Adopcja psa lub kota może dać dużo szczęścia. Ale trzeba ją dobrze przemyśleć [wywiad]
O tym, czemu adopcja zwierzęcia jako prezent to nie jest dobry pomysł, o czym należy pamiętać, jak się przygotować oraz o działaniach samej organizacji rozmawiamy z Agnieszką Zabrocką z Fundacji Głosem Zwierząt.
Jędrzej Dudkiewicz: – Zwierzęta bywają adoptowane jako prezent pod choinkę. Czy to wciąż popularne, czy coś zmieniło się w ostatnich latach, widać jakąś poprawę w świadomości ludzi?
Agnieszka Zabrocka: – Ludzie zdecydowanie mają większą świadomość, coraz chętniej i ufniej podchodzą do procesów adopcyjnych, o których wcześniej niekiedy nawet nie słyszeli. Organizacje pomagające zwierzętom zyskują też coraz większy rozgłos, przez co jest wyraźnie więcej adopcji. Ale ponieważ właśnie większa jest świadomość, to i znacznie liczniejsze są zgłoszenia o tym, że gdzieś po ulicy biega bezpański pies, albo komuś po ogrodzie chodzi kot. Ostatecznie więc coraz więcej zwierząt trafia pod nasze skrzydła, dlatego w ogólnym rozrachunku liczba bezdomnych zwierząt wychodzi w zasadzie na zero. Czyli liczba zwierząt bezdomnych nie zmniejsza się, nadal jest ich wiele w fundacjach i schroniskach.
A czy w okolicy świąt macie jakieś dodatkowe wątpliwości, gdy nagle ktoś przychodzi i chce adoptować zwierzaka? Jest jakaś procedura, która może wychwycić, że może chodzić o prezent?
– W większości organizacji, również naszej, obowiązują procedury, które od razu wychwytują takie świąteczne prezenty. Zresztą ludzie często sami deklarują, że to niespodzianka, prezent, będąc przekonanymi, że to dobry pomysł, coś pozytywnego, więc się specjalnie nie kryją z intencjami. Bywa jednak, że komuś już wcześniej, po takiej deklaracji, odmówiono adopcji, to wtedy rzeczywiście próbuje te intencje zakamuflować. Da się to jednak dość łatwo zauważyć. Jednym z naszych kroków adopcyjnych jest spotkanie i rozmowa z całą rodziną, więc kiedy ktoś nie chce, by obecne były dzieci lub partner czy partnerka, to zachodzi silne podejrzenie, że chodzi o niespodziankę. Gorzej jest w schroniskach, gdzie jest zupełnie inna skala.
W naszej fundacji jest sto zwierząt, jesteśmy więc w stanie poznać adoptujących, ale kiedy zwierząt jest kilka tysięcy, to nie da się do każdego pójść z wizytą. Wtedy zwierzaki bywają wydawane bez żadnych procedur, zostają wykorzystane jako prezent, a kiedy okazuje się, że jest nietrafiony, to po kilku miesiącach niestety dochodzi do zwrotu lub porzucenia.
Życie, ze zwierzakiem jest fajne i satysfakcjonujące, ale…? Dlaczego trzeba porządnie przemyśleć kwestię adopcji?
– Sama idea jest słuszna i rozumiem, że osoby, które chcą dać komuś w prezencie słodkiego zwierzaka, mają dobre intencje. Powinna to być jednak o wiele bardziej przemyślana decyzja, z rozpatrzeniem wszystkich za i przeciw na każdym możliwym poziomie. Może być tak, że dziecko chciało inne zwierzę i będzie rozczarowane, że to nie york, tylko kundelek. Albo okaże się, że nie ma co zrobić z psiakiem w wakacje, kiedy wyjeżdża się za granicę i nie ma jak zabrać go ze sobą. Jeszcze inna możliwość, to, że druga osoba będzie mieć alergię na sierść.
Właśnie dlatego procedury adopcyjne w organizacjach starają się zwiększyć prawdopodobieństwo, że zwierzę zostanie z daną rodziną na wiele lat, a nie zostanie oddane po miesiącu z różnych powodów.
