"To jedno wielkie okrucieństwo". Kiedy Polska zakaże ferm futerkowych?
Zyski branży futrzarskiej są wypracowywane kosztem zarówno zwierząt, jak i ludzi. „To kwestia czasu, gdy wreszcie zakażemy prowadzenia ferm” – zgodnie mówią działacze i politycy zaangażowani w sprawę. Nie tracą nadziei również dlatego, że po drugiej stronie jest wciąż jeszcze silne, ale słabnące lobby.
Przyszedł moment, gdy wydawało się, że sprawa jest przesądzona. 17 listopada 2017 roku Fundacja Viva! Akcja Dla Zwierząt umieściła w mediach społecznościowych nagranie stanowiska Jarosława Kaczyńskiego w sprawie zakazu hodowania zwierząt na futra. Prezes rządzącej partii mówił: "To przede wszystkim kwestia stosunku do zwierząt, serca dla zwierząt, litości dla zwierząt. Każdy porządny człowiek powinien coś takiego w sobie mieć".
"To jest także sprawa ochrony ludzi, którzy cierpią z powodu odoru, obrzydliwego zapachu" – ciągnął prezes PiS. I dodawał: "Jest jeszcze jeden powód. Mianowicie bardzo często mówi się o normach europejskich, o europeizacji Polski. To jest droga do prawdziwej europeizacji. W Europie tego rodzaju praktyk się zakazuje, a często przenosi się firmy do Polski. To powinno być niedopuszczalne". Deklarował wtedy, że choć wie, że jego partia będzie za ten pomysł atakowana, to wierzy, że PiS poprze zakaz.
Dlaczego więc dziś, dwa i pół roku później, wciąż go nie ma? W jaki sposób organizacje doprowadziły do bycia o krok od zwycięstwa? I jak wygląda sytuacja – polityczna i ekonomiczna – tej branży obecnie? Dzień Praw Zwierząt to dobry moment, by o tym opowiedzieć.
Jak rodził się nacisk?
Jak podkreśla Paweł Rawicki ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki, organizacje zajmujące się prawami zwierząt hodowanych na futra podejmują od lat nie tylko działania rzecznicze wobec polityków. Prowadzą również kampanie społeczne i medialne, a także przeprowadzają interwencje na fermach (i nie tylko), odbierając cierpiące zwierzęta hodowcom. Wszystkie te działania się uzupełniają.
– Gdy zaczynaliśmy zajmować się tematem w 2011 roku, niemal nie istniał on w świadomości społecznej poza miejscowościami, w których działały fermy – mówi Rawicki. – Ale już wtedy udało się zebrać 220 tysięcy podpisów pod projektem ustawy przygotowanym przez Koalicję dla Zwierząt. Wśród wielu postulatów znalazł się także zakaz prowadzenia ferm futerkowych.
Projekt ustawy przeleżał w sejmowej "zamrażarce" dwie kadencje i przepadł na dobre. Nie jest to zresztą jedyny projekt mający poprawić stan ochrony zwierząt w Polsce, który spotkał podobny los. Kolejne były projekty poselskie, zgłaszane zarówno przez parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości, niekiedy we współpracy. – Krzywda zwierząt nie ma barw politycznych. Zawsze szukałem wsparcia do poszczególnych rozwiązań ponad podziałami – mówi Paweł Suski, poseł w latach 2007-2019, przez lata przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt.
– Naciskaliśmy na polityków, zwłaszcza w czasie przedwyborczym. W 2015 roku zbieraliśmy ich deklaracje poparcia dla zakazu hodowli zwierząt na futra, byliśmy na debatach, zadawaliśmy pytania na spotkaniach w wielu miastach – wspomina Rawicki. – To pokazało posłom, że temat będzie wracał i trzeba się do niego odnieść. Tym bardziej, że naciskali na nich również mieszkańcy miejscowości, w których działają lub miały powstać fermy.
