Przerwanie sporu o wybory byłoby godnym upamiętnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej [Felieton Flieger]
Najpiękniejszą formą upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej byłoby – z myślą o państwie, któremu służyli – przerwanie przez PiS sporu o termin i formę wyborów prezydenckich, który sam zresztą wywołał.
Publikuję ten tekst dzień przed dziesiątą rocznicą najważniejszego wydarzenia w historii kraju po 1989 roku. Politycy obozu rządzącego będą jutro dużo mówić o służbie dla Polski. Słowo „państwo” zostanie odmienione przez wszystkie przypadki. 96 pasażerów Tupolewa zginęło, pełniąc obowiązki urzędników państwowych i wojskowych oraz autorytetów kolejnych pokoleń. I najpiękniejszą formą ich upamiętnienia byłoby – z myślą o państwie, któremu służyli – przerwanie przez PiS sporu o termin i formę wyborów prezydenckich, który sam zresztą wywołał.
Ten węzeł już dawno powinien zostać przecięty nożycami ustanowionego już prawa, czyli poprzez wprowadzenie jednego z dwóch stanów nadzwyczajnych: stanu klęski żywiołowej (nie mylić ze stanem wyjątkowym – różnice pokazuje w linkowanym tekście dla Oko.press Mariusz Jałoszewski, do którego uważnej lektury zachęcam), a rząd i merytorycznie kontrolująca go opozycja w stu procentach skupione na walce z pandemią i jej konsekwencjami zdrowotnymi, społecznymi i ekonomicznymi.
Do czego prowadzi rządzenie przez konflikt
Jest takie piękne słowo: „państwowiec”. Państwowiec w ogóle by tej awantury nie zaczynał, ale szukał rozwiązania, które mogliby przyjąć wszyscy (co oczywiście wymagałoby choć odrobiny dobrej woli drugiej strony sporu, ale trudno sobie wyobrazić, żeby mogło jej w tym momencie zabraknąć, zresztą opozycja sama wskazywała na drogę, a więc wcześniej wspomniany stan klęski żywiołowej oznaczający odłożenie wyborów na 90 dni od jego zakończenia i jednocześnie sankcjonujący zaprowadzone obostrzenia). Ale w państwie, które przez ostatnie pięć lat zostało sprowadzone do własności jednej partii, to wszystko utopia, naiwność. Istnieją dwa, coraz bardziej oddalające się od siebie zbiory bez części wspólnej.
Doprowadziło do tego rządzenie państwem przez konflikt, które w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego nie ma nic wspólnego z wyniesioną do poziomu sztuki rzymską zasadą divide et imperia czy elegancją gry w szachy. To walenie pięścią. Efektywne, skuteczne – owszem. Zwłaszcza kiedy naprzeciw stoi w swej dużej części słaba, nieudolna i pogubiona opozycja. Ale trudno też zachwycać się techniką przypominającą bardziej podpalenie lasu. Ten projekt polityczny to anty-państwo.
Mocno kontrastuje to z wartościami, o których tyle mówi zwłaszcza prawica 10 kwietnia.
Polska jest ostatnią rzeczą, o której myśli lider PiS, architekt wywołujących niepokój wydarzeń ostatnich dni. Jeśli w ogóle. Bez względu na to, ile razy on i pozostali politycy opowiadają o niej, historii i patriotyzmie. We wtorek w Sejmie minister Łukasz Schreiber mówił o racji stanu. Ale korespondencyjne wybory prezydenckie 10 maja nie mają z nią nic wspólnego. Prędzej już z jego zdradą. Dlaczego?
Przykro patrzeć
Polska znalazła się na drodze - prowadzona przez jednego człowieka i otaczających go polityków, których nie stać na powiedzenie mu „Wystarczy” – ku największemu kryzysowi demokracji w ostatnich 30 latach. Niestety, hasło końca demokracji było w ostatnich latach nadużywane, często trywializowane, obawiam się więc, że teraz może spotkać się – o ile w ogóle – ze wzruszeniem ramion, a z drugiej strony, trudno pozbyć się dojmującego poczucia bezsilności.