Trzeba pomyśleć nie tylko, jak będzie wyglądało nasze życie za miesiąc, czy rok, ale i pięć, dziesięć, a nawet piętnaście lat, a zwierzęta potrafią żyć jeszcze dłużej.
Moje koty są ze mną już siedemnaście lat, mają się dobrze, kiedy je przygarniałam byłam na innym etapie życia niż teraz, ale wiedziałam, że będę musiała odpowiedzialnie wszystko planować, mając cały czas w głowie ich dobrostan.
O czym jeszcze pamiętać przy adopcji, na co się przygotować, jakie mogą być trudności?
– Wspomniane alergie są coraz częstsze, więc warto poprzebywać ze zwierzętami, u znajomych, rodziny, sprawdzić, czy nie ma żadnych reakcji na sierść. Dużo też po prostu zależy od zwierzęcia, każdy ma inne potrzeby. Przy adopcji dwóch różnych psów są zupełnie różne wymogi. Jeśli chcemy małego kanapowca, albo starszego leniwego pieska, który ma piętnaście lat i chce spać przy piecu, to wymogi będą inne niż przy adopcji młodego husky’ego, z którym trzeba codziennie biegać.
W przypadku kota należy zastanowić się, czy będzie wychodzący i sto razy przemyśleć, czy okolica na pewno temu sprzyja. A jeśli niewychodzący, to konieczne jest zabezpieczenie balkonu, żeby pewnego dnia kot nie wyskoczył.
Właśnie dlatego też spontaniczny prezent nie jest dobrym pomysłem, bo można komuś zrobić naprawdę duży kłopot. Stąd rola organizacji, by dobrze dopasować rodzinę do zwierzaka – one mają różne charaktery, temperamenty i predyspozycje. Niektóre na przykład nie powinny mieszkać w mieście, a w spokojnej okolicy, bo na widok jadącego tramwaju wpadną w panikę. Jest bardzo dużo rzeczy do przemyślenia i sprawdzenia.
Dobrą opcją jest zostanie, nawet na niedługi czas, domem tymczasowym?
– To świetna opcja na taki sprawdzian, ale nie na kilka tygodni.
Nie możemy przerzucać zwierzaków z domu do domu, bo ktoś chce spróbować, jak to jest. Dla ich psychiki staramy się nie zmieniać za często ich miejsca pobytu, więc w przypadku domów tymczasowych staramy się, by były one na czas nieokreślony, to znaczy do momentu znalezienia domu stałego.
Jednocześnie jesteśmy jednak w stanie określić prawdopodobieństwo znalezienia nowego domu i to regulować. Jeżeli ktoś wie, że za pół roku albo rok nie będzie go w Polsce, bo ma inne plany na życie, ale wciąż chce pomagać, to dobrym pomysłem będzie stworzenie domu tymczasowego dla zwierzaka bardzo adopcyjnego, w przypadku kotów będą to małe rudzielce, które – brzydko mówiąc – rozchodzą się, jak świeże bułeczki. Podobnie jest ze szczeniakami, po które wręcz ustawiają się kolejki chętnych. Wiadomo wtedy, że nie będzie to wszystko trwać dłużej niż kilka miesięcy. Dlatego współpracujemy z tego typu domami tymczasowymi, ale jednak większość psów i kotów jest po różnych przejściach, bywają lękliwe i wymagają po prostu nieco więcej czasu i uwagi.
Co jest najważniejsze w tym, co robi Fundacja Głosem Zwierząt?
– Chciałabym, żeby jak najwięcej ludzi zrozumiało, że my nikomu nie robimy na złość. Procedury przed adopcyjne są niekiedy demonizowane, ludzie piszą, że przez te „przesłuchania” nie chcą przechodzić, bo to upokarzające.
My robimy to wszystko po to, by pomóc zarówno zwierzętom, jak i ludziom uniknąć rozczarowań i dobrze dopasować do siebie obie strony.