Coraz większa liczba polityków popierała publicznie zakaz. Ci, którzy wspierali branżę futrzarską, musieli liczyć się z tym, że rozmijają się z przekonaniami większości społeczeństwa.
W ostatnich badaniach opinii publicznej aż 73% Polek i Polaków opowiedziało się za wprowadzeniem zakazu hodowli zwierząt na futra.
Aż przyszedł wspomniany listopad 2017 roku i jednoznaczna wypowiedź Kaczyńskiego. W styczniu 2018 roku odbyła się jeszcze wystawa w Parlamencie Europejskim, na której – w obecności działaczy organizacji oraz przedstawicieli lokalnych społeczności dotkniętych problemem ferm futerkowych – posłowie i europosłowie Prawa i Sprawiedliwości składali jasne deklaracje: "Czas odesłać futro do historii".
Niestety, mimo to prawa zwierząt, ochrona środowiska oraz potrzeby ludzi przegrały z biznesowym lobbingiem i rozgrywkami politycznymi – mówi Rawicki.
Miliony zwierząt obdzieranych ze skóry
Argumenty stojące za postulatem zakazu prowadzenia ferm futerkowych można podzielić na trzy główne grupy: ochronę praw zwierząt, ochronę ludzi oraz ochronę środowiska.
– Zwierzęta cierpią niewątpliwie najbardziej – mówi Ilona Rabizo z Otwartych Klatek. Obecnie w Polsce hodowanych z przeznaczeniem na futro jest około 6,5 miliona zwierząt. To i tak znacznie mniej niż pięć lat temu, gdy zabijanych i obdzieranych ze skóry na futro było ich niemal 10 milionów.
Krzysztof Czabański, były poseł PiS, od lat znany z działań na rzecz ochrony zwierząt mówi:
To niewłaściwe, żeby zwierzęta futerkowe były poddawane takiej hodowli. To jedno wielkie okrucieństwo.
– Zabijanie zwierząt na futra było uzasadnione przed wiekami, ale nie dziś, gdy możemy używać futer sztucznych albo innych sposobów ochrony przed zimnem. Kiedyś zresztą ludzie polowali na zwierzęta dzikie, które żyły na wolności aż do śmierci. A dziś? Trzymamy miliony zwierząt w warunkach sprzecznych z ich naturą, w klatkach, bez dostępu do wody, bez możliwości ruchu. Całe życie cierpią. Utrzymywanie tego stanu rzeczy jest pod każdym względem tak okrutne i tak degradujące nas samych, gdy na to pozwalamy, że należy się temu przeciwstawić.
Zyski branży futrzarskiej są wypracowywane nie tylko kosztem zwierząt, ale także ludzi. Mieszkańcy miejscowości, w których funkcjonują fermy, zamykają okna na całe lato, nie mogą wyjść przed dom, ich dzieci chorują. Wokół ferm pojawiają się często plagi much i szczurów. Norki-"uciekinierki" z ferm potrafią przetrzebić populację ptaków w okolicznych parkach czy lasach. Wartość nieruchomości spada na łeb na szyję.
– Wieś wcale nie popiera ferm – mówi Rabizo. I dodaje:
Dominuje poczucie, że oto wchodzi inwestor z zewnątrz, który czerpie z tego ogromne korzyści, a społeczność lokalna tylko na tym traci. Ludzie nie chcą się wyprowadzać z miejsc, w których osiedli, niekiedy od pokoleń. A nawet gdyby chcieli, to nie mogą, bo nikt nie kupi ich domu.
Gdy Otwarte Klatki opublikowały raport o warunkach, jakie panują na fermach, do stowarzyszenia zgłosiło się wiele społeczności lokalnych, które chciały, by ich perspektywa też była w Polsce słyszana. – Skala ich protestów była ogromna. Od 2012 roku naliczyliśmy ponad 140 protestów, na których mieszkańcy różnych miejscowości sprzeciwiali się działaniu lub otwieraniu ferm w swoim sąsiedztwie – opowiada Rabizo.