Korespondencyjne wybory zorganizowane 10 maja są nie tylko nierozsądne w dobie pandemii – jeśli to nie wystarczający argument do ich przełożenia.
Popchną Polskę na krawędź wojny domowej – nie dosłownej (jeśli), to w jej objawach: brak legitymizacji wybranego w nich prezydenta w ogromnej części społeczeństwa wywoła głęboki, wieloletni niepokój. Już zawsze towarzyszyć im będzie atmosfera fałszu.
I godzi się na to wszystko prezydent Andrzej Duda, którego urząd – jako potencjalnego zwycięzcy wyborów - najbardziej to uderzy, zupełnie go destabilizując. A swoją drogą – oceniając rzecz w kategoriach czysto politycznych – kto wie czy obecna sytuacja nie odbije się jeszcze czkawką całemu obozowi skupionemu wokół Jarosława Kaczyńskiego, mocno nadwyrężając jego wizerunek stratega.
Przykro się patrzy na te wybory również z perspektywy osiągnięć ostatnich trzydziestu lat polskiej demokracji. Cała Polska zamknięta w domach od tygodni siedzi i zastanawia się co zrobi jeden człowiek – i bynajmniej nie chodzi o premiera i wielokrotnie upokarzanego przez własny obóz prezydenta – czy wybory będą w terminie, czy zostaną przełożone. Prawo wyborcze zmieniane na kolanie, kolejny bubel prawny.
Czy taka atmosfera powinna towarzyszyć wyborom w demokratycznym kraju?
Choć chcę wierzyć w to, że wciąż jest jeszcze czas przywrócić wyborom i wyborcom należytą godność.
Byłam bardzo dumna z niezwykle wysokiej frekwencji w październikowych wyborach parlamentarnych (61,74 proc.). Teraz święto tak ciężko wywalczonej demokracji jest zamieniane w ponury spektakl, farsę. Trudno się dziwić nawoływaniom do bojkotu – są zupełnie zrozumiałe, logiczne, wyrażone z troski o państwo.
W kryzysie wygrywają radykałowie
Jest coś jeszcze: obrazy, które oglądamy z Wiejskiej przez ostatnie dni są wybitnie smutne i żenujące jednocześnie (choć tym razem trudno cokolwiek zarzucić opozycji). Bo jaki sygnał dostają zwalniani z pracy, bezrobotni i przedsiębiorcy? Że politycy zajmują się sami sobą. I trudno tych wrażeń nie podzielać. I usłyszeli to np. z mównicy sejmowej od Krzysztofa Bosaka - jeden z liderów środowiska nacjonalistycznego przybierający obecnie pozę spokojnego, zatroskanego o los obywateli i obywatelek prowadzi grę, w którą o zgrozo dają się wciągnąć niektórzy komentatorzy życia politycznego chwalący jego wystąpienia, a przecież cytując jeden z utworów Łony (nie o nim samym, ale mu podobnych): „On ma modny krawat, pasuje jak ulał, problem w tym, że pod krawatem jest brunatna koszula”. Wróćmy do rozmowy o jego nowym wizerunku, kiedy pod głosowanie trafi projekt Kai Godek o całkowitym zakazie aborcji czy 11 listopada.
To, że politycy od tygodni zajmują się głównie wyborami, a nie największym kryzysem gospodarczym po II wojnie światowej, może mieć długofalowe, poważne konsekwencje dla demokracji, bo zwraca ludzi przeciw niej. A w kryzysie wygrywają radykałowie. I bardzo chcę się mylić.
Estera Flieger – redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, współpracuje z Oko.press, gdzie pisze o polityce historycznej oraz magazynem „Dziennika Gazety Prawnej”, publikowała w „The Guardian”, „Newsweeku Historii”, „Kulturze Liberalnej” i serwisie Notes From Poland.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.