W przypadku psów przeprowadzamy więc spotkania zapoznawcze, można i warto przyjechać na spacer, sprawdzić, czy jest chemia między człowiekiem i zwierzęciem. Adopcja na podstawie zdjęcia bywa nieudana, bo zwierzak może być piękny, ale jednocześnie wycofany i na żywo okaże się, że zupełnie nie ma między obiema stronami sympatii.
Dążymy do tego, by było jak najmniej zwrotów po adopcji i robimy to z pasji, w czasie wolnym i w ramach wolontariatu. Na co dzień naprawdę mamy co robić, ale chcemy dobrze sprawdzić potencjalne domy, tym bardziej że sami przywiązujemy się do zwierzaków, opiekujemy się nimi, podajemy leki, zmieniamy opatrunki, chodzimy na spacery. Zależy nam, by trafiły najlepiej, jak się da.
Schronisko, z którym współpracujemy, znajduje się w gminie wiejskiej i zanim dostaliśmy od gminy możliwość prowadzenia procesów adopcyjnych, bywało tak, że przyjeżdżał ktoś na rowerze, mówił, że chce wziąć psa na łańcuch, dostawał go i ciągnął za sobą do budy. To ekstremalny przypadek, ale rzeczywiście miał miejsce. Dlatego umożliwiono nam działanie, by do takich sytuacji nie dochodziło.
Co w takim razie będzie, jeśli minister rolnictwa zakaże organizacjom odbierania maltretowanych zwierząt z rąk ich oprawców?
– Będzie to dramat dla wszystkich zaniedbanych i maltretowanych zwierząt, których jedyną nadzieją i szansą na przeżycie jest to, że ktoś dostrzeże ich los i zgłosi organizacji przeprowadzającej interwencje. Minister z niezrozumiałych pobudek broni interesów oprawców, którym organizacje pozarządowe odbierają psy z łańcuchów lub ciasnych kojców z dziurawymi budami, lisy z barbarzyńskich ferm, w których zwierzęta spędzają krótkie życia w ciasnych, metalowych klatkach, krowy, konie i świnie z gospodarstw, w których stoją po kolana we własnych odchodach, argumentując, że takie uprawnienia są przez organizacje pozarządowe nadużywane i zwierzęta są odbierane z błahych powodów. Ale zapomina, że o ostatecznym przepadku zwierząt na rzecz danej organizacji decyduje sąd.
Fundacja ma prawo dokonać odbioru, najczęściej dzieje się to w asyście policji, bo te odbiory nie są ani przyjemne, ani bezpieczne, ale ostatecznie, jeśli właściciel zwierzęcia nie podpisze zrzeczenia się praw do zwierzęcia, sprawa idzie do sądu i zwierzę, jeśli niesprawiedliwie odebrane, może do właściciela wrócić.
Co więcej, interwencje potrzebne są nie tylko na wsiach. W miastach również dochodzi do zaniedbań. Często podczas interwencji MOPS-u i policji urzędnicy dzwonią po fundacje z prośbą o przejęcie zwierząt z danej lokalizacji. Zabierane są psy z rąk ludzi uzależnionych, kryminalistów, koty z pseudo hodowli lub od nastolatków publikujących w sieci znęcanie się nad zwierzętami.
To nie jest tylko problem wsi, a Inspekcja Weterynaryjna, która ma być jedynym organem z uprawnieniami do odbioru zwierząt, to urząd, który działa w określonych godzinach, w bardzo okrojonym składzie. Nie są w stanie pomagać na szeroką skalę, jak teraz robią to organizacje pozarządowe. To będzie smutny krok wstecz dla dobrostanu zwierząt w Polsce.
Z czym jeszcze obecnie się mierzycie, jakie są wyzwania? I, z drugiej strony, co się udaje, jakie macie sukcesy?