Obecnie protestów przeciwko nowym inwestycjom nie ma, bo też nie ma w planach tworzenia kolejnych ferm. Lokalne społeczności wciąż jednak protestują przeciwko uciążliwości tych, które ciągle działają. – Znam przykłady miejscowości, gdzie przez lata udawało się blokować budowę albo mieszkańcy organizowali całodobowe dyżury, by nie dopuścić do wwozu norek na fermę – opowiada działaczka Otwartych Klatek.
Faszystowski język
To również dzięki wspólnym działaniom organizacji broniących praw zwierząt oraz lokalnych społeczności temat ferm futerkowych stał się bardziej znany, poważniej traktowany oraz bardziej istotniej politycznie. Organizacje prozwierzęce zapewniały wsparcie prawne i logistyczne, nagłaśniały protesty, pomagały sieciować działania społeczności lokalnych. Te ostatnie zaś wspierały protesty prozwierzęce oraz uzupełniały argumentację skierowaną do mediów, społeczeństwa i polityków o sytuację osób mieszkających w pobliżu ferm. – Wzajemnie sobie pomagamy. Kiedy mieszkańcy organizują protest, przyjeżdżamy. Stworzyliśmy materiały pokazujące całą ścieżkę administracyjną sprzeciwu wobec budowy ferm, przygotowaliśmy wzory dokumentów. Na naszych protestach w Warszawie pojawiają się przedstawiciele miejscowości z całej Polski – opowiada Rabizo.
Mieszkańcy skarżą się także na zniszczenie środowiska wokół nich związane z odpadami z ferm, zużyciem ziemi czy zanieczyszczeniem okolicznych wód.
I mieszkańcy, i działacze bywają przy tym poddawani presji przez branżę futrzarską.
Podczas rozmów słyszę opowieści o zastraszaniu, groźbach "odwiedzenia mieszkanki w domu przez grupę mężczyzn", zajeżdżaniu drogi. Niektórzy liderzy lokalnych społeczności się wycofali. Inni od początku dokumentują i zgłaszają na policję wszystkie tego typu sytuacje. Zdarzają się również pomówienia o czerpanie korzyści finansowych z działań przeciw fermom. To buduje podziały i osłabia solidarność wśród mieszkańców. Także ruch animalistyczny był inwigilowany i zastraszany. Działacze organizacji są również często obrażani. Ich oponenci sięgają niekiedy po język rodem z propagandy nazistowskiej. Kilka miesięcy temu na okładce magazynu "Świat Rolnika" znalazła się twarz kobiety z czarnymi plamami i podpis: "Ekoterroryzm. Tyfus plamisty Polaków". Na tej samej okładce znalazły się zapowiedzi trzech materiałów z udziałem parlamentarzystów: posła Kukiz’15 Jarosława Sachajko, posłanki PiS Teresy Wargockiej oraz senatorki PiS Marii Koc.
Pismo należy do Szczepana Wójcika, jednej z ważniejszych postaci branży i lobby futrzarskiego w Polsce.
"To sprytne lobby"
Skąd bierze się siła tej branży w Polsce, w której zbyt na futra jest stosunkowo niewielki, a szkody przez nią wyrządzane – tak znaczące? Po pierwsze, w wielu innych krajach Europy podobna działalność jest zakazana. Produkowane w Polsce futra są więc w przeważającej większości eksportowane. To przynosi znaczące zyski, nawet jeśli – o czym niżej – w ostatnim czasie spadające. Po drugie, przedstawiciele firm futrzarskich niejednokrotnie manipulują danymi mającymi wykazać, jak rzekomo ważna dla gospodarki jest ich działalność. Po trzecie, pojawiają się podejrzenia dotyczące rozmaitych powiązań między biznesem futrzarskim a politykami i osobami decyzyjnymi. Po czwarte wreszcie, jak mówi mi Krzysztof Czabański, jest to "lobby sprytne".
