacjami pozarządowymi. To oczywiście lekcja dla obu stron. Bo całą masę spraw możemy zrobić razem.
Ludwika Wujec – działaczka opozycji demokratycznej w czasach PRL. Współpracowniczka Komitetu Obrony Robotników i KSS „KOR”, redaktorka „Robotnika” i podziemnego „Tygodnika Mazowsze”, członkini „Solidarności” i pracowniczka Agencji Prasowej „Solidarność”. Internowana w stanie wojennym. Po 1989 roku między innymi urzędniczka samorządowa. Odznaczona licznymi orderami i nagrodami. 18 lat pracowała jako nauczycielka.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.