– Jak to zwykle bywa, problemów jest więcej niż sukcesów. Przede wszystkim brakuje środków finansowych, to niekończąca się historia. Organizacje takie, jak nasza nie są w żaden sposób dotowane, pieniądze mamy ze zbiórek publicznych, od darczyńców, z 1%. Trudno jest zaplanować budżet, kiedy środki raz są, raz ich nie ma. Zwłaszcza teraz mierzymy się z wyzwaniami finansowymi, jest inflacja, rosną ceny energii, jak również leków i opieki weterynaryjnej, która jest naszym głównym kosztem. Weterynarze też mają coraz większe problemy z utrzymaniem gabinetów, chociażby dlatego, że mają sprzęt w leasingu, a raty rosną, to zamknięte koło, które nas też uderza.
Inną kwestią jest brak rąk do pracy, nikogo nie zatrudniamy, więc polegamy wyłącznie na dobrej woli wolontariuszek i wolontariuszy. Generalnie udaje się wszystko zorganizować tak, że zwierzęta zawsze mają zapewnioną opiekę, ale jak ktoś choruje lub rezygnuje, to wypadają dyżury i trzeba jakoś łatać, bywa ciężko.
Brakuje też transportu, bo większość osób nie ma swoich samochodów, korzysta z komunikacji miejskiej, a zwierzaki trzeba bardzo często wozić na leczenie.
I są też problemy natury ogólnej, to znaczy organizacji w Polsce jest bardzo dużo, nie wszystkie są uczciwe, są różnego rodzaju afery i bywa, że dostajemy rykoszetem, bo ludzie mniej ufają i mniej chcą pomagać.
Dajemy sobie jednak radę, o czym świadczy to, że działamy od jedenastu lat, mocno się rozrośliśmy przez ten czas. Myślę, że to efekt transparentności, skrupulatnie budujemy zaufanie i renomę, pokazujemy, co robimy w mediach społecznościowych, ludzie nas doceniają. W Wielkopolsce pomogliśmy już wielu zwierzętom i ludziom, bo im przecież też w pewnym sensie pomagamy – łącznie udało się znaleźć fantastyczne domy dla ponad 2000 zwierzaków. To nasz największy sukces i powód do dumy.
Na koniec proszę jeszcze powiedzieć, czemu lepiej jest adoptować zwierzaka, a nie go kupować z hodowli?
– Ludzie często mówią, że ten kupiony jest tak samo kochany i niczego mu nie brakuje. To oczywiście prawda, ale taki zwierzak zupełnie niepotrzebnie przyszedł na świat. Popyt wspiera podaż, dopóki będzie się kupować zwierzęta, dopóty będą one rozmnażane. Trzeba na to spojrzeć bardziej globalnie, bo
uważamy, że dopóki schroniska są przepełnione, ba, dopóki jest w nich chociaż jeden pies lub kot, to żaden inny nie powinien być powołany na ten świat przez człowieka.
Hodowle to są rozmnażalnie zwierząt, dla zysku. To nie wina tych zwierzaków, że człowiek na nich zarabia, natomiast zabierają domy tym, które od dawna czekają w schroniskach na adopcję. I często kończy się to tak, że nie doczekują domu, umierają tam, w boksach, na betonie. To są setki tysięcy zwierząt, które są niekochane. Niektórzy ludzie chcą sobie dobierać zwierzęta po wyglądzie, a przecież kiedy szukamy przyjaciół, to patrzymy głównie na ich charakter, a nie czy są atrakcyjni.
Pokutuje też masa stereotypów o zwierzętach z adopcji, jak ten, że nie da się ich niczego nauczyć. To mit, zwierzaki, kiedy nie mają traum, chętnie się uczą, są nastawione na człowieka.
W schroniskach jest mnóstwo potencjalnych psich lub kocich przyjaciół, każdy znajdzie to, czego szuka. Trzeba tylko dać im i sobie szansę.
Agnieszka Zabrocka – od 11 lat wiceprezeska poznańskiej Fundacji Głosem Zwierząt, wcześniej wolontariuszka w Fundacji Emir. Wegetarianka, miłośniczka wszystkich zwierząt, w szczególności psów i kotów, z naciskiem na te drugie. Obecnie opiekunka trzech kotów, rezydentki Mani i dwóch „tymczasowiczek” Thelmy i Louise.
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.