– Potworzyli różne pseudoinstytuty naukowe zajmujące się rolnictwem. Założyli internetowe portale, które udają wolne, dziennikarskie projekty, a tak naprawdę propagują rajską wizję warunków, w jakich rzekomo żyją norki na fermach – mówi Czabański. – Właściciele tych portali chcieliby, żebyśmy uwierzyli, że norki są przeszczęśliwe, że mogą być hodowane na futro.
Z pomocą wspomnianych instytutów i portali internetowych rozpowszechniane są liczby mające wskazywać, że branża futrzarska jest niezwykle istotną gałęzią polskiej gospodarki. Na gruncie tych danych od lat toczy się spór między działaczami i działaczkami organizacji pozarządowych i wspierającymi je politykami i polityczkami a futrzarskim lobby.
Branża futrzarska często posługuje się choćby liczbą 50 tysięcy miejsc pracy na fermach. – To bzdura – mówi Suski. Na określenie liczb przywoływanych przez biznes futrzarski Kaczyński używa w swoim wystąpieniu słowa "bajki". – Nigdy nie poznałem źródeł tych danych. Oficjalne mówią o 2,5 tysiąca osób. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest to praca sezonowa, to 50 tysięcy to liczba nieprawdziwa – mówi były poseł PO.
Praca na fermie futerkowej należy ponadto do wyjątkowo ciężkich. Pracowników męczą przeciągi, niskie temperatury, brak odpowiedniego zaplecza sanitarnego czy sprzętu, takiego jak rękawiczki czy kalosze. Cierpiące, poddane ogromnemu stresowi zwierzęta bywają także agresywne, w efekcie gryzą pracowników.
– Jeżeli ktoś walczy o to, żeby zachować istnienie tej branży, to walczy wyłącznie o prawa niewielkiej grupy fermiarzy, majętnych ludzi – podsumowuje Suski.
Nie tylko futerkowe
To nie pierwszy raz, gdy lobby futrzarskie wygrało. Proponowanego zakazu nie udawało się wprowadzić również za rządów innych partii. – Mają dotarcie do polityków ze wszystkich ugrupowań, są czujni i skuteczni – przyznaje Czabański. Wcześniejszy projekt zmian w ustawie o ochronie zwierząt został przetrzymany przez władze klubu Platformy Obywatelskiej, a do harmonogramu sejmowego trafił w ostatnich tygodniach kadencji, gdy nie było już szansy, by przeszedł pełną drogę legislacyjną. Suski przyznaje, że największy wpływ na to miał opór PSL-u. W projekcie ustawy znalazł się bowiem choćby zakaz trzymania psów na łańcuchach, czego ludowcy nie chcieli poprzeć.
Obaj byli posłowie podkreślają, że radykalnych zmian na lepsze wymaga nie tylko ochrona praw zwierząt futerkowych. Proponowane nowelizacje miały zmienić wiele także w dobrostanie zwierząt domowych, bezdomnych zwierząt, którymi opiekują się samorządy, czy zwierząt wykorzystywanych w cyrkach. Zmiany miały objąć też liczne pseudohodowle rasowych psów i kotów. W opinii Suskiego kluczowy problem w ochronie praw zwierząt w Polsce polega na tym, że za ich przestrzeganie odpowiada minister rolnictwa. – To konflikt interesów. Uważam, że powinna powstać niezależna od ministerstwa policja ekologiczna z porządnymi kompetencjami, możliwościami, finansowaniem i personelem. Dziś na przykład Główny Inspektorat Weterynarii nie ma wystarczających środków, by realnie działać – mówi. – Dlatego pracę za państwo wykonują organizacje. A minister Ardanowski się na nie uwziął i chce odebrać im nawet możliwość dokonywania obiorów interwencyjnych.
Znaczącą rolę w promowaniu tej ustawy odegrały Otwarte Klatki oraz Fundacja Viva!. Przedstawiały statystyki, dane, materiały z interwencji. Na posiedzeniach zespołu parlamentarnego wysłuchani zostali również mieszkańcy miejscowości, w których działają fermy, oraz ich właściciele – zrzeszeni w branżowych organizacjach. – Podskórnie czułem, że temat ferm futerkowych może być najbardziej drażliwy. Zbyt dużo majętnych osób było zaangażowanych w to, żeby tę produkcję utrzymać – mówi Suski. – Wiedziałem, że będą docierać do moich szefów w klubie PO, do klubu PiS-u, Szczepan Wójcik sam przyjechał do mnie i przekonywał do zmiany zdania.
Mogliśmy osiągnąć celujący poziom ochrony praw zwierząt na tle Europy – podkreśla były poseł. Jednak, mimo nadziei, jaką przyniosły słowa Kaczyńskiego, nie udało się.
Kogo wspiera ojciec Rydzyk?
W ukróceniu planów wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt na futra niebagatelną rolę odegrała zapewne interwencja i wsparcie dla lobby futrzarskiego ojca Tadeusza Rydzyka i jego mediów. Od kilku lat emitują one filmy o "ekoterrorystach", dają szeroki dostęp do anten i łamów hodowcom norek, atakują organizacje pozarządowe walczące o zakaz. Zaproszeni księża przekonują, że zakaz prowadzenia ferm futerkowych jest „sprzeczny z Biblią” (sic!), również sam ojciec Rydzyk wypowiadał się kilkukrotnie w tej sprawie.
Pytani o możliwe pobudki, które sprawiają, że media ojca Rydzyka wspierają branżę futrzarską, moi rozmówcy nie chcą się wypowiadać oficjalnie. W środowisku słyszy się jednak o powiązaniach finansowych. – Jeśli ktoś chce się zamachnąć na organizacje prozwierzęce, to albo w ogóle nie rozumie tematu, albo ma w tym interes. Na pewno duże pieniądze są w grze w sprawie utrzymania tej branży na powierzchni – mówi Suski. A Rawicki dodaje: – Niestety, okazało się, że dla PiS przegłosowanie zakazu prowadzenia ferm futerkowych oznaczało ryzyko napięć, a nawet rozłamu w partii z powodu sprawy, która politycznie nie jest istotna.
Upadły wówczas dwa projekty: jeden autorstwa posłów PO i drugi złożony przez posłów PiS. Suski we współpracy z Czabańskim próbowali jeszcze na początku 2019 roku pozbawić projekt co bardziej kontrowersyjnych zapisów i przeprowadzić przynajmniej niektóre potrzebne zmiany. Wtedy jednak o nieruszaniu tematu zadecydował rozpoczynający się maraton wyborczy, który trwa do dziś.
– Najważniejsze moim zdaniem jest to, że hodowcy norek potrafili zaszczepić rolnikom przekonanie, że jeżeli pozwoli się na likwidację ferm futerkowych, to następnym krokiem będzie likwidacja ferm tuczników czy drobiu. W efekcie znacząca grupa rolników poczuła się zaniepokojona – twierdzi Czabański.
Branża w kryzysie
Siła branży futrzarskiej jest nieproporcjonalna do jej znaczenia dla polskiej gospodarki. Znaczenia, które będzie jeszcze spadać.
– Przez jakiś czas branża futrzarska miała w Polsce eldorado – przyznaje Rawicki, wskazując, że w 2013 roku cena futra norek osiągnęła najwyższy poziom w historii. To wtedy też nastąpił w Polsce wysyp nowopowstałych ferm, a lobby futrzarskie się wyraźnie wzmocniło. Jego siłę zwiększał także wpływ firm holenderskich i duńskich, prowadzących globalne domy aukcyjne handlujące futrami. – Jednak od 2013 roku ceny futer sukcesywnie spadają.
Widać to również w sytuacji polskich przedsiębiorców z tej branży. W artykule Mikołaja Jastrzębskiego i Bogny Wiltowskiej opublikowanym na portalu „jutrobedziefutro.pl” (https://jutrobedziefutro.pl/2020/03/04/polska-branza-futrzarska-w-najwiekszym-kryzysie-od-lat-tak-zle-jeszcze-nie-bylo/) czytamy, że polska branża futrzarska jest w największym kryzysie od lat. Przywoływane przez autora i autorkę dane są jednoznaczne:
- od kwietnia 2016 roku zamknięte zostały 192 fermy zwierząt futerkowych, a więc blisko 1/3 wszystkich, które funkcjonowały w naszym kraju;
- tylko na przełomie stycznia i lutego tego roku z mapy Polski zniknęło 40 z nich;
- podczas gdy w 2015 roku polscy hodowcy eksportowali 9 322 781 skór norek, a średnia cena skóry wynosiła 158,34 zł za sztukę, to w 2019 roku hodowcy sprzedali 6 641 202 skór norek, a ceny spadły do 96,28 zł za sztukę.
W tekście przywoływane są także doniesienia o zalegających skórkach z poprzednich lat, wycofywaniu się banków z finansowania tego biznesu oraz zakazach prowadzenia ferm wprowadzanych przez kolejne państwa europejskie.
Dlaczego tak się dzieje? Koszty prowadzenia lobbingu i utrzymywania relacji z ośrodkami opiniotwórczymi czy decyzyjnymi nie są bez znaczenia. Ale decydujące są inne mechanizmy i zjawiska. W wyniku działań międzynarodowej koalicji organizacji społecznych wiele marek odzieżowych na świecie decyduje o zaprzestaniu używania naturalnych futer, które stają się coraz bardziej niemodne. Cytowany wyżej artykuł donosi, że w samym tylko 2019 roku ponad 100 marek na całym świecie ogłosiło wycofanie się z używania futer.
Czy temat wróci?
Zapytana, czy motywacja do działań nie spadła, gdy nie udało się przeforsować zakazu ferm futerkowych mimo bycia bardzo blisko, Rabizo zaprzecza. – W naszym podejściu nic się nie zmieniło. Robimy swoje.
To samo mówią Suski i Czabański. Choć obaj nie są już posłami, to nie przestali działać na rzecz ochrony zwierząt. – Nie mam pola do bezpośredniego działania, ale wciąż staram się wpływać na opinie – mówi były poseł PiS. – Cały czas uważam, że istnienie takich ferm jest skandalem. Jest dużo ludzi dobrej woli, również w parlamencie, którzy są przyjaciółmi zwierząt. Jestem pewien, że ten temat będzie wracał.
Obietnicę, że tak się stanie, organizacje usłyszały od posłów od razu, gdy projekt zakazu prowadzenia ferm futerkowych upadł. Czy rzeczywiście tak się wydarzy? Kryzys branży futrzarskiej, być może jeszcze spotęgowany przez koronawirusa, może wzmocnić tych, którzy przekonują, że zakaz prowadzenia tego rodzaju biznesu nie uderzy w gospodarkę. – Namawiam senatorów, żeby spróbowali to przeforsować – mówi Suski. – I byłaby na to szansa, gdyby nie COVID-19. W czasie pandemii i sporu o wybory żaden z senatorów nie wniesie pod obrady ustawy o ochronie zwierząt.
W dalszej perspektywie wydaje się jednak możliwe stworzenie koalicji stworzonej z posłów różnych partii gotowej do poparcia zakazu.
– To kwestia czasu, kiedy zakaz ferm wejdzie w życie, a politycy w większości zrozumieją, że to nie jest droga, którą Polska powinna podążać. Straty są zbyt duże, a korzyści zbyt małe. Powinniśmy to zmienić zarówno ze względu na dobro zwierząt, jak i ludzi – podsumowuje Rabizo.
Ignacy Dudkiewicz – redaktor naczelny Magazynu „Kontakt”, stały współpracownik portalu NGO.pl, działacz społeczny.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.